Jestem jedynaczką, mąż ma starszą siostrę, nasze dzieci mają oboje dziadków. Mamy przyjaciół, osoby nam bardzo bliskie. I nie wyobrażam sobie sytuacji, że gdyby nas zabrakło, to dzieci musiałby pójść do Domu Dziecka. Bo nagle by się okazało, że nie ma kto się nimi zaopiekować.

W jednej z rodzin w naszej miejscowości taki problem zaistniał. Rodzicom odebrali prawa rodzicielskie…i tu choć jest to okrutny wyrok przyznaję sądowi rację. Bardzo źle się działo w tej rodzinie, ojciec zapewne za różne grzeszki odbędzie odsiadkę, bo wyrok już ma. Nie znęcali się nad dziećmi, ale alkohol lał się strumieniami od rana do wieczora. Nie znam rodziny z jego strony, ale ona ma siostrę,  która mieszka obok w pięknym domu i ma jedno dziecko w klasie gimnazjalnej, oboje  z mężem pracują. Ich rodzice a dziadkowie tej trójki dzieci, których chcą zabrać do Domu Dziecka, mieszkają obok, sami  w dużym domu, bo syn niedawno się wyprowadził  z żoną i maleńkim synkiem, parę domów dalej. Te dzieci nie są małe. Najstarsza jest już w szkole średniej, a pozostała dwójka chodzi do starszych klas szkoły podstawowej. I nagle okazuje się, że nie ma kto ich przygarnąć. Dla mnie to szok. Szczególnie, że dziadkowie w sile wieku, a rodzeństwu dobrze się powodzi. Być może obawiają się, że ich stopa życiowa się pogorszy, boją się o trudy wychowania trójki „cudzych” dzieci. Nie wiem,  ale jak będą kiedyś mogli im spojrzeć prosto w oczy…No jak??? Naiwnie wierzę jednak, że komuś w tej rodzinie serce zmięknie…

Ugotowana i nadgryziona ;)

Zimno źle, ale i gorąco też niedobrze. No, chyba że siedzi się cały dzień w cieniu parasola a jeszcze lepiej w chłodzie drzew z nogami w wodzie;)). Najlepszym w tych dniach miejscem okazał się samochód z klimatyzacją, bo na wypad nad wodę mogła sobie pozwolić tylko córcia i to z doskoku. No nie, mąż też był na męskim spotkaniu, które się odbywało w domu położonym w lesie blisko jeziora. I choć mieli do niego tak około 150m, to nie przedarli się przez gąszcz…pewnie piw i innych trunków;). Bo było to spotkanie przyjaciół, kolegów, znajomych, którzy na co dzień mieszkają w różnych miejscowościach i poza granicami kraju. A łączy ich jedno…

A ja się gotowałam w domu i w pracy dosłownie i w przenośni, bo choć Misiek z mężem byli 2,5 dnia z tego dłuższego weekendu poza domem, to tata i dwóch kuzynów oraz Tuśka wymagali opieki kulinarnej. Dobrze, że w środę miałam gości na ciepłej kolacji i nie zjedli wszystkiego ;)) Ale i tak garów mam powyżej uszy z tej gorączki…Nawet pies nie merdał ogonem, tylko chłodził się na zimnych kaflach, nie ruszając się nawet, jak ktoś na niego niechcący wlazł;) Ożywiał się dopiero w nocy…Na dodatek jestem smakowitym kąskiem dla wszelakiego robactwa latającego…im to nawet upał nie przeszkadzał;) W życiu nie byłam tak pogryziona jak teraz. Dziś już chłodniej, wieje przyjemny orzeźwiający wiaterek i miło kawę pić na dworze…Zapowiadają znowu ochłodzenie …niedobrze ;))

Pan H…

Jakiś czas temu w nieznanych okolicznościach zaginęła nie wiedząc gdzie pewna rzecz…Niedrogocenna wprawdzie, ale raczej niezbędna, szczególnie do czytania i pisania – okulary mojego męża. Szukał wszędzie jak przysłowiowy pan H……i nic, wsiąkły jak kamfora. Nie nowość to w naszym domu, bo szuka je dość często gdyż używa sporadycznie, za to i w pracy, i w domu i często zostawia w którymś samochodzie. Jest przy tym nieznośny, bo zagląda i przewraca tam gdzie niemożliwością byłoby, żeby je zostawił. Dziś wyciągnęłam pranie z pralki…Nieraz już, oprócz ubrań co w końcu jest rzeczą normalną, wyprałam :pieniądze, prawo jazdy, faktury, karty klienta, gwoździe, papierki po słodyczach, długopisy, chusteczki higieniczne- na swoje utrapienie;)…Dziś wyciągnęłam okulary…czyściutkie i na szczęście niepołamane:)…Zguba sama się znalazła 😉

Miłość mojego taty….;)

