Samotność. Jakaś ty przeludniona…
Nikt nie jest samotną wyspą. Każdy ma rodzinę- dalszą, bliższą- przyjaciół, znajomych. Rzadko występuje całkowita izolacja z potrzeby. Bywa, że z konieczności, dla jakichś celów, ale wtedy jest to zazwyczaj krótki życiowy epizod. Zresztą w dzisiejszych czasach, przy tak rozwiniętej komunikacji, trudno się całkowicie odizolować, jeśli się nie ma takiej wewnętrznej potrzeby.
Ale ja nie o takiej samotności, tylko tej, która mimo wyznania zasady, że życie to rzecz dla dwojga, ktoś nie potrafi stworzyć związku. Albo mówi, że bycie singlem, to jego wybór. No właśnie: wybór czy konieczność? Wyborem możemy nazwać tylko wtedy, gdy ktoś z premedytacją, świadomie chce żyć sam, bo jest egoistą, narcyzem…etc…bo tak!… i druga osoba nie jest mu do niczego potrzebna, do szczęścia również. Nawet nie próbuje stworzyć związku, żadnej bliskiej relacji, nawet tylko tej fizycznej. Czy występują takie osobniki w przyrodzie? Pewnie tak…
Często słyszymy czy czytamy, że to, iż teraz jestem sama/sam jest moim wyborem. I owszem. Tyle że nie dodają, iż z konieczności, ze względu na okoliczności. Czyli z powodu braku odpowiedniego partnera, z tej czy innej przyczyny.
Są osoby, które nie potrafią stworzyć żadnego związku. I nie mam na myśli tych, którzy w swoim życiu mieli ich kilka, tyle że za każdym razem czas je zweryfikował. Mam na myśli te, które być może miały jeden albo wcale…Większość swojego dorosłego życia przeżyły same, bez partnera, bez dzieci… Wracają codziennie do swojego pustego mieszkania, bo poza -ewentualnie- ukochanym futrzakiem nikt na nich nie czeka, nikt ich nie wita. Och, mają znajomych, czasem przyjaciół, i okno na świat- internet. Niby nie czują się samotni, bo w każdej chwili jak nie z tą to z inną osobą pogadają na messengerze i żaden domownik im w tym nie przeszkodzi, mogą robić co im się żywnie podoba. Mówią, że to ich wybór, bo lepiej być samemu niż męczyć się we dwoje w nieudanym związku- i tu zgoda! Gorzej, gdy tego we dwoje właściwie nigdy nie było. Bo im nie wyszło, bo nie potrafili… Bo wymagania za duże- za małe, ambicje za wielkie bądź wcale, nieufność, która potrafi sparaliżować…choroba. Wszystko razem albo z osobna.
Mnie tylko zastanawia, jak to jest z tym wyborem. Ktoś, kto wybiera świadomie życie w pojedynkę, to musi brać pod uwagę, że przyjaciele (jeśli są) w pewnych okolicznościach na pierwszym miejscu postawią własnego partnera czy dzieci- rodzinę. To im czas swój poświęcą i energię, bo to oni są dla nich najbliżsi. I nie można mieć o to do nich pretensji. Jeśli jest się singlem i nie ma się partnera, trzeba się z tym liczyć, że to nie nasze potrzeby są u kogoś na pierwszym miejscu, nawet jeśli często tak bywało. Że przyjdzie taki moment, że się naprawdę poczuje, iż się jest osobą samotną, bo akurat nie ma nikogo, kto by przytulił, wysłuchał, czy choćby wspólnie pomilczał. Zrozumiał. Bo nikt nie dzieli z nami na co dzień tej samej kanapy, tych samych trosk, kłopotów codziennego życia, nie pije z tego samego kubka… Nawet jeśli na fejsie dostaniemy sto lajków, a na blogu wszyscy trzymają kciukasy, przyjaciel wesprze słowem, koleżanka rozbawi, to jeśli nie ma fizycznie tej drugiej osoby, z którą dzieli się życie, to jest to życie w pewnym sensie samotne. Pytanie tylko, czy z autentycznego wyboru, czy jednak z konieczności.
Miałam koleżankę. Poznałam ją w dorosłym życiu w specyficznych okolicznościach. Była ode mnie starsza o 10 lat. Dzieci już pełnoletnie, świeżo po rozwodzie- odeszła od awanturnika i alkoholika. I od razu zaczęła szukać partnera, a te poszukiwania były burzliwe, czasem śmieszne a czasem straszne. ( Bywało, że nie rozumiałam jej determinacji). Zaniosły ją aż za ocean. To typ, który nie potrafił iść przez życie sam, czego nie ukrywała. Ani choroba, ani „utrata kobiecości” nie stała na przeszkodzie. Trafiła na kata, ale potrafiła – na obcej ziemi- uwolnić się od niego i trafiła w końcu na tego swojego. Niestety, choroba nie pozwoliła długo cieszyć się szczęściem…wspólnym życiem.
