Ptactwo i buractwo oraz kfiatki…

Od poniedziałku do piątku kotłowało się w tym marcowym garncu, od śnieżycy po burzę wiosenną z grzmotami i błyskawicami. Gdy śnieżyło i mroziło, akurat nie musiałam wychodzić z domu, a na drugi dzień też nie, bo Tuśka odebrała Najmłodszych z placówek i przywiozła do nas na nieplanowane nocowanie, gdyż wypadł jej służbowy wyjazd. Nie widziałam Zońci przez kilkanaście dni (Pańcio w tym czasie raz przyjechał do nas rowerem, załapawszy się na naleśniki), więc mówię, że się stęskniłam i pytam, czy ona też troszeczkę. Nie troszeczkę, tylko bardziej, odpowiada. No to były przytulanki, wycinanki, malowanki, czytanki i spanie z babcią w jednym łóżku. Rano bez problemu dzieci wstały, zjadły śniadanie, a do placówek już odwiózł je dido.

Boćki już są u nas! Co uwiecznione mam, jak co roku mniej więcej o tej porze…

I sarenki na naszym polu w środku wsi, przy byłym domu Tuśkowym…

A na jeziorku stworzonym przez żwirownię…

Praktycznie nie wysiadając z samochodu można obcować ze zwierzyną ;p

Czasem lepiej niż z homo sapiens. Który rozumny jest tylko z nazwy. Jedna czwarta obywateli kraju nad Wisłą uwierzyła obecnej władzy, że opozycja odbierze nam mięso. No cóż… a z drugiej strony (wg. doniesień kurwizji) narasta bunt przeciwko jedzeniu robaków. I jak tu zrozumieć, że nieskończone afery, o których dowiadujemy się każdego dnia, nie wywołują już żadnych reakcji społecznych. Nikt nie protestuje. I nie wzruszają mnie protesty górników ani rolników. No cóż… można pomyśleć sobie, że Izraelczycy wyszli również w naszym imieniu, wszak to polski rząd doradzał ich rządowi jak zniszczyć sądy i praworządność. Ech…

A w ogródku forsycja wsadzona w tamtym roku… po latach znowu będzie cieszyć widokiem z okna kuchennego…

I prymulka w domu…

Wiosna cieszy, nawet jeśli w tym garncu wrze i kipi. Dzień coraz dłuższy i cieplejszy. Można wyjść, można wpuścić powietrze na dłużej do domu. Za chwilę święta. Bez planu konkretnego. To czas by pobyć ze sobą. Dłużej.

Licencja na dobro…

Obejrzałam film Johnny, czyli wzruszającą (do łez) prawdziwą historię Jana Kaczkowskiego…

Nie trzeba być katolikiem, żeby być dobry człowiekiem. Cytat, który powinni wziąć do serca przede wszystkim hierarchowie kk i dzisiejsza władza obrażona tęczą i tak mocno dbająca o uczucia religijne, że depcze uczucia innych. (Nie będę się tu wyzłośliwiać w temacie zakłamania i hipokryzji, czego przykładem są toruńskie rekolekcje).

Obejrzałam w wysprzątanym domku, pod kocykiem, kiedy za oknem zima toczyła wojnę z wiosennym słońcem. Do południa sypało śniegiem, a potem niebo odzyskało swój niebieski kolor. Gdyby nie LP, pewnie bym palcem nie kiwnęła w sprawie porządków, choć wszystkim- sobie również- polecam pozbyć się…

I na tym się skupić, zamiast latać po domu na szmacie 😉 Na porządkach w głowie…

Stłukłam zającowi ucho… Mam już prezenty na zajączka. Oczywiście tylko dla Pańcia, Zońci i Misieńki… I to by było tyle w temacie świąt, które podobno za chwilę.

Trochę jestem, a trochę mnie nie ma. Trochę mi z tym dobrze, a trochę źle.

Zachwycam się. Tylko przez ekran, niestety…

Jeden z przykładów:

Takie niebo było kilka dni temu nad Zalewem Szczecińskim. Dawno tam nie byłam, a kiedyś jeździłam na biwaki pod namiot…

Nie aż tak…

jakbym chciała.

Oczywiście, że niejednokrotnie słyszałam, że jestem dzielna i odważna. Coś, co biorę za rzecz oczywistą, naturalną inni postrzegają jako heroizm. I pewnie bym obśmiała, uważając charakterystykę za przerysowaną, ale psychoterapeutka w postaci przyjaciółki, za każdym razem mi uświadamia, że to wcale nie jest ani oczywiste, ani naturalne. Bo lęki potrafią zdominować życie. I każdy ma swoje. Każdy.

