Ale, że…

Co? Już maj…?

Że bez już pachnie w ogrodzie…

2087 kroków wśród pachnących kwitnących czereśni, śliw, jabłoni i bzu…

Majówka (dla niektórych z obowiązkiem wyjazdów/grillowania).

Matury i kwitnące bądź nie kasztanowce… Czas znowu popędził nie oglądając się na maruderów 😉

Kwiecień z podwójnymi świętami, z urodzinami kilku bliskim nam osób minął błyskawicznie, radośnie, mimo otaczającej smutnej i niepewnej rzeczywistości, bo nawet wojna nie unieważnia uśmiechu, życzliwości, miłości i radości… Jedna z naszych podopiecznych wraz z synkiem wróciła do Ukrainy w obwodzie kijowskim. W dniu, w którym przekraczała granicę na Kijów spadły rakiety… Miała tu pracę, dziecko przedszkole, ale tęsknota i zapewnienia najbliższych, że jest już spokojnie, wpłynęły na decyzję o powrocie.

Z czwartku na piątek spałam niespokojnie, co rzadko mi się zdarza. Nie mam pojęcia, dlaczego sen był urywany, nieprzynoszący wytchnienia, odpoczynku. Na dodatek krótszy, bo obudziły mnie głosy Najmłodszych. Ale jakie to ma znaczenie, kiedy dom ożywa nową energią, jaką wnoszą dzieci, mimo iż Zońcia ospowata (zaraz po śniadaniu zasnęła na dwie godziny), a Pańcio już na końcówce przeziębienia. Spędziliśmy kreatywnie czas, malując i układając puzzle, grając w gry… Zońcia najprawdopodobniej będzie leworęczna, co bardzo nam ułatwia wspólne malowanie- ona zaczyna z jednej strony, ja z drugiej i na środku nasze kredki się spotykają 😉

Pogoda jest typowo cudnie wiosenna. Niespieszno mi do upałów i lata. Wiosna ze swym zapachem, z fruwającymi na wietrze płatkami przekwitających czereśni mogłaby trwać dłużej… Ze stokrotkami na soczystym trawniku…

Wiosna mnie odurzyła i wchłonęła całą sobą, wieczorami czuję się już mocno zmęczona, choć brak sił towarzyszy mi od rana. Nie wiem czym byli odurzeni posłowie głosujący za zniesieniem immunitetu dla lewicowej posłanki, która teraz stanie przed sądem jako oskarżona o zawieszanie bucików na bramie toruńskiego kościoła. Ale czy można się temu dziwić, jak Dziwisz został oczyszczony przez Watykan z zarzutów o zaniedbania, przez ten sam Watykan, na którego czele stoi Franciszek niepotępiający Rosji jako agresora…

Pogody na te majowe dni! A spragnionym (tak jak ja) pogodnego deszczu! 😉

I po…

…świętach, mogę w końcu napisać 😉 Szczerze mówiąc, to nie pierwszy raz miałam myśli, że lepiej byłoby obchodzić równolegle, a z drugiej strony z każdym upływającym rokiem ta podwójność świąt staje się mniej uciążliwa.

I już klamka zapadła, mamy umowę deweloperską. Wciąż mam mieszane uczucia, bo nigdy przenigdy nie myślałam, że będziemy kupować mieszkanie w innym mieście niż DM. Ba! W pipidówce tylko dziesięć razy ludniejszej niż moja wieś. U Notariusza spędziliśmy grubo ponad godzinę, bo Notariusz znajomy, a sprzedająca to nasza kumpela, którą OM zna od dziecka (rodzinne koligacje), więc tematów przybocznych było mnóstwo 😉 Wykończenie będziemy mogli zacząć w lipcu/sierpniu, ale choć OM już mi mówi, żebym poczyniła jakieś kroki w tym kierunku, to mnie się nie spieszy do tematu materiałów budowlanych i fachowców wszelkiej maści. Ale! Muszę przyznać, że córcia rewelacyjnie sobie poradziła i w niecałe trzy miesiące ogarnęła temat. Zostały jej tylko dwie szafy (zamówione) pod zabudowę- do sypialni i korytarza. Termin ma na czerwca. Dom powoli wygasza… nie mieszkając już w nim kolejny tydzień. My, jeśli w ogóle, to przeprowadzkę przewidujemy najwcześniej za 6 lat… I pozostaje dylemat, czy wykańczać pod siebie, czy pod wynajem…

