Niech się spełni…

Wszystko kończy się tym, że większość moich znajomych pracuje ciężej,

żeby zarobić więcej pieniędzy, niż im naprawdę potrzeba,

żeby kupować rzeczy,których naprawdę nie potrzebują,

żeby zaimponować ludziom,których tak naprawdę nie lubią.

                                     Amos Oz.

 Kochani, nie dajmy się zwariować, nie wpadajmy w pułapkę, o której mówią słowa powyżej. Postawmy w tym ROKU na MIŁOŚĆ, PRZYJAŹŃ, po prostu na drugiego człowieka.Miejmy otwarte oczy i serce, bo tak naprawdę to nigdy nie jest się samemu. Zawsze jest ktoś, czasami dalej, a czasami zupełnie blisko na wyciągniecie dłoni. Ktoś kto nas potrzebuje lub ktoś kogo my potrzebujemy…nawzajem. Nie przegapmy w pogoni za sukcesem…za pieniędzmi drugiego człowieka. Ofiarujmy miłość , przyjaźń, a na pewno sami ją otrzymamy. Życzę WSZYSTKIM,  by te dwa uczucia jak ważne przecież, bez których życie byłoby pozbawione sensu ,emocji i magii zagościły na zawsze w Waszych sercach.

Rocznica

Był późny wieczór, dzień przed Sylwestrem…sześć lat temu. Nazajutrz czekał nas wyjazd do przyjaciół, którzy mieszkają w H…za granicą. Razem mieliśmy witać Nowy Rok. Cieszyliśmy się na to spotkanie, bo w ciągu roku może widywaliśmy się dwa lub trzy razy. Mąż oglądał jeszcze jakiś program w tv, a ja przygotowałam sobie kąpiel, gorącą herbatkę, i coś do czytania. Zawsze lubiłam te chwile, gdy zanurzona po szyję w wannie mogłam pobyć sama z sobą…Właśnie wtedy wyczułam i zobaczyłam TO…szok, niedowierzanie, jak mogłam wcześniej nie zauważyć…Setki myśli kłębiących się w głowie i jedno pytanie: co teraz będzie? Drugie pytanie, czy powiedzieć …czy poczekać…Długo leżałam w tej wannie sparaliżowana myślami…i choć podświadomie wiedziałam, co mnie czeka, nie potrafiłam wykonać żadnego ruchu…Wtedy nie uroniłam nawet jednej łzy…Ale musiałam w końcu opuścić mój azyl…powiedziałam i zobaczyłam ból w jego oczach i…niedowierzanie. Postanowiłam nie rezygnować z wyjazdu, choć wiedziałam, że nastrój będziemy mieli raczej niezabawowy…nie widziałam sensu zostawania i działania…Szpital…wiedziałam, że to mnie nie ominie, ale nie było sensu kłaść się w jego mury na Nowy Rok i weekend…. To były mimo wszystko cudowne trzy dni spędzone wśród bliskich mi osób. Od razu wyczuli, że coś jest nie tak…gdy im powiedziałam, potrafi stworzyć taką atmosferę, że złe myśli przynajmniej na ten czas mnie opuściły. Powrót…drogę przespałam, choć ja nigdy nie śpię podczas jazdy…wróciliśmy wczesnym niedzielnym rankiem. Położyłam się od razu do łóżka…chciałam dalej spać…jak najdłużej odsunąć od siebie moment wykonania telefonu…Uruchomienia tej lawiny działań…lawiny emocji…strachu…bólu…Znowu był wieczór…ja w wannie …TO nadal jest, nie zniknęło…słuchawka w moim ręku. Dzwonię do rodziców, mówię…słyszę przerażenie w głosie mamy… muszę być twarda, więc nakazuję jej, co ma zrobić, do kogo zadzwonić…Za chwilę dostaje telefon od znajomego lekarza, który umawia mnie na następny dzień na konsultacje do szpitala. Kładę się spać…staram się nie myśleć…jeszcze nie teraz…odsuwam wszystko to co mnie przeraża, zakopuję głęboko w najdalszych zakamarkach świadomości…Zasypiam. Rano …poniedziałek…idę na wojnę…tak to czuję…wygram czy polegnę?? WYGRAM …muszę! To było jedne jedyne postanowienie noworoczne…WYGRAĆ. Właśnie dziś mija 6 lat…8 stycznia minie 6 lat od operacji…w sierpniu minie 6 lat od zakończenia leczenia…JESTEM …otwieram szampana!

