Są takie dni…zwane Pędraczkowymi…

…Kiedy budzik budzi mnie  przed siódmą rano. Mam wtedy  niecałe półgodziny, by się ogarnąć. Przeważnie zdążę zaparzyć kawę, wypić jej kilka gorących łyków-  połowa kubka zawsze zostaje, bo zdąży ostygnąć – przełknąć kęs świeżej bułki…chwilę pooglądać-poczytać-  telewizyjne wiadomości.  Czasem jednak wciąż nieogarnięta do końca- ciężkie wstawanie- witam Pędraczkowy poranek. Kolejne godziny dnia  mijają pod  jego dyrygenturą. A są to w większości skoczne kawałki, więc jak już znowu zostaję sama, to najpierw- mimo czekających różnorakich zadań do wykonania- parzę kawę, wychodzę z nią na taras i, powoli- słuchając ptasiego dyskursu, kłótni, głośnych treli- delektuję się gorącym płynem do ostatniej jego kropelki. Nogi, które  najbardziej odczuwają intensywność dnia- w końcu  odpoczywają…Ręce zajęte kartkowaniem stron gazet lub książki… Nogi i ręce muskane promieniami słońca…Błogość… o smaku lodów miętowych lub karmelowych, zapachu kwiatów. Obowiązki  niech leżą odłogiem,-nie ma na co liczyć-  i tak nie znikną, a lato zaraz się skończy, więc pierwszeństwo mają  przyjemności  🙂  Za chwilę  już  nie usiądę na tarasie, a przynajmniej nie bez grubych skarpet, otulona swetrem lub kocem- tylko na chwilę…A, i świergolenie  nie będzie już tak intensywne. Za chwilę już  nie spędzimy z Pędraczkiem   całego dnia  na zabawach na dworze…Żal…Więc teraz co może, to leży odłogiem…;)

Odłogiem nie  leżą przyjaźnie…Te niezależnie od pogody i pór roku, trzeba pielęgnować. Zaprosić,  przyjąć zaproszenie na wspólny czas…Znaleźć czas. On tak szybko mija…Za rok znowu będzie lato, ale czy będzie  wspólny czas…? To od nas samych zależy i…losu. Nie warto go ignorować, by potem z żalem nie mówić, że jest już na coś za późno…

Ostatni weekend lata- kalendarzowe wciąż będzie trwać-zapowiadają ciepły i słoneczny, a ja liczę na pełen radości i gromkiego śmiechu. Na wspólny czas!

Klient kluczowy…

Miesiąc przed wygaśnięciem umowy na internet wysłałam OM do siedziby dostarczyciela usługi, w celu  jej przedłużenia na korzystnych warunkach. Wcześniejsze doświadczenia utwierdziły mnie, że najlepiej jest wymówić usługę i zawrzeć nową. Do tej pory, zanim umowa wygasła, miałam  telefony od  innych firm z propozycją przejścia, a także mój dostawca również zgłaszał się telefonicznie i, w taki właśnie sposób załatwialiśmy przedłużenie. Wygodnie i sprawnie. Tym razem telefon milczał, więc zmobilizowałam OM do udania się osobiście- co łatwe nie było z powodu braku  czasu- by po upływie terminu nie spotkała nas niemiła niespodzianka, tak jak przed laty, kiedy umowa po upływie czasu  określonego, weszła samoistnie na czas nieokreślony z kwotą do zapłaty 3-krotnie wyższą…

