I mnie dopadło…

Trzy razy się udało w terminie zameldować na oddziale, co było sporym sukcesem, bo jak wspominałam, nie poznałam pacjentki, której by nie przesunięto terminu. No to na piąty cykl i ja się załapałam, a raczej nie załapałam w terminie. Zanim zdążyłam wybrać numer, pani z sekretariatu zadzwoniła i oznajmiła, że wtorek nie będzie potworkiem, bo nie ma wypisów i w ogóle w tym tygodniu to krucho z wypisami, ale jeśli jakiś będzie, to dadzą znać. No i co ja na to? NIC. Mogłabym się powkur… posmucić, pobiadolić, tylko po co? Nie mam na to żadnego wpływu, a czas na nerwowanie to będzie, jak faktycznie będę długo tkwić w oczekiwaniu. A na razie to mam mecze (poniedziałek nimi był mocno naszpikowany z podwójnym polskim zwycięskim akcentem) i ogród, bo trzeba podlewać, a już widziałam minę OM, gdy mu zakomunikowałam, że przez kilka dni ma parzyć słońce, a ziemia już sucha… Cza lać! Rano donice, wieczorem grunt! No radości nie okazał🤪 Ale! Żebym nie musiała w konewki, to mam węże już z dwóch kranów.

Mam nadzieję tylko, że będę mogła odwołać wizytę o czasie w poradni neurologicznej, albo ją odbyć, innymi słowy, że dadzą mi znać jakoś sensownie, że nie będzie tak, iż odwołam, a mogłabym spokojnie się stawić i mieć z głowy. Bo też tak może być. No to teraz będę tkwić w oczekiwaniu, ale tak praktycznie, to w tym tygodniu mogą mnie przyjąć do czwartku, żeby podać chemię w piątek, bo przez weekend nie podają. Taka sytuacja. Czy tak powinno być? No nie! Ale cóż, nic na to nie poradzę. Doktory dobrze wiedzą, że jakaś ciągłość musi być, by leczenie miało sens. Chyba.

Zastanawiające jest jak dużo ostatnio pożarów- hala targowa w stolicy, autobusy w Bytomiu, liceum w Grodzisku Mazowieckim… Mnie pożary zawsze przerażają. Szczególnie ten pierwszy dotkliwy, bo ludzie potracili swoje interesy.

Kolejna afera przeputania państwowej kasy, tym razem 23 mln, które trafiły do kiszeni pisdzielców pod płaszczykiem kampanii antywojennej StopRussiaNow. Tylko czy coś z tego wyniknie? Bo na razie nikt za te grube miliony nie jest nawet zapraszany do prokuratury. Czyżby pisdzielce tak się zabezpieczyli, że mają na wszystko (lewe)kwity, czy to jednak nieudolność albo opieszałość organów ścigania. Bo chyba jakieś paragrafy w tym naszym prawie są?

I jakie to znamienne, że prorosyjski kandydat na prezydenta Litwy w rejonie, gdzie w większości mieszkają Polacy, wygrywa głosowanie. Miejmy nadzieje, że w drugiej turze jednak polegnie propagator przyjaźni z Rosją i Białorusią. Co jest z tymi ludźmi, że tak łatwo dają się manipulować?

Na granicy z Białorusią bez zmian, a miało być humanitarnie. Owszem mamy wojnę hybrydową, ale wcześniej też mieliśmy, a jednak zmieniono narrację. Wstyd i duża krecha dla rządu!

A rolnicy chcą sobie pogłodować. Na zdrowie! 😉

Ogarnąć (się) muszę…

Ogród ogrodem a dom leży odłogiem 😉 Nie do końca to prawda, bo sprzątamy jest przez LP, a i ja od szmaty czy miotły nie uciekam, jak widzę, że trzeba… punktowo, na małym obszarze. Ale! Przydałoby się zrobić porządki w szafkach, szczególnie kuchennych. I wyrzucić zbędne rzeczy, bo jak w szafach i garderobie robię co jakiś czas (za rzadko, za mało), to w kuchennych upycham co się da, a i tak mnóstwo rzeczy stoi na blacie, a gdybym nie miała ganku (mam problem jak to pomieszczenie nazwać, które kiedyś było otwarte, jak duży balkon tylko ze schodami wejściowymi, czyli taka weranda otwarta, a potem zabudowaliśmy i powstało nieogrzewane pomieszczenie), gdzie trzymam mnóstwo rzeczy na półkach, również wielkie gary etc… Jak Tuśka mnie się pyta, po co ci po dwie bądź trzy sztuki, to patrzę na nią zdziwiona, bo ja i tak zawsze czegoś szukam, więc mając więcej, szybciej rzuca mi się w oczy i wchodzi w ręce 😉Ale! Doszłam do wniosku, że jednak przeginam, gdy z szafki wyciągnęłam 7 sztuk…


I niech ktoś to racjonalnie wytłumaczy po jakiego grzyba mi ich tyle? 😅🙈

Jakże mi to bliskie jest ;p

Pogoda w dzień niczego sobie, ale kto to widział 10 stopni o godzinie 9, kiedy ja bym z przyjemnością zjadła śniadanie i wypiła kawę na tarasie, a tak to idę z powrotem pod kołderkę…

Na upały nie czekam, ale wczoraj było bez słońca, więc i bez ciepłej wody i trzeba było uruchomić piec.

Poniedziałek zacznę od dzwonienia, czy będzie dla mnie miejsce we wtorek na oddziale. Oby. Bo każde przesunięcie stawia pod znakiem zapytania wizytę w poradni neurologicznej w następny poniedziałek, również w DM. Wciąż się biję z myślami, jak i kiedy jechać, jakby co. Stawiam na spontaniczną decyzję.

Dostałam bardzo smaczną zieloną herbatę, wprawdzie w saszetkach, ale tym razem mi to nie przeszkadza. Zimą piję więcej owocowej, albo czarną z kawałkami owoców, ale teraz jak już piję herbatę, to zieloną.

Mimo że po stronie kawy jest dużo „może” nie musi, to z kawy jest mi trudno zrezygnować. Lubię. A czasem muszę. Za to wskazówki doktor radiolog, by pić letnią albo ciepłą wodę wypełniam skrupulatnie, czytając już kolejny artykuł o słuszności tych zaleceń. Szczególnie jak zależy nam na usunięciu toksyn z nerek i innych organów. O tym wiedziałam, bo przecież często robię badanie poziomu kreatyniny. Ale podobno jest w stanie złagodzić objawy reumatyzmu bądź miażdżycy. Zmniejsza też zakwaszenie organizmu. Acz trzeba ją pić z umiarem, czyli 1,5-2l… no to ja mam zalecone 2,5-3l. I szczerze mówiąc, choć jest to do ogarnięcia, to czasem bardzo męczące.

