Z kronikarskiego obowiązku ;)…

Piątek naprzemiennie z deszczem i słońcem. Osobliwe to było, bo tak przez cały dzień. Taka rosyjska ruletka, bo nie wiadomo było, kiedy zmokniesz dokumentnie rzęsistym deszczem, aby potem osuszyło cię piękne słońce na niebie. Z LP ogarniałyśmy dom, ciesząc się z takiej pogody, bo za oknem mam naprawdę imponującą zieleń, która potrzebuje wody. Sobota powstała słońcem, ale około 13. przyszły burze w ilości nie do policzenia. Pogubiłam się.

W ramach łapania chwili i cieszenia się nimi…

Jak co roku nad jeziorem Łemkowska Watra… Śpiew, taniec, rozmowy… Spotkania.

I z sentymentu, bo przygrywający na nie jednej zabawie, małance i weselu (również Tuśkowym)…

Klimatycznie, energetycznie. Więcej zdjęć się nie nadaje do publikacji, ze względu na rodo ;p Zresztą jak tyle się dzieje, a ty jesteś w samym sercu tego, to nie ma czasu na pstrykanie zdjęć 😉

A Dziecka Młodsze świętują dziś swoją bawełnianą rocznicę. Czas płynie nieubłagalnie, oby dla nich w szczęśliwości, miłości i zdrowiu…

apdejt:

Niedziela równie piękna co radosna. Iga zdobyła swój 15 tytuł w turnieju WTA i pierwszy rangi 250 i to na łonie, czyli w Warszawie. Brawo! Ileż ją to stresu kosztowało, to wie ona i my, kibice. Ale radość ogromna.

W prawdzie…

Otóż to. Nawet śmierci.

Śmierć… najczęściej jest za wcześnie.

Życie jej mnie nie interesowało w sensie oceny, bo ujmował mnie głos. Bo w tym głosie było wszystko: bunt, ból, prawda… czułość i agresja.

Mam wielbicielkę. Prawie dosłownie, bo mi napisała „uwielbiam cię”. Dziewczę ma 14 lat, co w pierwszej chwili mi umknęło. Acz po dłuższej wymianie zdań zaczęło mi dzwonić tak mocno, jak dzwony kościelne podczas meczu Igi w stolicy. Nie mam z tym problemu, acz zastanawia mnie, dlaczego tak młoda dziewczyna szuka kontaktu ze starą babą zamiast z rówieśnikami lub ciut starszymi, czyli z szeroko pojętą młodzieżą, do której ja już się nie zaliczam. Niestety. Delikatnie zagadałam o rówieśników, a konkluzja była taka, że takich znajomych to dziewczę ma w dupie. Dosłownie. Nie ciągnęłam tematu. Nie jest w żadnej depresji, bo cały czas sobie żartujemy. Z pogody i w temacie okołotenisowym, bo też jest fanką. Lubi kryminały. Myślę, że ma wakacje i się nudzi. W domu dużo młodszy brat…

Popadało ostatnio. Raz ulewnie, a raz odrobinę. Ale mnie każdy opad z nieba raduje, a lato, gdy przez cały dzień mogą być otwarte okna, bo i tak dom się nie nagrzeje, czyli taka temperatura nieprzekraczająca 25 stopni, mnie uszczęśliwia. I tak jest przez ostatnie dni. Ból faluje. Ale już nie każdego dnia się z nim budzę.

Długi etap wchodzenia…

w dzień…

Poranki zawsze są trudne, bo mam długi proces pionizacji. I nie przeszkadzałoby mi to, bo celebruję chwile z kawą i ze słowem pisanym, coraz rzadziej coś oglądając czy słuchając… Ale! Od kilku dni towarzyszy mi ból. Kolejny. Pojawia się zawsze rano by w ciągu dnia odpuścić. Męczący. Czasem kończący się torsjami.

Mają wrócić upały, już dziś dzień powitał wysoką temperaturą. Pocieszam się, że u nas nie będzie tak gorąco jak na południu kraju. Boli serce, patrząc na pożary na Rodos, pięknej greckiej wyspy, z której mam cudne wspomnienia. A u nas płoną wysypiska szkodliwych substancji.