Gdy kończy się miłość…

Jest mi smutno. Pewne wiadomości, które dotarły do mnie o bliskiej mi bardzo osobie, wypełniły moje myśli i serduszko mnie boli. Jeżeli kończy się miłość, jeżeli uczucie zostaje zdeptane codziennością, jeżeli czar mija, a dwoje ludzi nie może się porozumieć, to zawsze boli…Nie wiem, jak będzie, czy czteroletni szkrab scementuje ten związek na tyle, by się nie rozstali? Kiedyś, zanim Ją poznał, powiedział mi, że nie oczekuje wielkiej miłości, że ON potrafi się przystosować, być na tyle elastyczny, by stworzyć udany związek. Miłość już przeżył…zawiodła go, mieli inne oczekiwania…ON chciał założyć rodzinę …ona poznawać świat. Rozstali się, choć był to bardzo długi związek. I wtedy powiedział te słowa …i ja mu uwierzyłam…dlatego, że go dobrze znałam i ogarnął mnie ogromny smutek i żal, bo pomyślałam sobie jak to? Ten facet zasługuje na miłość, jego rodzice już ponad 30 lat tworzą udane nadal kochające się małżeństwo, a ON miałby tego nie doświadczyć? Wiem, że pragnął już mieć swoją rodzinę ..dom…pracę…dziecko…I bałam się, że stworzy to wszystko bez solidnego fundamentu, jakim jest MIŁOŚĆ. I poznał Ją- rozwódkę…nieważne…ważne, że pamiętam jak usłyszałam :’ To jest kobieta mojego życia…kocham ją…” Radość i ulga …i wiara, że stworzy prawdziwą rodzinę, w której będzie miłość i szacunek…i to wszystko, czego potrzeba w udanym kochającym się małżeństwie. Szybko się wszystko potoczyło, ciąża…ślub…dziecko…Własne mieszkanie……samochód…praca…Z boku patrząc szczęśliwa rodzina i nagle wszystko pryska jak bańka mydlana. Jej ciągłe pretensje o wszystko…o podnoszenie kwalifikacji ( studia podyplomowe) o pracę, o dziecko, o wyjście z kumplami, o komputer, nawet o to, że jego rodzice pomogli im finansowo. W domu to ON zajmuje się dzieckiem, porządkami, a obiad często jada na mieście…Ona pracuje i musi odpocząć…hmm no cóż, ktoś by powiedział równouprawnienie…Ona pyszczy, furczy i ciągłe żale…być może i czasami uzasadnione …Jego mama powiedziała, że jeżeli nie potrafią już tego naprawić, to nie warto się męczyć. Przecież jeszcze każde z nich może trafić na swoją drugą połówkę i być szczęśliwym. Przynajmniej ON …bo naprawdę jest świetnym facetem i czasami sobie myślę, że właśnie tacy trafiają na takie HARPIE. Jej własna matka powiedziała, że Ona ma trudny charakter…ja bym powiedziała, że niszczący… Słuchając tego wszystkiego, nie rozumiałam w ogóle Jej zachowania, nie mówiąc już o słuszności pretensji… Nie wiem, co będzie, jest jeszcze dziecko w tym wszystkim…cokolwiek postanowią, mnie będzie smutno…bo już wiem, ON nie kocha Jej.

Minęły…

Świeciła gwiazda na niebie,

Srebrna i stroświecka.

Świeciła wigilijnie,

Każdy zna ją od dziecka.

Zwisały z niej z wysoka

Długie, błyszczące promienie.

