Życie to warkocz pleciony z radości i smutku, z wiary i zwątpienia, nadziei z beznadziejnością, zdrowia z chorobą… Nie każdy posiada umiejętność dostosowania się do tego, co przynosi los, cieszenia się z tych małych pięknych chwil, mimo iż za rogiem czai się… kostucha, szczerząc zęby w uśmiechu.
Radosny dzień z balonami, tortem zrobionym przez ciocię księżniczki- niedoskonały w wyglądzie według autorki, ale w smaku przepyszny- w pośpiechu, bo dzień spędzony przy szpitalnym łóżku… dziadka jubilatki. Rokowania… bardzo złe. Organizm silny, więc będzie podjęta próba przedłużenia życia.
Zońcia otoczona gronem uśmiechniętych bliskich, rozdająca sama uśmiechy i zaabsorbowana prezentami, nie wie, że choć uśmiech na twarzach, to w sercach już zagnieździł się smutek. Rozbawia, a raczej u niektórych wywołuje panikę, gdy z leżących na stoliczku przedmiotów najpierw dotyka różaniec, który różańcem nie jest, po czym sięga po książkę, która jest dla niej za ciężka, by wziąć w jedną rękę, gdyż drugą podpiera się, żeby nie stracić równowagi, następnie zrzuca różaniec-nie- różaniec na tarasową posadzkę, za koralikami frunie banknot 50-złotowy (trzeba było położyć 500- złotych ;)), znów głaszcze książkę, ale do ręki bierze długopis, po czym wraca do książki i przewraca kartki, a gdy już sobie poczytała, to wzięła kieliszek i postukała nim o szklany blat stolika, następnie przystawiła do buzi próbując ugryźć, zadowolona, że wie, do czego służy, po czym go odstawia i na kilka sekund bierze śrubokręt do rączki, ogląda z zainteresowaniem, ale nie… to nie dla niej… I znów wraca do książki… Jakieś interpretacje?
Upalny dzień i noc tropikalna, a po niej znów upał… Na szczęście klimatyzacja zdaje egzamin, a kiedy wyruszę do DM po kolejne piguły- ten czas zapiernicza, nie oglądając się na nikogo i za niczym- nadejdzie już lekkie ochłodzenie, a środa ma być w ogóle przyjemna, gdy będę przemierzać szpitalne korytarze, a potem skracając pobyt, wracać do domu. Niezmiennie czekam na deszcz, nawet burze nas omijają…