Nie boję się o zdrowie. Swoje. Ani śmierci. Choć nie wiem, jak to będzie, kiedy naprawdę zajrzy mi w oczy. I zobojętniałam na strach przed podatkami/opłatami. Serio. A z drugiej strony widzę, jak OM marszczy czoło (ja nawet jakbym chciała, to moje czoło pozostaje bez zmarszczek), gdy musi zamknąć tydzień. Choć ta moja obojętność jest krucha, jak papierowa tarcza przed kulami śnieżnymi, gdy działalność firmy-żywicielki- stoi pod znakiem zapytania o opłacalność.

Do tego katar i kaszel. Zdarte gardło. Ujnia z grzybnią. Czy jakoś tak. No w każdym razie warunki, by popaść w nicość. No ochota jest, tylko odwago brak.

Bo zwyczajnie czasem brakuje sił.

Ale! Dostaję filmik jak prawie półroczna Misieńka sama siada, patrząc na ten świat z innej perspektywy. No to też powstaję. Do boju. Na barykady. Z własną niemocą i lękiem.

Nie do końca kolorowo…

Pani salowa, a raczej gospodarcza sprawiała wrażenie osoby władczej, pewnej siebie i takiej, bez której na oddziale nic się dobrze zadziać nie zadzieje. Przemieszczała się po korytarzu ze wpiętą słuchawką w uchu, jakby była policjantem kierującym ruchem na skomplikowanym skrzyżowaniu. Co czytasz?; jadłaś obiad?; na co czekasz?; jak się dziś czujemy? … To standardowe pytania jakie zadawała. Tonem- ja tu jestem ważną personą, ale okraszonym uśmiechem. Patrzyłam pobłażliwym okiem, jak próbuje wszystkim i wszystkimi dyrygować, zdając sobie sprawę, że dla kogoś innego mogłoby to być irytujące, a czasem nawet przekroczeniem prywatności. Acz uważałam, że jej zachowanie choć czasem dziwne, czasem śmieszne i przerysowane, to jednak nieszkodliwe. Nic mylnego. Kiedy zniknęła jedna z moich ulubionych pielęgniarek, w życiu nie pomyślałabym, że to z powodu stalkingu uprawianego przez salową. Pielęgniarka zgłosiła się na policję i do psychiatry z powodu zwykłego ludzkiego strachu. Panią gospodarczą przeniesiono na inny oddział (podobno to już drugi raz), a Gina spędziła 5 miesięcy na zwolnieniu. Wróciła już na oddział i opowiedziała mi, co ta kobieta robiła wobec niej i jak biernie zachowywało się kierownictwo, przynajmniej na początku. Dręcząc swoją ofiarę, sama udawała, że nią jest. No bo kto by pomyślał, że to osoba zajmująca niższe miejsce w hierarchii zawodowej, zatruwa życie w pracy osobie, której de facto podlega.

Moje rodzinne miasto krokusami stoi. Najwięcej i najpiękniej oczywiście jest na Jasnych Błoniach. Jest mi przykro, że z powodu zdrowotnej niemocy nie odbyłam wiosennego spaceru, ciesząc oczy i robiąc foty. Wprawdzie nawet zza szyby auta widok robi wrażenie, gdy na pasach zieleni w centrum miasta kwitną te cudnie wiosenne kwiaty, ubarwiając wciąż szarą rzeczywistość. Miałam nadzieję, że na ulicach zobaczę kolorową wagarującą młodzież, która świętuje pierwszy dzień wiosny, ale się rozczarowałam. Czyżby zanikała tradycja?

Nie czuję się lepiej, ale i nie gorzej, więc to duży plus. Choć OM coś marudzi, żeby wybrać się do Rodzinnej. Z przeziębieniem?

