Czyli kanapowe dylematy…
We wtorek z samego rana, czyli tak kole dziesiątej, wybrałam się do miasta, a konkretnie do sklepu meblowego, który w nazwie ma imię bliskie mi sercu. W konkretnym celu, czyli zakupie brakującego oświetlenia- tak zwanych lamp wiszących, sztuk cztery, bo ociągam się z tym niemiłosiernie, nie mogąc się zdecydować. Wisi tego pierdylion w różnych sklepach i w sieci, ale efektu łał nie ma. No dobra, jak mi już się coś spodobało i by pasowało, to cena trzech moich rent stopowała moją rękę by kliknąć kupuj. Nie zwariowałam jeszcze. W naturze też nie było lepiej, gdy w sklepach z zadartą głową szukałam czegoś, co mi wpadnie w oko. Z mizernym skutkiem. W mieszkaniu znów praca wrze, bo montują meble i sprzęt kuchenny. W swoim tempie, do którego się nie wtrącam. Stolarz ma klucze od grudnia, więc tylko do mnie dzwoni z pytaniami, tak jak dziś, i z informacją, że można już kłaść płytki ścienne, bo blat już zamontował, a resztę… tak, tak spoko, mnie się nie spieszy. Fachowiec od całej reszty również ma klucze (od września), przyjdzie w poniedziałek, więc dobrze, żebym choć jedną lampę zakupiła, bo jej wymiary akurat ważne są dla stolarza, no i tak fachowcy mnie zmobilizowali, bo temat lamp ciągnę jak gumę do żucia już od października i pewnie, gdyby nie wiadomoco, to one nie dawałby mi teraz spać po nocy. No to pojechałam. Oprócz stron z lampami oglądałam namiętnie strony z kanapowymi narożnikami. Problem z niedużym mieszkaniem jest taki, że jak człowiek sobie coś umyśli, to musi być do centymetra. W tym przypadku głębokość kanapy. A oprócz głębokości to na krótszej części musiało być też wygodne oparcie. Wcale niełatwo zgrać te dwie rzeczy. Najpierw z LP poszłyśmy zobaczyć lampy i udało mi się wypatrzeć jedną. Zmęczona zadzieraniem głowy i dreptaniem pod lampami, poszłyśmy podreptać między kanapy z mierną nadzieją, że coś ustrzelę choćby tylko wzrokiem. I cud się stał. Jedna, jedyna, wygodna i spełniająca wymogi wymiarowe pośród pierdyliona kanap. Rozsiadłam się wygodnie, bo jako anemiczka potrzebowałam odpoczynku trudami poszukiwań, i głośno mówię, że zrobię zdjęcie, wezmę ulotkę do pokazania OM. Przecież nie przyjechałam z zamiarem kupowania kanapy tylko lamp. Podeszła do nas ekspedientka i pyta mnie się o wymiar drzwi wejściowych, Nie mam pojęcia, więc dzwonię do OM, a potem do stolarza, który akurat był w mieszkaniu, więc zmierzył dokładnie, bo pani powiedziała, że kanapa będzie opakowana, a panowie z transportu nie mogą dostarczyć bez opakowania, więc trzeba jeszcze doliczyć co najmniej 3cm. Patrzę na panią i nie rozumiem. No to się ją rozpakuje przed drzwiami. ZABRONIONE. Rozmawiam z fachowcem przez telefon, bo do kwestii drzwi dochodzi szafa w korytarzu, która może być problemem, więc potrzebuję kolejnych wymiarów, a OM ściągam do sklepu, bo jest akurat w ŚM, choć zupełnie z innej strony i musi się przebić przez miasto. Niech usiądzie, zobaczy, zaakceptuje, bo jak trzeba będzie wykuwać futrynę, to czy warto 😉 OM przyjechał, przyklepał, więc pytam się ekspedientki ile zaliczki i jaki termin realizacji. Jest od ręki. OM zadecydował, że transport własny, bo jak panowie zostawią narożnik pod drzwiami, to i tak kogoś trzeba będzie wezwać do pomocy, by wnieść do środka. Piszę o tym wszystkim dlatego, że musiałam podpisać oświadczenie, że mam drzwi odpowiedniej szerokości. SERIO. Od razu mi się przypomniało, jak kupowaliśmy do pokoju Tuśki nowe meble w tym szafę. Meble były w paczkach a szafa w całości, Pokój na piętrze i za żadną cholerę przez wbudowany pawlacz nie dałoby się tej szafy wnieść po schodach. Więc OM z pracownikami postawili rusztowania warszawskie i przez okno (nie jest podzielone na skrzydła) wciągnęli do pokoju. Nie było to łatwe, bo przeszkadzało również zadaszenie tarasu. A w bloku największy problem sprawiła winda, ale chłopaki jakość wcisnęli, żeby z tym narożnikiem na plecach nie dygać na czwarte piętro. Kanapa stoi już w dużym pokoju…
Napisałam, że kanapa występuje tylko w jednym kolorze? W tym momencie trochę zrzedła mi mina. Nastawiałam się, że kolor wybiorę z całej palet tkanin do obicia. Z drugiej strony ucieszyłam się, że nie w bordowym albo w różowym. OM wysłał mi zdjęcie fragmentu kanapy z mieszkania, a że mam zżarty mózg przez chemię, to nie zajarzyłam w jakim celu. Gapiłam się i szukałam uszkodzeń spowodowanych transportem. Gdy wrócił zapytał się, czy ta kanapa miała być niebieska. Zrobiłam zdziwione oczy. Jak niebieska??? W sklepie była szara. Niebieska. JEST NIEBIESKA. Jessso wiem, że każdy widzi kolory inaczej, a faceci to już w ogóle mają z tym problem. Nie będę się spierać. Widziałaś zdjęcia, przecież. Oczy zrobiły mi się jak spodki, bo gdzieś mi wcześniej przebiegła myśl, że zdjęcia muszą przekłamywać kolor. Zgłupiałam. Acz zaprotestowałam, że to nie jest kolor niebieski! Decyduje: jedziemy sprawdzić naocznie. A co z zupą na gazie? Wyłącz gaz. Jak mi się nie chciało (jeszcze nie byłam nawet zobaczyć mebli kuchennych, wystarczyły mi zdjęcia, które robił OM, bo taki ze mnie leniwiec anemiczny), tak wiedziałam, że ten niebieski zagnieździ mi się w głowie i nie da spać ;p A dziś nie mam zamiaru zarywać nocy na wiadomoco. Pojechaliśmy.
W sklepie kolor wyglądał mniej więcej tak…
W mieszkaniu zaś tak…
A jaki jest w rzeczywistości i w dziennym świetle to nie mam pojęcia. Pojechaliśmy nocą, Acz ewidentnie się różni, albo oboje a raczej troje (LP, której wysłałam zdjęcia dla porównania) jesteśmy specyficznymi daltonistami…
PS, kto kupuje kanapę z marszu w pierwszym sklepie zamiast przejść dziesiątki tysięcy kroków w poszukiwaniu tej jednej jedynej?. Potem się zastanawiać tygodniami, czy to aby dobry wybór. Pytak, czyli ja ;p