Już po krokusach… ale nastał czas magnolii…

Magnolia w Miasteczku…

I moim ogródku…

*

Rosja wyszła naprzeciw bilbordom Pinokia i wstrzymuje dostarczanie gazu do Polski. Pani Moskwa twierdzi, że rezerwy strategiczne to 76% wypełnionych magazynów, więc gazu w domach polskich nie zabraknie. Zobaczymy.

Szefowa KAS zostaje ministrem finansów. W sumie nie ma co się dziwić, że premier awansuje osobę, na którą skarżą się pracownicy skarbówki, że lekceważy ich postulaty. Wszak to Polska pisowska…

Znikanie…

Nie można się skupiać nieustannie na tym, co złe, choć odcinając się od złych wiadomości, zło nagle nie zniknie, wciąż będzie się dziać… Mariupol i inne ukraińskie miasta będą znikać z powierzchni ziemi niszczone z zaciętą wściekłością, nie wiadomo ilu ludzi jeszcze zniknie, ponosząc śmierć bądź będąc wywożeni w głąb Rosji…

Z mojego talerza znika sałatka śledziowa z porem i kukurydzą w majonezie. Zajęta jedzeniem czytam o wzrastającej liczbie samobójstw wśród dzieci i młodzieży. Biorąc pod uwagę kryzys w psychiatrii dziecięcej, to znikanie dzieci może się tak szybko nie zatrzymać. Znikają też nauczyciele, bo odchodzą od zawodu.

Zniknęła pandemia.

Znikają też oszczędności, gdyż inflacja, jaką nam m.in. zafundowali rządzący, galopuje, więc życie stało się dużo droższe.

Zniknęła umowa, którą Tuśka miała w ręku dzwoniąc do naszego pracownika. Poszukiwania trwały długo- bez rezultatu.

ps. skarpetki się znalazły.

Zońcię dopadł jakiś wirus. Miałyśmy razem malować pisanki, a nie wiem czy zjemy wspólny świąteczny obiad. Tak bywa. Oby zdrowie było i nie znikła nadzieja!

koszyk Mam, serwetka wyszywana przez koleżankę (matkę mojej chrześnicy), jaja ze Lwowa, zielenina (tulipan, bazie, bukszpan i kwiat czereśni) z ogródka…

W piątkowy wieczór obejrzałam Zupę nic i przeniosłam się do innej rzeczywistości. Znanej. I zrobiło się ciut nostalgicznie ;p

Wielka improwizacja…

Trochę tak wyglądały nasze święta w tym roku… Ale! Było ofiarnie, miło, smacznie, spokojnie i również radośnie… W bonusie widok za szyby samochodowej pięknych ogromnych już mocno kwitnących drzew magnolii w DM… a u się… spacery po łąkach i nie tylko…

Poszłam na spotkanie z bocianami, a spotkałam sarny. Bociana widziałam tylko w locie…

W drodze powrotnej z DM już bardzo późnym wieczorem, czyli ciemną nocą, najpierw kot nam przebiegł drogę (było hamowanie), potem młoda sarenka na gigancie (ostre hamowanie), a na końcu zając, który wzbudził naszą radość… No to jeszcze tylko brakuje dzika, powiedziałam 😉

i…

w moim ogrodzie

Zawiesiłam się, słowa wiszą jak czarna chmura nabrzmiała deszczem… Nie wiem, czy spadną z hukiem jak wody wodospadu, czy jak dzisiejsza mżawka za oknem…

