Gołąbki niekoniecznie pokoju…

Gdzieś mi przemknął w zawrotnym tempie ten weekend pomiędzy piątkowym wyjazdem do okulisty, a wspólnie zrobionym z Najmłodszymi niedzielnym obiadem. W końcu będę miała nowe patrzałki, bo od roku się ociągałam, ale tak to jest, jak do okulisty ma się pięćdziesiąt kilometrów w jedną stronę. Dlatego od ostatniego badania minęło cztery lata. Dla równowagi niedomagającej lewej ręki, lewej nogi oraz bóli w podbrzuszu z lewej strony, które są konsekwencją hajpeku, to prawe oko jest gorsze i nastąpiły w nim większe zmiany. Według doktora. Po doborze oprawek, jakości szkieł, pomierzeniu parametrów widzenia do progresów, nałożono mi gogle i wsiadłam do windy do nieba ,a wysiadłam na przestronnym drewnianym tarasie z widokiem na panoramę wielkiego miasta. Miałam obserwować latającego drona na błękitnym niebie, choć wolałabym się położyć na na którymś z łóżek tarasowych. Ale jak mus, to mus. Przy powtórce bardziej skupiłam się na gwiazdkach latających wokół drona, niż na nim samym, więc nie wiem, czy to moje rozkojarzenie nie będzie miało jakiegoś mylnego wpływu. Nawet nie wiem na co, bo się nie zapytałam. Chciałam już do domu, pod kocyk, tak tą całą wyprawą byłam zmęczona. I ciut sfrustrowana, bo po drodze kolejne wycięte drzewa i farmy wiatraków, które niby cieszyły oko, ale z drugiej strony boleśnie uświadamiały, że ten nieudolny rząd doprowadził do zapaści odnawialnych źródeł energii… Obiadem zajęła się Tuśka, która w piątki kończy wcześniej i wpadła z dzieciakami, odbierając je z placówek. A OM pojechał do ŚM na manifestację solidarnościową z Ukrainą w rok po zbrojnej napaści Rosji. Z premedytacją w tym dniu unikałam wszelkich wywiadów i rozmów, wspomnień w telewizji czy w sieci… Zbyt obciążające i przygnębiające. Kto by pomyślał, że w XXI wieku, jakakolwiek armia może się zachowywać tak okrutnie i bestialsko wobec ludności cywilnej.

W sobotę pojechałam do stolarza, który teraz bezterminowo zajmuje się naszą szafą do korytarza, zabrałam Pańcia z mieszkania, bo Tuśka z Zońcią pojechały do DM pilnować Misieńki, gdyż jej rodzice wybierali się do kina, a Pańcio miał imprezę na miejscu, więc został. My zresztą też poimprezowaliśmy, w większym gronie u przyjaciół. Wysiedziałam przy stole ponad pięć godzin tylko dlatego, że pod stołem moja lewa noga była oparta na pufie i dwóch poduszkach. Dla gołąbków z młodej kapusty było warto ;p Za dwa tygodnie czeka nas kolejna impreza w restauracji, jeszcze w większym gronie. Oby tylko dopisało wszystkim zdrowie.

Spałam za krótko. Aura niedzielna gdzie wiało i sypało śniegiem naprzemiennie z pięknym słońcem raz kusiła, a raz wręcz przeciwnie, nie zachęcała, by wyjść na spacer. Wybrałam kocyk. Serial, drzemka, książka… Nuda. Ale przyjemna, przegryzana kawowym tortem i brownie.

I mamy nowy tydzień… wciąż niestety zimowy, choć z oznakami wiosny.

Czułość, (nie)ufność, zbrodnia…

To było nasze pierwsze tak czułe spotkanie. Gdy mogłam przytulić i wycałować nóżki. Dwa poprzednie to były tylko wspólne spacery, miłe, ale pozostawiające po sobie niedosyt. To jest niedopisania uczucie, jak tak maleńki człowiek z ufnością patrzy na ciebie, kiedy trzymasz go w ramionach. Dla takich chwil mogłabym codziennie pokonywać te pierdylion schodów… do nieba.

