Powoli.
Choróbska zdziesiątkowały naszą rodzinę. No dobra, aż tak tragicznie nie było, bo wszyscy żyją. Tylko, co to za życie w chorobie? 😉
Najpierw zadzwonił Misiek, że ktoś mu sprzedał anginę, bo się rozłożył zaraz po wyjeździe od nas. Powiedział też, że Babcia się źle czuje i idzie ją odwiedzić. Zaraz wzięłam telefon do ręki i, oczywiście Mam nie wezwała jeszcze lekarza. To był wtorek. Jeszcze jak był u mnie Pańcio, zaczęło dziać się coś z moim prawym okiem, wydawało mi się, że to klasyka, czyli rzęsa wpadła. Wieczorem stan się pogorszył. Ropa i łzawienie. W nocy kilka razy się budziłam z powodu tego łzawienia, bo zalewało mi twarz. Rano już była wysoka temperatura, katar, kaszel, zatoki, gardło – no wszystko! A oka nie było, bo nie można nim nazwać spuchniętych zaropiałych powiek. Środę przespałam z wyciszonym telefonem i wyłączonym netem, w oczekiwaniu na wyjazd do Rodzinnej. Wieczorny, bo nie chciałam do przychodni pełnej pacjentów, mimo że i tak byłabym zbadana poza kolejką- po co jednak komuś wydłużać oczekiwanie? I tak mi było ciężko zwlec swe ciało, umyć się, ubrać by dotrzeć do domu Rodzinnej. Badała mnie długo, ale gdy tylko zajrzała do gardła, nastąpił wyrok: ropna angina, zatoki, no i bakteria w oku, którą najprawdopodobniej sprzedał mi Pańcio. Wypisała mi multum leków, które OM wykupił w drodze powrotnej. Trwało to długo, bo w jedynej czynnej aptece w Miasteczku, nie było wszystkich i trzeba było konsultacji z Rodzinną, jakie mogę dostać zamienniki, ze względu na moje cholerne uczulenie. Tak, jestem trudnym pacjentem. W dzieciństwie potrafiłam dwa razy w miesiącu zachorować na anginę. Faszerowano mnie penicyliną, potem ampicyliną aż w wieku 20 lat dostałam uczulenia, przez które spędziłam 3 tygodnie w szpitalu i po ich upływie wyszłam na własne żądanie objuczona workiem leków. Angina zawsze źle mi się kojarzy. Nie bacząc na to, że kolejny antybiotyk wypadnie mi brać o czwartej rano, od razu, gdy tylko znalazłam się w domu, połknęłam pierwszą tabletkę. Czwartek nie był lepszy, ale dotarło do mnie, że nic nie wiem co z Mam. Zadzwoniłam, w słuchawce usłyszałam inny, zdrowszy głos. Misiek stanął na wysokości zadania, i nie opuścił Babci, dopóki nie wezwała lekarza. Oczywiście Mam stwierdziła, że zadzwoni wieczorem. Ale! Nie takie numery z Miśkiem. Kurcze, no jedne starsze panie wysiadują w poczekalniach do lekarzy różnych maści, a moją Mam końmi nie można zaciągnąć. A jak już się leczy, to prywatnie. I słusznie, bo przychodnie POZ-u oblężone chorymi. Mieszkając w DM. ma komfort wezwania do domu, ja muszę jechać do swojej 50 km, a jedyny lekarz z prywatną praktyką, który wizytował w domu, sam jest ciężko chory na białaczkę. No i doopa! Dlatego wkurzam się na Mam, że tak unika lekarza, gdy zaczyna się źle czuć, w myśl zasady: samo przyszło, samo pójdzie. Niestety, nie w tym wieku, i z tak osłabionym organizmem. Po rozmowie z Mam zapomniałam wyłączyć dźwięk w telefonie, więc się rozdzwonił. Najpierw dawny Przyjaciel/chłopak, z zaproszeniem na pięćdziesiątkę- ucięliśmy sobie dość długą rozmowę- ostatni raz biesiadowaliśmy wspólnie dwa lata temu, ale później widzieliśmy się w smutnych okolicznościach, bo stracił Rodziców rok po roku. Bardzo ich lubiłam, moi Rodzice byli z nimi zaprzyjaźnieni, moja Mam wciąż patrząc przez okno w okna ich mieszkania, nie może się pogodzić, że ich już nie ma. On był profesorem medycyny, i to jemu zawdzięczam ścieżkę mojego leczenia, gdy po raz pierwszy zachorowałam.
