Jesienna zaduma…

  W tej sprawie czas nie jest naszym sprzymierzeńcem. Nikt nie wie ile go ma, ale każdy wie, że kiedyś się on skończy. Tak jak dla tych, którzy już od nas odeszli. Zawsze za wcześnie, zawsze nie w tym momencie. Bo czy może być dobry moment? Nawet jeśli skraca cierpienie? To my zostajemy pogrążeniu w bólu, w nieutulonym żalu z pretensją do losu, życia, Boga…Oni już są od tego wolni…Są po tamtej stronie… Czas mija, a do nich dołączają kolejni…nasi bliscy, znajomi, ludzie dla nas wiele znaczący, odgrywający ważne  role w naszym życiu. Zostawiają  po sobie pamięć …I miejsce, gdzie wspólnie z innymi można ich głośno powspominać…  Dlatego, mimo że mamy ich w swoim sercu, na starych i całkiem niedawnych fotografiach, w rzeczach, które tak trudno  wyrzucić, to w tym dniu pokonujemy nawet tysiące kilometrów, by w blasku świec ogrzać nasze o nich wspomnienia. Spotkać  się też z żywymi, dla których ONI  tak jak dla nas  byli bliscy. Świat pędzi…święta  pachną nie tylko  gałązkami świerku i kwiatami, ale też komercją …Niektórzy  mówią ,że pamięć  nie pomniki się liczą. I nie ma znaczenia  ilość zapalonych zniczy w tym jednym dniu…Ale życie jest kruche, ulotne jak listek na wietrze…Więc chyba warto się nad nim wspólnie zadumać…Z żywymi i tymi, co odeszli…

Dziś obudziły mnie krople deszczu…Jak to! przecież obiecywali słońce, powiedziałam na głos do męża…Jak obiecywali, to będziesz miała, odpowiedział 😉

Właśnie wyszło…więc idę z zaprzyjaźnioną „ciężarówką ” do lasu…łapać  jego jesienne promienie…łapać każdą chwilę …Bo przecież „w życiu  najpiękniejsze są tylko chwile „…

Zabójcza (nie)moc uzdrowiciela…

  Wiara i nadzieja to potężne siły, które w nas tkwią.  Bez nich łatwo popaść w depresję i rzucić się w otchłań beznadziejności. Szczególnie gdy dopada nas czy naszych bliskich ciężka choroba. Tylko czasem niektórzy tę wiarę lokują nie tam, gdzie tak naprawdę powinni. Nie chcę tej siły  nikomu  odbierać, ale jeśli ktoś sobie w ten sposób szkodzi, to trudno nie zabrać głosu. Chodzi mi o medycynę niekonwencjonalną w stosunku do nowotworów.  Wciąż się słyszy o uzdrowicielach, którzy podejmują się leczenia, obiecując wyleczenie w stu procentach. Na rynku  pojawiają się nowe suplementy, które mają w tym pomóc, a pacjent wierzy tylko dlatego, że usłyszał to, co chciałby usłyszeć, a żaden lekarz na dzień dobry tego mu nie zapewni. Pół biedy, jeśli chory podejmuje leczenie medyczne i dopiero po  konsultacji ze swoim lekarzem kontynuuje wizyty u uzdrowiciela. A ten nie serwuje mu jakiś bliżej nieokreślonych leków, a jedynie dotykiem lub rozmową wspomaga pacjenta, a właściwie jego wiarę w wyleczenie. Ale są takie przypadki, wcale nie rzadkie, kiedy wątpliwy uzdrowiciel, wręcz zakazuje leczenia, twierdząc, że nie ma takiej potrzeby. A później robi się za późno, by medycyna pomogła. Ostatnio widziałam piękną młodą kobietę, która wprawdzie robiła wyniki, ale to co one wykryły  już  leczyła  niekonwencjonalnie. Płacąc słono  tak naprawdę tylko za słowa, że zostanie wyleczona. Na szczęście była na tyle świadoma, by po jakimś czasie sprawdzić  swój stan  zdrowia i jak się okazało, że przez ten czas wyhodowała sobie drugiego guza. to poszła do onkologa. Strach przed chorobą nie może nam odebrać rozumu! Lekarz często nie owija w bawełnę i mówi bezpośrednio, co nas czeka. A jest to ciężka walka, którą jeśli podejmiemy, to możemy  wygrać lub wydłużyć nią swoje życie. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji jesteśmy przerażeni. Uzdrowiciel ma  dla nas mnóstwo słów pocieszenia, których w takiej chwili bardzo oczekujemy. Jednak to nie słowa leczą… Jeśli chodzi o skorupiaka, (to taka nazwa na własny użytek)…w końcu ja go też w sobie oswajam, to nigdy nie brałam pod uwagę leczenia niekonwencjonalnego…Już 10 lat temu podsuwano mi różne możliwości i suplementy.  Ja zaufałam lekarzom i nie wydałam na nie ani złotówki, za to za leki  o większej skuteczności już płaciłam z własnej kieszeni. Ale wiedziałam, na co wydaję pieniądze. Na lek sprawdzony…Człowiek ma prawo chwytać się każdej przysłowiowej deski ratunku…Ale ona ma pomóc dopłynąć do brzegu lub  utrzymać się na powierzchni, a nie przyspieszyć utonięcie…A tak może się zdarzyć, gdy zamiast udać się do lekarza, trafimy do uzdrowiciela. Odpowiedzialny, uczciwy skieruje nas do gabinetu lekarskiego, ale może się tak zdarzyć, że trafimy na chciwego, zadufanego w swą moc człowieka. I co wtedy?  Ze skorupiakiem nie ma żartów…

