Jak ktoś doczytał w komentarzach, to wie, że wróciłam to domu bez piguł. Wprawdzie wyników nie widziałam na oczy, ale nowy i bardzo sympatyczny Doktorek poinformował mnie z grubsza, że krwinki spadły, hemoglobina również. I na nic był mój argument, że nie upadły aż tak nisko do dna im jeszcze daleko, wszak nawet w upale posuwam się do przodu 😉 Przy tych wynikach- tak mi się wydaje- dostawałam lek, gdy kwalifikowała mnie Profesor czy druga Doktorowa, a nawet kierownik katedry- wcześniejszy ordynator. Już coś mnie tknęło, jak chwilę wcześniej odesłał inną pacjentkę (dopiero 5. cykl, u mnie 31.) z powodu podwyższonej kreatyniny na 1,4, kiedy ja przy wyższej dostałam. Nie byłabym sobą, gdybym nie oznajmiła, co o tym myślę, ale usłyszałam, że to jest „enefzetowski lek” i muszą ścisłe przestrzegać wytycznych. Zrobią ustępstwo, to zaszkodzą pozostałym pacjentkom, bo NFZ może cofnąć im ten program… Noszzzz… I zamiast podejścia indywidualnego, to znowu pacjent zostaje wrzucony w tabelki… Mam też swoją spiskową teorię, że jest już nas więcej w tym programie, co oczywiście generuje koszty, a mój przykład pokazuje, że lek można brać długo i namiętnie, więc NFZ dorzuca swoje „trzy grosze”…
Sympatyczny Doktorek zapewnił mnie, że konsultował się, więc ciut mnie uspokoił, zalecił żreć żelazo i krwistą wołowinę, a wszystko to popijać wodą. Trzema litrami! Naprawdę nie mogę choćby prosecco?, z lodem, lód to woda przecież 😉 Żadnego alkoholu! No i po co ja się pytałam?;p
Ogólnie, to stwierdzam, że panuje chaos i spychologia. Wszak ja już jak ta paprotka, stały element na oddziale, więc cały personel (nie)medyczny miły, uprzejmy i pomocny, ale przez to, że to oddział, a ja wpadam tylko na kilka godzin, to zajmuje się takimi jak ja- kwalifikuje do leku- lekarz, który właśnie nie operuje i ma czas… Wcześniej tylko decyzja Profesor bądź Doktorowej była ważna, a tu kolejny raz ktoś inny podejmuje, czy wyjdę z pigułami, czy nie. No i zmienił mi żelazo na to bez kwasu foliowego, które miałam przepisane przez poprzednika dla lepszego wchłaniania. I tu akurat załapał u mnie plus, bo mimo iż poprzednia decyzja była dla dobra moich krwinek, to jednak otwierała szerzej furtkę skorupiakowi… Ech, chciałoby się, żeby się w końcu ogarnęli, jako i ja się ogarniam 😉
Ale na ogarnięcie się nie ma co liczyć. Transfer pieniędzy (w miliardach) idzie z naszych podatków na socjalne programy, a służba zdrowia jak i oświata są w tej kolejce na szarym końcu, jeśli w ogóle nie pomijane.
Nie rozpaczam z powodu braku piguł, bo nie ukrywam, że taki niespodziewany urlop od nich jest fajny, o ile się nie myśli o konsekwencjach. Ja nie myślę. Skupiam się na odzyskanej wolności od wstawania i jedzenia na konkretny czas. A że dostałam też zakaz fizycznej aktywności, to leżę, jem i piję ;p Nie, no bez przesady, aktywność mi się właśnie wzmogła, bo czwartek i piątek cudnie pogodowy, że aż chciało się cokolwiek robić, aby dobrze wykorzystać czas, gdy powietrze pozwala złapać oddech całą piersią 😉 Choć nie do końca, bo w Miasteczku, gdzie udałam się na korektę brwi, mimo przyjemnego wiaterku i przyzwoitej temperatury było czuć duszność- nagrzany beton oddaje swe ciepło. No cóż, Miasteczko tak jak wiele miast w Polsce uległo modzie zabetonowanych rynków i skwerów. Postawienie fontanny nie zastąpi cienia pod szpalerem rozłożystych drzew. Zamiast bujnego, łąkowego trawnika, są betonowe donice z begoniami czy innymi kwiatami. Schludnie, czysto, ładnie… i pusto… Tydzień temu jak wracałam z ŚM, na wylocie drogi dwupasmowej oddzielonej od tej w przeciwnych kierunku pasem zieleni i bo obu bokach między drogą a chodnikiem z trawiastymi pasami, akurat trwało koszenie. Aż zaklęłam na głupotę ludzką. Bo komu przeszkadzało, że trawniki zamieniły się w łąkę? Efekt koszenia był taki, że zamiast zielonej trawy przetkanej gęsto polnymi kwiatami, ukazał się obraz wypalenia przez słońce życia z traw w swoistych ramach z ostałej przy krawężnikach niewykoszonej kwitnącej zieleniny.
Czy w końcu włączymy myślenie?