Jedenaście lat później…

niedziela, 29 stycznia 2023

Po raz 31 WOŚP rozpoczął swój koncert dobroci, miłości i pomagania. Gra już na całym świecie i dla tego świata jest fenomenem, czymś nie do końca zrozumiałym, ale podziwianym. W Melbourne w Australii trwa finał turnieju wielkoszlemowego panów. Serb ma szanse wygrania swojego 22, a Grek, który po raz drugi wszedł do finału Grand Slam, może zdobyć swój pierwszy tryumf. Trwa 340 dzień wojny w Ukrainie. Zachodnie państwa zadeklarowały czołgi dla ukraińskiego wojska. Władze Ukrainy liczą, że kolejnym wsparciem będzie broń dalekiego zasięgu. Trwa pierwsza w tym roku handlowa niedziela, na kolejną poczekamy ponad dwa miesiące. Szef największej opozycyjnej partii Donald Tusk zapowiada, że jeśli wygra wybory, to wydusi od o. Rydzyka zwrot setek milionów, które dostał od PIS-u dla swojej fundacji i mediów. Po atakach w Jerozolimie izraelska policja zachęca obywateli, by nosili przy sobie broń. W Tajlandii zdradzona żona pobiła kochankę męża. Korespondentka TVP w Rzymie została zawieszona, za wpis, że Polacy „wyssali nienawiść z mlekiem matki”. W Żywcu czujny senior pomógł zatrzymać oszusta, kiedy ten zadzwonił podając się za policjanta CBŚ i informując go, że prowadzi akcję. Jedenaście lat temu w pewnej rodzinie przyszedł na świat cudowny chłopczyk, o czym poinformowały wiadomości. Dziś świętuje swoje pierwsze urodziny jako nastolatek, co wzbudza zdumienie całej rodziny. I radość oraz dumę, bo to fajny i mądry młody człowiek. Niech mu się darzy, a ten świat przyjemnym będzie.

Złapał…

katar Katarzynę

i trzyma.

Nie pamiętam, kiedy byłam tak zakatarzona. Z czerwonym nosem jak burak. Obudziłam się w poniedziałek i już wiedziałam, że to będzie gigant katarzysko. A przede mną spotkanie z fachowcem, fryzjer i dojazd do DM, a nazajutrz szpital. Gdybym choć miała stan podgorączkowy, to bym wszystko odwołała. Nie miałam. Nawiedził mnie dopiero wieczorem. I tak się bujam do dziś z tym gigantem, który utrudnia mi funkcjonowanie, z kaszlem i temperaturą, która raz jest, a raz jej nie ma. Katar sprzedała mi LP, doprawiłam się wojażami w zeszłym i tym tygodniu. W głowie mi huczy, oczy łzawią i dziś spędzam cały dzień pod kołderką. Bo w końcu mogę. I chcę,

Plan wykonany. Z fachowcem ustalone szczegóły, z drugim dogadane przez telefon, piguły przywiezione, więc mogę trochę pochorować. Nie, żebym chciała, wręcz naprzeciwko. Mam już dość, bo to już dwa miesiące jak nie czuję się zdrowa. I przez to nie mogę utulić najmłodszej wnusi… ech. I chyba trzeci termin przyjazdu Młodszych Dzieci z dzieckiem pójdzie się… Można się wkurzyć.

Są jednak gorsze nieszczęścia. Wczoraj spłonął dom znajomej.

