Nie pozwolić zdeptać wiary…

Czasem bywa tak, że czytając jakąś historię znamy jej zakończenie. Nawet jeśli ona dopiero się pisze…Intuicja, przeczucie, bo temat jest nam znany…Nieważne. To co czujemy, gdzieś tam podświadomie spychamy, bo zakończenie nam się nie podoba. Jednak wiemy, że tylko cud może sprawić, że będzie inne. Więc co robimy? Wierzymy w cud, mamy nadzieję, że się ziści. Pomagamy na ile potrafimy, czasem tylko dobrym słowem i uśmiechem. Bo historię pisze życie, a tu może się wszystko przecież zdarzyć. Ja wciąż wierzę w cuda…mimo swego ograniczonego optymizmu. Szanuję inny pogląd, nie każę wszystkim wierzyć w to, w co sama wierzę, ale czasem myślę, że tych, co złym słowem przeszkadzają innym, trzeba plewić jak chwasty. Bo nie wystarczy ich omijać szerokim łukiem. Złe słowo szybko się rozsiewa i czasem zbiera większe żniwo, żniwo nie do udźwignięcia.

Moje myśli rozbiegane, niepoukładane… Już tak mam, gdy trudno jest mi się z czymś pogodzić, zaakceptować, zmierzyć się. Bo co z tego, że trzy lata temu przeczucie mnie uprzedzało, jak przez ten czas tyle walki, hartu, nadziei i wiary pozwoliło mi uwierzyć w CUD…

Pozostała bezsilność…

Jestem…

Co robiłam, jak mnie tu nie było?…Odpowiadam: trenowałam…
Skorzystałam i nie włączałam komputera, gdy program do pracy ot, tak odmówił mi posłuszeństwa i zapisywał tylko to, co sam uznawał za stosowne. Moja praca okazała się syzyfową, więc spokojnie czekałam, jak mój zapracowany chrześniak- student informatyki na studiach dziennych i pracujący w firmie na pełnym etacie- znajdzie czas. To się właśnie stało: wczoraj pocztą przysłał mi naprawiony uszkodzony plik. Więc siłą rzeczy, jeśli już włączam kompa, to jestem i tutaj ;).
Więc trenowałam sobie przez ten darowany mi czas umiejętność przekształcania złego w dobre. Wyszukiwania pozytywnych stron i cieszenia się byle czym. Nie wiem, czy do końca mi się to udało. Ale starałam się, jak mogłam. Nastrój  psuły mi tylko programy publicystyczne, od których nijak nie mogłam się uwolnić. Tony czekoladek przy tym zjedzonych świadczyły o tym, jak mnie to mocno stresowało. Na szczęście częste spacery po lesie, a właściwie szybkie marsze i basen pomagały się od niego uwolnić. Także nawet kolejny fachowiec, który miał skończyć schody wejściowe podczas naszej nieobecności, a nie udało mu się nawet zacząć, nie był w stanie mnie wyprowadzić z równowagi. I to, że przyszła już…zima. I to, że personel nam się pochorował i łatam swoją osobą wszelkie dziury… Bo naprawdę jestem w cudnym nastroju. Jedynie, jeśli się spełni niedzielna oczywista oczywistość… nie ręczę już za ten nastrój…

P.S. Bardzo, bardzo Wam dziękuje za życzenia i za troskę…Nie było mnie w cyberprzestrzeni, ale myślami byłam z Wami, choć ani na swój, ani na inne blogi nie zaglądałam. Teraz to nadrobię, bo co tu ukrywać…chyba się stęskniłam :).

Powrót

Wróciłam…nie dziś, nie wczoraj…jestem już kilka dni.

Może dlatego, że mogłabym tkwić w tamtej bajce jeszcze długo, nie spieszno mi było ponownie zasiąść do komputera do innych codziennych czynności. Ale nic nie trwa wiecznie 😉 …

Było cudnie…Miejsce warte polecenia, szczególnie że było spokojnie, mimo,że wyspa nie była bezludna a hotel duży 😉

Było leniwie i intensywnie. I jedno wiem, z wszystkich dróg wybieram lądową, bo powietrzna nie robi na mnie żadnego wrażenia. Wodna no cóż…wolę się nie wypowiadać…tylko cudne delfiny wokół i możliwość popływania w oceanie ukoiły mój żołądek 😉 Za to jazda dżipem po stromych, wąskich drogach z polską fantazją…ech…No cudo wręcz :)Szybka jazda bez trzymanki …;)

Mogłabym tak długo i namiętnie…ale uciekam na basen…Tak, tak..o kręgosłupie mogłabym zapomnieć 😉 Pomogło…

Powoli pewnie wrócę tu…do Was…ale jeszcze odrobinę jestem w innej bajce…Buziaki.