Polityka dorwała mnie w taksówce. Akurat leciała jakaś dyskusja w radiu, gdy taksówkarz odezwał się do mnie, że politycy zniechęcają do pójścia na wybory. Z zatkanym nosem, nie bardzo miałam ochotę na rozmowę, acz jak słyszę o ewentualnym odpuszczeniu sobie pójścia do urn, to mnie krew zalewa. Myśli pani, że skończy się ta wojna polsko-polska? Nie, nie sądzę, ale złagodnieje, bo wierzę, że w sferze publicznie nie będzie już takiej obrzydliwej propagandy. I nie, nie zdenerwowałam się i po spokojnej wymianie jeszcze kilku zdań, po chwili pan powiedział, że on oczywiście pójdzie. Uff… Nie odpuszczajcie sobie. Nie wmawiajcie sobie, że nic się nie zmieni. Że nie macie na kogo głosować. Zagłosujecie więc przeciwko głupocie, złodziejstwu, nieudolności, braku przyzwoitości i empatii, tolerancji wobec inności. Przeciwko szczuciu jednych na drugich. To jesienią. A teraz cieszcie się wiosną!

To też…

Mimo wojen urojonych… bojów o kotleta i przeciwko mączce z owadów, z wiatrakami i o papieża Polaka.

Mimo chorych klauzur sumienia, które nakazują farmaceutce wzywać policję z powodu recepty na lek dla konia.

Wiosna cieplejszy wieje wiatr… a ja chora, nie tylko na Polskę. Myślę, że to przeziębienie, bo cały tydzień począwszy od soboty, był intensywny. Od dużej imprezy po spotkania towarzyskie, wyjazdy bliżej i dalej, zakupy (od węgorza po szafę), wizyta na poczcie, a nawet dwie, bo u nas poczta ma sjestę jak w krajach cieplejszych, rozliczenie ze stolarzem i niewywiązanie się z obietnicy, że pojadę do mieszkania i ocenię szafę już definitywnie skończoną (pan Tomek już się powinien przyzwyczaić, że jestem bardzo specyficzną klientką ;pp), ogród. I chyba ten ogród, choć byłam chwilę, przysłużył się do choróbska, bo na drugi dzień wyszło mi zimno na wardze, a w sobotę zatkany nos tak potwornie, że odczuwałam ból gardła. I stan podgorączkowy. Ugotowałam obiad i resztę dnia spędziłam pod kołdrą, przed 20 zasypiając, budząc się na leki i przy filmie Na zachodzie bez zmian zasypiając już do rana, czyli do 10.

Miałam fajne plany na ten weekend i doopa, bo niedziela również pod kołdrą, ale przynajmniej z odetkanym nosem, bo czyszczenie go szło sprawniej. OM przywiózł dla mnie rosół od LP, sam zostając ugoszczonym obiadem, choć w lodówce jest mięcho z sosem, ale mój zerowy apetyt toleruje tylko płynne pokarmy. Żrę jeszcze cebulę i czosnek. Może przejdzie, bo przecież muszę jechać do DM. I nawet nie mam siły być wściekła, że przez to przeziębienie nie odwiedzę Misieńki, która pluje marchewką, ale bataty polubiła. I już jest taka poważna w swoim foteliku do karmienia i łyżeczką w ręku.

Tyle mnie omija…

Co zajrzę do sieci, tom bardziej zdumiona, a mianowicie, czytam, że obecnie panuje boom na pamiątki z papieżem. Po reportażu w TVN24. Przecież to normalny odruch miłosiernego katolika, żeby przestępcę w sutannie gloryfikować. Żadnej refleksji, zweryfikowania swojego postrzegania, empatii wobec ofiar. Wuc z Żoliborza nakazał uchwałą w sejmie czcić i wielbić po wszechczasy. Kropka. To będą, bo przecież nikt im nie będzie mówić, co mają robić.

ps. Z przyjemnością obejrzałam emocjonujący finał w Indian Wells, szczególnie w pierwszym secie zakończonym tie break tych emocji nie brakowało. Wygrała farbowana Kazaszka, która wcześniej pokonała w półfinale Igę, co mnie ucieszyło, bo to jej właśnie kibicowałam w finale.