A każdy promień to było

Jedno świąteczne życzenie

                                                                                    Leopold Staff

Mam nadzieję ,że choć jedno takie życzenie Wam się spełniło, a święta będziecie jeszcze długo wspominać cieplutko. Tak jak ja, bo choć za oknem był deszcz, chlapa i w ogóle brrr…to w domku tyle ciepła, tyle radości, łzy wzruszenia , tak dużo pozytywnej energii,że ja już żałuję, że minęły tak szybko…

Życzenia…

 Wszystkim odwiedzającym i nie tylko życzę:

                …dużo miłości nie tylko w święta, ale i na co dzień…

                …ogrzania serc w płomieniach świec, ale przede wszystkim poczucia bliskości rodziny i przyjaciół…

                …by nikt nawet ci, co nie uznają tradycyjnych świąt, nie byli w tych dniach samotni…

                …spokoju i wyciszenia, by móc troszkę pomarzyć i poczuć magię tych dni…

                …nadziei i wiary w lepsze jutro…

                …pocałunków pod jemiołą i życzeń z głębi duszy…

                …smakołyków i prezentów od serca…

                …skrzypienia śniegu pod butami na świątecznych spacerach…

           i wszystkiego tego, co sami sobie życzycie i o czym marzycie i czego pragniecie…

Przygotowania…

Wprawdzie nie mieszkam  tak cudnie, ale do lasu mam bliziutko i jak spadnie śnieg to też jest tak pięknie…Te święta będą troszkę inaczej spędzane niż przez  ostatnich parę lat. Zawsze Boże Narodzenie jest u mnie w domu, przyjeżdżają rodzice, czasami jeszcze ktoś z rodziny, zapraszamy teściów. Jest duży świerk pachnący i mieniący się kolorowymi bombkami z gwiazdą zamiast czubka.Przystrojony kominek, w którym pali się wesoło ogień. Duży stól nakryty świątecznie. W tym roku do wigilii zasiądziemy w podobnej scenerii tylko,że w domu moich rodziców.Domu niedaleko naszego , który już któryś rok stoi nie zamieszkany, bo rodzice nadal mieszkają w mieście. Tata chce na emeryturze mieszkać na wsi , a mama nie chce o tym słyszeć…ale to już inna historia…Także rodzice zaprosili jeszcze wujostwo, obdarzyli mnie wielka lista zakupów na której na pierwszym miejscu był…świerk.Już wybrałam przepiękne drzewko ,które zostanie później wkopane do ogrodu,kupiłam kilkanaście pudełek bombek, łańcuchy, lampki i gwiazdę. Wszystko już jest…do tamtego domu…jeszcze muszę pomyśleć o drzewku do nas. Dziś już przyjeżdżają…mama z ciocią przygotowują potrawy, obie wyśmienicie gotują , więc przysmaków będzie pod dostatkiem.Choć dla mnie może być tylko smażony karp, uszka z barszczem i pierogi z grzybami…i zawsze się martwię czy nie za mało zostało ulepionych. Trochę mi dziwnie,że nie  moja kuchnia tym razem będzie kusić zapachami świątecznymi…a dom gwarem pełnym osób, ale najważniejsze jest to,że usiądę do stołu z najbliższymi mi osobami, a wokół niego jeszcze trzy psy…pewnie nie przemówią ludzkim głosem, ale nie oczekujmy zbyt wiele….bo czasami my sami nie potrafimy nim mówić. Czekam na ten wieczór z niecierpliwością, tak jak dzieci czekają na prezenty…bo dla mnie to właśnie jest największym prezentem, móc usiąść z bliskimi i pobyć z nimi dłużej bez pracy, pośpiechu….stresu…Nie mogłam dziś długo zasnąć…natłok myśli nie dawał spać…i jakiś niepokój…sama nie wiem dlaczego…

Trochę szczęścia…

Bielą się pola, oj bielą.

Zasnęły krzewy i zioła

Pod miękką śniegu pościelą…

Biała pustynia dokoła.

 

Gdzie była łączka zielona,

Gdzie gaj rozkoszny brzozowy,

Drzew obnażone ramiona

Sterczą spod zaspy śniegowej.

 

Adam Asnyk

 

Hmm…pięknie by było, ale nie jest. Śnieg niestety stopniał, a prognoza na święta nie brzmi optymistycznie. Z mapy pogody wynika, że mam mniej więcej 15 % szans, że będą one białe.