Głębokość ma znaczenie…

Czyli kanapowe dylematy…

We wtorek z samego rana, czyli tak kole dziesiątej, wybrałam się do miasta, a konkretnie do sklepu meblowego, który w nazwie ma imię bliskie mi sercu. W konkretnym celu, czyli zakupie brakującego oświetlenia- tak zwanych lamp wiszących, sztuk cztery, bo ociągam się z tym niemiłosiernie, nie mogąc się zdecydować. Wisi tego pierdylion w różnych sklepach i w sieci, ale efektu łał nie ma. No dobra, jak mi już się coś spodobało i by pasowało, to cena trzech moich rent stopowała moją rękę by kliknąć kupuj. Nie zwariowałam jeszcze. W naturze też nie było lepiej, gdy w sklepach z zadartą głową szukałam czegoś, co mi wpadnie w oko. Z mizernym skutkiem. W mieszkaniu znów praca wrze, bo montują meble i sprzęt kuchenny. W swoim tempie, do którego się nie wtrącam. Stolarz ma klucze od grudnia, więc tylko do mnie dzwoni z pytaniami, tak jak dziś, i z informacją, że można już kłaść płytki ścienne, bo blat już zamontował, a resztę… tak, tak spoko, mnie się nie spieszy. Fachowiec od całej reszty również ma klucze (od września), przyjdzie w poniedziałek, więc dobrze, żebym choć jedną lampę zakupiła, bo jej wymiary akurat ważne są dla stolarza, no i tak fachowcy mnie zmobilizowali, bo temat lamp ciągnę jak gumę do żucia już od października i pewnie, gdyby nie wiadomoco, to one nie dawałby mi teraz spać po nocy. No to pojechałam. Oprócz stron z lampami oglądałam namiętnie strony z kanapowymi narożnikami. Problem z niedużym mieszkaniem jest taki, że jak człowiek sobie coś umyśli, to musi być do centymetra. W tym przypadku głębokość kanapy. A oprócz głębokości to na krótszej części musiało być też wygodne oparcie. Wcale niełatwo zgrać te dwie rzeczy. Najpierw z LP poszłyśmy zobaczyć lampy i udało mi się wypatrzeć jedną. Zmęczona zadzieraniem głowy i dreptaniem pod lampami, poszłyśmy podreptać między kanapy z mierną nadzieją, że coś ustrzelę choćby tylko wzrokiem. I cud się stał. Jedna, jedyna, wygodna i spełniająca wymogi wymiarowe pośród pierdyliona kanap. Rozsiadłam się wygodnie, bo jako anemiczka potrzebowałam odpoczynku trudami poszukiwań, i głośno mówię, że zrobię zdjęcie, wezmę ulotkę do pokazania OM. Przecież nie przyjechałam z zamiarem kupowania kanapy tylko lamp. Podeszła do nas ekspedientka i pyta mnie się o wymiar drzwi wejściowych, Nie mam pojęcia, więc dzwonię do OM, a potem do stolarza, który akurat był w mieszkaniu, więc zmierzył dokładnie, bo pani powiedziała, że kanapa będzie opakowana, a panowie z transportu nie mogą dostarczyć bez opakowania, więc trzeba jeszcze doliczyć co najmniej 3cm. Patrzę na panią i nie rozumiem. No to się ją rozpakuje przed drzwiami. ZABRONIONE. Rozmawiam z fachowcem przez telefon, bo do kwestii drzwi dochodzi szafa w korytarzu, która może być problemem, więc potrzebuję kolejnych wymiarów, a OM ściągam do sklepu, bo jest akurat w ŚM, choć zupełnie z innej strony i musi się przebić przez miasto. Niech usiądzie, zobaczy, zaakceptuje, bo jak trzeba będzie wykuwać futrynę, to czy warto 😉 OM przyjechał, przyklepał, więc pytam się ekspedientki ile zaliczki i jaki termin realizacji. Jest od ręki. OM zadecydował, że transport własny, bo jak panowie zostawią narożnik pod drzwiami, to i tak kogoś trzeba będzie wezwać do pomocy, by wnieść do środka. Piszę o tym wszystkim dlatego, że musiałam podpisać oświadczenie, że mam drzwi odpowiedniej szerokości. SERIO. Od razu mi się przypomniało, jak kupowaliśmy do pokoju Tuśki nowe meble w tym szafę. Meble były w paczkach a szafa w całości, Pokój na piętrze i za żadną cholerę przez wbudowany pawlacz nie dałoby się tej szafy wnieść po schodach. Więc OM z pracownikami postawili rusztowania warszawskie i przez okno (nie jest podzielone na skrzydła) wciągnęli do pokoju. Nie było to łatwe, bo przeszkadzało również zadaszenie tarasu. A w bloku największy problem sprawiła winda, ale chłopaki jakość wcisnęli, żeby z tym narożnikiem na plecach nie dygać na czwarte piętro. Kanapa stoi już w dużym pokoju…