Podczas negocjacji OM zadzwonił i poinformował mnie, że wynegocjował umowę na 2 lata o 10 zł tańszą od  poprzedniej. Przyjęłam to do wiadomości, uznając sprawę za zakończoną. Pozytywnie. Niestety do pierwszej faktury, która opiewała na kwotę o 20 zł wyższą niż ta, którą mieliśmy do tej pory. Kwoty  może nieoszałamiające, ale dla samej zasady uważałam, że sprawę trzeba wyjaśnić. Natychmiast! Zmobilizowałam OM do wykonania telefonu na infolinię. Miła pani, z którą się połączył, nie za bardzo wiedziała jak pomóc, bo okazało się, że w systemie nie ma żadnej naszej nowej umowy i ona nie wie, skąd wzięła się ta wyższa kwota. My tym bardziej nie wiedzieliśmy. Mimo tego, że OM tłumaczył jej, gdzie zawarł i na jakich warunkach, choć przyznał, że umowa do tej pory nie przyszła kurierem w celu podpisania. Na szczęście przypomniał sobie, że ma numer telefonu osoby, z którą ustalał warunki umowy. Zadzwonił, i  dając na „głośno mówiący”, umożliwił kobiecie w reklamacji usłyszenie całej rozmowy. OM nakreślił sytuację, informując, że do tej pory nie dostał umowy, a usługa, która miała być tańsza, jest droższa i czeka na wyjaśnienia. Pan oczywiście przypomniał sobie, że odbył rozmowę, ale w komputerze nic nie ma, bo tak w ogóle to powinien zgłosić się do nas indywidualny opiekun- cokolwiek to znaczy- i to on powinien zawrzeć nową umowę. Na pytanie OM, po co w takim razie on spędził 45 minut z owym panem na ustaleniach warunków nowej umowy?- nie potrafił odpowiedzieć. Stwierdził, że OM jest KLIENTEM KLUCZOWYM, a taki ma własnego opiekuna. Na co mojemu OM na chwilę zabrakło głosu…Pan nie wie, dlaczego opiekun się nie odezwał. Oburzony OM zapytał się, czy w takim razie to on ma wyruszyć na poszukiwania tajemniczego opiekuna? Dodał jeszcze, że trzeba było go od razu poinformować, żeby nie zawracał głowy, bo i tak nic nie załatwi, wszak jest KK, a ten jest traktowany – pewnie z racji lojalności przez ponad 10 lat- jako ten, co trzeba mu utrudnić, a nie ułatwić…

Finał jest taki, że nie ma finału…Na razie pani w reklamacji przyjęła reklamację odnośnie faktury, a OM czeka na telefon od tajemniczego opiekuna. Już drugi tydzień od owej rozmowy. A ja czekam, aż mi wyłączą internet z powodu niezapłacenia faktury. W końcu w tej firmie wszystko jest możliwe…

Ale nie tylko w tej.   OM telefonicznie ustalał nową umowę z dostawcą cyfrówki, której jesteśmy lojalnym klientem od 1999 roku. Ustalono kwotę i zakres programów. Gdy rozpoczął  się okres nowej umowy, kilka programów zniknęło. OM zadzwonił na infolinię i złożył reklamację.Na szczęście rozmowy są nagrywane i po odtworzeniu rozmowy programy wróciły…ale kwota do zapłaty wzrosła. Złożył reklamację, na którą dostał odpowiedź pisemną, że owe programy przysługują nam przy kwocie niższej- tej ustalonej wspólnie na samym początku. Ale od dwóch miesięcy na ekranie telewizora wyświetla nam się wyższy rachunek, a co za tym idzie zadłużenie, bo ja płacę kwotę pierwotnie ustaloną. OM zadzwonił ponownie i usłyszał, że ma złożyć reklamację. OM się wkurzył i odpowiedział, że nie będzie składał reklamacji po reklamacji rozstrzygniętej na jego korzyść, niech sami sobie wyjaśniają, a kwoty zadłużenia mają zniknąć z ekranu. I już!

Nie zniknęły. A ja czekam, kiedy mi wyłączą telewizję z powodu zadłużenia wynikającego z niedopłaty…

Jako ten Klient Kluczowy i lojalnościowy…

taa…

Zauważalne upośledzenie, czyli początek…?

No właśnie, czego?