Muszę powstać i pojechać do Tuśkowego mieszkania podlać kwiatki. Zajrzeć do naszego, bo na wieczór jestem umówiona z moim ulubionym stolarzem, na kolejną szafę. Nietypową, bo chcę w niej zamknąć wszystkie przedmioty ułatwiające utrzymać porządek w domu 😉 W domu na wsi mam do tego osobne pomieszczenia, a w mieszkaniu będę musiała się zadowolić szafą. Nie byłam w mieszkaniu od… nie pamiętam. Mebli przybyło, a ja nawet nie widziałam, jak to wszystko wygląda po ich ustawieniu. Mój zapał jak widać wciąż na tym samym poziomie ;p

Kawa już wypita, więc wchodzę w dzień…

Energetycznie…

Piątek powstał z pochmurnym niebem i zapowiedzią na deszcz. Oczekiwaniem. Bo jakże to, nad morzem pada i w Krakowie na Brackiej też (tak mi donosi co chwilę koleżanka krakowianka), a nas omija szerokim łukiem, choć ja somsiatka Meli, u której deszcz był, a ja tylko mogę patrzeć jak sroka w gnat na przysyłane mi filmiki, jakby dziewczyny się obawiały, że zapomnę jak wygląda to atmosferyczne zjawisko ;p

Sama w domu od środy w nocy, bo OM gdzieś tam w Bieszczadach, zahaczając najpierw o Beskid Niski, miałam plany, że hohoho… a skończyło się na uprawianiu życia towarzyskiego ;p A kiedy w końcu zaczęło padać późnym wieczorem, to oglądając, wiadomo co, w gorącym Palermo (tak się zbiegło, że czytam historię- drugą część- sycylijskiej rodziny Florio), w tle leciało to…

Sztos. Kto by pomyślał, że techno mnie jeszcze zachwyci ;p No, ale trzeba przyznać, że energetyczne jest 🙂

Musiałam jakoś odreagować po obejrzeniu występu pań posłanek przed mikrofonem, żądających przeprosin w sprawie pani Joanny. Dla policji. Nawet nie potrafię tego nazwać adekwatnym słowem…

A w ogrodzie tymczasem w końcu są motyle. Wciąż w niewielkiej ilości, nie takie chmary jak w ubiegłe lata, co mnie dziwi i martwi…

I jedyne floksy jakie się ostały…

Pachnące obłędnie. Reszta została wykopana, a raczej wyplewiona wraz jakąś ekspansywną rośliną, która próbuje zawładnąć częścią ogrodu, a z którą walczą nasi lokatorzy.

Sobota budzi mnie słońcem, piję kawę w łóżku, bo żeby wyjść na taras, musiałabym się ubrać. Cieplej. Więc się jeszcze nie pionizuję, bo niespieszno mi.

Powinnam mieć… no właśnie. Ale nie mam, i nie tylko ze względu na wnuki… Do Sejmu trafił obywatelski projekt „Chrońmy dzieci”. Przed urojoną seksualizacją, z którą chce walczyć PiS na czele z Czarnkiem. Bo realnych problemów przecież edukacja szkolna nie ma, wszystko jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Złej rekrutacji i źle skonstruowanych egzaminów, przeładowanej podstawy programowej i przeładowanych klas, przemocy w szkole i kryzysu psychiatrii dziecięcej. Tego nie ma, więc trzeba się zająć urojonymi problemami- postawieniem tamy, żeby nam się zgnilizna nie rozlała…

O czym tu gadać…

Środa przebimbana na tarasie, bo w końcu pogoda taka, że jest czym oddychać i można spędzić cały dzień na powietrzu, nie musząc uciekać do chłodu kryjącego się w murach domu… Kiedy ja oddawałam się błogiemu nic nierobieniu…

Najmłodsi zdobywali szczyty, robiąc 12 km, co dla pięcioletniej Zońci wyczyn godny uznania.