Napisałam, że kanapa występuje tylko w jednym kolorze? W tym momencie trochę zrzedła mi mina. Nastawiałam się, że kolor wybiorę z całej palet tkanin do obicia. Z drugiej strony ucieszyłam się, że nie w bordowym albo w różowym. OM wysłał mi zdjęcie fragmentu kanapy z mieszkania, a że mam zżarty mózg przez chemię, to nie zajarzyłam w jakim celu. Gapiłam się i szukałam uszkodzeń spowodowanych transportem. Gdy wrócił zapytał się, czy ta kanapa miała być niebieska. Zrobiłam zdziwione oczy. Jak niebieska??? W sklepie była szara. Niebieska. JEST NIEBIESKA. Jessso wiem, że każdy widzi kolory inaczej, a faceci to już w ogóle mają z tym problem. Nie będę się spierać. Widziałaś zdjęcia, przecież. Oczy zrobiły mi się jak spodki, bo gdzieś mi wcześniej przebiegła myśl, że zdjęcia muszą przekłamywać kolor. Zgłupiałam. Acz zaprotestowałam, że to nie jest kolor niebieski! Decyduje: jedziemy sprawdzić naocznie. A co z zupą na gazie? Wyłącz gaz. Jak mi się nie chciało (jeszcze nie byłam nawet zobaczyć mebli kuchennych, wystarczyły mi zdjęcia, które robił OM, bo taki ze mnie leniwiec anemiczny), tak wiedziałam, że ten niebieski zagnieździ mi się w głowie i nie da spać ;p A dziś nie mam zamiaru zarywać nocy na wiadomoco. Pojechaliśmy.

W sklepie kolor wyglądał mniej więcej tak…

W mieszkaniu zaś tak…

A jaki jest w rzeczywistości i w dziennym świetle to nie mam pojęcia. Pojechaliśmy nocą, Acz ewidentnie się różni, albo oboje a raczej troje (LP, której wysłałam zdjęcia dla porównania) jesteśmy specyficznymi daltonistami…

PS, kto kupuje kanapę z marszu w pierwszym sklepie zamiast przejść dziesiątki tysięcy kroków w poszukiwaniu tej jednej jedynej?. Potem się zastanawiać tygodniami, czy to aby dobry wybór. Pytak, czyli ja ;p

Kolejny skok…

W Stary Nowy Rok, czyli według kalendarza juliańskiego, różnie przez nas świętowany. Kiedyś (tu wkrada się nutka nostalgiczna) hucznie z szampanem na różnych Małankowych balach niekoniecznie w noc z trzynastego na czternastego, gdyż w tę najczęściej były domówki, jeśli nie wypadała z soboty na niedzielę… obecnie spokojnie, przespana. No cóż. Zdrowie nie takie i nuszka nie do balowania. Acz mieliśmy zamiar zrobić kolejny symboliczny przeskok w towarzystwie przyjaciół, tyle że jedno z nich się rozchorowało, niestety.