Obstaję przy andropauzie, i już! Własnego OM! I to jest przerażające…;) Z czego wnioskuję, że właśnie tak jest? Ano…

Dotychczas jako pasażer- mój- całą podróż przesypiał jak niemowlak, a jeśli się budził, to tylko po to, by zmienić pozycję, bo choć OM jest z tych, co w każdym miejscu, o każdej porze zasypia szybko, to jednak fotel pasażera nie jest najwygodniejszym sprzętem, szczególnie gdy drzemka trwa kilka godzin. A zasypiał natychmiast…

Niestety, nie tym razem…Po przejechaniu 100 km, widząc, że na miejscu kierowcy kręci się, jakby miał przysłowiowe robaki w tyłku, podjada cukierki, pije wodę, otwiera i zamyka okno- mówię mu , że czas na zmianę. Nic dziwnego, gdyż OM prawie całą poprzedzającą noc spędził za kółkiem, i wcześniej uzgodniliśmy, że do Przyjaciół to ja nas zawiozę. Normalnie to już bym siedziała za kierownicą, ale normalnie nie było. I tylko faktyczne zmęczenie zmusiło go do zjazdu na parking, po to byśmy w końcu zamienili się miejscami.

No i zaczęła się polka z przytupem. Najpierw oniemiałam. Potem wybuchłam. Następnie zamilkłam. Mój przewidywalny jak to tej pory OM, zamiast udać się w objęcia Morfeusza, zrobił mi wykład na temat: do czego służy lewy pas na autostradzie. I uwierzcie mi, że nie było to tylko jedno zdanie.

Śpij już!- warczę…

O nie, tak łatwo nie poszło, bo moje warknięcie zostało zauważone, odnotowane, i dokładnie  zanalizowane. Werbalnie.

Oniemiałam kolejny raz. Wyłączyłam się. Dla własnego zdrowia psychicznego. Gdy powróciłam do rzeczywistości, OM spał, a za mną była już kolejna setka kilometrów…

Może ktoś pomyśli, że jestem przewrażliwiona, albo jeszcze gorzej…uważam siebie za alfa i omegę wszelkich dróg. Nie! Choć 30 lat za kierownicą- nie będąc tylko niedzielnym kierowcą- daje mi jakieś doświadczenie. Ale to nie o to chodzi. Nawet nie o to, że ktoś mnie poucza lub zwraca uwagę, czy też naucza…Tylko, że zrobił to OM! Po tylu latach bez żadnych uwag, wymądrzania się, krytykowania itp. Po prostu zawsze szybciutko zasypiał…Uwielbiałam go jako bezproblemowego pasażera 😉

A teraz?, no strach się bać…

Jak nic,  to pierwszy symptom andropauzy! Zauważalny.

Drugim jest – chyba- fakt, że poświęcając jeden dzień pobytu na zakupy, wykorzystał go lepiej niż ja, co jest  już ewenementem…i tak nabył:

-6 par butów

-13 różnych koszulek

– 2 kurtki

– 2 koszule

– 2 pary dżinsów

-1  dżinsową katanę

Ilości być może niezadziwiające, ale w porównaniu z tym, co ja kupiłam: 1 parę butów, 1 szlafrok, 1 t-shirt …ta…

jak nic jakieś upośledzenie…;P

A tak poza tym, to pobyt był bardzo, bardzo, bardzo przyjacielski :))))) i udany, wedle życzeń Waszych( naszych)- za co bardzo dziękuję :))))

 

A teraz dopada mnie syndrom drugiej połowy sierpnia…Jak co roku. Czyli smętne myśli, że lato już się kończy….eh.

Ze szklanego ekranu dochodzą newsy na temat Egiptu. To nie mój kierunek, nigdy jakoś nie miałam ochoty tam się wybrać…więc być może mój pogląd jest bardzo subiektywny, ale zwyczajnie się dziwię, że  rodacy  wciąż beztrosko tam wyjeżdżają…Tak, tak, jak się zapłaciło…tyle że ja tego nie rozumiem…!