Nasza słodka dziewczynka, uśmiechnięta, mająca kochanych rodziców, kochające babcie i dziadków, nic sobie nie robi z okrucieństwa tego świata. Jest bezpieczna, otulona miłością; nawet trzy koty drą koty tylko między sobą 😉 Świat dziecka to przede wszystkim ufność do wszystkiego i do wszystkich. I obowiązkiem dorosłych jest, by nie zostało boleśnie obdarte z tej ufności. Złymi doświadczeniami. Wojną.

Szaleniec, który zabił tysiące ludzi, wystąpił z orędziem do narodu. Bredząc. O neonazistach, terrorystach i diabłach. I można byłoby się z tego śmiać, gdyby nie fakt, że dyktatorzy, którzy czują przegraną, stają się jeszcze bardziej niebezpieczni. Nie wierzę w szybkie zakończenie tej wojny. Obym się myliła. Oby wsparcie jakie Ukrainie dają zachodnie demokratyczne państwa było w końcu adekwatne w czynach a nie w słowach, do potrzeb, by pogonić agresora.

Niewyspana, bo w nocy dwa raz się budziłam do toalety, a rano budzik wyrwał mnie z objęć snu, kiedy śniłam o wzburzonym morzu, przemierzając plażę. Co tam robiłam? Nie wiem. I półprzytomna pojechałam do szpitala. Poszło sprawnie. Od jakiegoś czasu jest mniej papierologii przy przyjęciu, co ułatwia pracę paniom pielęgniarkom, pozwala zaoszczędzić czas i papier, a co za tym idzie, mniej wycinać drzew. Taaa. ale nie w kraju nad Wisłą. Jadąc do DM już za Miasteczkiem się zdenerwowałam, widząc szpaler wyciętych drzew… Ech…A wiało tak, że myślałam, że mam omamy wzrokowe, bo słupki drogowe tańczyły twista. Serio.

Z DM przywiozłam pełną walizkę leków. Dwa duże opakowania żelaza w płynie, dwa opakowania Olaparibu i pięć xarelto i halibuta na środowy obiad. Bez związku z Popielcem, bo z mięsa to ja nie zrezygnuję nawet dla postu. Bo lubię. Bo potrzebuje tego mój organizm. Choć czasem zapominam, że jestem przewlekle chora.

Nie poganiaj mnie…

Bo tracę… zapał…

Wywierany jest na mnie nacisk. Werbalny. Marudnym, popychaniem do działania, próbą zmobilizowania, więc gdy zauważyłam, że materac, na którym to ja częściej leżę i śpię, dziwnie się zdeformował, to zaczęłam podejrzewać kontrabandę ze strony OM. Bo! Gdy zasugerowałam, żeby odwrócił materac na drugą stronę, dostałam odmowę i propozycje kupna nowego. Już teraz. Argument: ja teraz odwrócę, upocę się i namęczę, a ty za dwa dni powiesz, że potrzebny jest nowy… a przy okazji odwiedzimy sklepy meblowe. Ha! Wiedziałam.

