Między kroplami…

Lubię, gdy pada…a ja siedzę w ulubionym fotelu i wsłuchuję się w bębniące krople o szybę…Obserwuję coraz większe kałuże wsłuchując się w intensywność deszczu…
Lubię gdy pada…a ja jestem w domu lub jadę samochodem, wycieraczki cichutko pracują i z radia sączy się muzyka…
Lubię…
Nie lubię parasolek, nie wiem dlaczego, więc nie noszę ich, ani nie wożę ze sobą.
I nie lubię, gdy pada, a ja mam milion spraw do załatwienia w różnych miejscach. Bez parasola, przemoknięta, ze zdziwionymi spojrzeniami ludzi na sobie, gdy tak wszędzie swoim -wcale nie małym -samochodem się pcham, by jak najbliżej podjechać…
Wysiadam i biegnę między kroplami…;)

Wańka -Wstańka…

Pamiętam jeszcze z dzieciństwa zabawkę, na którą mówiono Wańka -Wstańka. Gdy ją się poruszyło, to przewracała się, ale zawsze do pionu wróciła, czasami mocniej poobijana, czasami mniej…
Jakiś już czas nie miałam żadnej wiadomości od bliskiej koleżanki mieszkającej obecnie w Stanach. Trochę się niepokoiłam, szczególnie że ta drobna, nieduża kobietka wiele w swoim życiu przeszła. Gdy Ją poznałam była po leczeniu z ciężkiej choroby, z mężem pijakiem na karku pomimo rozwodu. Wspólne mieszkanie z tym człowiekiem wykańczało Ją… Straciła pracę, rozpoczęte zaoczne studia licencjackie…tylko niewielka renta chorobowa na utrzymanie wszystkiego i spłacanie kredytu za mieszkanie…Postawiła wszystko na jedną kartę…sprzedała mieszkanie, spłaciła męża i kredyt i wyjechała za ocean do człowieka, który okazał się bestią. Prawie rok trwał Jej horror u boku tego człowieka.
Miałam sen…gdy się obudziłam, dziwnie się czułam…Jak prawie codziennie rano idąc do kuchni by zaparzyć sobie kawy włączam komputer i wchodzę na pocztę…Jest emalia od Niej, po paru tygodniach milczenia…radość i przerażenie rosnące z każdym czytanym następnym słowem…Gdy w końcu uwolniła się od bestii, znalazła pracę i dostała dofinansowanie na studia, a obok pojawił się ktoś ciepły, miły i otoczył Ją swą opieką…Znowu los krzyżuje Jej plany…Podstępnie choroba zaatakowała…Szpital, operacja…a teraz długie leczenie…rokowania…
I słowa: Dam radę, nie pokona mnie drań…Bo ja jestem Wańka -Wstańka…podniosę się…

Takie sobie myślenie…

Jadąc do mojego miasta, przejeżdżam przez urocze miasteczko położone nad jeziorem i otoczone lasami…Dzień był słoneczny, ciepły, więc choć to sobotnie, późne popołudnie, to zaobserwowałam sporo mężczyzn snujących się leniwie po alejce wzdłuż jeziora,  chodnikami pośród ulic,  wraz ze swoimi pociechami w wózkach lub dreptających przy nich. Również na skwerku w centrum miasteczka, na ławeczkach oprócz młodzieży, tatusiowie rozsiedli się z gazetami w ręku lub piwem…Uroczy widok zapewne…I tak sobie pomyślałam, że chciałabym wierzyć, że kobiety tych mężczyzn i matki tych dzieci w tym samym czasie poświęcają go tylko dla siebie…Są u kosmetyczki, fryzjera, lub czytają książkę, przeglądają prasę, a być może plotkują z koleżankami. Oddają się swojej pasji, hobby…Że wte słoneczne, ciepłe sobotnie popołudnie nie biegają ze ścierką i odkurzaczem po całym mieszkaniu, nie nastawiają kolejne pranie, nie sterczą przy desce do prasowania, nie myją w pocie czoła okien i podłóg…Lub nie stoją przy kuchni, mieszając i doprawiając zawzięcie…Że tak jak ich mężczyźni, po całym tygodniu pracy zawodowej maja chwilę dla siebie…A te niepracujące zawodowo i wychowujące pociechy, korzystają z wolnej chwili bez dzieci…
Tak sobie pomyślałam…