No, ale za to coraz większe szanse mam na to, że będę miała dostęp do netu, bo od niedzieli mnie rozłączało, a wczorajszy cały wieczór spędziłam przy telefonie dzwoniąc na infolinię. Poinformowałam, że mnie wyrzuca lub w ogóle nie łączy. Godziny spędzone na rozmowie z miłymi panami od wszelakich problemów (z paniami w ogóle nie rozmawiam, z doświadczenia już wiem, że niewiele mogą pomóc)…spełzły na niczym. Rano na chwilkę mnie połączyło, a później znowu ta sama polka. Na dodatek  zaczęło mi szumieć w słuchawce telefonicznej, więc następny problem zgłosiłam. Gdy nie pomogło odinstalowanie i ponowne zainstalowanie Neostrady, pan wydał wyrok…WIRUS. Dzwonię więc do moich serwisantów, jeden jest na urlopie, a drugi akurat wychodzi w teren. Całe szczęście, że szefowa to koleżanka i zgadza się, żebym kompa przywiozła i postarają się do świąt zrobić porządek z moim sprzętem. Z bólem serca już odłączyłam wszystkie kabelki, zła bo mam ważne dokumenty do wysłania a tu taka heca…zniosłam kompa na dół …i dzwonek do drzwi…Panowie z telekomunikacji się grzecznie pytają, czy mam jakiś problem. No pewnie, nie jeden…ale im pewnie chodzi o te trzaski w słuchawce…pytam się, czy przez to może mi nie działać Neostrada …lakonicznie stwierdzili, że być może. Obejrzeli sobie gniazdko, wyszli na zewnątrz i po 5 minutach byli z powrotem. Sprawdzili słuchawkę…szum ustał i kazali podłączyć z powrotem komputer i sobie sprawdzić czy działa net…po czym życzyli Wesołych Świąt i wyszli. Podłączyłam, połączyłam się i szybko wysłałam dokumenty…odebrałam pocztę…wysłałam kilka ważnych wiadomości…weszłam na bloga…i jak widać jeszcze mnie nie rozłączyło…Błąd 680 nie wyskoczył jak królik z kapelusza. Spędziłam ze słuchawką (trzeszczącą ) przy uchu  pewnie razem z 4 godziny…a panom wystarczyło 5 minut i po awarii. Tak sobie pomyślałam, że jakby przyszli 10 minut później to już mojego kompa by nie było… to chyba miałam dziś szczęście, co nie??? Ci wszyscy, którzy bez swobodnego dostępu do netu czują się jak bez prawej ręki (nie mówię tu o żadnym uzależnieniu;-) ), pewnie przyznają mi rację, że miałam. O, i tak optymistycznym akcentem kończę i zabieram się do pracy…nawet słoneczko wyszło!

Przywołane wspomnienia…

Moje dzieciństwo ma zapach i smak pieczonych jabłek. Pamiętam wesoły ogień palący się na kuchni, duży stół na którym rozkładałam kartki i kredki do rysowania, lub klocki z których budowałam wieże.Ale przede wszystkim babcię krzątającą się po kuchni i opowiadającą mi różne historie gdy czekałam,aż wyczaruje jakieś smakołyki .Później już nie było tak magicznie…niewielka kuchnia w bloku…wszystko nowoczesne, ale to właśnie tam kierowałam swoje pierwsze kroki zaraz po przyjściu ze szkoły.To w niej odbywało się większość poważnych i niepoważnych rozmów ,a pieczone jabłka smakowały tak samo.Bo babcia swoją osobą przeniosła tę atmosferę ciepła i bliskości. Od zawsze kuchnia to moje ulubione miejsce w domu. I choć nie gotuje tak jak babcia to myślę ,że potrafiłam stworzyć to ciepło akurat w tym miejscu by moje dzieci miały dobre wspomnienia. Może nie pieczonych jabłek…ale pierogów lepionych wraz z moja mamą…lub pizzy… Może to nie to samo, ale w końcu to ludzie tworzą atmosferę.