Niektórym związki rozwalają się właśnie przez chorobę partnera, bo to trudny sprawdzian dla obojga. Ale nawet jeśli tak się dzieje, to osoba w jakiś sposób niepełnosprawna nie ma szlabanu na miłość. No, chyba że przykuta jest od lat do łóżka, i nie ma kontaktu z ludźmi…To raczej charakter, cechy osobowości, wymagania, a nie choroba „odstrasza” ewentualnego partnera. Nieumiejętność budowania więzi…
Nie znam osoby, która całe życie chciałaby przejść w pojedynkę. Znam wiele, które od lat już tak idą, bo okoliczności ich do tego zmusiły. Nie narzekają, ale…Niby pogodzone, ale tęskniące za życiem we dwoje. Mając porównanie do tych dobrych momentów swoich związków, wiedzą, że jednak życie to rzecz dla dwojga…
Moja Przyjaciółka od lat powtarza, że nie rozumie, jak można nie chcieć mieć dzieci. Szanuje decyzje innych, ale ich nie rozumie, i woli nie wiedzieć dlaczego. Boi się, (ma w rodzinie taką parę), że gdyby poznała argumenty, to w jej oczach straciliby wiele. Ja mam inne podejście, uważając, że każdy ma prawo wyboru jak żyć, a dzieci nie muszą być jego kwintesencją. A argument, że na starość nie będzie miał kto podać szklanki z wodą, mnie nawet już nie bawi, tylko irytuje.
Można też być samotnym w związku…ale to już zupełnie inna bajka. Mnie chodzi o taką samotność, która nawet nie ma wspomnień…bo nie było konkretnego związku.
Tak wiem, że życie można wypełnić pasją i to nie jedną, czy nawet jakąś misją. I być osobą szczęśliwą. O ile to jest nasz świadomy wybór, bo tak pragnęliśmy żyć a nie inaczej. Bez tej drugiej połówki…Bo zawsze się znajdzie ktoś, kto uzna, że życie to rzecz tylko dla niego- samego 😉
***
Życie bez telefonu jest…jak bieg z przeszkodami. Co się nalatałam góra -dół, to moje. (A wystarczyło znieść na dół laptopa albo przerzucić się na tablet, co w końcu zrobiłam). Baza aparatu na dole, ja na górze, a że w domowym bateria słaba to bieganie po schodach stało się koniecznością(?). Oj tam, czego się nie robi dla formy i kondycji.Na dodatek OM z moim ajfonem w ŚM, co chwilę wydzwaniał, bo księgowy szukał faktury i znaleźć nie mógł; Misiek potrzebował numer seryjny, żeby na stronie z jabłuszkiem zgłosić uszkodzenie, bo mnie z niej wywalało – okazało się, że OM o jedną cyfrę mniej mi podyktował- a razem dochodziliśmy, kiedy konkretnie telefon został zakupiony. Mamuś kasujesz emilki???!!! No wyrzucam do kosza na śmieci. Co w tym dziwnego? 😉 Na szczęście nie od dzieci 🙂 Najpierw Misiek znalazł u siebie w wysłanych, a potem ja u siebie w otrzymanych, i tak po nitce do kłębka doszłam, z którego dnia i miesiąca mogła być faktura. Dzwonię do OM uświadamiając mu, że zaraz w tym czasie mieliśmy rozpierduchę, czyli remont w domu, ja w szpitalu, więc w całym tym bajzlu faktura mogła się zawieruszyć, choć nie powinna! A gwarancji zostało jeszcze kilka dni…Księgowy się sprężył i znalazł- ja rozumiem, że pośród 300-500 faktur mógł przeoczyć, ale niech nie straszy porządnych ludzi ;p Długo to wszystko trwało, w międzyczasie Misiek już nie był przy kompie, bo jechał na weekend do miasta z koziołkami, więc zabawę ze zgłoszeniem zostawiliśmy na dzisiaj.
Najbardziej brakowało mi zegara, więc OM co chwilę mi prawił, że kupi zastępczy telefon, na co ja mu, że moja karta sim pasuje tylko do iPhone. Kup mi budzik!- mówię. Eureka! Da mi któryś wolny telefon służbowy. I tak od soboty mam niedotykowy telefon, w którym się gubię, i ciągle wydzwania do mnie…SZEF… 😀 Nawet nie znam (nie)swojego numeru ;p Ale z Mam i PT już odbyłam długaśne rozmowy! Da się! ;p I budzik nastawiłam z opcją powtarzania :)Taaa…Rano OM do mnie: chyba ci się trochę przysnęło… Jak to?! Przecież nastawiłam budzik!!! Sprawdzam- nastawiony na 8 (jest 8:50), na wszystkie dni w tygodniu z powtarzaniem, tylko przy opcji budzik, jak wół widnieje- NIE!… i wszystko jasne. Śmieszy mnie to bardzo, bo mam wrażenie jakbym się cofnęła w czasie 😉