Dobrego, uśmiechniętego i pięknie słonecznego tygodnia dla Was 🙂

Hucpa, czyli (nie)ład podobno zielony z mrówkami w tle…

Żona, matka, babcia spełniająca się w każdej roli w stu procentach, bo jeszcze nastolatek w domu, a tu czwórka wnucząt i gdy jest potrzeba, to przypilnuje tych najmłodszych, ze starszą pojedzie do teatru, weźmie na wakacje. Dom, ogród, dorywcza praca i ma czas jeszcze dla mnie. Na hasło, czy masz jakieś rośliny do podzielenia się, nadające się do cienia, ochoczo oznajmiła, że coś tam przywiezie i wkopie. Na wykopaniu (u) się nie skończyło, bo pojechała i dokupiła żurawki i orliki oraz ziemię o kwaśnym ph.

nawilżenie skopanej ziemi, a przy okazji wywołanie tęczy…

Przesadziła moją jedyną hortensję ogrodową, która co roku odbija od korzeni, a w tym już przygłuszył ją barwinek. I tenże też mi rozsadziła, ale przede wszystkim chwyciła za szpadel i przekopała jeszcze kawałek. Skosiła trawę, a gdy jechałam po Najmłodszych, to nakazała kupić kwiatki do doniczek, to mi je wsadzi. No problem taki, że w portfelu miałam tylko 50 zł, to dorzuciła swoje 40, bo w wiejskim sklepie tylko za gotówkę (tak obok jest bank i bankomat i nie pytajcie, dlaczego nie korzystam 😝), więc tylko za tyle mogłam coś kupić (w sumie wyszło 11 doniczek), ostała mi się tylko złotówka 😅, a i tak jeszcze czekają na obsadzenie dwie duże donice (jedna na tarasie, ale tu będzie coś zimozielonego na pniu) i czekam na normalne dalie do donicy, która będzie stała na dworze.

tu dobrze widać co sąsiad nam wrzuca pod płot

Trzeba dokupić korę, a LP ma jeszcze zamówić w necie parzydło (nie mylić z ruchadłem ;p) leśne i wsadzić mi pod samym płotem.

Mam tylko wyrzuty, bo obiecywałam sobie, żadnych donic, bo potem muszę pilnować, by OM podlał, a rozszalałam się, jak za czasów, kiedy taras był cały ukwiecony, łącznie z 4 wiszącymi donicami na belkach…

osłonka ma być wymieniona, trochę ją od dołu podcięłam, by móc podlewać z tarasu…

Jedynie nie uległam pomroczności i nie kupiłam surfinii pomna, że ja przecież nie nawożę, a one lubią być dokarmiane i mocno podlewane… i jeszcze jak nie vista to cza kfiatki obrywać- głupiego robota. Z tego powodu zawsze wolałam krzewy zimozielone w ogrodzie- żadnej roboty

Był czas na odpoczynek i rozpoczęcie sezonu… bobowego 😋🥰 Teraz czekam na czereśnie. Tak wiem, że już są… bezcenne, czyli cena zwalająca z nóg,

OM spojrzał i stwierdził: przyjedzie facet od szamba i podepcze… ale to dopiero na jesień. No cóż… Nie mam zamiaru się tym przejmować, bo bardziej mnie interesuje, czy wszystko się przyjmie. Mam zamiar bez żadnej napinki, kupować hosty i żurawki i dosadzać. Czyli jak gdzieś będę i one będą, nie żeby specjalnie. Bo wokół klona też chcę mieć, żurawki. Sukcesywnie.

I tak, trochę się nachodziłam, bo zrobiłam prawie 5 tys. krokuf w ogrodzie – to w czwartek. W piątek miałam leżeć odłogiem i prawie mi się udało to do godziny 17. Przyjechał OM i zawołał mnie do ogrodu, żebym mu pokazała co i gdzie przesadzić. A chciałam dwie samosiejki mahoni wsadzić pod płot i uratować jeżówkę. No a jak zeszłam, to zaczęłam wyrywać chwasty wokół hortensji i odkryłam mrówki 🐜. Potraktowałam je czosnkiem i sodą, ale czy efektywnie to nie wiem. I się zmęczyłam. Wanna i elewacja nuszek, akurat na Fakty. A tam protest pseudo rolników z dziadersem z Żoliborza w marszu na czele. I szczerze mówiąc, śmiać mi się chciało, bo już nie mam siły na wkurw… Z dziadygi, który otoczony swoimi najwierniejszymi giermkami i ochroniarzami szedł z cynicznym uśmiechem na ustach, wykorzystując tych głupków do swoich celów. No koń by się uśmiał. Pomijam debilne wypowiedzi uczestników tych protestów, którzy nawet nie potrafili wytłumaczyć. o co w tym ładzienieładzie chodzi- wyłazi nieuctwo i chęć do zadymy- bo one są tylko potwierdzeniem, że ciemny lud to kupi.
Mamy ziemię, ale noszzzz kulson jestem za tym, by rolnicy nie zobaczyli złamanego grosza z dopłat. I tyle. Ład czy nieład, zielony czy zgniły, ale naszym zadymiarzom nie o ład chodzi, bo to zwyczajnie polityczna hucpa. Czego dowodem jest szubienica z obliczem Tuska. Dla mnie to skurwys… najczystszej postaci. Pieprzone onuce rosyjskie. Jak oni się wpisują w tę narracje rosyjsko-pisowską. Do książek bym ich zagoniła, niech się uczą historii… ech.

A wieczorkiem dla dobrych emocji mecze sobie pooglądałam 🙂 I też miałam ubaw, jak to druga rakieta świata nie potrafi wyciągać wniosków ze swoich błędów, a mało doświadczona młoda tenisistka nic sobie z tego nie robiła, że gra z kimś wysoko w rankingu i utytułowanym. W rezultacie końcowym młoda poległa, ale co napsuła krwi, to jej cenne doświadczenie. Jutro Iga gra z Julką-nerwuską. Nie lubię dziewczyny za jej zachowania na korcie. Obrończyni rzymskiego ubiegłorocznego tytułu się wycofała z powodu zdrowotnych. Nie pierwszy raz w tym sezonie. Ale! jutro hitem to będzie mecz HuHu z Nadalem. Pierwsze ich spotkanie na korcie… tego nie można przegapić! Na szczęście grają na centralnym, zaraz po meczu Igi.