                                                                

                                                                    

G.Dammen

 

(Nie)spełnione oczekiwania ;)

Byłam w pracy…

Ugotowałam i podłam pod nos…

Wstawiłam  pranie…uprasowałam Twoje koszule.

A Ty…co Ty dla mnie dziś zrobiłeś???

 

 

Kobiety z natury są wymagające…Przede wszystkim  wobec siebie, ale też i swojego partnera. I jeśli już ma być mężem to najlepiej, żeby był idealny. A jeśli nie jest, to naiwnie sądzimy, że da się wychować. Ale bardzo często same nie wiemy, czego tak naprawdę chcemy, bo to, co w nim nas zachwycało, pociągało wcześniej, w małżeńskiej codzienności się może nie sprawdzić. A my wciąż stawiamy warunki, wysoko poprzeczkę. Bo oczekujemy partnerstwa.

 

Też byłem w pracy…i…

Zjadłem obiad…

I jutro ubiorę Twoją ulubioną koszulę…

 

Mąż domowy…czy wystarczający ?

 

 ********************

 

Jeśli w najbliższym czasie usłyszycie o mordzie na facecie…to będzie moje dzieło ;)…Nie, nie …nie osobistego mam na myśli, ale faceta od….alarmów!  Jego wadliwy sprzęt wygnał mnie spod ciepłej kołderki o czwartej z minutami…a właściwie zrobił to mój osobisty, dzwoniąc, że alarm się włączył. Pytam się który? Kluczowe pytanie, choć oba są w jednym miejscu, ale jeden na pilota, którego jestem w posiadaniu, a drugi na hasło, którego nie znam ;)…On nie wie, ale mam tam pojechać…i wyłączyć …SAMA ???? …Jezusicku a jak tam są złodzieje ??? Cholewka, jak to jest ,że ja zawsze w takich momentach jestem sama w domu…nawet pies musiał się wymknąć, jak mąż wyjeżdżał w nocy i poleciał się łajdaczyć…Ubrałam portki pełne strachu i słysząc  wycie od razu jak tylko wyszłam z domu, odpaliłam samochód i pojechałam…Strach z portek to pod gardło mi podszedł, jak zobaczyłam, że z drugiej, tej ciemniejszej strony gdzie podjazd jest tylko  przez boisko, wyjeżdża jakiś samochód…Nie myśląc dodałam gazu, by zajechać mu drogę….Ufff ulga, bo  samochód znajomy, a kierowca zaprzyjaźniony… Mąż telefonicznie sterował  całą akcją i dał mi wsparcie :)….Pozostało nam tylko uciszyć ten alarm….  co trwało dłuższą chwilę, bo na pilota nie chciał zadziałać, oraz  sprawdzenie jeszcze raz, że to tylko złośliwość rzeczy martwych…i  zaplanowanie mordu…Odpuściłabym, gdybym to jutro miała tak wczesną pobudkę, bo muszę ciemną nocą, co się teraz rankiem zwie, jechać do dużego miasta…ale dziś??? dziś pobudki nie zamawiałam!!!