Ale dla takich widoków, warto 🙂

Trochę im zazdroszczę 😉 Ale! Wciąż jestem na wakacjach wewnętrznych i dobrze mi z tym. Na zewnętrzne okoliczności, które mnie otaczają, nie mogę narzekać i mogłabym tkwić w tej bańce do końca świata i o jeden dzień dłużej ;p

Tyle że…

Zawsze mogło rzucić na Saharę albo… w pierdylion innych miejsc, dużo gorszych niż kraj nad Wisłą. Choć obecna władza robi wszystko, żeby żyło nam się ujowo pod każdym względem. Ekonomicznie, zdrowotnie, prawnie- bez godności i wolności. Aborcjoparanoja sięgnęła szczytów. Zamiast pomocy medycznej interwencja policji. Brak słów.

Przetrwaliśmy…

spędziliście podobnie? ;))

To był opętańczo gorący i wesoły weekend 🙂 Nie popadaliśmy jak muchy w smole, bo dom nas chłodził, gdy w ogrodzie nie dawało się już wytrzymać, mimo zacienienia. No cóż, taki mamy klimat ;p Cudnie było mieć pod jednym dachem całą trójkę najukochańszych szkrabów na świecie. Pańcio dzielnie się opiekował Misieńką, a Zońcia ciut zazdrosna oznajmiła, że to ona śpi z babcią, bo babcia jest tylko jej. Nie było stania przy garach, bo zamówiłam gołąbki u LP, sama dzień wcześniej zrobiłam sos. Dziecka Młodsze dostały też na wynos. Bo Ata lubi. Warzywa z humusem, cukinia w panierce i hektolitry wody i lemoniady… Przeżyliśmy. Najmłodsi już w górach się wakacjują. A ja dziś się w końcu wyspałam, śpiąc bite 10 godzin, bo ostatnie kilka nocy to były jakieś drzemki niewiele ponad 6. godzinne. Potrzebowałam tego.

W międzyczasie miałam monterów w domu od światłowodu. Dwaj bardzo sympatyczni panowie sprawnie wszystko zrobili, nie robiąc bałaganu, a jeszcze ustawiając mi wszystkie dekodery i telewizory w domu. Mogłam to zrobić sama, ale jak już byli… to wykorzystałam.

Zapominam. Nic nowego. Ale zapominam o bardzo ważnych rzeczach, na których to mnie najbardziej zależy. Ktoś robi mi przysługę, a ja zapominam. To jeszcze nic, przypomina mi się po kilku dniach… Na szczęście mój urok osobisty, rzetelność (buhahhahahhahaha) zaprocentowała i mam to, co chciałam. Acz kiedy z kubkiem kawy szłam na górę i zobaczywszy, że w pokoju na półpiętrze jest zbyt jasno, czyli nie są zaciągnięte żaluzje i pokój się nagrzeje, więc weszłam i zrobiłam to, co powinnam, po czym zaczęłam szukać kubka z kawą… Trwało to trwało i trwało, a ja już zupełnie zgłupiałam, nie wiedząc, gdzie go odstawiłam. Ani w pokoju, ani na półkach przy schodach, ani nawet w kuchni, co już było niemożliwością, ale kto wie…i jak już zrezygnowałam z poszukiwań, podejrzewając się o utratę zmysłów, bo może ja tej kawy w ogóle nie zrobiłam, to okazało się, że stoi na schodach za zakrętem na ostatniej prostej na górę. I uznałam, że jednak to już przesada, że mój mózg nie nadąża…ech…

Teraz mają być dni tarasowe, a nie tylko poranki… I cieszę się, że zalegnę z książką bez ocierania potu z czoła 😉 Lubię. Odpocznę od sportowych emocji, bo w niedzielę było ich mnóstwo. Kto oglądał prawie pięciogodzinny pojedynek starego mistrza z młodym gniewnym, ten wie, że do końca toczył się bój o trofeum. Zwyciężyła młodość i swoboda ;ppp Ach, ku mojej radości.