Ukraińcy to normalni ludzie. Jak w każdej narodowości mogą się zdarzyć fajni i niefajni, którym zdarza się przekroczyć dopuszczalną granicę ludzkich zachowań. Trzeba mieć tego świadomość, szczególnie gdy oferujemy swą pomoc, udostępniając im własny kawałek podłogi i bezpieczny sufit, który im nie spadnie na głowę. W porywie serca i bezradności na okrucieństwa zadawane przez rosyjską armię wciąż nieustannie pomagamy. Hojnie. Tyle że ta hojność ma swoje granice, a rządowego spójnego systemu pomocy, który by koordynował relokację, a co za tym idzie mieszkania, pracę, szkołę wciąż nie ma. Polacy mają doświadczenie w improwizacji, pytanie tylko na jak długo wystarczy sił i funduszy. Własnych.

W sieci jest mnóstwo głosów osób, dla których pomaganie już stało się ciężarem nie do udźwignięcia. Wiele osób niosąc pomoc w odruchu serca, sami dostają zapaści… Słyszę (coraz częściej) o ciemnych kartach naszej wspólnej historii. Mylą się ci, którzy myślą, że Ukraińcy niczego nie pamiętają bądź udają, że nie pamiętają. Ale, czy naprawdę jest sens rozdrapywanie ran tu i teraz? Tu i teraz trwa wojna. Okrutna. Barbarzyńska. Teraz jest sens robić wszystko, żeby kiedyś mógł przyjść czas na pracę nad wspólną historią… Wczorajsza rozmowa z przyjaciółmi ze Lwowa… o tym, że jest realne zagrożenie ataku na zachodnie miasta Ukrainy bronią chemiczną. Proszą o maski gazowe…

W mojej bańce…

Cicha noc… Nie, to nie tytuł kolędy, to nie te święta przecież… Po dość intensywnym tygodniu dom się wyciszył, uspokoił. OM właśnie wyruszył w drogę do Przemyśla. Na granicę, a być może będzie musiał ją przekroczyć i pojechać w głąb kraju, w którym toczy się wojna. We Lwowie brakuje już wszystkiego. Nasz samochód dostawczy wypełniony po brzegi m.in. łóżkami polowymi, materacami, żywnością, i jak zwykle agregatami prądotwórczymi, które trafią na front. Z zaprzyjaźnionej piekarni, w której szefową cukierników jest Ukrainka będąca wieloletnią partnerką jednego z właścicieli, a której syn walczy na froncie, a żonę z dzieckiem pomógł sprowadzić OM, dostaliśmy chleb i słodkie wypieki. Jak co roku zresztą, ale tym razem w ilości hurtowej.

OM wróci już po świętach… Obie z Tuśką i Najmłodszym w niedzielę udamy się do DM, żeby zjeść wspólnie świąteczny obiad z Dziećmi Młodszymi i Tatą. To będzie jedyny akcent świąteczny w te świąteczne dni. Wystarczający.

Prawo do wyznawania religii ma być jeszcze bardziej chronione, a z drugiej strony europosłowie z PIS-u nie poparli rezolucji w sprawie ochrony w UE dzieci i młodzieży uciekających przed wojną w Ukrainie, gdyż był tam zapis o traktowaniu wszystkich dzieci jednakowo, niezależnie od ich pochodzenia etnicznego, płci, orientacji i obywatelstwa.

Wobec głupoty rządzących moja nadzieja na normalność klęśnie. Każdego dnia. I każdego podnosi się, bo bez nadziei trudno żyć. Bez wiary również. Że jeszcze będzie pięknie. I bez miłości. Do Kota. Psa. Człowieka. Kolejność dowolna.

I tej nadziei, wiary i miłości Wam życzę na ten i nie tylko świąteczny czas. Radości również. Nie pozwólmy jej zniknąć… Każdy z nas ma powody do radości wystarczy cieszyć się z tego co się ma… ze swojego miejsca na ziemi ze spokojnym niebem, z dachem nad głową i własnym łóżkiem… ze spotkań z bliskimi przy stole bądź ciszą zakłócaną tylko wiosennym śpiewem ptaków… Niech Was dobre myśli nie opuszczają!