Dylematy (nie)całkiem sprawnej baby…

Powietrze cieplejsze rozbrzmiewa świergotem ptaków. Nasłonecznione. Tak! To znak, że wiosnę już nie zawistują tylko kolorowe bratki w sklepach. Byłam dziś w ogrodzie przyciąć hortensje, i tyle. Kolano nie pozwoliło na więcej. Szlag. Pomału robię się osobą niepełnosprawną. Szlag, szlag, szlag…

Na ucieszenie się z dnia wczorajszego…

Kupiłam kolejną sukienkę. Nie na pocieszenie, ale z potrzeby. Robi się problematycznie, co przewidziałam. W pończochach i spodniach jest mi już za ciepło, więc potrzebuję sukienek…Domowych, czyli luźnych z bawełny dresowej i dzianinowych(?) do miasta. Wygodnych do auta. Cieplejszych. I pantalonów. Wczoraj wyskoczyłam do mieszkania, bo miałam odebrać wykonanie szafy i ustalić na jakiej wysokości uchwyty, a po południu temperatura spadła, więc poczułam chłód pod sukienką, którą miałam na sobie, bo nie chciało mi się przebierać… I pomyślałam, że przydałyby się gacie z nogawkami. Po czym się uśmiałam, bo nigdy takich nie nosiłam, ale pamiętam, że Mam mi raz zakupiła na zimę stulecia. Z ciekawości weszłam do sieci sprawdzić, czy w ogóle są jeszcze takie w sprzedaży. I znalazłam… idealne, by odtańczyć w nich kankana. Z pierdylionem falbanek. Sprawdziłyby się krótkie spodenki. Ale! Nuszki nie te, i wiek, by nosić je na pończochy, bo latem, to co innego. No i w domu to ja sobie mogę, ale nie kiedy kilka razy trzeba wyjść i gdzieś pojechać. Odpadają.

Tak. To nie są istotne problemy tego świata, ale uwierzcie, że jest to frustrująca sytuacja, dla osoby, która przez całe życie nie zakładała rajstop pod spodnie, a sukienki tylko latem i to sporadycznie… Ale! Mogłabym przeboleć, gdyby obie kończyny były zdrowe…

ps. przez cały czwartek, a właściwie do godziny 18. myślałam, że to piątek, choć w piątki przecież, nie odbieram. Najmłodszych z placówek. Ostatnio robiłam porządki w prywatnej poczcie. I odkryłam emilki, nie wiem od kogo. Wprawdzie sprzed lat, ale noszzz… pewnie to osoba, którą poznałam w szpitalu albo z bloga. Przeczytam wszystkie, to pewnie sobie przypomnę, ale i tak jestem zdegustowana swoją pamięcią…

(Nie)obecność…

Bywa w życiu tak, że z różnych przyczyn, to co łączyło silnie, ulega osłabieniu; ta lina okrętowa, jaką byliśmy powiązani, zamienia się w nić jedwabną. W piękną, kolorową, ale cienką. Wspólna przeszłość bogata w cudowne emocje (radość, zabawa, szaleństwo, niezliczone rozmowy na ważne i błahe tematy, pomoc- przyjaźń) nie pozwala jednak by tę nić zerwać, a kiedy nadarza się okazja spotkania, to okazuje się, że obojętnie w jakich- intensywnych bądź nie- relacjach byliśmy ostatnio, to są one silne i przepełnione dobrymi emocjami. Tak jakby czas się zatrzymał, został na chwilę zamrożony, by powrócić do tego punktu, w którym rozumieliśmy się bez słów, a słowa płyną jak wartka rzeka…

Przeżyłam to dwa razy… Z dwiema różnymi osobami. Czasową nieobecność. I znamienne jest to, że relacji nie trzeba budować na nowo. One zostały tylko uśpione, wyciszone. Tak się dzieje, kiedy przyjaźń została zbudowana na mocnych fundamentach.

Goście dopisali. Tort był przepyszny z naszej zaprzyjaźnionej piekarni, a jej właściciel wraz z żoną ugoszczeni pośród innych bliskich nam osób. Tak się złożyło, że w sobotę do paczkomatu dotarła przesyłka ze Lwowa, a w niej ręcznie robione korale, ozdobione malunkami łuski po nabojach, flaga Ukrainy z podpisami żołnierzy z batalionów, proporczyki- to wszystko podarowali zaprzyjaźnieni z nami Ukraińcy, żeby spieniężyć na potrzeby wojska. Nasi goście stanęli na wysokości zadania i zakupili większości przedmiotów. Za to zostali obdarowani (kto chciał) jedzeniem na wynos, bo OM zaszalał z ustaleniem menu i ilością ;p

Jestem zmęczona, ale zmęczeniem, którego nie oddałabym za żadne skarby. Tak rzadko ostatnio czas jest wypełniony po brzegi radością, czułością, uważnością, dobrocią, beztroską. Czwórka roześmianych dzieciaków i niemowlak z czwartego pokolenia tylko potęgowała tę radość ze wspólnego obcowania. Piękny czas, wspólny czas… I wdzięczność ogromna, bo jeszcze dziś spływają podziękowania od uczestników urodzinowej imprezy.