Potem następny telefon od koleżanki, w tej samej sprawie. Także w kwietniu mam dwie pięćdziesiątki a pomiędzy nimi urodziny LP. Następnie zadzwonił OM, który stwierdził, że dodzwonić się do mnie to zakrawa na cud. No cóż…znowu wyłączyłam dźwięk, bo konwersacja mnie wymęczyła, a ja tylko chciałam spać, budzić się na porę wzięcia garści tabletek, i dalej spać. Piątek już był lepszy. Zaczęłam widzieć: opuchlizna zeszła, przestało łzawić, ale ropieje do dziś. Jednak oko zaczęło przypominać oko 😉 Przede wszystkim spadła temperatura poniżej 38. A wieczorem nawet do 37, 2. Ożyłam. Gdy wzięłam telefon do ręki, zobaczyłam kilka numerów nieodebranych. Najpierw zadzwoniłam do Przyjaciółki. Z A. najczęściej nie gadamy poniżej godziny, i tak było tym razem. OM dobijał się, więc odwoniłam i dostałam informację, że Misiek zaczął się o mnie martwić, bo od 16. nie może się do mnie dodzwonić. Był też telefon z kierunkowym DM, więc stwierdziłam, że to od PET-a. Niestety jak oddzwoniłam, było już po 20. i nikt nie odebrał. Zadzwoniła pani dziś rano. Mam termin na wtorek – tak jak chciałam- jednak jeszcze będę na antybiotyku, który muszę brać przez 10 dni. Pani nie mogła zadecydować sama, wiec zadzwoni do mnie w poniedziałek. Dziś jestem bez temperatury (hip hip hurra!!!), z katarem, ale nie takim bym dziennie zużyła całe pudło chusteczek, kaszlem. Najdziwniej w tym wszystkim, że gardło bolało mnie najmniej. Wprawdzie apetytu nie miałam, co OM nie mógł przeżyć, znosząc mi różne rzeczy, bym tylko coś zjadła. Myślałam, że go uduszę, bo stał nade mną, jak kat nad dobrą duszą. Dziś już wyległam z łóżka, kaczka się moczy i ugotuję rosół.
To nie wszyscy chorzy w naszej rodzinie, bo i mąż Tuśki, a sama Tuśka również z bolącym gardłem dzielnie dotrwała w pracy do piątku. Chyba ma coś z Babci: zamiast najpierw pójść na zwolnienie z powodu Pańcia, a potem własnego, to najpierw walczyła z ropiejącymi oczami (na szczęście niespuchniętymi), a później z gardłem, twardo chodząc do pracy. A dziś jedzie do Babci, sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Ależ się rozpisałam o choróbskach. Niestety wiosnę przywitam w słabej formie. Mam zresztą przedświąteczne deja vu – podobnie było przed świętami Bożego Narodzenia. No, ale muszę się wykurować do wtorku!
Miłego, zdrowego i wiosennego weekendu 🙂
P.S. W międzyczasie dotarła do mnie żabia przesyłka, która wzbudziła we mnie uśmiech, ale również wzruszenie, co dla mojego prawego oka niekoniecznie było zdrowe;) Przekonałam się o tym, oglądając dwa wzruszające filmy. W sumie obejrzałam przez ten czas trzy filmy i nic poza tym. Telewizor nie istniał, niestety książka również. Ale wracam już do żywych 😀