Walka na każdym froncie…

Staram się dotrzymywać danej sobie obietnicy i bardziej angażować OM, czy mu się to podoba, czy nie. W sumie żadnych obiekcji nie zgłasza, ale czasu też nie ma za wiele. Przedwczoraj skopał mi kawałek ugoru, choć chciałam, by usunął tylko chwasty, ale weź wpuść inżyniera rolnika do ogródka, to ci będzie od razu użyźniał glebę i… tym dodał sobie tylko roboty.

kiedyś tu rósł winogron, ostała się jedna mizerna odnoga, a w lewym dolnym rogu widać zeschnięte listki kaliny, która odbija od korzenia.

No bo kto teraz zamiast na jesień przekopuje tak, by chwasty zgniły i wzbogaciły ziemię? Teraz to one z powrotem mi wyrosną. Tak na logikę. Wczoraj pod wieczór mi przegrabił, ale jaki efekt, to nie wiem, bo już byłam po kąpieli, dość wcześnie, bo przed obiadokolacją… z okna widać, że okej…
Czekam na jakieś zdobycze ogródkowe, coś nadające się do cienia pod drzewa, bo w tym miejscu nawet trawa nie za bardzo chce rosnąć. Ma mi dostarczyć LP i oczywiście sama wsadzić. Dziś. Dlatego pomidorówka zakręcona jakiś czas temu w słoiku, kopytka własne z zamrażarki, mielone już zrobione wczoraj z kapustką na szybko, czyli trochę boczku, kiełbaski, cebula, marchew, pieprz, sól (żadnych veget, warzywek czy innych jarzynek nie używam w kuchni, a tym bardziej kostek, choć ostatnio zakupiłam eko mieszankę bulionową, w razie awarii!) i słodka papryka, bez zasmażki, tylko łyżka koncentratu pomidorowego. To oczywiście jedna z wersji kapustki, bo już sama z koperkiem trochę się OM znudziła, on lubi z wkładką mięsną i najlepiej jak są to żeberka 😉 Ach… najlepszą białą kapustę robiła jego mama. Tak, teściową kulinarnie zawsze będę kojarzyć z kapustą i z biszkoptem.

OM zakupił mi trzy skrzynki- idealne! No to już wypełniłam dwie, tym czym miałam. Trochę bez koncepcji, ale mi to nie przeszkadza. Pańcio w jeden dzień też pomagał, a ja sobie siedziałam na leżaku w cieniu i tylko dyrygowałam. No prawie, tylko😉

Do ogarnięcia jest busz przed domem od ulicy. Tam w większości krzewy zimozielone. I barwinek, który już zagłuszył jeżówki i hortensję ogrodową, która zawsze i tak mi zmarzła i odbijała od korzeni. Odchwaszczyć wokół hortensji na pniu i dębowej i przesadzić trochę tego barwinka na tyłu domu… i mahonie (rok temu jedna mi się przyjęła) taki mam plan dla OM. Ha! A sama walczę z ślimokami! Paskudny chcą mi pożreć ogród… Są wszędzie.

stary orzech, trochę przymarzł, drugi jeszcze w gorszym stanie
ślimak, ślimak pokaż rogi, dam ci… łopatą przez łeb…. taaa… wynoszę je daleko od posesji, na koniec naszej działki i wrzucam w wysoką trawę

W sny wchodzę bez problemu, wczoraj to nawet oko mi się przymknęło na filmie o 21. i gdyby nie OM to może już spałabym do rana. Ale dużo powietrza, sporo ruchu jak na mnie… Odebraliśmy wykonanie szafy z siedziskiem do przedpokoju, a żeby nie jeździć pierdylion razy, to nawet uchwyty wieszakowe konsultowałam ze stolarzem przez telefon. Mam ogromne zaufanie do pana T. Lubimy się i szanujemy. Od razu się przyznał, że za płytą jest dziura, bo… dowiercił się do kabli. Nikt się nie spodziewał, że na tej wysokość będą jakieś przewody. Zabezpieczył, ale w tym miejscu już nie przymocował płyty. Uczciwie, jakby po latach nam przyszło coś zmieniać, a tu zonk. Dziurka w ścianie.

Do mieszkania brakuje mi szafek nocnych, stolika kawowego,, biurka… I temat wynajęcia wciąż powraca, bo ludziska się pytają. A my tak pół na pół, bo jeśli trafiłaby nam się taka rodzina jak nasi lokatorzy w rodzinnym domu OM, to i owszem. MML (mąż) ocieplił południową ścianę, teraz maluje i robi nowy chodnik z cegieł od furtki, a ML za chwilę posadzi, posieje kwiatki. Barwinek został, bez też i piwonie (swoją jej podarowałam), przesadziła tam kilka irysów, będzie piknie, a nas serce cieszy. Wzięła ode mnie hosty spod schodów tarasowych i wsadziła w miejscu pod drzewami. Plan na skrzynie już mamy. Zakupiłam nasiona sałat, a w przyszłym tygodniu ML ma przypilnować zakup sadzonek cukinii, bo ja będę w DM najprawdopodobniej. I to szykują mi się dwa wyjazdy…

moje najokazalsze, od zachodniej strony przy wejściu do kotłowni

Zapomniałam jak co roku, że jest Eurowizja. No cóż, bez obejrzenia, usłyszenia trudno się wypowiadać, choć kilka piosenek oczywiście obiło mi się o uszy, bo nie żyję na pustyni medialnej ;p Dziwnych, ale w tej dziwności nawet fajnych. Podobała mi się z Ukrainy. Nie podoba mi się zaś hejt na naszą reprezentantkę. Poniżający, wyśmiewczy, Ot, taki sport polaczkuf… W końcu minie, ludzie zapomną, zostanie niesmak.

Doniesienia z Ukrainy są porażająco przygnębiające…

Zło w procentowej postaci…

To nie był patologiczny dom. Towarzyski, taki w którym każdego gościa witano alkoholem. Gdzie każda uroczystość rodzinna była suto zakrapiana. Każde ważne wydarzenie, święta i weekendy. Przez wiele lat i do dziś się to nie zmieniło. Przybrało na sile, bo już nie potrzeba tak zwanej okazji, by sięgnąć po alkohol. Dom zadbany. Praca ogarnięta. Dzieci dorosłe, na swoim.