Umeblować niewielkie mieszkanie to jest karkołomne zadanie. Dlatego zabieram się za to totalnie zniechęcona. Bo jak baba sobie coś umyśli, to potem musi się naszukać. Ale! W Internetach jest wszystko i w końcu znalazłam odpowiednie łóżko. Wstrzymywałam się z zakupem z prozaicznego powodu, jakim jest odbiór dostawy. (I liczyłam, że jednak organoleptycznie uda mi się dorwać w jakimś sklepie, wszak zakup łóżka to poważna sprawa)). Dlatego też niechętnie, ale w końcu przystałam na eskapadę zaproponowaną przez OM, wynegocjowawszy, że pojedziemy do jednego sklepu w Miasteczku za materacem i do jednego meblowego w ŚM. Przygotowałam się teoretycznie z ogólnej wiedzy na temat materacy i przy pomocy doświadczonego sprzedawcy wybraliśmy odpowiedni. Szczęście nam sprzyjało, bo sklep miał ostatni dzień obniżek i promocji. No to kupiliśmy dwa 😀 Zapytałam się o łóżko, o konkretnych wymiarach z miękkim zagłówkiem i… szufladami. Najpierw sobie umyśliłam, że łóżko musi mieć pojemnik, bo w małym mieszkaniu każda powierzchnia, do której można coś włożyć, upchać… jest na wagę życia i śmierci. Posiadanych rzeczy i przedmiotów. Ale! Tuśka uświadomiła mi, że nie będę miała siły, podnieś materaca z betami i że lepsze będą szuflady. Chciałam w telefonie pokazać sprzedawcy, jakie znalazłam w sieci, ale strona zniknęła. I się już nie odnalazła. Jesso, pomyślałam, że jak dobrze, że nie zamówiłam, nie opłaciłam, bo być może sklep zbankrutował, albo… ale do brzegu. Wiedziałam, że nie mają takiego łóżka w swoim firmowym sklepie, ale sprzedawca poszukał u dwóch innych firm i… bingo. Jedne jedyne, które spełniało wszystkie moje wymagania. Ja szczęśliwa. Podwójnie. Mam materac, łóżko z materacem i nie musiałam jechać już do ŚM. (Na razie na fakturze). Wprawdzie OM bąkał coś o komodach, stołach etc… ale wymówiłam się, że trzeba dokładnie zmierzyć ścianę w dużym pokoju i sypialni oraz w trzecim pokoju, do którego też trzeba kupić jakieś spanie najpierw. W przyszłości. Bo temat urządzania mieszkania zaniechałam co najmniej na tydzień. Oddając się wiadomo czemu ;p

OM wciąż temat drąży i sonduje. Kupisz jakąś dużą komodę albo witrynę? Coś się tych komód tak uczepił? Wyniósłbym 15 butelek whisky, bo w domu już nie mam gdzie stawiać. Fakt, stawia na regałach z książkami. Ty mylisz, że to mieszkanie pomieści ciebie z whisky?- pytam się. Przecież połowy rzeczy nie zabierzemy z domu- stwierdza, czym mnie rozbawił do łez. Optymista. Nie wiem, czy 1/3 upchniemy na tych 56 metrach kwadratowych. Ale pocieszam go, że garaż jest większy od mieszkania, więc oprócz dwóch aut zmieści się jego zapas whisky na czas emerytury ;p

Pilnowałam się w tym tygodniu, by czegoś nie złapać, bo jak już mam być w DM i w szpitalu, to jak nie odwiedzić Misieńki? Szczególnie że z mieszkania do mieszkania dzieci jest 5 minut drogi i to moim obecnym żółwim tempem. Tyle że to strych w kamienicy i nie wiem, jak pokonam tyle schodów…

I miło z okna zobaczyć jak lokatorzy użyczonym naszym dostawczym autem zwożą swoje rzeczy, szczęśliwi… niech im się dobrze mieszka.

Czar dawnych lat…

W czasach słusznie minionych prawie w każdym mieszkaniu w bloku w dużym pokoju stała meblościanka. Wyśniona, wymodlona, wystana… Zdobyczna. Mebel, który nie przechodził z pokolenia na pokolenie, ale często służył przez wiele, wiele lat. W czasach kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami, w dużym pokoju stał mebel na wysoki połysk, od podłogi po sufit, od ściany do okna. Plusem była jego pojemność, która skrywała również stół. Rodzice pozbyli się go dopiero po mojej wyprowadzce i zaanektowaniu mojego pokoju na swoją sypialnię. A na półkach oczywiście…kryształy. Standard u prawie każdej polskiej rodziny.

Tak mocno zakorzeniony, że w prezencie ślubnym dostaliśmy… meblościankę. Prezent dość kłopotliwy, bo ja sobie nie wyobrażałam, żeby w moim salonie, który dopiero był w formie projektu budowlanego, zagościł relikt peerelowski. Choćby nowy nieśmigany prosto z fabryki. Przy zgodzie darczyńcy została sprzedana, a kasa poszła na jakiś materiał na budowę.