Wszystkim urodzonym trzynastego marca, samych najlepszości!

ps. Leje, wieje, czyli bez zmian. No dobra, śniegiem nie pizga. Jakiś poważny sondaż podaje, że PiS z przystawkami wygra wybory. Na emigrację za późno, to chyba przyjdzie umierać… lepsze to niż życie w czarnej doopie ;p Ostatnio usłyszałam od wyznawcy (nie wiedziałam, że nim jest), że jest dobrze, a nawet lepiej, i wciąż mam na jedzenie, więc nie mam powodów do narzekania…

Dobrego i słonecznego (gdzie to słońce???) tygodnia!

ps.2

Zostały jeszcze dwie łuski- malowane przez uczniów z lwowskiego liceum przy Akademii Sztuk Pięknych, to wstawiam zdjęcia:

Gwóźdź…

Nie, nie do trumny (ten to wbijają sobie pisowcy, odstawiając szopkę w Sejmie, uchwalając uchwałę, wzywając ambasadora USA do MSZ etc…), ale w oponie. Ceśki. Na szczęście powietrze uszło dopiero pod wiatą na własnej posesji. I zauważył OM, który dziś od rana zajął się problemem, gdy ja jeszcze w łóżku z kawą i truskawkami. W ogóle mam szczęście, bo w ciągu 40 lat za kółkiem, dopiero drugi raz trafiło mi się przebić oponę. I drugi raz ratuje mnie OM z opresji 😉 Gdy kupowaliśmy Ceśkę, pan z salonu dając dokumenty, wskazał na ważne telefony w razie jakichś problemów, na co mu odpowiedziałam, że od rozwiązywania problemów z autem mam OM, a jego numer(y) znam na pamięć ;p

Sypie. Wieje. Pogoda, że nie chce się opuścić ciepłego łóżka. Ale! Czekam na Tatę, Młodsze Dzieci, przyjaciół z DM i za zachodniej granicy, którzy dziś w drodze do nas. I zza oceanu… Aura nie dla podróżnych, ale kiedy po wyściskaniu się usiądziemy wraz z lokalnymi bliskimi przy zastawionym stole w blasku świec, to ogrzejemy się czułymi słowami, uśmiechem, radością z przebywania ze sobą.

A gwoździem spotkania oczywiście będzie OM- poniedziałkowy Jubilat.

Uśmiechniętego weekendu dla Was 🙂

I z czego tu…

Jak drugi dzień z rzędu masz taki widok za oknem, a po południu chlapa i opady deszczu, pizga wiatrem i złym słowem (ze szklanych ekranów), to nawet jak chcesz się uśmiechnąć, to nie masz z czego… bo żyjesz w smutnym szarym kraju, w którym rządzą struktury mafijne. Gdyby choć jeszcze słońce od czasu do czasu, ale ta zima go skąpi nad wyraz. W Suwałkach w styczniu świeciło raptem 6 godzin.

Kolejny reportaż udowadniający, że święty nie był takim świętym, jakim go malują. I co z tego? W teorii powinno coś z tego wyniknąć, ale w praktyce dowiemy się, że to kolejny atak na Kościół.

Też mam. Choć fakty są wstrząsające i bolesne, ale tylko w kontekście ofiar. Jestem szczęśliwa, że emocjonalnie nie należę do tej sekty, która musi się mierzyć z bolesną prawdą. (Większość i tak wyprze i opluje tych, co to niby podważają narodowy dogmat JP2). Interesuje mnie tylko to, by więcej takich czynów nie zamiatano pod dywan, nie chroniono za murami kościołów. Czyny, a nie słowa i dyskusje, z których nic nie wynika. Choć wiem, że najpierw trzeba przyznać się do porażki, zanim zacznie się działać, szczególnie w celu obalenia mitu, jaki stworzono. I rozumiem, że potrzeba dużej odwagi (ludzi wierzących), by zmierzyć się z tą trudną dla nich rzeczywistością.

Wiele rzeczy mam w dupie i faktycznie ułatwia to funkcjonowanie i bycie jeszcze zdrową psychicznie w tej chorej rzeczywistości… Ale! Nie da się mieć wszystkiego… (doopa nie pomieści ;pp) I bardziej mi nie jest do śmiechu, gdy czytam, że 40% społeczeństwa deklaruje, że nie pójdzie na wybory, niż że runął mit Papieża Polaka. (Mity tak szybko nie upadają, niestety).