Dzieci przywykły do alkoholu na stole. Mocno wrósł się w tło. W takiej sytuacji albo się idzie w inną stronę i jest się abstynentem czy pijącym alkohol umiarkowanie, albo… Syn poszedł dalej, bo w narkotyki. Nie wstrzykiwał sobie nic w żyłę, ale już był na tyle uzależniony, że jego partnerka i matka dziecka postawiła ultimatum, że jak nie zerwie z nałogiem, to odejdzie. Matka po nocach spać nie mogła, codziennie wieczorem topiąc smutki w bursztynowym niskoprocentowym płynie. Nie dostrzegając własnych przewinień. Przykładów, jakie dziecko nie powinno doświadczać. Jednak to ona stanęła na wysokości zadania, finansując ośrodek leczenia uzależnień. Modląc się, by syn dał radę. Bo sam chciał, bo sam go znalazł. Dumna, że wytrzymał. Miesiąc, bo tyle trwała terapia. Ojciec udaje, że problemu nie ma i nie było, a jeśli już to powinien poradzić sobie sam. Alkohol w tej rodzinie wciąż jest obecny i raczej nie do wykorzenienia. Tu problem dostrzega ojciec i mąż, ale nie u siebie, a u żony. Czasem skarżąc się do przyjaciół. Na sugestie, żeby zaczął od siebie i ograniczył spożywanie alkoholu, dając przykład żonie, a tym samym solidarnie wspomóc ją w trudnym okresie odwyku od uzależnienia, zżyma się, że on musi prowadzić taki styl życia, bo jak tu z klientem nie wypić? Pat.

Mnie przeraża, że w tym domu nikt nie dostrzega, że to alkohol przejął stery. Wszystko się kręci wokół niego. Powoduje spięcia, kłótnie, czasem awantury. Ale i koi nerwy, uspakaja, choć częściej, przynajmniej u niej wywołuje agresję. Wciąż jeszcze nie zniszczył zdrowia, ale jak długo tak jeszcze potrwa? Dziwi mnie, że nie psuje relacji z dziećmi, ale z drugiej strony ktoś, kto do takich zachowań jest przyzwyczajony, nie dostrzega niczego nienormalnego, bo jak napisałam, to nie jest patologiczny dom. Dzieci zawsze były zadbane i zwracano uwagę na ich potrzeby. To był i jest dom bardzo rozrywkowy, gościnny, towarzyski… Gdzie alkohol jest przyjacielem, dobrym na wszystko. Mimo iż wywołuje demony.

A ja wywiesiłam białą flagę. Próbowałam. Doszłam jednak do wniosku, że teraz mogłabym tylko na ostro, a to grozi zerwaniem, a na pewno pogorszeniem relacji. Często mi z tym źle… a potem sobie myślę, że nie zabawię nikogo, jeśli ten ktoś sam tego nie chce. Jej syn chciał i myślałam, że to będzie taki dobry impuls. Nie jest.

*

Dotrzymuję słowa i nic nie robię w ogrodzie już trzeci dzień. W niedzielę mnie wystraszyła prawa nuszka, ta niby bez zakrzepicy. No wzięła sobie łydka spuchła, stwardniała jak skała i zaczęła boleć ni z gruszki ni z pietruszki, gdy siedziałam przy stole. Tuśka od razu mnie wygoniła na górę, bym sobie poleżała. Popłynęły łzy, bo kurna, jak to nic nie robiłam przecież, a bałam się tej twardości i bólu, bo od tego zaczęło się w lewej nuszce, tyle że od razu były też wybroczyny…

I nie pisałam, bo nie potrafiłam. Zresztą to był trudny czas ze względu na trwającą u mnie diagnostykę i chciałam to jakoś wyprzeć. Ale kota nam kilka dni temu wpadła pod auto i uruchomiła żal za Mysią, którą… najprawdopodobniej otruł sąsiad. Przez kilka dni walczyliśmy z zaprzyjaźnionym wetem. Wydawało się, że będzie dobrze, jadła, tyle że rzygała… ale, trzeba było uśpić. To pracownik zasugerował nam, co się stało. Trochę za późno, bo już nie było zapisu na kamerze. Myśka miała alergię na sąsiada. Szczekała na niego za wzięcie, ile razy pokazał się w jej zasięgu wzroku. Bo to zły człowiek jest. I głupi. I okrutny. Były ormowiec. Bijący żonę i dzieci. W przeszłości.

Rudzik tęskni za Szarusią. Przychodzi do domu, często sobie leżakuje ze mną na tarasie.

Przywiezione z gór Izerskich przez Tuśkę…

I przywiało od złego sąsiada…

to przygarnęłam 😉

Hejterski sędzia na usługach zera prosi o azyl Łukaszenkę. Kogoś to dziwi?

11 minut…

był taki film, ale to nie o nim, bo do tych minut trzeba jeszcze dodać trzy godziny. Przecudownej, pełnej emocji i zwrotów akcji projekcji. Finał pań w Madrycie. No wzruszyłam się, a co! (kto nie oglądał ten trąba ;p)

pisane zaraz po meczu w pełnych emocjach 🙂

Iga w Madrycie zrewanżowała się za ubiegłoroczny finał. Ale tu nawet nie o rewanż chodziło (przynajmniej jak dla mnie). Naszej królowej mączki do kolekcji ceglanych zmagań właśnie brakowało madryckiego trofeum. Na dodatek jest to jej 20. zwycięstwo. I to w rekordowym czasie, bo żadna inna numer jeden w historii nie miała 20 tytułów po 24 finałach. I zdobyła go w krótszym czasie niż choćby legendarna Serena. Iga bije rekordy, rozwala statystyki, jest po prostu nie tylko najlepszą tenisistką kraju nad Wisłą, ale i obecnie światową. Porównywalną do legend tenisa. Ona tworzy swoją cudowną historię i uważam, że to ogromne szczęście i jeszcze większa przyjemność oglądać ją i jej kibicować. A do tego to inteligentna, z dużym poczuciem humoru i bardzo poukładana młoda kobieta.