Dziś mijają 4 miesiące od śmierci Mamy OM, a jutro miną 4 lata od śmierci Mam. Tak się to złożyło.

Od wczoraj klucze od domu rodzinnego OM ma pięcioosobowa rodzina z Ukrainy, która obecnie mieszka dwa domy dalej, ale musi się wyprowadzić z niego do lipca. Nasz dom nie był przygotowany na lokatorów, bo z tą decyzją wstrzymywaliśmy się, chcąc zrobić najpierw mały remont. Ale, kiedy pocztą pantoflową dowiedzieli się, że dom stoi pusty, to przyszli z zapytaniem, czy jest do wynajęcia, gdyż im zależy na jak najszybszym opuszczeniu tamtego domu. Pierwsze krótkie oględziny i byli na tak. Ja miałam obiekcje, bo kogo w dzisiejszych czasach zachwyciłaby boazeria? ;p Podczas drugich, kiedy zostały omówione szczegóły, OM usłyszał, że nie wyobrażali sobie, że trafi im się dom, w którym na ścianach wiszą ikony, są ukraińskie książki, płyty…etc…

I kryształy ;p

Podobno dziś mają swoją cenę. I co z nimi mam począć? Przecież nie wyrzucę ani nie ozdobię nimi półek, bo nigdy nie byłam ich fanką ;D Aczkolwiek na jeden z nich mam pomysł, no i może chryzantemy w kryształowym wazonie też nie byłby takim złym pomysłem 😉

Wczorajszy dzień mocno pączkowy i chrustowy. Rozsłoneczniony piękną pogodą i obecnością Najmłodszych, ale najpierw wspólną kawą z LP przy słodkościach…

Chrusty dostałam na wynos :)) I dziś do białej herbaty z mango dojadłam w tej chwili, pisząc… w łóżku, i jednym okiem obserwując Rudą za oknem, skaczącą po drzewach. Codziennie mniej więcej o tej porze przychodzi do naszego ogrodu. Z okna w kuchni zauważyłam dziś bazie na wierzbie… Tulipany już wychodzą… Wiosna stoi u progu, i tylko te wciąż mroźne noce niepokoją.

Uśmiechniętego weekendu 🙂

Ps. Iza, oglądałaś może wczoraj mecz Sakkari vs Garcia? Bajka 🙂 Maria grała jak z nut.

M jak wiadomo co…

Gdy już nie jest tak gorąca i namiętna, kiedy zbladła, pokryła się kurzem spędzonych wspólnych lat, to ważne jest, że wciąż jest na tyle silna, że pozwala patrzeć w jednym kierunku. Razem. Miłość.

Miłość jest najważniejsza. Do siebie. Do innych. Do świata.

Już tak mamy z OM, że rzadko świętujemy okazje do świętowania, za to częściej sprawiamy sobie „święto” bez okazji. Drobne i większe przyjemności. Takie, które uprzyjemniają codzienność. Zatankowanie, wyprowadzenie i rozgrzanie auta w mroźny dzień, powieszenie ręcznika na gorącym kaloryferze przed wieczorną kąpielą… Nic znaczącego, a jednak pokazującego, że nie żyjemy obok siebie…

Dlatego u nas tak nie będzie 😉

A czekoladki dostałam już w niedzielę, bo OM zawsze przywozi słodycze, gdy jest u przyjaciół za zachodnią granicą. Od przyjaciółki własnoręcznie upieczone bułeczki z nadzieniem jagodowym. To nie wszystko… a wszystko bez okazji.

A co do samych Walentynek, to jak tu się nie uśmiechać do święta, którego symbolem jest czerwone serce? No nie da się!