 

 

 

Kierunek zachód…

Upał obrał kierunek na wschód, więc ja wyruszam w przeciwną stronę. Pięćset kilometrów na zachód, z tego czterysta autostradą trzypasmową- bez opłat! Jutro  gorąco to  będę  się  witać z Przyjaciółmi 😉 Pięć lat minęło od naszej ostatniej wizyty. W międzyczasie rozmowy telefoniczne i krótkie wizyty każdego z osobna, u nas. Także, trochę minęło czasu, jak w czwórkę spędzaliśmy razem czas. Przed nami kilka wspólnych dni. Cieszę się przeokropnie…I cieszę się, że w tych dniach upałów tam nie będzie. Sprawdziłam! Bo o ile na wsi są one do wytrzymania, to nie wyobrażam sobie, jak można je wytrzymać w mieście, i to w bloku. Choć nie mamy zamiaru siedzieć w mieszkaniu, ale spać kiedyś trzeba. A po ostatnich parnych nocach, szczerze mówiąc miałam  już dość. Szczególnie że z powodów przeciągów nabawiłam się kataru, a jedząc  bez opamiętania lody, przypałętała się infekcja górnych dróg oddechowych i skończyło się na antybiotyku, który właśnie skończyłam brać. Gdyby nie wyjazd- i Pędraczek- to pewnie nie wybrałabym się w niedzielę do Rodzinnej i leczyłabym się domowymi sposobami. Chciałam mieć też pewność, że nie zarażę Pędraczka. W każdym  razie chorowanie w upale jest jakąś pomyłką, nawet jeśli się miało przy tym  temperaturę 35,6.

No to do miłego, po powrocie 🙂

Śmieciowy chaos, czyli Polak płaci i wymaga!…

W śmieciowej zawierusze- wejście nowej ustawy o śmieciach- interesowało mnie tylko to, jak będą rozliczane moje domowe śmieci. Najbardziej obawiałam się, że będzie funkcjonował przelicznik zużycia wody- tak jak to ustaliła spółdzielnia mieszkaniowa moich rodziców w DM- albo druga opcja, przelicznik od powierzchni domu.  Ale opłatę ustalono od ilości osób w domostwie- i chwała im za to! I na tym moje osobiste zainteresowanie się skończyło. Mimo że jak w większości miast, powiatów czy gmin  z dniem 1 lipca  i u nas powstał chaos. Nie wszystkich on dotyczy(ł), bo ci, co mieli wcześniej zawarte umowy z firmą-  raz w tygodniu wywożone pojemniki-  wciąż mają wywóz śmieci po staremu, tyle że płacą nową kwotę na inne konto. Ale polka zaczyna się z tymi, co wypełnili deklaracje, mają wyliczoną opłatę i termin płatność, ale wcześniej nie mieli żadnej umowy z żadną firmą wywożącą śmieci. Co robili  więc  ze śmieciami do tej pory?

A g. was to obchodzi!…Taa….Oni chcą mieć  pojemnik i wywóz,  bo  deklaracje  do gminy złożyli- dzięki  domowej wizycie  przedstawiciela- i  muszą  płacić… I słusznie.  Tyle że nie do końca.  Nie byłoby   problemu, gdyby gmina przeprowadziła przetarg  o czasie i z dniem 1 lipca nasze śmieci wywoziłaby nowa bądź stara, ale ta, co wygrała przetarg  firma, która automatycznie  odbierałaby od starych klientów i włączyła nowych, którzy nagle wyrośli jak grzyby po deszczu. Problemu by też nie było, gdyby wszyscy mieszkańcy mieli   wcześniej-  kilkanaście lat temu- kosze i podpisane umowy na wywóz śmieci z ową firmą.

I tu jest pies pogrzebany.  Wylazł ogrom niefrasobliwości mieszkańców naszej gminy, ale też i urzędników.  Jak mniemam, nie tylko naszej.  Ogrom śmieci wyrzucanych nie wiadomo gdzie, a właściwie wiadomo. Na dodatek, to te osoby podnoszą największy raban i krzyk. Toczą awantury telefoniczne lub osobiste. Przyszło im płacić, a śmieci nikt im  nie wywozi. Na informację urzędniczki, że do rozstrzygnięcia przetargu wywóz śmieci zostaje po staremu, domagają się pojemników. Na pytanie, gdzie wyrzucali do tej pory śmieci, krzyczą, że nie powinno  ją to  obchodzić.

Czyżby?