Czas popiernicza, połowa stycznia zleciała. W piątek trzynastego, jeśli nie u was drodzy czytelnicy, to u mnie (u kogoś musi ) coś pechowego musiało się wydarzyć, przecież. Tak mówią przesądy, o których na co dzień zapominam. I pewnie kolejny piątek trzynastego odszedłby w odmęty niepamięci, gdyby się nie rozpoczął wystrzałowo. Z łóżka wygonił mnie pęcherz i nie wiedząc, która to godzina, bo za oknem noc, włączyłam telewizor, mając nadzieję, że załapię się na pierwszy półfinał pań grany na półkuli południowej. Meczu nie było, więc myśląc, że się skończył, a drugi dopiero miał się rozpocząć o godzinie dziewiątej, już miałam ulec Morfeuszowi i ponownie wpaść w jego objęcia, gdy chochlik mi podpowiedział, żeby zmienić stację i sprawdzić czy nie grają panowie. Grali. Obejrzałam mecz do końca i uległam pokusie sprawdzenia w sieci wyniku pierwszego meczu pań, wiedząc, że i tak oglądając drugi na żywo, dowiem się od sprawozdawców, więc powtórkę obejrzę, znając wynik. A tu walkower i oglądania powtórki nie będzie. Zeszłam na dół, bo to już był czas powstania dnia, z zamiarem zrobienia sobie porządnego śniadania, bo czekał na mnie drugi półfinał pań i panów. Włączyłam toster. Przekroiłam bułkę, posmarowałam oliwą z oliwek, położyłam ser, pokrojone pieczarki, pomidor i cebulę. Włożyłam do tostera. Po kilkudziesięciu sekundach usłyszałam wystrzał jak z petardy, a kątem oka w gniazdku zobaczyłam iskry. Nie bardzo chciałam uwierzyć, że moje śniadanie pójdzie się bujać, więc najpierw włączyłam korek, który wyskoczył, a następnie ponownie toster. Powtórka z rozrywki. Uwierzyłam i trzeciej próby już nie ponowiłam. Drugiego półfinału pań mimo sprawnego sprzętu nie obejrzałam, bo… kolejny walkower. Jakie to irytujące wie ten, kto się nastawia na dobre sportowe emocje plus rozrywkę, a tu nic z tego. Ja to ja, ale kibice, którzy wykupili bilety?

Ale to wszystko pikuś, bo nocą nad ranem OM upolował sarnę. Autem. O czym dowiedziałam się w południe. A wcześniej jeszcze, oniemiałam jak zobaczyłam wystawioną fakturę przez pewną firmę, u której dokonałam zakupu. Firmowego. Rzadko coś kupujemy na firmę w sieci, ale zdarza się. Jeśli przez Allegro to korzystam z mojego konta, z prostej przyczyny, że mam wykupiony pakiet smart. I pierwszy raz zdarzyło mi się, żeby oprócz danych firmy na fakturze była jeszcze notatka, a w niej mój login określony mianem nicka, adres dostawy (akurat nie był ani domowy, ani firmowy)… twórczość fakturzystki. Telefon i prośba o korektę (pani się tłumaczyła, że się spieszyła…taaa), wysłała poprawioną fakturę. Kolejny telefon i kolejna poprawiona faktura. Do trzech razy sztuka.

Ciepło i słonecznie, pomiędzy deszczowo. Ferie zapowiadają się bez śniegu. W górach również pogoda nie sprzyja białemu szaleństwu. Przynajmniej na razie. Zakupiliśmy i wysłaliśmy do Ukrainy zestawy podgrzewaczy do rąk i stóp. Dla żołnierzy.

Miałam napisać post o balach, a właściwie studniówkach, z których rezygnują maturzyści, bo… drogie. I to jest smutne i przykre. Tak nam się mocno skomercjalizował świat, że niektórych uczniów, a raczej ich rodziców nie stać sfinansować studniówki, a dla dużej części jest to ogromny wydatek. Koszty wynajęcia odpowiedniej sali, catering, muzyka, ubiór, fryzjer, profesjonalny makijaż… ech. Studniówkę miałam w klubie studenckim PAMu, obowiązywał strój czarno-biało- granatowy. Sukienkę wyciągnęłam z szafy Mam, czółenka miałam nowe, fryzurę starą 😉 A zabawę mieliśmy przednią, bo byliśmy bardzo ze soba zżyci, a część artystyczna, którą każda klasa przygotowała w ramach studniówkowego konkursu to była kupa zabawy i śmiechu. No i wygraliśmy, a raczej nasi wymalowani chłopcy poprzebierani w jednakowe dziewczyńskie stroje od aerobiku parodiując swoje szkolne koleżanki i nauczycieli świetnym tekstem..

I nasz przebój na koniec imprezy… do dziś zawsze kojarzony właśnie z tą nocą. Mroźną, śnieżną, ale jakże gorącą.

ps

dla miłośników (i nie tylko) tenisa polecam serial dokumentalny Break point pierwszy sezon, a drugi ma mieć premierę w czerwcu.