Nie ma już powrotu…

…usłyszałam z ust pani doktor. Zostajemy przy słabszej dawce, bo organizm się buntuje. Co lekarka widzi, czytając wyniki, a ja czuję całą sobą, choć tego nie przyjmuję do wiadomości. Możemy co najwyżej jeszcze zredukować dawkę, jeśli wyniki się pogorszą. Przyjęłam to ze stoickim spokojem, bo to nie czas leczenia, gdzie można było przyjmować chemię na krawędzi ryzyka, by po skończeniu leczenia organizm mógł się zregenerować. Tu końca nie będzie. Chyba że mój…

To nie czas zdobywania szczytów tych niekoniecznie niedosłownych, wypraw rowerowych i dłuższych wędrówek pieszych, wysiłku fizycznego, który poza zmęczeniem obfity jest w endorfiny. To czas robienia sobie drobnych przyjemności, co robię z dziką rozkoszą ;p

Pojechaliśmy do restauracji przy Lasku Arkońskim, gdzie serwują pysznie, co zapewniały Dziecka Młodsze. I takie były właśnie wybrane przeze mnie polędwiczki w sosie grzybowo-truflowym. Ale najpyszniejsza i najsłodsza i tak była Misieńka 😉 A weekend będzie nasz, bo dziecka przyjeżdżają na wieś.

Następnym razem wezmę ravioli z kaczką i gruszką.

A już w domu zakupione ze sprawdzonego źródła pierogi z jagodami, bez których nie ma lata. Kropka.

Moja mizerna hortensja dębowa (połamana) pięknie zakwitła…

Zaczynają kwitnąć budleje, a motyli wciąż nie ma. Wyginęły? 😦 Wszystko jakoś późno rozkwita u mnie. Nawet juki dopiero teraz rozkwitają…

Bez ingerencji…

Blog na moment ześwirował sam i sam się wziął i naprawił. A nawet nie wiedziałabym o tym, gdyby nie komentarze, bo w kokpicie wszystko było okej. A że ja w ostatnich dniach bywam nawet na swoim blogu rzadko, to mogło mnie to ześwirowanie w ogóle ominąć. Ale nie miałam czasu, by się tym irytować. Luz.

Zaraz wsiadam do Ceśki i gnam do DM. Wiadomo w jakim celu. Przede wszystkim zobaczyć się z dziećmi i Misieńką, a przy okazji po piguły ;pp Trochę mnie przeraża, jak czas zapiernicza, że minęły kolejne 4 tygodnie i to te z tych najpiękniejszych, smakowitych, kolorowych, ciepłych…

Najbardziej prestiżowy turniej na trawie wszedł w drugą fazę, a wczorajsza niedziela przyniosła rollercoaster emocji. Oj działo się! Ale będziemy mieć piękny polsko-ukraiński ćwierćfinał, a moje serce będzie rozdarte, choć chyba jednak ze wskazaniem na Igę. Acz, która by go nie wygrała to radość ogromna! I cieszy, że wśród miłośników i kibiców wielu ma podobne zdanie, bo Elina cieszy się ogromną sympatią, nie tylko z powodu tego, że pochodzi z kraju objętym wojną. No i Hubi …ech zahurkaczył wczoraj w swoim stylu. Powinno być 2:0 w setach dla niego, jest dla Novaka. Mental się kłania. Mental zwycięzcy, który ma Iga, broniąc dwóch piłek meczowych, wygrała cały mecz. Duma!

Trochę się obawiam, że w mieszkaniu zastanę piekarnik, bo tak to najczęściej wygląda latem. I noc będzie gorąca i niedospana… Tej nocy o 1.30 zamknęłam okno i włączyłam klimatyzację. Nie lubię, ale nie dało się inaczej spać. Spałam do 9.

Muszę się spakować. Nie lubię.

Zaczynam dzień…

…od myśli o urodzinach. Dzisiejszy.

Moi dziadkowie od strony Mam umarli młodo. Dziadek był starszy od Babci o 10 lat i zmarł, gdy ja miałam niecałe 5 lat w wieku 66 lat. Serce. Babcia zmarła w weku 67 lat. Skorupiak. Ten sam, z którym ja już żyję w symbiozie 15 lat- minie w sierpniu. Dwaj starsi bracia również zmarli młodo, bo najstarszy w wieku 57lat, a drugi miał 62 lata, gdy pożegnał się z życiem… Mam dziś skończyłaby 80 lat…

Nie zaakceptowałam, że Mam już nie ma. Tkwię w dziwnym poczuciu zawieszenia, żyjąc dniem codziennym i odganiając myśli, które są wciąż bolesne. Zbyt.