Siedząc sobie na fotelu z kubkiem  gorącej kawy i patrząc przez okno tarasowe jak sypie śnieg i pokrywa wszystko swą biała pierzynką…wspominam…Widok mam cudny…choć przez chwilę, bo plusowa temperatura zaraz spowoduje,że wszystko stopnieje.W takich chwilach mieszkanie na wsi ma swój niepowtarzalnych urok…brakuje tylko rozpalić w kominku…może na wieczór? Chyba jak każdy w tym gorącym czasie pracy, sprzątania, zakupów…stresu czy ze wszystkim się zdąży , potrzebuję chwili wyciszenia…Śnieg właśnie przestał padać….czas zająć się czymś pożytecznym…może wieczorem…ale jeszcze sobie ukroję kawałek sernika 🙂

W strugach deszczu…

<Rano wyjrzałam przez okno i uśmiechnęłam się…no nareszcie trochę śniegu. Nawet perspektywa dzisiejszego dnia za kółkiem nie popsuła mi humoru. Nareszcie…biało….zimowo….Niestety jazdę już miałam w strugach deszczu i to tak przez cały dzionek. Puchowa śniegowa kołderka była zbyt cienka by się dłużej utrzymać, a deszcz i plusowa temperatura zrobiła swoje. Jadąc i słuchając muzyki stwierdziłam, że w ogóle jeszcze tych świąt nie czuje…gdyby nie kolędy puszczane w radio…Nie lubię, ale od takiej chlapy wolę jednak mróz, śnieg i słońce….no i co to za święta w deszczu? Do wigilii jeszcze tydzień…może zrobi się w końcu zimowo…Chyba większość z nas na to czeka…chociaż, żeby słoneczko w końcu zaświeciło…czy to tak wiele?

Wieczory i weekendy…za…

Byłam wczoraj w swoim rodzinnym mieście. Raczej zawodowo, ale wpadłam do mamy, bo coś jej tam przywiozłam. Nawet nie usiadłam, nie wypiłam kawy…zadzwoniłam do Przyjaciółki, bo z kolei to od niej coś tam miałam odebrać. Powiedziała. że za pół godziny będzie w domu., więc o umówionej godzinie podjeżdżam pod jej blok. Nie widzę samochodu, dzwonię ponownie…komórka wyłączona, dzwonię na domowy- nikt nie odbiera. Postanawiam chwilkę poczekać…czekam 20 minut, w tym czasie mnóstwo razy wybierany ponownie numer …zła bo nie ma nic gorszego, niż  jak ktoś nie odbiera komórki…buuu. Postanawiam pojechać do centrum, może uda mi się przez ten czas kupić prezent gwiazdkowy dla męża. a przede wszystkim coś zjeść. Prezent kupiłam i siadając już do jedzenia, dzwonię ponownie na domowy…jest…komórka jej się rozładowała…bosz…zgrzytam zębami…nie wracam już do niej…umawiamy się na parkingu przed centrum. Spotkanie trwa 5 minut…Jej stwierdzenie jak dawno się nie widziałyśmy…no tak końcem listopada…Ile razy już byłaś od tego czasu w mieście?…no tak ale nie miałam czasu wpaść, wiesz, że teraz mam gorący okres…No to kiedy się teraz zobaczymy?…chyba po Nowym Roku. Ona- od stycznia będę miała darmowe wieczory i weekendy…będę dzwonić codziennie….Moja Przyjaciółka z techniką jest na bakier, nie esemesuje, może dostałam od niej 3 SMS-y w życiu ,a moje potrafiła odebrać dopiero na drugi dzień, nie siedzi na GG, nie pisze emalii…za to teraz będzie miała darmowe…..i będzie dzwonić…nie powiem, zwaliło mnie to z nóg! Bo wcześniej mobilizowała mnie do spotkań, będąc w mieście, starałam się ją zawsze odwiedzać, czasami u niej w domu, czasami to ona wpadała do mojej mamy, a czasami spotykałyśmy się przy kawie na mieście. Ale były to kontakty…osobiste… Wprawdzie ja nie wyobrażam sobie już życia bez telefonów komórkowych, internetu, bo naprawdę ułatwiają nam pracę i kontakty z ludźmi. Ale czy nie jest tak. że często je nam zastępują? Po co się spotkać jak można wysłać SMSa lub zadzwonić, bo mam za darmo? Pogadać na GG, wysłać emalię i sprawa załatwiona…? Kiedyś spokojnie poczekałabym na nią pod jej domem, aż wróci, weszła na górę, wypiła kawę i porozmawiała. Nie powiem, cieszę się z każdego kontaktu, ale leżąc już w łóżku z zamkniętymi oczami, gdy sen nie przychodził, pomyślałam sobie, że zyskując …coś tracimy.