Iga ze swoim sztabem, autorami jej sukcesów

Jak się ogląda mecz i się tak emocjonuje, że wydala się dźwięki, które pewnie było słychać w całej wsi, jednocześnie pisze na bieżąco komentarze i odpowiada na nie, a tych komentarzy pod postem było ponad 1400, mimo majówki, to potem już spokojnie ogląda się powtórkę i smakuje cudowne zagrania. Właśnie to robię, pisząc jednocześnie…

Jeszcze w tym temacie dodam tylko, że często porównuje się tenis kobiecy do męskiego, gdzie czyta się, że to męski przyciąga więcej uwagi, bo zawodnicy z czołówki są bardziej regularni i zapewniają wysoki poziom na półfinałowych i finałowych meczach, zapewniając pełne trybuny. Madrycki turniej temu zaprzeczył. Finał pań to pojedynek jedynki z dwójką. Dzisiejszy finał panów to rankingowa ósemka z obecnie 35 zawodnikiem w rankingu. Pomijam już, że niewiele było dobrych męskich meczów do obejrzenia, w przeciwieństwie do tenisistek grających w tym turnieju. Mylą się ci wszyscy, mówiący, że odkąd przestała grać Williams, Henin, Szarapowa, Muguruza WTA to niższy poziom, mniej ciekawa rywalizacja.

Za chwilę zejdę na dół zrobić sobie kawę i ukroić kawałek ciasta, bo dziś wspólne śniadanie będzie dopiero około trzynastej, jak OM wróci z cerkwi. A potem jeszcze obiad w szerszym już gronie. Mam zamiar zrobić polędwiczki w sosie musztardowym. A zamiast żurku czy barszczu jest pieczarkowa ;p A wczoraj popełniłam śledziową sałatkę… zdjęcie przed wymieszaniem z sosem i dodaniem cebuli…

śledź, papryka, ogórek konserwowy, szczypior, cebula, sos- śmietana, majonez, curry, sok z cytryny, sól, pieprz

Krócej niż 11 minut potrzebowałam, by uszykować koszyczek ubogich. Nie mogłam znaleźć mojej pięknej serwety do niego (biała a na niej wyszyte pisanki z motywem ukraińskim) ani moich pisanek, które LP sprzątnęła i nie wiem gdzie. Trudno… nie miałam też babeczki, o baranku nie wspomnę, bo tylko z masła toleruję, no to wyszło, co wyszło, ale w konkursie koszyk nie miał startować (nigdy nie miałam takich aspiracji), tylko iść do święcenia.

No to trochę świątecznie, bardziej leniwo, kolejny dzień bez robótek ziemnych, mimo iż OM zakupił ziemię, korę, a nawet doniczki, tyle że… a prosił o wymiary… taaa zamiast głębszych to kupił dłuższe. Książka, film bądź serial na tarasie, bo wciąż ma być piękna pogoda. Od jutra trochę chłodniej, co mi wcale nie przeszkadza. Gdyby jeszcze popadało…

I takie zdjęcie z sieci…

Pięknej niedzieli dla Was! 🙂

Prawie leniwie z kotami małymi i dużymi w tle…

Jedni podróżują, inni grillują, a rzesza narodu w dzień targowy udała się do sklepów… ogrodniczych. Też wpadłam na ten pomysł… przyznaję, że głupi. Ale! Pierwszy i od razu drugi raz wykorzystałam moją kartę parkingową. Taaaa… ja wiem, że pewnie wzbudziłam zdziwienie, gdy prawie raźnym krokiem w powiewnej letniej sukience i kapeluszu na głowie, pchając wózek, wkroczyłam do Miasteczkowego hiper ogrodowo-budowlanego sklepu. No przebieraniec, a nie inwalidka 😉 No i tkwiąc w tej pomroczności sadzenia, ubzdurałam sobie, że zakupię podłużną donicę, co uczyniłam, tyle że całkiem bez sensu, bo nie było żadnego wyboru, a od razu wiedziałam, że będzie za płytka. Dokupiłam dwa worki ziemi po 20l i tyle, bo tam kwiatki i krzaczki to jakieś takie, no marketowe. Po przejściach. I bynajmniej nie tańsze, przynajmniej aksamitki. No to pojechałam do ulubionego ogrodniczego i zakupiłam niby do tej donicy…

bez petunii, a trampki weszły mi w kadr, bo się suszyły wraz innym wypranym obuwiem…

Już robiąc zakupy w nowym miejscu, byłam na skraju padnięcia, cała mokra, a wiał chłodny wiatr mimo 24 stopni… Efekt taki, że po powrocie się poryczałam z powodu tej mojej eskapady. Zostawiłam auto na podjeździe z otwartym bagażnikiem, by ktoś je litościwie rozpakował… Taaaa… dostaję telefon, że muszę przestawić auto, bo przyjechał pan do szamba… no to zwlokłam się i rozpakowałam sama. I już oprócz podlania kwiatów na tarasie i pod nim nic więcej nie robiłam, użalając się nad swoją głupotą i niemożnością. Bo to jest gówniana jakość życia, gdy niewielki wysiłek grozi utratą zdrowia… Chwilami, rzecz jasna.

W piątek już do ogrodu poszedł OM, przygotował mi kawałek ziemi do wkopania dalii i goździków, a ja posiałam maciejkę i groszek, choć nie wiem, czy mi w tym miejscu wzejdą. Obiecał poszukać odpowiedniej donicy w ŚM, by wsadzić komarzycę, koleusa i ipomeę (tak się odmienia?). A skrzynkę wykorzystam… na sałatę 😅 albo szczypior, by mieć pod ręką. Jedynie co robię za każdym razem, to usuwam uschnięte pędy z winobluszczu. Z góry, ze schodów i z dołu… chwastów się nie tykam.
OM pracował (posprzątał pod daszkiem), a ja z tarasu, a Rudzik z dachu wiaty, pod którą stoi Ceśka, tylko obserwowaliśmy.

tylko odprowadzał wzrokiem

Kot miał lepszy widok, ale ja musiałam elewacjować nuszki, pić wodę i siedzieć w cieniu. I gdy tak sobie siedzę na tym moim tarasiku, to mam wrażenie, że mój dom stoi na skraju lasu…

tak dobrze widzicie, wciąż stoi choinkowy chochoł, suche hortensje i ogólnie jeszcze bajzel. Mam zamiar coś wsadzić do tej wysokiej donicy, a że pomysłów mam wiele… najbardziej się przebija coś na pniu zimozielonego. I właśnie tam za balustradą jest dość miejsca na donicę i coś zwisającego z niej…