Ps. Nie świętuję Dnia Kobiet, ale dzisiejszy spontaniczny zakup w necie sukienki i torebki (torebkę dorzuciłam do wirtualnego koszyka, żeby nie płacić za przesyłkę- ot, logika ;)) można uznać, że zrobiłam sobie z tej okazji prezent, a życzenia od serca popłyną do mojej wieloletniej przyjaciółki urodzonej w tym dniu…

Słodki i gorzki smak…

Życia.

W tym domu nigdy go nie było. Zapachu. Domowego ciasta. Obłędnego, jedynego w swoim rodzaju. No dobrze, może nie nigdy, bo raz, gdzieś tam na początku lat 90. W poprzednim stuleciu.

Gdy PT potwierdziła swój przyjazd z kołdunami zrobionymi przez Irę (dobrze mieć osobistego zaprzyjaźnionego kuriera ;pp) to pomyślałam sobie, że kiedy jak nie teraz? Przepis prosty (dzięki Jaskółko) nawet jak dla mnie, a największym problemem było znalezienie formy, bo czegoś takiego po prostu nie posiadam. Ale! W przydasiach znalazłam jedną z dwóch części naczynia żaroodpornego i

vuala!

Nie posypałam cukrem pudrem (dziś ogród został pocukrzony jak mawiała moja babcia), bo mimo niepełnej szklanki cukru, i tak jest jak dla mnie ciut za słodkie. Bardzo smaczne, co doceniła PT, która ostatnie swoje ciasto popełniła w poprzednim stuleciu, tyle że pod koniec lat 90. oraz OM, który stwierdził, że ten biszkopt jest taki, jaki piekła jego mama.

Starzeję się (?) albo przemieniam się w typową kurę domową. Popełniłam ostatnio pierogi z mięsem i ruskie i mogłabym popełnić pewnie po raz pierwszy w życiu kołduny…Ale! Zamiast nazywać pierogi ruskie pierogami ukraińskimi, daję zarobić Ukraince, która za chwilę urodzi dziecko, więc nie może pracować. Drugiej (lokatorce domu) OM znalazł pracę w zaprzyjaźnionej piekarni. Tak to u nas działa… Choć symbole, gesty też są ważne!

Przy kawie i domowym własnoręcznym wypieku czytam, że sportowiec z Mariupola nie wyobraża sobie uścisku dłoni ze sportowcem z Rosji czy Białorusi w przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich. Niektórzy mówią nawet, że nie pojadą, jeśli uczestnikami będą sportowcy z tych krajów, bo dla niech jest czymś odrażającym stać blisko tych ludzi.

Dziś w Austin finał ukraińsko rosyjski. Wczoraj bardzo kibicowałam Marcie, żeby po raz pierwszy w swej karierze osiągnęła finał w turnieju WTA (Polki odpadły w pierwszych rundach). Dziś będę jeszcze mocniej zaciskać kciuki, bo wiem, że dla tej młodej 20-letniej dziewczyny, która nie raz już manifestowała co myśli o sportowcach z kraju agresora, którzy nawet się nie zająknęli na temat wojny, jest trudne rywalizować, stanąć naprzeciwko i bez emocji zagrać swój najlepszy tenis.

Wciąż się odcinam… Czas wypełniony po brzegi gadulcem z przyjaciółką, która stałą się pełnoprawnym kurierem, bo w drugą stronę nie tylko zabrała zapłatę za kołduny, ale solidną gotówkę w obcej walucie na konkretny zakup dla wojska ukraińskiego, gdyż do DM przyjechał nasz wspólny bliski znajomy z Przemyśla, który został wykorzystany jako pośrednik, żeby pieniądze dotarły do celu. Cokolwiek bym nie robiła, nie da się odciąć nawet na jeden dzień, bo wojna i polityka rzeźbi naszą rzeczywistość.

Ale! Można sobie ją umilać, choćby zapachami i smakami…

Odrobinę wiosny w domu…

ps. o zaszczuciu młodego człowieka przez TVP (którą bojkotuję od lat, wiedząc, że to tylko pusty gest) trudno mi jest cokolwiek napisać, bo jest to tak okrutne, że aż niewyobrażalne, a do prokuratury w moim DM, ostatnio nie mam szczególnego zaufania…