Na oddział zawsze wkraczałam z uśmiechem na ustach. I nawet tym razem tak było, mimo łez uronionych na izbie. W dyżurce zostawiłam butelki z wodą do kontrastu i poszłam sobie klapnąć na jedno z krzesełek stojących na korytarzu. Jeszcze dobrze się nie umościłam, jak z gabinetu lekarskiego wyłoniła się Oskarowa i zobaczywszy mnie, rzekła: o jesteś, to kładź się na 14. Po co, nie chcę, się należałam już na dole– odrzekłam. Do toczenia. Zostajesz. Ale jak to tak bez niczego? Tak z zaskoczenia. To ja pojadę po rzeczy swe…Nawet nie wypuścili mnie do bufetu na terenie szpitala, a przecież jakoś o własnych siłach dotarłam do nich. Ech… Nie wiem, czy to przez zaskoczenie, bo prędzej spodziewałabym się odroczenia piguł na tydzień, czy z ogólnej bezradności, a na pewno z powodu obniżenia parametrów życiowych, łzy mi płyną na zawołanie i bez. Pojawiają się czy tego chce, czy nie. Nie chcę. No i popłynęły przy młodej pielęgniarce, więc się zapytała, czy chcę pogadać z psycholożką. Nie widziałam takiej potrzeby, ale pani psycholog się pojawiła. I to była fajna rozmowa. Ja się wygadałam. Nie tylko o tym, co leży mi na wątrobie. Ale tak ogólnie. Pogadałyśmy o covidzie, jak to ludzie nie wierzą, o moim 9- tygodniowym lockdawn, i 10- dniowym jej syna, który jako student medycyny mieszkający w akademiku w mieście Kraka, zamknął się w pokoju i nigdzie nie wychodził. Że swojej mamie pozwoliła wychodzić, jak już lekarze nauczyli się leczyć trudne przypadki- zastosowanie ECMO. Napięcie ze mnie zeszło…
Zanim mnie podłączono do kroplówki życia, zadzwonił Misiek, że jest już z moimi rzeczami i jedzeniem przy bramie, ale Pani Portierka nie chce go wpuścić, mimo iż poinformował, że ma zgodę lekarza, żeby mi torbę dostarczyć na izbę przyjęć. Wyszłam do niego, syna zbulwersowany, a „pani strażniczka”… no cóż na mój widok się zreflektowała i po kilku moich krokach mnie dogoniła i zaniosła mi torbę na sam oddział. Chociaż tyle… A Dziewczyny z sali jak mnie zobaczyły, to się przeraziły. Wyglądałam jak widmo…Napisałam SMS-a Miśkowi, żeby się nie martwił, że zaniesiono mi torbę, a on w odpowiedzi, czy ktoś z oddziału, czy ten kaszalot* spod bramy. No nieźle się wkurzył, jak użył takiego określenia. Portierka zresztą też narzekała, że taki młody a taki nerwowy, a pani rzeczywiście blada. Jak śmierć. Moja syna jest z reguły spokojny (ma to po tatusiu ;p), ale wiedziałam, że się wystraszył, tak zwyczajnie, o matkę.
Rano się dowiedziałam, że piguł nie dostanę, bo neutrocyty są za niskie. Ale TK zrobią, dostanę leki, które mają zagonić moich „obrońców” do roboty, żeby zwiększyć mi odporność, i u się po tygodniu miałam zrobić morfologię, przesłać na oddział i wtedy decyzja czy mam przyjeżdżać po piguły, czy powtórzyć leczenie przez kolejny tydzień. Dostałam do picia kontrast, zadowolona, że TK w miarę szybko, bo na godzinę jedenastą. Taaa… Kiedy się znalazłam w maszynie, to kontrast podawany do żyły przez port, chlusnął mi w twarz. No to się wydarłam. Za co zostałam pochwalona. No przeca nie będę leżeć cicho jak coś mi będzie pluło w twarz! Efekt taki, że badania mi nie zrobiono, a ja cała klejąca wróciłam karetką na oddział. W pierwszej chwili to się cieszyłam, że ta ciecz nie jest fioletowa bądź czerwona tylko przezroczysta. Ale potem, to już tak wesoło mi nie było. Bo widmo kolejnej nocy bądź samego dnia w szpitalu precyzowało się z prędkością światła. Decyzja, że mogę już jeść i wychodzę do domu, a prześwietlenie jest przełożone na przyszły tydzień, przyszła dość szybko; od razu zrobią mi morfologię i jak będzie okej, to wydadzą piguły. Zaś gdzie i jak się wkują, to będą się martwić później. Jak ja ich rozumiem z tym później… w sensie martwienia się 😀 No bo żyły mi się nie polepszą, a dlaczego końcówka igły do portu, a konkretnie zaworek nagle bezczelnie stał się nieszczelny? Na oddziale sprawdzono i wszystko było okej. Zagadka do rozwiązania.
P.S. Dwa razy użyłam taksówki. Brawura. Potrzebna. Kierowcy w maseczkach. Ufff. Na oddziale wszystkie pacjentki przebadane na covid. Pielęgniarki i lekarze w maseczkach. Kierowca karetki tak samo; na jego widok wróciłam się po maseczkę, co skwitował, że ja przebadana, ale on test miał tydzień temu, więc maseczka obowiązkowa. U mnie. I u niego. Słodki jeżu, jak z takim podejściem mi po drodze. Za chwilę nie będę rozgraniczać ludzi na mądrych i głupich, tylko na takich, którzy widzą potrzebę noszenia maseczki, i na takich co to wygadują banialuki, że maseczki to zuo równe ciężkim chorobom płuc. Taaaa a świstak siedzi i … Właściwie to te rozgraniczenia są tożsame 😉 I jeszcze jedno, jak by mi ktoś powiedział w twarz, że ludzie o niskiej odporności niech siedzą w domu… to cynizm w czystej postaci. Tak, wolałabym siedzieć w domu, niż pałętać się po szpitalach…
PS2
W mieszkaniu tropical żar- 29,7 stopni. To już sama nie wiem, ale chyba baardzo wysoka sala szpitalna w budynku o grubych murach, była lepszą miejscówką ;pp (I jedzenie przynosili do łóżka). Zresztą była w niej klimatyzacja, ale nie było takiej potrzeby, aby włączyć. Dlatego pranie, zimny prysznic, odpoczynek w drugim mieszkaniu, mocna kawa, jagodzianka na pocieszenie, a na jeszcze większe- pączek z różanym nadzieniem obsypany migdałami, pakowanie się i kierunek dom… Ale wcześnie pierdylion telefonów, że może sama nie jedź. Noszzz kurna. Sama to może nie powinnam tu przyjeżdżać. Teraz, kiedy czerwone krwinki zaszalały i są na poziomie 3,21 to nic i nikt mi nie podskoczy! O!
A domek przywitał mnie przyjemnym chłodem. Wyłączyłam klimatyzację, bo mi zimno się zrobiło- OM nastawił na 19 stopni!!! I nie ma to jak we własnym łóżku 🙂 Ale padnięta jestem…
Pięknie wszystkim dziękuję za moce, kciuki i dobre myśli. Pomogły mi przetrwać te szpitalne dni. Niejednokrotnie się wzruszyłam, ale wiecie, że wzruszam się byle czym ;p co rusz ;pp
*Pani Portierka: ja tu nie stoję dla ozdoby, tylko sprawuję funkcję. Misiek: widzę, że nie dla ozdoby. Mamuś, mnie trudno wyprowadzić z równowagi, ale nic z tego co mówiłem, nie docierało…