…a drzewa zaraz wejdą do środka. Kocham ten widok i żadne kwiatki mi go nie zastąpią. Cisza, szum drzew i śpiew ptaków, czasem przerywany darciem dziobów perliczek. Odseparowałam się od newsów informacyjnych, bo przecież to majówkowy czas, a słuchać rezydenta pałacu, czy prezesa pisdzielców mogą tylko masochiści, gdy wszystko wokół kwitnie i otula zapachami… Aczkolwiek powiem jedno: za Obajtka, tego swoistego Dyzmę, to dziaders z Żoliborza powinien się schować do kreciej dziury. Ponieść odpowiedzialność moralną i polityczną. A wyborcy mu się odwdzięczyć pokazując środkowy palec, że pozwalał nas okradać. To on go namaścił i miał w doopie, co wyprawia, byle sypał kasę pisdzielcom, Jeśli taki Obajtek nie daj buk, zamiast do aresztu trafi do PE, to głupi ten polski naród, ale przede wszystkim zgniły moralnie. W idealnym świecie taka mafijna partia jak PiS już dawno byłaby wspomnieniem…

I tak to szło za czasów pisdzeiców…

światowy ranking wolności prasy

Gdyby nie wolne media, to nie dowiedzielibyśmy się tak szybko o wszystkich aferach, przekrętach, kłamstwach, pazerności i głupoty… I niebezpieczne, a nawet głupie jest krytykowanie niezależnych mediów, że w ich programach informatycznych występują politycy z mafijnej partii, chcenie by się upodobniły do tvpis, bo najchętniej widzieliby na swoich ekranach tylko rządzących i ich promowanie. No litości! Może warto poczytać o niezależnym dziennikarstwie, na czym ono polega, a co za tym idzie również o rzetelności danej stacji.

Wczorajszy dzień był pogodowo najlepszy. Słońce do południa, kiedy to sporo cienia na tarasie, a potem chmurki na niebie. Od 14 krążyła nad głową ciemna, trochę złowieszcza chmura, ale nie zdecydowała się nawet pokropić. Szkoda. Ja nigdy nie gniewam się na deszcz, szczególnie ten wiosenny czy letni. I przez resztę dnia słońce schowane, przytłumione, od czasu do czasu tylko wychodziło, by przygrzać. Nie było upalnie, ale spokojnie można było posiedzieć cały dzień na zewnątrz…I poczytać… a czytam oczywiście kryminał, nieznanego mi do tej pory autora, ale fajnie mi się czyta, bo fabuła usadowiona jest w znanym mi tak dobrze Beskidzie Niskim, jest nawet mowa o Łemkach i ich chyżach. Tyle że od 17 chwyciły mnie bóle pozastrzykowe, więc poszłam położyć się na górę. I nie żałowałam sobie przeciwbólowej tabletki. Jutro pewnie też przeleżę i jedynie czym się zajmę to może obiadem. Bo ostatnie dni to takie gotowce, choćby własne, ale zapiekane z serem i czosnkiem szparagi też były, czyli coś, co robi się szybko bez nakładu pracy…

To jeszcze nie koniec….

i własne poletko dmuchawców, są prawie wszędzie, ale tu ich najwięcej… no nie mam idealnego trawnika, przynajmniej miejscami…



I na koniec najsłodsza z najsłodszych, czyli dajcie pogłaskać, on jest tylko troszkę większy od Alonsa, Zoi czy Michy 😉

I kalina odbija od korzeni, ale żal, bo już była spora i liczyłam, że w tym roku zakwitnie. Z czterech budlei jak na razie tylko dwie okazują jakieś życie, ale wciąż mam nadzieję, że odbiją i pozostałe.

Powoli dochodzę do się…

Zwolniłam. Nie, że chciałam, ale ciało się zbuntowało. Odmówiło posłuszeństwa. Pojechaliśmy z Pańciem po Zońcię do przedszkola, nawet nie musiałam wychodzić z auta, bo dzieci były na placu zabaw, więc starszy brat poszedł po siostrę- panie mnie widziały zza ogrodzenia. A wcześniej zatrzymałam się przy naszej kwiaciarni i zakupiłam kilka kwiatków. Do gruntu.

I też niewiele musiałam robić, bo Pańcio powsadzał w skrzynkę i zaniósł do auta. Nie miałam więcej gotówki, a kartą nie można płacić, co mnie uratowało. Bo przecież trzeba teraz to gdzieś wsadzić. Znaczy gdzie, to chyba wiem, ale kiedy, gdy z sił opadłam i jest za gorąco… poczekają aż w dzień już nie będzie tak grzało… może kilka dni. Taaa… Wczoraj wsadziłam aksamitki. No musiałam, bo w takich maleńkich doniczkach i jedna już mi więdła… żeby łatwiej podlewać. Co z tego będzie, to nie wiem, bo trochę bez składu i ładu zagospodarowuję ten niewielki kawałek ziemi przy klonie. To taka wnęka w sumie, bo z jednej strony taras, ściana domu, wysunięty dach z przybudówki…

Dwie miniaturowe dalie (znowu pomroczność, bo przecież lubią słońce) i goździki. Przesadzę jeszcze z dwie kępki floksów i mam zamiar zakupić hosty. Spod schodów tarasowych ML wzięła i przesadziła do się, bo tam i tak winobluszcz zagłuszał. Przy domu zostały dwie ogromne i dwie, które mi zmarzły- w sumie trzy odmiany. I mam pomysł na przykrycie rozpierdulnika pod tarasem, który wcześniej pięknie zakrywała jeżyna. Postawię z drugiej strony balustrady doniczki, a w nich jakieś zwisające zielsko, niekoniecznie kwitnące w tym komarzyce, bo pojawiły się komary-giganty! Nie mam dobrego miejsca, słonecznego na kwitnące kwiaty, bo drzewa, drzewa- własne i od sąsiada. Ale zawsze byłam zwolenniczką drzew! Piwonia wciąż czeka, aż coś wymyślę, a OM się zgodzi, bo wszystkie te miejsca on kwestionuje, że ktoś mi wjedzie autem…a ja bym chciała ją widzieć kwitnącą z okna, bo wszystkie stare już mi zasłaniają liście drzew.