 

Taaa zachciało mi się partnerstwa …;)

 

 

 

 

Samodzielnie…i jesiennie…

Potencjalnie to niechęć do garów powinien wyssać z mlekiem matki, ale ta jakby coś przewidując wzięła i go mu  poskąpiła 😉  Zostały jeszcze geny i to podwójne, bo przecież  ojciec  też ma coś do powiedzenia. Więc trzeba było się postarać by w tym przypadku jabłko spadło jak najdalej od jabłoni…;)

Okazało się, że wystarczyło  stworzyć odpowiednie warunki. Wyposażyć kuchnię w inteligentny sprzęt, który  zaciekawił młodego użytkownika 😉 Nawet publicznie  w wolnych chwilach , choć   budził niezdrowe zaciekawienie, czytał wszelkie dostarczone mu instrukcje. Aż przyszedł ten wielki dzień i…powstało  samodzielne kulinarne dzieło :)) W ilości tak wielkiej, że   zamiast kanapek, których od dziecka nie trawi, mógł zaszpanować w szkole i delektować się przez cały dzień opinią niezłego kucharza 😉 A nawet koleżankę zaprosić  do swej kuchni, żeby mu pomogła te ilości pochłonąć. Smaży, gotuje, piecze …o nie, ciasta jeszcze nie…tu geny silnie działają 😉 Jednak, kiedy w środę zawiozłam mu żurek, bo zupy to jeszcze dla Niego czarna magia, zapowiedział, że się tak wyspecjalizuje, że z rosołem się zmierzy ;)…Ja Mu tylko wytrwałości życzę i produkty podsuwam…

No co …też mam swój wkład…prawda ? 😉

 

 

Nie narzekam na Jesień…ja jej po prostu nie lubię. Nie za wiatr szalejący, za deszcz w przesadnej ilości tylko za  to ,że dopiero co zmusiła mnie by ubrać skarpetki, a teraz zmusza by ubrać cieplejsze buty. Zawsze się przed nimi bronię, bo wiem ,ze jeśli już je włożę to czasem i pół roku musi minąć by w końcu zmienić je na inne…

 

 

Zapętleni…

Zapętleni … Zamiast milczenia wybrali słowa, a one raz rzucone nie dają się wymazać z czyjeś  pamięci. Bo te usłyszane mocniej  dźwięczą w uchu, mocniej zapadają w serce niż te wypowiedziane. Tych czasem się nawet nie pamięta. Zapętleni…w słowa których wolało się nie wypowiadać… Nie pragnęło mieć świadków tych słów…  A najbardziej pragnęło się nie mieć dla nich żadnego powodu…

 

Zakład Umysłowo Szurniętych…czyli kontakty z Zusem ;)

Moje kontakty z tą instytucją z racji pełnienia  funkcji w naszej firmie wcale nie były takie sporadyczne. Za to zróżnicowane i często się zdarzało, że poczynaniami owej, w zdumienie wielkie byłam wprowadzana. Dlatego,  przed każdym kontaktem byłam jakby przygotowana na jakieś niespodzianki. Lecz ostatnio moja czujność została uśpiona, gdyż sprawy, z jakimi się do nich zwracałam, bez żadnych komplikacji, sprawnie i szybko zostały załatwione. Teraz tylko czekałam na profity, czyli pieniądze. Cierpliwie. Jednak gdy upłynęły 2 miesiące, mówię do męża, że coś jest nie tak… I jakby na potwierdzenie moich słów, za dwa dni dostałam od nich pismo, bym pilnie się skontaktowała w sprawie konta. I już się zdenerwowałam…ale wykręciłam podany numer… O nie, za pierwszym razem się nie udało, kręciłam tak przez pół dnia, aż w końcu ktoś odebrał, a jak usłyszał, w jakiej sprawie dzwonię, to podał inny, podobno odpowiedni numer. Podobno, bo po drugiej stronie słuchawki usłyszałam, że to nie ta końcówka numeru. Pod trzecim numerem  okazało się ,że w końcu trafiłam na osobę, co wie coś na ten temat i usłyszałam, że potrzebują aktualny mój numer konta, bo ten, na który zrobili przelew jest nieaktualny, choć bank pieniądze przyjął. Poinformowałam Osobę, że ja nie dostałam żadnego potwierdzenia z banku i spytałam się, skąd mają ten numer, jeśli ja we wniosku napisałam, że chcę pieniądze do domu i nie podałam żadnego konta??? Pani oburzona ,jak to skąd , no z wniosku…Tknęło mnie coś i się spytałam, a z którego roku ten wniosek??? Pani zaczęła sprawdzać i…słyszę cichutki głos z…2000. …Więc ryknęłam głośno… a mamy 2009 i proszę sprawdzić, czy tam jest podane jakieś konto…Nieee… ledwo słyszę…Pani już przepraszając i obiecując ,że pozostałe pieniądze będą już co miesiąc do domu  przychodziły, informuje mnie, że te już wysłane mam sobie odebrać w banku.  Przyjęłam przeprosiny i…udałam się do banku, gdzie nikt nic nie wiedział o moich pieniądzach.  Żadnych operacji nie było. Więc znowu dzwonię do owej pani, która od razu mnie zapewnia ,że sprawą się już zajęła, nie dając mi dojść do głosu, więc brutalnie jej przerywam i krzyczę: NIE MA ŻADNYCH PIENIĘDZY NA KONCIE. A słyszę w odpowiedzi ,że jak bank im zwróci, to mi je prześle. Więc ja już spokojniej, ale równie głośno pytam się: CO MA ZWRÓCIĆ, JAK NIE PRZYJĄŁ ŻADNYCH PIENIĘDZY?? Cisza…Przerywam więc ciszę i już spokojnym głosem mówię…Czy pani rozumie ,że bank nic nie wie o żadnych pieniądzach od  was, i jak wy tego nie wyjaśnicie, to ja ich po prostu nie dostanę. Nie ???-słyszę…Proszę pani…wy twierdzicie, że moje pieniądze zostały wysłane i wpłynęły na konto, bank nic o tym nie wie, moje konto nie zostało zasilone,  więc kto to ma wyjaśniać jak nie wy? Cisza… i po chwili słyszę …dobrze,  zajmiemy się tym. Kurcze blade, łaskawcy no!!!….