Odkąd pamiętam zawsze była. Bo tata ma już ją tyle lat co mam ja. Mając 14 lat, wyjechał ze wsi do dużego miasta, do szkoły. Choć był uzdolniony muzycznie i w tym kierunku chciał się kształcić, to dziadków nie było na to stać. Więc wybrał szkołę z zawodem, sam się utrzymywał przy niewielkiej pomocy swoich rodziców. Już przy mamie i przy mnie skończył technikum i studia, a ze wsią oprócz rodziny łączyła go już tylko-Pasieka. Jeździł do swoich pszczółek co sobotę, a gdy ja podrosłam, nauczył mnie o nie dbać. Miałam zawsze pracowite wakacje…a to „łapanie” roi, później co najmniej dwa razy wirowania miodu i na koniec karmienie na zimę. Nie buntowałam się, choć zdarzały się sytuacje, że byłam gdzieś na wakacjach, wspaniale się bawiąc, a tu telefon, że mam wracać, bo trzeba „miód kręcić”. Gdy sama się wyprowadziłam na wieś ze swoją rodziną, tata krążył nadal między wsią dziadków (oddaloną ode mnie 80 km) a naszą, więc namówiłam go na przeprowadzkę pszczółek do nas. I to z ich powodów 😉 i nie tylko mam tatę u siebie co weekend. Choć wybudował sobie dom 500m od nas, to na razie służy do noclegów dla gości, gdy ich większa ilość nas nawiedzi. No i ostatnio urządzamy w nim święta:) Tata jest osobą, która nie potrafi wypoczywać bezczynnie. Gdy już wybrał się z mamą i ze mną na wakacje to tylko w góry…nad morzem się nudził;) Ale najchętniej spędzał je ze swoimi pszczółkami. Potrafił mnie przegonić po polach i łąkach, i pokazywać jak zbierają pyłek, który później przetwarzały na miód.

Pasieka to jego miłość…pasja i odskocznia od stresującej pracy. A ja powiem, że nie ma nic pyszniejszego, niż dopiero co wywirowany, jeszcze lejący się miód…jego smak i zapach, prosto z plastrów…Już niedługo będzie wirowanie;))

I ja tam byłam i wino i miód piłam ;))

Śluby mnie wzruszają…Jest coś magicznego, co unosi się w powietrzu…i to się czuje. I widzi piękną, szczęśliwą, wpatrzoną w siebie Parę Młodą. I nie uroda ani ubiór, tylko to szczęście i miłość od nich bijąca nadaje piękno tej całej ceremonii. Ślub był długi z mszą, z chórem cudnie śpiewającym, ale mnie łezka poleciała i to nie jedna, gdy młodzi dziękowali swoim rodzicom za trud wychowania, wykształcenia…Piękne wzruszające słowa…Wesele było bardzo udane…jedzenie, muzyka, a przede wszystkim goście tworzyli niepowtarzalną atmosferę. Wybawiłam się do samego białego rana. Otwierając drzwi własnego domu około 5. nad ranem usłyszałam od własnego męża:” Ale ty ślicznie wyglądasz.” 🙂)Niedługo nasze małżeństwo osiągnie pełnoletność;), więc usłyszeć takie słowa, po całej nocy nieprzespanej a przehulanej…to jest po prostu mistrzostwo świata;))…

Plany…

Miałam plany, wręcz ambitne bym powiedziała. Na ten tydzień….zero stresów, objadania się i wczesne chodzenie do łóżka. Oczywiście po to, by się wyspać. I co ? I nic…zero z planów. A po co to wszystko? No jak to po co?… by pięknie i promiennie jutro wyglądać. Nocki zarwane, objadanie się nawet o wpół do 3 w nocy, a własna córka stresiku dostarczyła, gdy już wchodząc na wywiadówkę dostaje SMS-a”Tylko się nie denerwuj mam jedynkę z informatyki :*”. Jesuu jaka jedynka, jak na półrocze piątka była?? Co przeżyłam to moje, dopóki wychowawczyni nie wyjaśniła, że pół klasy ma jedynki, bo pani nie zdążyła dyskietek sprawdzić, a trzeba było oceny proponowane wystawić. Więc jak nie ma ocen w dzienniku, to czemu zera nie wystawiła??? No dziś się sprawa już wyjaśniła…esemesik ze szkoły przyszedł, że piątki są…Ale i tak kupiłam sobie maseczkę odstresowującą, a dziecię pouczyłam, żeby więcej mi takich niespodzianek nie robiła ;)))….