Nic łagodnego ;)…

Lepiej nie być pesymistą, szczególnie w oczach dzieci ;p

Sama się uważam za realistkę. Czasem do bólu. Ale! Z domieszką optymizmu, który pozwala nie tylko na uśmiech, ale przede wszystkim na dystans. Do się, do innych, do świata. Choć przyznam, że wcale to proste nie jest, bo jak świat piękny tak okrutny. Więc i mnie nie zawsze się to udaje.

Od dłuższego czasu pilot rządził w odbiorze kanałów w sypialni, więc żeby się dodatkowo nie nerwować, to oglądałam tylko te sportowe, czyli wiadomo co. A i tak nie raz, nie dwa mnie wkurzył. Pilot. OM postanowił wymienić winowajcę mojej frustracji na nowy egzemplarz wraz z dekoderem. Późnym wieczorem jak już Najmłodszych zabrała Tuśka, podłączył i jak to on zostawił na wiadomym kanale. Serio. Myślałam, że miesięcznice to już relikt przeszłości, a tu okazuje się, że wciąż żywe. I ochraniane przez policjantów i strażaków. Noszzz kulson. To jakieś jaja…

No ale wiadomo, czym się zajmuje w kraju nad Wisłą policja. Za nasze pieniądze. Ścigają matkę, której dziecko w sklepie zjadło bułkę za 33groszy, biją i używają gazu wobec kobiet na protestach, tudzież wobec demonstrujących przeciwko prezesowi, który ochraniany jest lepiej niż wszyscy możni tego świata, i wożą nastolatki służbowym autem przy okazji go rozbijając, nie zapominajmy o granatniku. No, kulson jak nic pcha się na usta.

I tylko tak się zastanawiam, bo wcześniej było przecież konfetti i inne cuda i wianki niekoniecznie sympatyczne, a na pewno nie mądre i godne, jak długo można tak dawać się upokarzać. Przez władzę. A może jesteśmy takim narodem, co lubi właśnie tak. Dzieci już postawiły diagnozę wobec pesymistów, więc…

Oj tak…

Lubię ten czas już po. Po świętach! I tę świadomość, że kolejne za rok ;p Choć w tym roku jest pewien niedosyt, gdyż nie spędziliśmy ani pierwszych, ani drugich w pełnym podstawowym składzie. No cóż, nie zawsze można mieć wszystko i wszystkich wokół siebie. Za to było spokojnie i leniwie. I teraz i wcześniej. I smacznie. Dziś został skonsumowany ostatni barszczyk z uszkami, ale pierogów z kapustą i grzybami mam jeszcze kilka porcji zamrożonych. Cieszę się, że ten czas spędziłam z Tatą, który za każdym razem przyjechał swoim autem. To duża ulga, że wciąż jest sprawny, choć nie powiem, żebym nie miała obaw… Nie tylko ja, bo jak PT usłyszała, że sam się wybiera, to oniemiała mówiąc, ja z nim ostatnio jechałam, wiem, jak jeździ… No ja dlatego od lat nie wsiadam, gdy Tata za kierownicą 😉 A tak serio… to zadzwoniłam, czy po niego nie przyjechać, wierząc w jego osąd sytuacji. Codziennie jeździ autem po DM i jego okolicach, a w dłuższe trasy wybiera się w wolne dni i za dnia.

Święta, święta i po świętach, więc trzeba już na poważnie wkroczyć w nowy rok. Podatkowy. Jeszcze nie wiem, co się będzie nam bardziej opłacało. W pracujący poniedziałek wejdę jeszcze leniwie, ale wtorek będzie już intensywny wraz z Najmłodszymi. Wokół wszyscy jak nie chorowali to chorują. Pogrom. My się dzielnie trzymamy jakotako. I oby tak zostało, a nawet polepszyło.

Przeskok…

Się dokonał. Symboliczny. Ze starego w nowe…

Podsumowania i planowania. (Nie u mnie).