Moje dwie przyjaciółki miały skomplikowane relacje z matkami. Nie, że toksyczne, ale to ojcowie w ich domach rodzinnych byli dla nich autorytetami. A one ich księżniczkami, tak jak ja jedynaczkami. U mnie w domu był pluralizm. Miałam głos. Czasem donośny ścierając się częściej z Tatą niż z Mam. Może z racji, że charakter mam raczej po nim.

Mam zabiły papierosy. Rak płuc. W wieku 31 lat rak piersi. Prewencyjne operacje, gdyż genetycznie obciążona, co się udokumentowało, gdy ja zachorowałam po raz pierwszy, mając 34 lata. Ot, takie dziedzictwo. Moja bohaterka, która pokazała mi jak żyć z historią nowotworową. Przeszłam niejedną gehennę, żeby nie umrzeć przed nią, wiedząc jak bardzo by to przeżyła… Była przy mnie po każdej operacji, po każdej chemioterapii…Zawsze.

I już jej nie ma prawie od pięciu lat…

Wypiłam kawę jak prawie codziennie o poranku. Wzięłam jedne leki, za godzinę wezmę kolejne, za dwie pojadę po Pańcia do Miasteczka i po Zońcię do przedszkola. Ten dzień spędzimy razem, dopóki ich Tuśka nie odbierze. Czerwona zupka ugotowana wczoraj. OM jedzie w góry. Zawozi PT klamoty do jej nowo powstałego domku letniskowego, który może być całoroczny. Gdyby nie fakt, że musiałabym wracać autem dostawczym z OM- jadąca dziś osobówką PT chciała mnie zabrać po drodze- gdyż w poniedziałek już muszę być w DM, to bym również dziś się witała z górami. Przełożyłyśmy wspólny wyjazd na jesień. Może uda się na festiwal rydza.

Dzień kończę uśmiechem…

Najmłodsi niespodziewanie zostali na noc z piątku na sobotę. Było czytanie, oglądanie, opowiadanie i fikołki na łóżku. Zońci, nie moje, choć przeleciała mi myśl, żeby spróbować czy dam radę ;p I spanie w jednym łóżku, choć Zońcia miała dylemat czy nie spać z bratem, ale wybrała babcię. Pańcio poległ pierwszy, a gdy i Zońcia zasnęła, to pochłonął mnie świat szpiegów i dzieł sztuki, konkretnie fałszerstw obrazów na stronach lektury… W wolnych chwilach czytam, nadrabiam zaległości, bo za kilkanaście godzin znów więcej wolnego czasu poświęcę na oglądanie najważniejszego turnieju w roku… Naprzemiennie objadając się truskawkami, czereśniami i bobem. I prowadząc niezliczone dysputy 😉 Żartobliwe bez zaciętości. Lubię.

Zostałam perfidnie zaskoczona i już nie mam szans na pierwsze dobre wrażenie, bo trudno o takie, gdy się jest w jednej pończoszce i to założonej na lewą stronę, co zauważyłam już grubo po fakcie;p No cóż… Jak to moje dziecię powiedziało, że jakbym nie była ubrana czyt. była roznegliżowana (do czego w końcu miałam prawo we własnym domu) to by mnie zawróciło/uprzedziło etc… widocznie krótkie spodenki i jedna niefortunnie założona pończocha na nuszce, nie stanowiły dysonansu poznawczego 😉

A to koleżka, z którym dzielę się czereśniami ;)Prawda, że piękny 🙂

szpak europejski w Ontario w Kanadzie

Maki mi się rozsiały po całym ogrodzie. Zwykłe czerwone również.

I drzewiasta begonia na tarasie…

Cukinie rosną jak szalone, więc powstają w mojej kuchni różne wariacje z nimi w roli głównej.

W niedzielę spałam do jedenastej, co samą mnie zaskoczyło…

Czy ktoś może racjonalnie wytłumaczyć jak w mieszkaniu w bloku zwłoki starszej pani mogły leżeć pięć lat?