Jutro radosny dzień, bo ci, co się kochają pobierają się :)))
A ja …ja, choć padam ze zmęczenia;)) …jutro przetańczę całą noc…

Bezbronna w rękach…szalonej fryzjerki;))

Hmm…ja tu czegoś nie rozumiem. Bo jak to jest, w końcu jestem dorosła, wiem, czego chcę, wiem, co mnie się podoba, a co nie, a gdy usiądę w fotelu u swojej młodej, szalonej, ale ulubionej fryzjerki…mówię tylko:”tylko nie za krotko”;)) Ona kiwa głową na znak porozumienia i zabiera się do strzyżenia. A ja siedzę potulna jak baranek co ma coraz większe oczy, gdy widzi, że mało mu tej sierści zostaje tfu…tzn. coraz dłuższe kosmyki spadają na podłogę;)) I słyszę:”ja się nawet nie pytam tylko tworzę swoją wizję „. Kolejny raz…jest krótko, choć nie powiem, że nie do twarzy;) I ogólnie mnie się podoba. No, ale ja chciałam dłuższe…Hmm…właściwie to z jednej strony mam dłuższe;) I znowu się muszę przyzwyczaić do swojego wizerunku;) Jedno jest pewne, że tylko gdyby chciała mnie na blondynkę przerobić, to zaprotestowałabym skutecznie. Nic nie mam do blondynek, wręcz przeciwnie, poza tym, że mnie jest fatalnie w takim kolorze 😉 Inne kolory dozwolone…cała paleta barw, więc jest w czym poszaleć;) Co wykorzystuje moja fryzjerka, a ja potulnie siedzę w fotelu …oczekując na piorunujące efekty;)

P.S. Planuję morderstwo pewnego pana co pogodę zapowiada, o ile w sobotę nie będzie słońca i ponad 20. stopni. Dał nadzieję, że nie zmarznę w mojej lekkiej jak mgiełka sukience. Więc jak będzie inaczej, a on zniknie z ekranu …to już wiecie czyja to sprawka ;))

No a teraz szykuję się do wyjazdu…na wywiadówkę do córci. Trzymajcie kciuki …co bym jakiegoś uszczerbku na zdrowiu nie doznała;)

Jak karać…?

Mój grzeczny, dobrze uczący się syn poszedł sobie na wagary. Właściwie to nawet nie poszedł, bo został w domu. I pewnie nie wydałoby się to tak szybko, gdyby nie przypadkowy telefon wychowawcy do domu. Zupełnie w innej sprawie. Powodem niepójścia do szkoły było zwykłe lenistwo…Schował się do pawlacza..tak, tak ;)…umościł sobie tam niezłe gniazdko z poduszki i śpiwora. Tam przeczekał, aż oboje z mężem wyjdziemy z domu. Fakt, spędził te wagary chyba najbardziej bezpiecznie jak mógł, ale to nie umniejsza jego przewinienia. A jak jest wina, to musi być kara. I tu mam dylemat…Bo co? Zabronić mu wychodzić z domu, a może szlaban na komputer i oglądanie telewizji? Wcale nie mam przekonania do tego, że te kary go czegoś nauczą. Mnie się podoba sposób, w jaki ten problem rozwiązują w Niemczech lub w Kanadzie. Wiem od moich przyjaciółek, że tam od razu, gdy ucznia nie ma w szkole, to jest telefon do domu. I jeśli okazuje się, że jest na wagarach, to szkoła karze takiego dzieciaka. Przeważnie jest to sprzątanie szkoły po lekcjach przez jakiś czas lub inne prace na jej rzecz. I to uważam bardziej pedagogiczne i skuteczne…

P.S.

Przyszedł wczoraj i zakomunikował, że ma 38/40 pkt z testów i z uśmiechem na twarzy stwierdził, że to sporo jak na jeden dzień nauki przed testami…Odpowiedziałam mu ,że to mało jak na jego możliwości. Wcale mu ten uśmiech nie zniknął, tylko powiedział, że na pewno zabrali mu punkty za charakter jego pisma…..Hmm ja to bym powiedziała, że za zupełnie jego brak;))

Taniec…

Kocham taniec…Taniec mnie uwodzi, w tańcu uwodzę ja. Wirując na parkiecie flirtuję z otoczeniem;)) Lubię też patrzeć na innych jak tańczą….Uwielbiam atmosferę i zapach roztańczonej nocy…Mam jednak pecha jak pozostałe pięć Czarownic…nasze połówki nie przepadają za taką formą spędzania wolnego czasu. Więc od jakiegoś już dłuższego okresu robimy sobie babskie wieczory, które zaczynają się u któreś w domu a kończą na parkiecie we wcześniejszym rozpoznanym przez nas lokalu. I bawimy się świetnie…Z obserwacji wynika, że w tańcu królują kobiety…w ilościach i jakości ;)) Niestety ;((…
Chciałabym tak jak „gwiazdy”w TVN przejść kurs tańca z profesjonalistą…;)…a co jak szaleć to szaleć ;))

Co byś…?

                        CO BYŚ ZROBIŁA , GDYBYŚ MOGŁA NAPRAWDĘ ZASZALEĆ ?

 

I z tym pytaniem zostawiam Was na weekend, a sama jadę poszaleć na parkiecie;)).Jedna z Czarownic kończy dziś ostanie 30. urodziny, więc w babskim gronie w uroczej knajpce „Cafe Jerzy” przy muzyce z lat 70. i 80. zaszalejemy 😉