Ale do brzegu, choć nie wiem jakiego ;p

Po powrocie do domu poszłam na chwilę położyć się na górę, dołączyła do mnie Zońcia, która na początku kibicowała ze mną Idze, a potem jej się zasnęło. Wtulona we mnie, więc 2,5 godziny odpoczywałam przygnieciona słodkim ciężarem. Sama bym penie pospała, gdyby nie mecz i emocje. Ale co się odwlecze… Najmłodszych odebrała Tuśka, zjedliśmy obiad i jak pojechali, to się położyłam i zasnęłam. Potrzebowałam tego…

Środę święciłam totalnym nicnierobieniem. Oprócz wkopania aksamitek i wyrwania trochę zielska, bo bez tego wyjście do ogrodu jakoś mi nie wychodzi ;p Nawet kulinarnie nie szalałam… tradycyjnie poszłam we francuskie ciasto…

i zrobiłam placuszki serowe z musem jagodowym… tu już na drugi dzień, czyli dziś do kawy, bo wczoraj były z lodami i borówką..


A w weekend mam(y) święta. Niby. Bo również nie mam zamiaru cokolwiek robić. Nie wiem, co postanowią dzieciaki, jakie mają plany. Mój jest taki, żeby na luzie bez żadnych prac kuchennych. W końcu są restauracje, jakby co.

A teraz biję się z myślami, czy jechać po doniczki, bo moje gdzieś wcięło, czy dalej leniuchować. Na swoje usprawiedliwienie (przed samą sobą) mam to, że muszę aktywność fizyczną rozkładać na cały dzień, a właściwie na kilka. To, że wyrwę kilka chwastów w ciągu kilkudziesięciu minut nie oznacza wcale, że zrobiłam ogrom pracy. Wręcz naprzeciwko… a zmęczenie takie jakbym pieliła pół dnia w pełnym słońcu. Stąd codziennie coś, małymi kroczkami…

Wczoraj odbyło się drugie strzyżenie OM i powiem wam, że coraz lepiej mi wychodzi :DD

Mam nadzieję, że się pięknie majówkowicie czy jakoś tak ;p


Wciąż popełniam błędy…

Z chęci do życia… na pełnej petardzie. A tu zamiast petardy jest… kapiszon, co to wystrzeli albo nie.
Tak wiele już mnie chorowanie oduczyło, czas by i nauczyło więcej. Mam w sobie dużo pokory, coraz więcej cierpliwości i z tej cierpliwości jestem dumna, bo nigdy nią nie grzeszyłam. Acz wciąż czasem nie potrafię odpuścić w odpowiednim momencie. Tyle że coraz rzadziej się irytuję, smucę, gdy nie wyrabiam, bo mówię sobie trudno, próbowałam, poległam… Szkoda czasu na niepotrzebne żale.

OM w poniedziałkowy poranek z troską pytał się, jak się czuję. No a jak mam się czuć, jak ta głupia przez trzy dni z rzędu robiłam to, czego nie powinnam. No i sama narzuciłam sobie szlaban niewychodzenia poza taras, choć przez jeden dzień, żadnych wyjazdów, łażenia w pięknych okolicznościach przyrody. Na usprawiedliwienie tego, że niedziela, która miała być leniwa, była fizycznie mordercza, mam to, że kocham wykorzystywać momenty, łapać chwile i…uwielbiam stosować logistykę. Dlatego, gdy OM zapytał się, czy nie zawiozę go do oddalonego o kilkanaście kilometrów warsztatu, by odebrać Pajero szykowane do Ukrainy, to się zgodziłam, choć potrzebowałam jeszcze trzy godziny poleżenia. Ale! Liczyłam na to, że przy dobrych wiatrach, bo przecież to była handlowa niedziela, ulubiony sklep ogrodniczy w Miasteczku będzie otwarty. Wszak to sezon na sianie i sadzenie! A mnie po głowie chodził klonik palmowy.

Peruka, kapelusz, okulary i w drogę… tu jeszcze jako pasażerka. Było ciepło, ale bardzo wietrznie, więc bałam się, że wiatr mi strąci kapelusz z łysej głowy ;p

Zatrzymaliśmy się w ogrodniczym na szybki zakup, bo obiecałam sobie, że tylko ten klon, szczęśliwa, że nie będę musiała jechać po niego specjalnie, to raz, a dwa, chciałam wykorzystać, że OM w domu i może coś pomóc. A potem wracając już sama, zatrzymałam się po drodze na spacer…

To jezioro nad którym co roku odbywa się Watra Łemkowska na naszym terenie…

Poszłam kawałek wzdłuż jego brzegu…

na drugim brzegu żółci się pole rzepaku

Zatrzymując się, by chwilę odsapnąć…

Przy okazji podziwiając polne kwiatki…

Zmęczyłam się i kolejny raz stwierdziłam, że jednak nie dla mnie jazda autem w godzinach największej intensywności słońca. Mimo klimatyzacji.

W domu od razu wzięłam się za szybki obiad: młode ziemniaki, stek z polędwicy wołowej, kalafior. Miałam jeszcze zrobić pieczarki, ale o niczym już nie myślałam jak zalec przed monitorem i obejrzeć drugi set Hubiego…

Do ogrodu wyszłam tylko po to, żeby pokazać, skąd OM ma wykopać samosiejki śliwy i gdzie je przesadzić.

Tu jedna z nich już przesadzona pomiędzy drzewami w przerwie przy płocie od sąsiada.

Wsadziliśmy trzy, kilka poszło do kompostownika, bo na śliwach mi nie zależy, a miejsce jest mocno zadrzewione, więc tylko by zasłonić siatkę od naszej strony, bo orzech wyrósł wielki jak dąb i odsłonił… o ile się przyjmą.

No i mój klonik palmowy.

Został wkopany w docelowe miejsce po jeżynie, ale jeszcze muszę je ogarnąć, coś dosadzić i wtedy zrobię fotę… Podobno potrzebuje szczególnych warunków, nie lubi dużych mrozów, ale jest wsadzony w osłoniętym miejscu i mam nadzieję, że się przyjmie i przeżyje.

I jak już tak byłam na dole, to oczywiście poszłam w chwasty. Chciałam podsypać szyszkami laurowiśnie, więc zaczęłam wyrywać wokół i tak mi zeszło godzinę, aż mnie wygonił OM do domu. Prawie już nieżywą…

Przesadziłam. Dlatego w poniedziałek śniadanie w łóżku, kawa, ciasto, tabletki, mecze, a potem tylko taras w towarzystwie książki i petunii…

Obiad ze słoików kiedyś tam zakręconych na właśnie takie okoliczności, kiedy ręką ani nogą nie mam siły poruszyć.

Ale! Absolutnie nie żałuję tego potwornego zmęczenia. Czuję, że żyję. Za chwile przyjdzie ból pozastrzykowy, pewnie mnie wyłączy na kilka dni. Już wczoraj miałam atak bólu głowy. Ten specyficzny. Dlatego wykorzystuję bardziej łaskaw dla mnie chwile, aurę w miarę sprzyjającą (nie za zimno nie za gorąco), by poczuć się normalnie mimo tylu ograniczeń.