A dla Świata, pokoju!

ps. taka piękna jajeczna ciekawostka…

jajo bażanta mnie ciut rozczarowało ;p

a w temacie pewnego krążownika to zacytuje tu limeryk Alicji Górny:

Stał krążownik, nie bacząc na względy,

Że ma „na…j” się udać w te pędy.

Nagle – jak nie jebotnie!

I krążownik istotnie

Poszedł tam, gdzie już wiedział którędy.

Obserwatorzy…

Ludzkich tragedii.

Jestem jedną z nich. Z wygodnej kanapy w pokoju zalanym słońcem z widokiem na coraz bardziej rozbujałą wiosnę… Czytam, oglądam, bo inaczej nie potrafię. Wzruszam się, smucę, oburzam, wkurzam…

I ciągle mam nadzieję, że wojna zniknie, że skończy się to potworne okrucieństwo, które trwa już 49 dni…

Wychodzę do ogrodu poobserwować przyrodę. Pachnie słodko, a brzęczenie pszczół-zbieraczek uśmiecha, że wszystko wokół jest normalne. Naturalne. Ludzie nie wymrą, dopóki wciąż istnieją te pożyteczne owady. Mimo wojen na świecie. Pocieszające.

Plany na świąteczne dni powoli się krystalizują, choć wciąż są otwarte drzwi na inną opcję. Mimo rozkminek wewnętrznych i dyskusji zewnętrznych o winie (według Franciszka wszyscy jesteśmy winni) w czasie Wielkiego Tygodnia, to brak duchowości tych świąt jak nigdy wcześniej jest odczuwalny.

Ps. zgubiłam skarpetki. Miałam je na stopach, potem zdjęłam, potem znów założyłam, i kolejny raz zdjęłam i pamiętam, że miałam je w ręku… i jak ponownie chciałam założyć, to je wcięło… Rzadko zajmuję się tylko jedną czynnością (nawet gdy piszę post) na raz, więc potencjalnie mogą być wszędzie. Rzeczniczka praw człowieka w Kijowie alarmuje, że już ponad 700 tysięcy Ukraińców wywieziono do Rosji. Czy jak wojna się skończy, to zostaną odnalezieni i sprowadzeni do domów, które zostały zbombardowane…?

(Nie)sprzyjające wiatry…

Chciałabym się zanurzyć w błogiej perspektywie nieświadomości. Odciąć się od wszystkiego i zająć się sobą w szerszym znaczeniu… Nie potrafię. Łatwiej było/jest postawić szlaban dla myśli o skorupiaku i skupić się na tym co wokół, niż zepchnąć obecną rzeczywistość w głęboką czeluść bez angażowania się.

Ale! Codzienność nie znika w obliczu zbrodni. Radość również. Najmłodsi zafascynowani swoim pokoikami w nowym mieszkaniu, absolutnie nie chcieli go opuścić, więc dwie noce weekendowe, mimo że kuchnia wciąż zieje pustką, bo meble i sprzęt dopiero będą montowane po świętach, spędzili w nowym miejscu, w jakim im przyjdzie mieszkać. Ktoś mnie się ostatnio zapytał, czy Tuśce nie jest żal opuszczać domu. Nie jest.

Kompletnie nie wiemy jeszcze gdzie i czy w komplecie spędzimy nadchodzące święta. Że nadchodzą, to ja jakoś skutecznie wypieram, a raczej jakoś mi się zapomina. Tak zwyczajnie. Nie zaprzątają mojej głowy świąteczne myśli. Inne za to kłębią się w głowie, tocząc burzliwe dyskusje. W napięciu czekamy, czy Tata odzyska widzenie w oku po zabiegu usunięcia zaćmy. Jedynym jako tako jeszcze sprawnym.