Leniwa jesień…

Jadąc przez lasy  po skąpanej słońcem drodze do mojego miasta, stwierdziłam: że Pani Jesień jeszcze nieśmiało maluje pędzlem…Zieleń nadal króluje, choć już dojrzała a nie soczysta. Brązów, rudości jeszcze mało, choć liście fruwają po wietrze…Babuszki siedzące na chodnikach z wiaderkami pełnych astrów i chryzantem; jarzębiny, borówek i jeżyn w słoikach. W sklepach z ciuchami lato z jesienią, a nawet zimą się miesza…Na zebraniu u Tuśki zaś wiosna, bo o maturze, którą zresztą za rok dopiero zdaje; pani głosem monotonnym wraz z słońcem świecącym przez okno usypiała nas rodziców…Leniwie się zrobiło…Noc przegadana z Przyjaciółką i powrót z córką na wieś… A tu niespodzianka: zielone w czarne się zmieniło i jakby trochę lat ubyło 😉 A dziś ponownie wyruszam do Dużego Miasta…na spotkanie klasowe…tak jak sobie obiecaliśmy w lutym, że następne będzie we wrześniu. Kto tym razem będzie…?? A kto nie??…Usiądziemy przy piwie, rozgadamy się…. pośpiewamy, potańczymy…zabawimy się 😉
Wam też życzę udanego weekendu …mimo jutrzejszego dokonywania wyboru 😉

Gruszka…

Coś za mną chodziło…
jakiś zapach, smak
sama nie wiem co.
Wciąż czegoś próbowałam…
ciągle to nie było to.
Jakiś niedosyt we mnie rósł..aż…wtopiłam zęby w żółto-zieloną skórkę…
Sok popłynął po brodzie…
słodki smak do ust…
Gruszka…to było to…Dojrzała, soczysta, smakowita wręcz…I chyba przez większość niedoceniana jako owoc, a przez ze mnie uwielbiana o! 😉
No bo ze śliwką wpada się…
Jabłka idzie się kraść…
Śmieje się jak banan…
Ananasem się bywa lub nie…itd..
A gruszka ,a z gruszką co????

I co z tego…

I co z tego, że jest zimno…

Włożę ulubiony oliwkowy sweter albo ten czekoladowy…a może ten melanżowy, długi, gruby z kapturem…Otulę się ich miękkością i zapachem…

I wyjdę na długi spacer z psem, a pod stopami niech szeleszczą liście…

I co z tego, że jest zimno…

Wieczorem rozpalimy w kominku, usiądziemy z gorącym kubkiem pomarańczowej herbaty i porozmawiamy, jak minął dzień…

I co tego, że jest zimno…

W nocy rozgwieżdżone niebo zajrzy nam do sypialni, a my otuleni ciepłą kołderką,  przytuleni rozgrzejemy się …

 