Miłego, miłosnego dnia dla Was! 🙂

Rysa na szkle…

W sobotni poranek między dziewiątą a dziesiątą, kiedy moje oczy powoli łapią ostrość widzenia, notuję po raz pierwszy od kilku dni dodatnią temperaturę za oknem. Cieszy, choć zamiast błękitnego nieba rozpromienionego słońcem jest szarość i na dodatek mocno wieje. Coś za coś. Jak to w życiu 😉

Nie będę wyliczać wszystkie afery rządu, bo bym musiała zanurzyć się po czubek głowy w gównie. Ale! Nie rozumiem tego, mój umysł nie jest w stanie pojąć, dlaczego wszystko uchodzi im na sucho. I martwię się, że tak jak osiem lat temu ośmiorniczki, tak teraz kasa przyjmowana przez Sikorskiego od ZEA- co z tego, że legalna- jest rysą, która doprowadzi do poważnego pęknięcia. Jakie to rozczarowanie. Kolejne. Jak z wycieczką Petru na Maderę. Wizerunkowo- doopa. Zjednoczona prawica wraz ze swoją rządową telewizją rozdmuchają aferę, przykrywając tym swoje złodziejstwo, rozdawnictwo, łamanie prawa… I jak tu wierzyć, że opozycja da radę wygrać? A przecież to dopiero początek kampanii. Jakie trupy ma jeszcze w szafie?

I czy można się dziwić i mieć pretensję do narodu, który to widzi i neguje, ale odpada… Bo ma zwyczajnie dość i jedynym ratunkiem dla zdrowia psychicznego jest emigracja wewnętrzna?

Bo co ja mogę zrobić? Krzyczeć w czterech ścianach, wyrzucić z siebie mą niezgodę na szklany ekran, podpisać kolejną petycję, list, protest… i tyle. Łapię się na tym, że jak widzę migawkę z pacyfikacji Lotnejbrygadyopozycji przez policję podczas kolejnej rocznicy smoleńskiej, to mam tylko poczucie, że mogliby już odpuścić. Że to nie ma sensu. Niech sobie obchodzą te rocznice do usranej… jeśli chcą. Odczuwam zniechęcenie.

Pamiętacie posłankę (dziś już byłą), która zagłosowała w Sejmie za siebie i za ojca Pinokia, notabene jego przyjaciółkę? Otóż jej niewielka rodzinna firma medyczna zaczęła zarabiać miliony na publicznych kontraktach. Jakie to swojskie i już nikogo pewnie nie dziwi. W końcu u steru tego dziurawego okrętu stoi PIS. Jednym daje, drugim zabiera, a trzecich zwalnia, jak znanego w sieci lekarza, dyrektora medycznego…

Powoli kończy się moja samotność w domu; jutro zjem jeszcze samotne niedzielne śniadanie- rozkłócę jajko na zimnej patelni i powoli podgrzewając i jednocześnie mieszając, co chwilę zdejmując patelnię z palnika, dodając odrobinę masła i ponawiając czynności, potem sól i pieprz, do tego grzanka i pomidory z cebulką- a w porze obiadowej pewnie już się pojawi OM. Nie, żebym szczególnie tęskniła, bo lubię być sama, ale bez niego (i Najmłodszych) to już całkiem nie odróżniam dni tygodnia 😉

ps. Czy to wciąż łagodne sfiksowanie, czy już raczej stan ciężki, gdy ogląda się półfinały WTA Abu Dhabi na dużym ekranie telewizora, a na laptopie półfinały WTA Linz? JEDNOCZEŚNIE.

Hipokr(yzja)ates…

Szczerość nie zawsze się opłaca, i śmiem twierdzić, że każdy choć raz w życiu przejechał się na szczerości. Aczkolwiek szczerość jest bardziej zaletą niż wadą, jak i bycie uczciwym, to w kraju nad Wisłą jest czasem karkołomnym zadaniem. Bycie uczciwym.