Pogoda nie sprzyja spacerom. Wiejący przenikliwym zimnem wiatr skutecznie zamyka drzwi przed wyjściem do ogrodu czy gdzieś dalej w plener. Ale wiosna rozkwita, więc mogę podziwiać z okna, siedząc na kanapie…

W końcu i u nas porządnie popadało. Ale słońce nie znikło całkiem, więc bywam widzem nieba w feerii barw … Widok z łóżka w sypialni w czasie oglądania FpF…

Spokojnego tygodnia!

Wzruszające…

*

Dwunasta rocznica katastrofy smoleńskiej zawłaszczonej przez PIS. Jedyna moja refleksja to taka, że prezes wykurzył z pałacu urzędującego prezydenta, który w tym czasie kiedy on ze swoją świtą oddawał się upamiętnianiu pod pałacem, robił to samo, ale na Wawelu, że lepiej to by wyglądało jakby było odwrotnie. I tyle. Moje myśli z rodzinami, szczególnie z tymi mniej znanymi, którym bliscy też wtedy zginęli.

Le Pen w pierwszej turze uzyskała ponad 23%… Przerażający jest fakt, że kandydatka skrajnej prawicy ma tak duże poparcie.

„Kiedy umrę”…

OM unika jak diabeł święconej wody styczności własnej powłoki cielesnej z realiami ochrony zdrowia- tej na NFZ. Ileż razy miał z nią do czynienia, to zmieniał się w nerwowego i niedowierzającego osobnika, no bo jak to jest możliwe. No jest. Po czym jego podziw jak ja to wszystko znoszę tyle lat, unosił się na kolejny poziom. Zaraz pewnie będzie mi wystawiał dyplomy, a potem medale ;p

Aż tu przyszło mu spędzić trzy godziny na SOR-ze. Nie z własnej przyczyny, tylko z powodu dwójki małych ukraińskich chłopców (dwóch i czterech lat) i ich bezradnych matek, które próbowały dostać się ze swoimi chorymi dziećmi do trzech przychodni. Każda odmówiła przyjęcia w danym dniu, a chłopcy mieli gorączkę prawie 40 stopni. Zawiózł więc matki z dziećmi na izbę przyjęć oddziału pediatrycznego, a kiedy po zaparkowaniu auta wrócił do nich, to usłyszał, że kazano im czekać, choć przy okienku rejestracji nikogo nie było. Zasięgając języka, został ofukany, że tu przecież nie piekarnia…co już go zirytowało i już miał zamiar dobijać się do jakichś drzwi, kiedy wyłonił się koordynator z widoczną ulgą na twarzy, gdyż usłyszał, jak OM rozmawia z kobietami w ich języku. Przyniósł papiery do wypełnienia i kazał czekać w kolejce. Nie, nie weszły do gabinetu poza kolejką, ani zgodnie z nią, bo lekarz przyjął najpierw dwoje dzieci, które zjawiły się po nich. Co OM wprawdzie odnotował, ale bez złośliwości, gdyż pamiętał, jak wielokrotnie mówiłam, że w szpitalu to lekarz decyduje kogo przyjąć w pierwszej kolejności. Uznał, że być może tamte dzieci potrzebowały szybszej interwencji lekarza. Pierwsze wrażenie po zetknięciu się z młodym lekarzem nie było najlepsze, acz tamten w końcu docenił, że poprzez OM może się porozumieć z matkami małych pacjentów. A już po informacji, że lekarka X jest siostrzenicą OM, lekarz całkowicie zmienił swoje nastawienie i jak to OM stwierdził, rozgadał się tak, że rozmowę zakończyli całkiem politycznie, bo jakoś im Ziobro wyskoczył ;p… Ja to skwitowałam tak, że nic, ale to nic się nie zmienia w stosunku lekarz-pacjent, że kluczem do empatii są tak zwane znajomości. Albo kasa. Nie, nie generalizuję.

Dzieciom już się poprawia. Dwie dawki inhalacji dostały jeszcze w szpitalu z inicjatywy lekarza. Inhalator i leki zostały zakupione. Matki spokojne i wdzięczne z zapewnieniami, że w każdej sytuacji mogą liczyć na pomoc. A OM stwierdził, że jeśli byłaby podobna sytuacja, to zabiera małych pacjentów prosto do Rodzinnej. Będzie szybciej i sprawniej mimo kilometrów.