No dobra, przyznam się, że nie dotrzymałam danej sobie obietnicy i… OM przyłapał mnie na noszeniu cegieł. Chciałam tylko przymierzyć, jak będą wyglądały w docelowym miejscu. Przegonił do domu i sam pozwoził i ułożył. Ale! Ja wciąż dobrze pamiętam, jak po każdej dożylnej chemii leżałam, rzygałam przez kilka dni, a z DM wracałam do domu po tygodniu, a czasem po 10 dniach, będąc po szpitalu pod troskliwą opieką Mam. I dlatego jestem zachwycona, że codziennie powstaję do pionu, nie rzygam, choć muli i mam okropny posmak w buzi. Że te miesiące chemiczne nie robią mi dziury w życiu. Nawet nie wiecie, jak ja to doceniam po tym, co przeszłam czterokrotnie.

A wtorek ma być upalny, więc tylko pojadę po Najmłodszych. (Ależ się za nimi stęskniłam, bo nie widziałam ich całe dwa tygodnie). Pańcio ma wolne, więc pojadę po niego do Miasteczka, jak się już wyśpi, a potem razem udamy się po Zońcię do przedszkola. Żadnych robótek ziemnych! Taki mam plan!

I mamy ostatni dzień kwietnia… przerażające jak ten czas się spieszy…

Szału nie ma jest szaleństwo…

Miasteczkowa apteka nie potrafi w zastrzyki 😅 Najpierw zostałam zaskoczona, że mieli na stanie i wydali mi całe 10 sztuk, po czym usłyszałam, że przeciwzakrzepowe im wyszły, więc będę musiała za jakiś czas znów podjechać, by wykupić. Na szczęście mam jeszcze zapas na 12 dni.
Przy okazji kupiłam piwonię do posadzenia i teraz mam zagwozdkę, gdzie wsadzić i czy w ogóle zakwitnie w tym roku. Pomijam już dobijające się myśli, czy w ogóle doczekam się kwitnienia… bo azaliż, ponieważ, no… i to chimeryczny kwiat, czasem na kwitnienie czeka się kilka lat. Jak zwykle jakaś pomoroczność mnie dopadła. Budleje zmarzły 😭 Mam cichą nadzieję, że odbiją od korzeni. A chwasty mają się dobrze 😡 Ogród to dobrodziejstwo, ale i orka na ugorze…

Wracając zatrzymałam się na spacer w żółtych okolicznościach przyrody, która oszalała, bo kto to widział taki rzepak w kwietniu.

No cudnie było…

Ale! Choć trochę krokuf narobiłam pośród tych żółtości…

to proszę was, szału nie ma, oj nie ma ;p

I jak tu nie tyć, jeśli jest się na dodatek na sterydach? Szczerze mówiąc, to sama się dziwię, że waga stabilna, oprócz tych dni, kiedy woda zatrzymuje się w organizmie i puchnę. Nie wzięłam tabletki na sikanie, bo bym chyba nie wyszła z toalety. Po tym czwartkowym zastrzyku uznałam, że wystarczy, choć oczywiście ciało nie doszło do normy. Trudno… coś za coś…

Odra szaleje. Niby 100 zachorowań od początku roku to może nie dociera do wyobraźni tak mocno, ale choroba, której nie powinno być, a jest, to niepokojące zjawisko. I cieszy mnie fakt, że antyszczepionkowcy nie zostali wpuszczeni do Sejmu. To nie miejsce na szerzenie głupoty; wystarczy, że w ławach po prawej stronie siedzi grupa przestępcza, niegrzesząca intelektem i kompetencjami, a na fotelu prezydenckim debil. I uśmiałabym się ze szczerości pisdzielców, którzy mówią wprost, że ich listy wyborcze do PE nie są dla całego elektoratu, tylko dla ich wyborców, gdyby to nie świadczyło o tym, że 30% wyborców popiera mafię. Stąd przestępcy i kanalie, moralne karły na listach. Jakie to znamienne dla pisdzielców i ich fanatyków. I rzygać mi się chce (nawet bez chemicznego mulenia), gdy słyszę o przyjaźni Dudy z Trumpem, Pinokia z Orbanem- warci jedni drugich. Fanatycy pisdzielców podsycani strachem przed Niemcami, ślepi są na to, że ich polityczni ulubieńcy sympatyzują z tymi, którzy sympatyzują z Putinem.


Przyglądam się pełzającej reformie szkolnej, a raczej czytam mądrych i prouczniowskich nauczycieli i zaczynam się martwić, że poza uroczym uśmiechem ministra nie ma za bardzo czegoś sensownego do zaproponowania, poza hasłami, bo wciąż ministerstwo nie uwzględnia głosu nauczycieli w tych proponowanych zmianach. To budzi frustrację w ich środowisku. Ech… jeśli odejdą ci najbardziej kompetentni, kreatywni, lubiący i szanujący dzieci i młodzież, to czarno widzę tę polską edukację, która mocno kuleje, co widać i czuć…

Sobota to poranek z Igą- piękny tenis!- taras i ogród i w międzyczasie oczywiście takie klimaty…

moi ulubieńcy za różnorodność gry 🙂

Mecze te akurat oglądane online w biurowym pokoju (musiałam zasłonić dane z faktury ;p), dwa na raz, bo cała ta sobota intensywna była… na telefonie oczywiście komentowałam na bieżąco. Cudnie się oglądało Rafę i tę miłość kibiców nie tylko hiszpańskich do niego. I tę jego spontaniczną radość po wygranym meczu, jakby to był przynajmniej 15. szlem RG ;p No pięknie się zrewanżował za Barcelonę australijskiemu Demonowi.

Słonecznej i uśmiechniętej niedzieli dla Was:)

Jutro muszę zagonić OM do wykopania samosiejek śliw, bo mi wyrastają pomiędzy kwiatami i krzakami ozdobnymi. Dokończyć obcinanie winobluszczu- suchych łodyg i przemarzniętych liści po zimie i teraz po tych kwietniowych mrozach. O ile będę w stanie ruszyć nogami i rękoma po tych dwóch dniach nadwyrężania sił… Oczywiście odpoczywam pomiędzy, ale… Mecze mnie ratują przed padnięciem na twarz w trawę bądź czarną ziemię ;p