Gdyby nie lawina krytyki jaka toczy się w sieci od kilku dni, pewnie żyłabym w niewiedzy, że istnieje ktoś taki jak Mamaginekolg. Jednak na pewno nie żyję w naiwności, że to co ogłosiła w swej szczerej głupocie, zdarza się tylko nielicznym. Że nie jest to precedens stosowany od lat. Ot, tajemnica poliszynela, która nagle ujrzała światło dzienne. Znana (podobno) influencerka-lekarka na swoim profilu oznajmiła, że przyjmuje poza kolejnością kobiety sobie bliskie na wizyty lekarskie w publicznej klinice. W ten oto sposób przyczynia się do zmniejszenia kolejek, co jest kuriozalnym stwierdzeniem. I że każdy tak robi, co akurat jest prawdą. Bo nie wierzę, że jest jakiś lekarz/lekarka, który nie przyjął/przyjęła kogoś z rodziny, znajomych, a nawet pacjenta z prywatnej praktyki poza kolejnością na koszt NFZ. W czasie godzin czy po godzinach swojej pracy…

Można się oburzać. Za nepotyzm. Choć nie jest to nepotyzm kalibru ciepłe posadki i wille znajomym królika. Można się wściekać na patologię, która od dawna jest w ochronie zdrowia. Irytować niesprawiedliwością i nierównością. Bo w bajki można włożyć, że wszyscy jesteśmy równi. Zawsze znajdą się równiejsi. Uprzywilejowani. Tak działa świat. Cały. Pytanie, czy skorzystasz z takiej możliwości, jeśli chodzi o zdrowie i życie? Bo ja tak.

Nie znam Mamyginekolg jako człowieka, lekarki, specjalistki czy influencerki. Nie będę więc oceniać. Nie wgryzam się w spory pomiędzy fanami i antyfanami kobiety. Ale wyraźnie chcę zaznaczyć, że mimo iż chciałabym, żeby dostępność do lekarzy specjalistów była sprawiedliwa i racjonalnie szybka dla wszystkich- nie powinno być gorszych i lepszych pacjentów- aby lekarze pracowali zgodnie z etyką lekarską, to rozumiem i… nie potępiam w czambuł. Hipokryzją byłoby z mojej strony, gdybym pisała tu o wielkim moim oburzeniu. Z drugiej strony, dziwię się, że tak bez żenady i podobno z przyznaniem się do nagminnych i rutynowych tego typu działań, oznajmia to światu.

Mleko się rozlało, bo głośne powiedzenie tego, o czym wszyscy wiedzą, a duża część praktykuje i korzysta, musi mieć swoje konsekwencje. Ciekawa jestem, jak na to zareaguje NIL i OIL, do których wpłynęła skarga na lekarkę. OIL w Warszawie wydał oświadczenie, że opisane praktyki przez Mamęginekolog to przypadek jednostkowy. Taaa…a mnie wyrasta właśnie kaktus na ręku…

*

Delektuję się spokojem i ciszą w wysprzątanym domu przez niezawodną i niezastąpioną LP, w czasie gdy ja upiększałam sobie pazury na krwisty kolor w pobliskim Miasteczku. Myślą o jutrzejszym nicniemuszę.

Nie pojechałam do Rodzinnej, bo mimo rodzinnych koligacji nie miałam zamiaru wpychać się poza kolejnością na wizytę w przychodni, a logistycznie wyszło, że musiałabym co najmniej z 2,5 godziny czekać na nią u niej w domu. Nie uśmiechało mi się to… Za to OM umówił mnie do okulisty, przy okazji. Wizyta za 2 tygodnie.

ps. powinnam mieć taką ściankę wspinaczkową w domu… gdyż Zońcia od urodzenia jest kaskaderką 😉

Do wyrzygu…

Wtorek zaczął się przytulaskami z Zońcią pod kołderką, bo przywiozła ją Tuśka w piżamie o barbarzyńsko wczesnej godzinie, czyli gdy jeszcze spałam. Wygramoliłyśmy się z pieleszy po półtorej godzinie, by zrobić wspólnie śniadanie. Potem było już tylko kreatywnie: wycinanie, przyklejanie, malowanie, kolorowanie, czytanie, liczenie, granie, oglądanie. Naprzemiennie przez cały długi dzień…bo we wtorki mama Zońci pracuje dłużej. W środę jadą na wakacje nad morze. Pańcio zaś w górach korzysta z atrakcji i uroku zimy, zjeżdżając na desce.