Wina i racje  są  po obu stronach, z tym że po jednej stronie jest wyjątkowa bezczelność! Bo kto jak kto, ale nie ten, co od lat nie stosował się do ustawy z 1996 roku i zaśmiecał -wszak śmieci nie utylizowały się same- okoliczne lasy, pola, łąki albo podrzucał do czyichś pojemników, nie powinien się teraz awanturować i wytykać opieszałość urzędnikom.  Z drugiej strony płaci, więc ma prawo wymagać.

Bez wstydu. No bo czy jest czego się wstydzić?

Taaa…

 

Lepiej późno niż wcale…

Po mozolnym, długim, gorącym dniu zaległyśmy na tarasie. Z Perłą w ręku. Nareszcie można było złapać porządny łyk powietrza, i nie tylko…Słońce już zasypiało, a my przeciwnie- budziłyśmy się do życia. Och, nie były nam w głowie żadne ekscesy, ale długie nocne rozmowy z regularnym płukaniem gardła, czyli nawilżaniem się od wewnątrz.  Niestety, nasze  dzieci nosiło!  Stwierdziły ( mój Drugorodny i Przyjaciółki Drugorodna),  że koniecznie muszą się zanurzyć w otchłań wody, dużo większej niż domowa wanna. Na dodatek miały  ochotę na nasze towarzystwo…Po dysputach gdzie, padło na najbliższy” kurort „,  oddalony 15 minut jazdy autem. Także już  po niecałej półgodzinie- o 21.30-,całą czwórką pływaliśmy w jeziorze, pod osłoną nocy rozświetlonej lampami na plaży. Czwórką- to nie adekwatne słowo. Pływałam ja i Misiek. Dziewczyny  moczyły się po szyję. Młodsza z powodu kontuzji, a starsza… No właśnie…

Cztery lata temu „zmusiłam” Ją do zanurzenia się w morzu, czyli wejścia dalej niż do kolan. Po raz pierwszy w życiu. Przełamała swój strach, lęk, choć obawy pozostały… To zaowocowało tym, że tego roku  rozpoczęła indywidualną  naukę pływania. Śmieje się, że jest najgorszym uczniem w historii pracy  instruktora i być może najstarszym 😉

Samo to, że- znowu przy mnie- po raz pierwszy zanurzyła się w  jeziorze, tym razem bez przełamywania strachu, choć z dozą ostrożności- nie odważyła się na próbę pływania-dało Jej tyle szczęścia i wigoru, że gdy my po godzinie wyszliśmy z wody, Ona wciąż w niej tkwiła, ciesząc się jak dziecko. Na niebie pojawiły się gwiazdy i księżyc, było cudownie….woda ciepła, powietrze również i, gdyby nie  atak komarów…po wyjściu z wody…to dłużej słuchalibyśmy okrzyków i pomruków zadowolenia dochodzących z wody. A tak, zaczęliśmy poganiać entuzjastkę nocnej, jeziornej kąpieli, do powrotu na brzeg, a co za tym szło, do powrotu do domu… 😉

Przyjaciółka wniebowzięta powtarzała ile to mi zawdzięcza, i co przez te wszystkie lata straciła, bojąc się wody…A ja uświadomiłam sobie, że mając kilka jezior w okolicy, tak rzadko na nich bywam. Nie przepadam za wylegiwaniem się na plaży, za zgiełkiem ludzi, i tłumem w wodzie- nie dotyczy to naszego morza- a wystarczyłoby wieczorem podjechać by w  spokoju popływać…

Dziewczyny na drugi dzień wyjechały. A ja z OM i lokalnymi Przyjaciółmi  powtórzyłam wieczorny  wypad nad jezioro…Tym razem jeszcze było widno, ale bez tłumów, a po wysiłku w wodzie, można było zjeść pyszną smażoną sielawę…

Lepiej późno niż wcale- pomyślałam, gdy uświadomiłam  sobie własne zaniechanie 😉 Czasem mamy coś na wyciągnięcie ręki, ale albo nie dostrzegamy tego, albo zwyczajnie nie chce nam się po to sięgnąć.

Znowu  upały wróciły. Absolutnie nie narzekam, bo  wiąże się  to z ciepłymi wieczorami umożliwiającymi nocne kąpiele…A to jest wielka przyjemność 🙂 w każdym wieku ;P