W klasach 1-3 Tuśka miała doświadczoną, mądrą wychowawczynię. Starsza Pani, która jeszcze uczyła tatę Tuśki, potrafiła i wychować, ale przede wszystkim nauczyć. Lekcje wyrównawcze podzieliła na dwie grupy: na tych, co potrzebowali pomocy, by podciągnąć się z materiałem, i na tych, co wybiegali poza materiał. I w taki sposób, cała klasa uczestniczyła w nich, na zmianę. Efekt był taki, że jedni nie mieli żadnych zaległości, a drudzy brali udział w różnych konkursach powiatowych. Z powodzeniem! I to niepojedyncze osoby stawały na podium. Jeszcze dziś pamiętam, jak Pani zasapana przyjechała na rowerze, wymachując dyplomem z nagrodą, i z daleka krzyczała, że Tuśka zajęła (i tu nie pamiętam: pierwsze albo drugie miejsce- myli mi się, bo na pewno pierwsza była w swojej grupie) Ale najważniejsze, że pozostali byli sklasyfikowani w pierwszej dziesiątce, a Tuśki najbliższa koleżanka, miała miejsce trzecie. Był to konkurs matematyczny.
Gdy na koniec podstawówki było spotkanie z panią Dyrektor gimnazjum, która oznajmiła, że będzie konkurs świadectw, to we mnie się wszystko wzburzyło. Pamiętam miny rodziców, ale nikt się nie odezwał. Ktoś mruknął tylko pod nosem, że to jest dzielenie dzieci na lepszych i gorszych, zdolnych i tych mniej zdolnych. Nie byłabym sobą, gdybym się nie odezwała; miałam doświadczenie z własnej podstawówki, kiedy to „w nagrodę ” za wyniki przeniesiono mnie w połowie drugiej klasy i rozdzielono z A. Nie pomogły prośby rodziców. Szkoła miała wizję: utworzyć klasy ze zdolnymi uczniami, i z tymi, co radzą sobie gorzej. Na szczęście moja przyjaciółka dołączyła do mnie w trzeciej klasie, ale i tak do dziś pamiętam jaką traumą było dla mnie to przeniesienie.
I w Tuśkowym gimnazjum, pani Dyrektor też wpadła na taki pomysł, rozbijając w ten sposób klasę, która była zżyta ze sobą przez sześć lat. Może ja się nie znam, ale na tym etapie nauczania -szkół podstawowych i gimnazjalnych- nie powinno tworzyć się klas z uczniami, którzy mają mniejsze lub większe kłopoty z nauką. Na tych gorszych i lepszych- stygmatyzować.
Mamy teraz rządy tych, którzy w dzieleniu społeczeństwa osiągają mistrzowskie wyniki. I nie tylko nie przebierając słowami, ale przede wszystkim czynami. Sztandarowy projekt 500+ dla wszystkich dzieci, będący nośnym hasłem w kampanii, zaraz po niej okazał się wątpliwej jakość kiełbasą wyborczą. Już nie dla wszystkich. Nie dziwię się, bo pieniędzy w budżecie nie ma. Ale gdy słyszę głosy, że bogaci nie mają moralnego prawa wyciągać ręki po te pieniądze, to we mnie znowu złość się wzbiera.
Pracując na swoim, nie brałam rodzinnego na dzieci. To była moja świadoma decyzja. Powodem nie było to, że aż tak nam się dobrze powodziło, ani tym, że kwota była śmieszna- bo była- ale nie chciałam wyciągać ręki do państwa, wiedząc, że inni mają gorzej. I oczywiście, nie chciało mi się biegać co roku z deklaracjami do gminy. Na to liczy też ten rząd: że ludziom-czyt. bogaczom- nie będzie się chciało.
Zastanawiam się jak to bogactwo mierzyć? Czy ktoś, kto posiada przyzwoitą pensję, ma dom, mieszkanie, samochód i siedzi po uszy w kredycie, ale stać go na rodzinny wyjazd na wakacje, kino lub obiad w restauracji- już nie ma moralnego prawa dostać pieniędzy na drugie i kolejne dziecko? Po to chociażby, żeby w nie zainwestować? Podejrzewam, że właśnie w takich rodzinach prędzej te pieniądze zostaną wykorzystane na rozwój dzieci, a nie zostaną ” przejedzone”. I dlaczego mają nie skorzystać? Ale nie mnie oceniać, kto, i na co wyda kasę, która się mu należy. Pewnie będą tacy, co z niej zrezygnują, z różnych powodów. Jednak uważam, że rządzący nie mają żadnego prawa nawet sugerować, by ci czy inni nie zgłaszali się po nią.
Dyskusja na ten temat przetacza się w mediach szeroką lawą i biorą w niej udział wszyscy. Nawet ci, których ich to dotyczy- dzieci. Kolejny raz * dorośli dokonali podziału dzieci. Obawiam się, że one same dokończą to dzieło…
* Jeden przykład dla przypomnienia: Są/były (?) szkoły, w których nawet na stołówce jest podział, poprzez, na czym i co serwowane jest do jedzenia.
Moje zdanie na temat tego projektu jest negatywne. Gdyby były pieniądze w budżecie, to jestem za tym, by każda rodzina, na każde dziecko je dostała. Ale wcześniej, jeśli rząd mówi, że to nie zapomoga, ale działanie pro rodzinne, to najpierw powinny być bezpłatne żłobki, przedszkola, obiady w szkołach, podręczniki, świetlice z prawdziwego zdarzenia z bezpłatnymi dodatkowymi w nich zajęciami, wyjazdy na wycieczki, ferie i kolonie wakacyjne…
A tak mamy bubel, który nawet kwestionuje MF, tylko zostało przywołane do porządku. Obiecali, to dadzą. Nie bacząc na koszty i skutki. I żeby chociaż zabrali bogatym, ale nie- wszyscy się na to złożymy.
Miałam nadzieję na merytoryczne rządzenie, przynajmniej w kwestii finansów i gospodarki. Niestety polityka wygrała. Populizm górą!
Osłabił mnie wyższy podatek od sprzedaży w soboty i w niedzielę. Jego argumentacja. Nie wiem, co ci rządzący mają w głowach. Podatek zwany „ideologicznym”, podobno ma wychowywać. Kogo? Kupujących? Będą robić zakupy od poniedziałku do piątku, po to, by uchronić przedsiębiorcę handlowego przed utratą zysku? Absurd. Kupujący ma to w doopie . Przedsiębiorca zaś, i tak ponosi większe koszty za handel weekendowy, płacąc swoim pracownikom wyższe stawki.