Fajnie było. Intensywnie, więc jak dziewczyny wyszły, to ewakuowałam się na górę do łóżka pod kocyk. Tenis, książka… i nie wiem, co mnie podkusiło, że obejrzałam Kropkę nad i… Zjadłam 300g czekolady w ciągu jej trwania. Zaczęłam tak po 3 minutach i skończyłam przed zakończeniem programu, który trwał niecałe 20 minut. Nie, nie zemdliło mnie, nie, nie rzygnęłam. Ale gdyby nie czekolada to na pewno bym się porzygała… Od dawna nie trawię niejakiego posła Sobonia… ale tym razem chyba (chyba, bo gdy myślisz, że ktoś z pisu właśnie osiągnął dno, to się zaraz okazuje, że w ich przypadku dno nie ma granicy) przeszedł sam siebie. W obronie willi plus. A potem wyskakuje mi tweet znanej kurator, która uświadamia opozycję, że minister edukacji jest białym człowiekiem, katolikiem pilnującym Polski przed niszczącymi ideologiami niemarksistowskimi i że nigdy wcześniej nie było takich pieniędzy w edukacji jak za niego.

Panie pielęgniarki się buntują, bo dyrektorzy szpitali nie chcąc dać im należnej podwyżki wynikającej z tytułu wykształcenia i specjalizacji degradując i przesuwając do niższych grup. I po co było studiować? Ministerstwo Nauki i Edukacji zmniejszyło dotację na wykup licencji do zagranicznych publikacji. Naukowych. No, ale po co nam naukowcy, gdy wystarczą ideologowcy. Rzecz jasna jedynej słusznej katolickiej prawej i sprawiedliwej partii. Czy nauczyciele się zbuntują? Czy w ogóle mają jeszcze wolę i energię, by przeciwstawić się najgorszemu ministrowi edukacji w kraju nad Wisłą? Tej nieudolności, która stała się nieudolnością narodową. Czy jednak wchłonie ich obojętność i marazm, że jakoś to będzie.

I tak wtorek kolejny raz utwierdził, że jest potworkiem. Tym razem na własne życzenie, bo przecież miałam władzę w postaci pilota.

Tona czekolady to za mało…

ps. Jak stracę nadzieję na zmiany, to udam się na emigrację wewnętrzną. I już z niej nie powrócę… A na razie to odwiedzę Rodzinną, która przy okazji osłucha mnie i stwierdzi, czy ten przewlekły kaszel to mój urok osobisty, czy coś gorszego 😉

Polskie BMW…

Bierny, Mierny, ale Wierny… I takim oto pojazdem rządzący zabrali nas w podróż w otchłań biedy, marnotrawstwa, warcholstwa. Historia stawia pytania: jak? dlaczego? Powinna uczyć wyciągania wniosków, nie popełniać tych samych błędów. Jak to się ma w praktyce, każdy widzi…

Choćbym nie wiem, jaką stworzyła przyjazną wokół siebie przestrzeń, to nie siedzę w jakieś kolorowej własnej bańce, nie zamykam oczów, nie zatykam uszów, to i czasem mi się uleje. Nawet jeśli czarny wielki ekran (ostatnio) włączam po to tylko, żeby zobaczyć sportowe zmagania i poczuć dobre emocje lub obejrzeć relaksujący film, serial czy inny program, to cały ten syf jaki robią pisowcy w kraju nad Wisłą, dociera do mnie; gorzej, bo czuję się nim oblepiona.