 

 

Podwójna moralność…

Codziennie kupują gazety, w których nagłówki aż krzyczą o popełnionych przestępstwach. A to kolejny pijany kierowca spowodował wypadek ze skutkiem śmiertelnym, ktoś ukradł, sprzeniewierzył, pobił, zamordował. Komentują, oburzają, prawie linczują, nigdy nie pobłażają i nie usprawiedliwiają…Do czasu, gdy nie spotkają się z tym osobiście, gdy nie dotyczy to zaprzyjaźnionego sąsiada czy kogoś z bliższej lub dalszej rodziny. Już wina wtedy nie jest taka oczywista i nagle mnóstwo znajdują usprawiedliwień i czynników łagodzących na  to, co się wydarzyło. Ba, nawet się oburzają na ofiarę…No bo co z tego, że pewien miejscowy biznesmen będący pod wpływem alkoholu  potrącił człowieka i uciekł. Przecież ten człowiek też był pijany. Więc nie należy karać, choć ofiara spędziła kilka miesięcy w szpitalu, ale to ona zmarnowała życie owego biznesmena, bo on taki porządny, a że czasem jechał autem pod wpływem…no przecież to się zdarza. W końcu potrącił tylko pijaka.  A Iksiński to kretyn i szuja, bo zadzwonił na Policję, jak widział, że Igrek  pijany wsiada do auta i teraz ma kłopoty, bo mu prawko  zabrali. Jak tak można ??? I jak będzie teraz dojeżdżał do pracy??? Martwią się. Ktoś kradł, okradał zakład i pracodawcę i wyrzucono go  z pracy. Martwią się. No bo taką dobrą robotę miał. Jak on teraz wyżywi rodzinę? Pewien młodzieniec, który  za pobicia trafił za kratki…tylko porywczym jest. No cóż… ma trudny charakter. Ten z pierwszych stron gazet byłby zwykłym bandziorem. Ten jest synem znajomych…

Jak to jest z tą moralnością? Gdy zdarzenie nas osobiście nie dotyka, to mamy ją jasną i klarowną. A kręgosłup wyprostowany jest  jak struna.  Gdy jest inaczej, gdy jesteśmy blisko zdarzenia, czyjegoś czynu to kręgosłup nam się nagina pod takim kątem, jaki nam jest wygodny. A czasem to łamie się z hukiem. Czy własny kodeks moralny jest inny dla obcych i inny dla tych, których znamy i lubimy, albo nawet kochamy? Bo kodeks prawny z założenia jest równy dla wszystkich.

 

 

Nadciągają przyjaciele :)) na dni kilka, więc pewnie ciut będzie mnie tu mniej, bo między innymi będę w lesie w poszukiwaniu grzybów. Oby tylko się nie skończyło na samych zapachach 😉