Czytam, że jedna ze szkół zorganizowała powiatowy konkurs matematyczno-religiny. Cudaczne wręcz… ale co się dziwić, jeśli małopolska kurator pozazdrościła mężczyznom i dopięła swego, żeby i kobiety miały swój różaniec, co z dumą ogłosiła. Oświata ma swoje priorytety.

*

Zostawiam to bez słów…

edit: dla tych, którzy nie obejrzeli, a chcą- HUNTER – Коли вмираю…

Wojna & normalność…

Nie potrafię zobaczyć ludzi w Rosjanach, chociaż tyle się mówi o dostrzeganiu człowieka w każdym. Nie dziś. Nie w tym okrutnym, bestialskim, bezmyślnym, ale z ogromną wściekłością niszczeniu i mordowaniu przez rosyjską armię. To nie są ludzie, choć to ludzie naciskają na spust swoich karabinów, strzelając do niewinnych, nieuzbrojonych, do dzieci. Gwałcą i rabują. Mój umysł nie jest przystosowany do wchłaniania takiej ilości cierpienia. Złość, smutek i żal mieszają się ze sobą, ale to bezsilność dominuje nad nimi.

Obrazy okrucieństwa, rozpaczy zdominowały moją/naszą rzeczywistość. W poniedziałkowy wieczór, który spędziłam z PT właściwie inny temat nie zaistniał na dłużej niż wojna i udzielanie pomocy. Staramy się żyć, chwytając te odrobiny normalności naszej codzienności (nie)skażonej obrazami wojny, głupotą i bezczelnością naszej władzy, bo ile można. Ale nie można się od tego uwolnić. Cieszę się z niewielkiego deszczu w DM, pytam się, czy u nas też pada… niby tak a niby nie… Po powrocie nie zastaję ani jednej kałuży, a w gazonach z bratkami tak jakby sucho. Dopiero przed zaśnięciem, kiedy zapanowała cisza, bo jak zwykle czytałam książkę przy włączonym telewizorze, usłyszałam deszczową muzykę za oknem. Dziś wstałam z nadzieją na kałuże. Bez nadziei na koniec wojny.

Na izbie przyjęć usłyszałam od młodej pani doktor, której nie znam, więc pewnie niedawno zatrudnionej jako rezydentki, że to imponujące, iż właśnie dotrwałam do 65 cyklu. Uśmiecham się półgębkiem, w innej rzeczywistości pożartowałabym sobie na temat… Standardowe pytanie jak się czuję… na które odpowiadam, że dobrze. Jak zawsze. I jak zawsze nie jest to prawdą. W tamtym momencie czułam się jak śnięta ryba, której serce chce wyskoczyć- z ciśnieniem 80/60 i pulsem 102. Pani pielęgniarka stwierdza, że dziwne to ciśnienie, a ja, że już się przyzwyczaiłam. Do innych dolegliwości również.

Na oddziale otacza mnie kakofonia- to młode dziewczyny, studentki pielęgniarstwa, przekrzykujące się jedna przez drugą okupują połowę korytarza. Próbuję czytać. Przysiada się do mnie Onkopsycholożka, rozmawiamy o tym, jaki wpływ na psychikę ma stres, trauma… Razem oglądamy zdjęcia prezydenta Ukrainy, mera Kijowa i innych… sprzed wojny i z dnia dzisiejszego. Ich twarze wyrażają wszystko… Dostaję piguły i negocjuję kolejny termin nie za 4, ale za 5 tygodni. Wyjątkowo, bo kolejny wtorek-potworek wypada w dzień świąteczny, a nie chciałam przesunięcia o jeden dzień. Mówię, że na ten dodatkowy tydzień mam piguły, nie przyznając się do rzeczywistych zapasów. Dostaję zgodę, Gina notuje w swym kajecie.

