Od poniedziałku do piątku kotłowało się w tym marcowym garncu, od śnieżycy po burzę wiosenną z grzmotami i błyskawicami. Gdy śnieżyło i mroziło, akurat nie musiałam wychodzić z domu, a na drugi dzień też nie, bo Tuśka odebrała Najmłodszych z placówek i przywiozła do nas na nieplanowane nocowanie, gdyż wypadł jej służbowy wyjazd. Nie widziałam Zońci przez kilkanaście dni (Pańcio w tym czasie raz przyjechał do nas rowerem, załapawszy się na naleśniki), więc mówię, że się stęskniłam i pytam, czy ona też troszeczkę. Nie troszeczkę, tylko bardziej, odpowiada. No to były przytulanki, wycinanki, malowanki, czytanki i spanie z babcią w jednym łóżku. Rano bez problemu dzieci wstały, zjadły śniadanie, a do placówek już odwiózł je dido.
Boćki już są u nas! Co uwiecznione mam, jak co roku mniej więcej o tej porze…
I sarenki na naszym polu w środku wsi, przy byłym domu Tuśkowym…
A na jeziorku stworzonym przez żwirownię…
Praktycznie nie wysiadając z samochodu można obcować ze zwierzyną ;p
Czasem lepiej niż z homo sapiens. Który rozumny jest tylko z nazwy. Jedna czwarta obywateli kraju nad Wisłą uwierzyła obecnej władzy, że opozycja odbierze nam mięso. No cóż… a z drugiej strony (wg. doniesień kurwizji) narasta bunt przeciwko jedzeniu robaków. I jak tu zrozumieć, że nieskończone afery, o których dowiadujemy się każdego dnia, nie wywołują już żadnych reakcji społecznych. Nikt nie protestuje. I nie wzruszają mnie protesty górników ani rolników. No cóż… można pomyśleć sobie, że Izraelczycy wyszli również w naszym imieniu, wszak to polski rząd doradzał ich rządowi jak zniszczyć sądy i praworządność. Ech…
A w ogródku forsycja wsadzona w tamtym roku… po latach znowu będzie cieszyć widokiem z okna kuchennego…
I prymulka w domu…
Wiosna cieszy, nawet jeśli w tym garncu wrze i kipi. Dzień coraz dłuższy i cieplejszy. Można wyjść, można wpuścić powietrze na dłużej do domu. Za chwilę święta. Bez planu konkretnego. To czas by pobyć ze sobą. Dłużej.