Są afery i aferki, mniej lub bardziej obrzydliwe. Nawet nie wiem jakiego adekwatnego słowa użyć w stosunku do willi plus, gdy czytam ile to kasy min. Czarnek rozdał swoi ziomkom, kościołowi na nieruchomości i dziwne inwestycje, bo przecież lewackim instytucjom, które działają od lat, wspomagając oświatę na rzecz dzieci i młodzieży dawać nie zamierza, bo promują neomarksizm, są aspołeczne, apatriotyczne, arodzinne… A na deser, że 30-latek, który w domu założył firmę o kapitale 5 tysięcy złotych, po 10 dniach dostaje dofinansowanie 55 milionów w ramach konkursu, to się zastanawiam, kto zasiada w jury w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju i czy nie powinnaś sama usiąść za kierownicę polskiego bmw, albo przynajmniej załapać się jako pasażerka. Boś inaczej frajerka/frajer. Gdzie popełniłam błąd? Pracując przez całe życie zawodowe i dając pracę innym, tworząc firmę bez żadnych dotacji, nie pobierając świadczenia rodzinnego, nie mogąc pójść na zwolnienie, kiedy chorowały dzieci, nie mając płatnych urlopów… Tak to był mój/nasz wybór. Do emerytury OM jeszcze 5 lat i po ponad 30 latach działalności zastanawiamy się, czy firma przetrwa…

Mierzi mnie rozdawnictwo, złodziejstwo. Wręcz dobija… szczególnie jak pracownik wykorzystuje twoje zaufanie.

Najbardziej w życiu chyba się boję utraty poczucia bezpieczeństwa. Gdy je mam, to mogę się zmierzyć z każdą przeciwnością losu.

Ps. trafił mi się (ale to wiedziałam, że tak będzie) super fachowiec-stolarz. I z tego powodu pojechałam obejrzeć kuchnię, którą właśnie skończył w naszym mieszkaniu. Żeby zrobić mu przyjemność. Udało się! To nie koniec naszej współpracy.

ps. Ciemna noc, hula wiatr, aż w kominie świszczy i huczy… a poza tym cisza i nie boję się sama spać 😉

Katar, dziesiąty dzień…

Bynajmniej nie jest to opowieść o podróży do Kataru, a szkoda 😉 Choć na dzień dzisiejszy to nawet nie wiem, czy w takie arabskie klimaty chciałabym, nawet gdy za oknem szarzyzna, pizga wiatrem i deszczem i… złem…tak ogólnie. Może na taką podróż skusiłby mnie jedynie turniej w Doha, ale znam przyjaźniejsze i równie ciepłe turniejowe miejsca; acz kto wie, w zamian za własny osobisty, męczący mnie już przez tyle dni…katar, pomęczyłaby się w Katarze ;p

Na razie to mnie męczą komentarze, które czytam na własną odpowiedzialność. I dochodzę do wniosku, że w kraju nad Wisłą ludziska nie potrafią merytorycznie dyskutować. O niczym. Nawet o doopie Maryni. Zaś z każdego tematu potrafią stworzyć gównoburzę. A znają się na wszystkim, poprzez politykę, medycynę i… tenis. Tak, dobrze się domyślacie, bo raczej nie czytam komentarzy pod artykułami, ale bywa, że same mi wyskoczą, a na portalach sportowych i dotyczących tenisa to nawet lubię, a może lubiłam… gdyż po lekturze z ostatnich dni, mam wrażenie, że czytanie ze zrozumieniem nawet prostych treści jest dla większości niewykonalne. Swoją drogą większość czyta tylko tytuły, które są czasem od doopy strony, wręcz skandaliczne, więc komentuje wypisując… głupoty, obnażając swą niewiedzę. A potem się zacietrzewia, gdy ktoś rzeczowo odniesie się do artykułu i próbuje konstruktywnie coś wyjaśnić. I rozpoczyna się słowna napierdalanka. Ech… wszystko opada.

Uciekłam od tego w serial. W sumie na chybi trafił, ale chciałam o lekkiej formie, żadnych psychologicznych, sensacji i thrillerów…które oglądam namiętnie (czasem się zastanawiam, co mnie do tego tak naprawdę przyciąga ;)). Taki przerywnik. Lekki i przyjemny. Taaa… Ciężki nie jest, ale porusza trudne tematy. Bo co tu ukrywać, ale w serialu jest wszystko to od czego chciałam uciec: morderstwo, gwałt, molestowanie, samookaleczenie, homoseksualizm, rasizm, prześladowanie… Tyle że forma jest lekka (i przerysowana) i przyjemna i tak naprawdę to serial z tych tak zwanych odmózgaczy.

Ginny&Georgia