Zakończenia i rozpoczęcia. Prawdziwe bądź symboliczne.

Patrzenie z optymizmem i nadzieją w przyszłość. (Zawsze).

Oczekiwanie, że będzie lepiej a nie, że jakoś to będzie. Bo jakoś zawsze jest.

Jakie to proste, tyle że lęki i niepokoje jakby stare. Nie zniknęły po wystrzeleniu korka od szampana, nie zagłuszyły je fajerwerki hucznie wystrzeliwane w niebo. Radość i optymizm w tę jedną niepowtarzalną noc ogarnęły nasze dusze przez chwilę, pozwalając wierzyć w moc składanych sobie życzeń. Bo przecież trzeba mieć nadzieję, że choć część się z nich spełni. A jest ich wiele… Tych realnych i tych niekoniecznie możliwych wiecznie pozostających w sferze marzeń.

Niby wiem, że przeskok się dokonał, ale mnie się pogubiły dni, zlewając się w jeden zlepek spokojnego, smacznego czasu. Po nicnierobieniu chce mi się więcej, bo za sprawą czerwonych krwinek energii mam, że ho, ho, ho… I dobrze, bo kolejne święta przede mną. Bez spinki, bo zamrażarka pełna. Jeszcze kaszlemy, OM mniej ja jakby więcej, ale to pokłosie wypadu do DM. Swoje muszę odchorować, szczególnie że wokół wirusy i zarazy, a mnie się zachciało krewetek z bambusem w obleganej miejscówce. Nie wyautuję się przecież całkiem z życia, bo cóż ono by było warte, gdyby tylko ja, skorupiak i zakrzepica ;p Choć lubię swoją bańkę: książka, film i tenis. Najbliżsi. W dowolnej kolejności i intensywności. I już miałam ochotę powiedzieć, że poniedziałki nie są takie złe, kibicując białoczerwonym, gdy na chwilę zeszłam do duszonych żeberek sprawdzić ich stan do spożycia, a tam salonem zawładnął największy kłamca rzeczpospolitej ze swoją parszywą świtą. Noszzz to dopiero drugi dzień nowego, a tu starym zbutwiałym zaleciało… Wyłączyłam. Z nadzieją, że za kilka miesięcy jak będą występować to z opaską na oczach. A co! Wolno jeszcze w tym kraju marzyć 😉

A jeśli już o marzeniach mowa, to marzy mi się, żeby to wiedza była wartością, a nie arogancja, niekompetencja, głupota. Dziś to one są promowane przez władzę, niestety. A obywatele nie reagują, poszukując promocji w sklepach… Kolejny raz jesteśmy robieni w bambuko, ciesząc się, że nie zdrożały paliwa na stacjach. No cud. Pisowski. Zamiast ekonomii mamy religię, bo jak stwierdził minister od edukacji, w Zachodnim świecie toczy się z nią walka, więc Polska musi przeciwstawić się tej szerzącej nietolerancji chrześcijaństwa. Prawdziwa walka toczy się za naszą wschodnią granicą, gdzie wojna trwa już 313 dzień… W naszym kraju toczą się wojny urojone.

Za oknem wiosenne temperatury ze słonecznymi dniami… Uśmiecham się do nich, martwiąc się, że te anomalie niczego dobrego nie wróżą. Codziennie piję malinową herbatę z kawałkami pomarańczy, bo przecież nie samą wodą człowiek żyje, choć powinien. Wolałabym napić się kawy, a nie mogę. Pewnie zgrzeszę, ale jeszcze nie teraz. Nie w każdą noc mam założoną pończochę na lewej nodze, bo jest to dla mnie dyskomfort senny. Jak i to, że spać mogę tylko na jednym boku, a najlepiej na wznak, a nie lubię.

Wszyscy życzymy sobie lepszego roku. Niech się ziści! Ale! Jeśli sami będziemy lepsi dla się i dla innych, to większa szansa, że taki właśnie będzie. Lepszy!

Siódmy rok z pigułami czas zacząć! Mam szampana na tę okazję. Bezalkoholowego.