Od kuchni…

Bez bicia muszę się przyznać, że kucharka ze mnie bez serca. I jedno wiem na pewno, że przez żołądek do serca u mnie nie miało zastosowania. Musico mam inne walory 😉
Mamuśka, która sama nauczyła się gotować będąc już mężatką, swoją jedynaczkę do garów nigdy nie zaganiała…wychodząc z założenia, że zdążę się nauczyć. Mijają lata i coraz bardziej dochodzę do wniosku, że chyba nie zdążę 😉 Nie żebym to nic nie umiała, takie beztalencie zupełne to nie jestem, ale nie mam zamiłowania, ani serca do kuchni…choć jako samo pomieszczenie to bardzo je lubię. Jeść też…I domownicy też, więc z oporami, prawie codziennie coś tam pichcę…Najlepiej wychodzą mi miszmasze, czyli jak najwięcej produktów wymieszać razem i podać na ciepło lub na zimno. Bardziej na ostro niż na słodko…
Ale bigos i rosół podobno robię wyśmienity;) A w kuchni króluje czosnek…wrzucany gdzie tylko mogę 😉
Większe domowe imprezy kulinarnie obsługuje zaprzyjaźniona pani, która wyśmienicie gotuje. Święta przygotowuje moja mama, a ostatnio pomaga jej ciocia …obie pysznie gotują…
Swojej córci też nie mam serca do kuchni zaganiać…Wychodząc z założenia, że zdąży się jeszcze nauczyć…Może robię błąd…Pomyślę jeszcze o tym…a na razie muszę znowu wymyślić co jutro ugotować 😉

Pełny blask Księżyca…

Podziwiam dobre samopoczucie u niektórych…

Gdy z przekonaniem i z przyklejonym uśmiechem wypowiadają słowa, w które sami nie wierzą…

Podziwiam dobre samopoczucie tych, którzy żyją w obłudzie  z kłamstwem na ustach…

Podziwiam, bo ja sama je tracę, gdy przebywam wśród takich osób, gdy muszę ich wysłuchiwać…

I nie wiem, co bardziej wczoraj mnie zmroziło…czy ten zimny późny wieczór, czy pewna osoba, a raczej jej słowa…

Droga powrotna w pełnym blasku Księżyca…Jasna noc, zamiast rogalika duża kula, niepotrzebne były długie światła nawet, centralnie przed nami rozświetlał drogę do domu, cicha muzyka w tle…Gorący kubek herbaty z miodem…gorąca kąpiel…To wszystko powoli rozgrzało moje ciało…i duszę też 🙂

 

Rozleniwione towarzystwo ;)

Lato mnie rozleniwiło…to mijające lato. Totalnie…więc jak pies domaga się wyjścia, to udaję, że nie wiem, o co mu chodzi…przecież droga wolna ;)…Ale już tak nie jest, drzwi, które otwarte od rana do nocy, teraz są zamknięte…I trzeba podnieść swoje cztery litery, żeby go wypuścić i wpuścić też trzeba…
Położyłam się na chwilkę, głowa mnie bolała, ale Maksiu nie dał za wygraną, łapą mnie zaczepiał i z wyrzutem patrzył…Ale cię przypiliło, myślę i wstaję. Otwieram drzwi tarasowe…podszedł, popatrzył, odwrócił się i skoczył….NA KANAPĘ…na moje miejsce…Ożeż ty orzeszku myślę i idę na drugą, trochę mniejszą…
Lato mnie rozleniwiło …;) A dziś świeci słońce…
A po południu idę żegnać lato:)

Spojrzenie wstecz…

Późny, ciepły wieczór, a właściwie już noc…Okno w sypialni uchylone a, że dachowe to podziwiam gwiazdy zaglądające i mrugające wesoło…Cisza…gdzieś tam w oddali poszczekuje pies…Słyszę warkot motoru, coraz głośniejszy, ktoś się zatrzymał, silnik umilkł…Słyszę szepty trwające dłuższą chwilę, stłumiony śmiech, cicho zamykane drzwi i ponownie odgłos motoru…Uśmiechnęłam się do wspomnień, przecież tak niedawno właśnie w Jej wieku, będąc na wakacjach u dziadków, stojąc w nocy pod bramą domu nie mogłam się rozstać z uroczym właścicielem piekielnej maszyny 😉 Z tą różnicą, że ja uwielbiałam ten pojazd, a Tuśka się boi, podchodzi z rezerwą i tylko czasami siada na maszynę, która ma niezłego kopa 😉 Woli Miśka skuter, który jak na razie z blokadą osiąga 40 km na godzinę 🙂 a ja…a ja jestem spokojniejsza…
I uśmiecham się do wspomnień…
Choć pada deszcz…