Do szpitala i ze szpitala jadę taksówką. Za każdym razem ja i kierowca w maseczce. Bez problemu, choć pierwszy kierowca oznajmił, że nie ma już obowiązku, ale jak widzi, że ktoś wsiada w maseczce to on też zakłada. Drugi nic nie wspomina na ten temat, po prostu ma ją na twarzy… Paradoksalnie czuję, że to normalność… W mieszkaniu po powrocie przebywam już krótko, gdyż postanawiam nie zamawiać jedzenia tylko pojechać do restauracji i prosto do domu. Nie wiem czy to pora dnia, czy skutek cen paliwa, a może i tego, że ulice DM w remoncie prawie w każdej dzielnicy, ale nie mam problemu z zaparkowaniem na Starym Mieście. Za to niewielki problem z parkometrem, który uparł się mnie pokonać, nie przyjmując monet. I byłabym zrezygnowała, bo nie czułam głodu, ale w planach miałam dowiezienie sushi dla LP w geście za ogarnięcie mi domu… ot, taka niespodzianka, bo wiem, że lubi, a nie ma wielu okazji na konsumpcję.

W restauracji jestem sama. Zamawiam dwa zestawy na wynos, a na poczekanie… przystawkę z kalmarów oraz zieloną wiśniową herbatę.

Na jakiś czas normalność przejęła mój umysł…

Spowszednienie…

Ludziom się wydaje, że polityka ich nie dotyczy, że nie ma co się czymś takim obrzydliwym (według nich) zajmować, bo tyle piękna jest na tym świecie… Tyle innych tematów. Pełna zgoda. Jest. Tyle że polityka dotyka każdego z nas… A zła polityka robi to dotkliwie. Wojny również wybuchają z powodu złej polityki. Ludzie umierają. Z powodu wojen, złej ochrony zdrowia… a nawet złej edukacji. Może właśnie przede wszystkim przez złą edukację, gdyż jej konsekwencje mają szerokie spektrum.

Węgrzy dziś wybrali, a może raczej został im wybrany nowy stary rząd. A tak naprawdę to jest decyzja o przyszłości. Kraju i własnej. We Francji rośnie poparcie dla proputinowskiej partii Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen,a, a u nas prorosyjska Konfederacja odrabia straty w sondażach…

I to jest straszne…

Przyzwyczailiśmy się do wielu rzeczy.

Czy przyzwyczaimy się do wojny?

Do takich bądź bardziej drastycznych obrazów… Pasek TVN24 już nie żółci się złowieszczo, nie krzyczy do nas wielkimi literami, nie informuje, który to już kolejny dzień wojny w Ukrainie. Wojna spowszedniała…

Obejrzałam dziś komedię i nawet się uśmiechnęłam.

Miałam cudowny weekend, poprzedzony intensywnymi sprzątaniem całego domu w wykonaniu mojej lokalnej przyjaciółki- LP. Niestety moja pani sprzątająca kolejny raz się przeprowadziła i musiałyśmy zrezygnować ze współpracy. Ale! Przyjaciół poznaje się w biedzie, nie zostałam z tym bałaganem sama ;p Druga przyjaciółka-PT- ogarnęła (zorganizowała) sprzątanie mieszkania w DM. Uff. Można powiedzieć, że wiosenne porządki odbębnione, choć za oknem zima 😉

Dziecka Młodsze przyjechały z dziadkiem i poinformowały, że rodzina nam się powiększy. Bynajmniej nie o czwartego kota czy czwartego psa…

Tak się złożyło, że za sprawą (nie)wymuszonych okoliczności to mój Tata był pierwszą i na razie jedyną poznaną osobą z rodziny przez K.tosia. Naszej. Tuśka napisała: Dziadek jak zwykle wygrał pierwsze wrażenie. W sumie to było dobre posunięcie, bo jeśli nie zrezygnuje z poznawania dalszych jej członków, to znaczy, że miłość przezwycięży wszystko 😉

tuliPan