Razem bez miłości…

   Już prawie dwie godziny siedziałam w ich mieszkaniu. Podczas gdy ona zajęta moimi pazurami i jednoczesnym  słuchaniem tego, co się  między wizytami wydarzyło u mnie, z pracy wrócił jej mąż. Przywitał się, rzucił jakąś torbę, podniósł drugą i zakomunikował, że wychodzi na siłownię.

   –   Idź, idź…zejdź mi z oczu- usłyszałam jednocześnie jej mruknięcie i jego  zamykanie  drzwi.

    – Z pracy?- zapytałam  zdziwiona, wiedząc, że oboje pracują w tej samej firmie.

– Według niego  to z pracy, ale ja tam nie wiem, gdzie on się szlaja, ale mu zapowiedziałam, że jak wyjdzie na jaw, że się szlaja, to mu walizki za drzwi wystawię. Ale ogólnie, to lepiej jak go w domu nie ma, bo mnie tylko irytuje..

–  Czyli nic się nie zmieniło?

–  Nic…

–  To, po co braliście ślub??

–  No właśnie nie wiem, na pewno nie z miłości –odpowiada mi mężatka z kilkumiesięcznym stażem i kilkuletnim wspólnym mieszkaniem.

  A ja w tym momencie niczego nie rozumiem. Choć słyszę jej żale, że jego nic nie interesuje oprócz siłowni, gazety, telewizora i komputera. Nie garnie się do żadnych prac domowych. A jak ma już coś przewiercić, skręcić, powiesić, to trwa to tygodniami, a i tak efekt końcowy jest mizerny. Nigdy nawet kanapek czy herbaty jej nie zrobi, kiedy to Ona wróci później z pracy. Żadnych wspólnych rozmów, robienia czegokolwiek razem,  żadnych wyjść do kawiarni czy restauracji, no, chyba że do kina, ale tam przecież rozmawiać nie trzeba. Więc żale przyjmuję, ale nie rozumiem…

–  Ja to nawet już dziecko mogłabym mieć, ale nie mam ojca dla niego- słyszę.

  Nie pojmuję decyzji o ślubie…bo po co taki mąż, co przydatny do niczego nie jest.. Tylko irytuje i powoduje frustracje?

Ok, jeśli się go kocha…proszę bardzo, w końcu wady można pokochać, ale jeśli nie…to po co składać sobie przysięgę?

Półtora roku temu byłam na ślubie  chrześniaka…Piękni, młodzi i bardzo w sobie zakochani. Miłość od nich biła na odległość, że aż sam ksiądz zwrócił uwagę, że rzadko teraz się zdarza, by widzieć tak wpatrzoną w siebie parę, że nawet tu przed ołtarzem,  w tym ważnym  dla zainteresowanych  dniu, częściej można dostrzec nerwowości, skupienie  na wszystkim wokół, tylko nie na sobie wzajemnie… I to jest smutne…

Może ja zbyt śmiałą tezę  postawię, ale mam takie wrażenie, że ślub, który powinien być ukoronowaniem miłości, często jest tylko ukoronowaniem długiej znajomości. Bo jedna lub druga strona nalega, bo rodzina się dopytuje, bo tak wygodniej i wszystko poukładane w papierach, bo  strach przed samotnością, bo lata lecą… A miłość? A miłość przereklamowana jest… Fajnie jak jest, ale gdy  jej nie ma też  trzeba jakoś żyć… Tylko dlaczego to życie ma być wspólne?

Tak wiem ,”życie to rzecz dla dwojga” …ale czy za taką cenę? Czy warto właśnie tak? Byle jak, byle razem …

Kiedyś przynajmniej kobiety wychodziły za mąż z rozsądku, jeśli nie mogły z miłości. Po to, by mieć zapewnioną jakąś pozycję w tym świecie, poczucie bezpieczeństwa, choćby finansowego, po prostu przyszłość.  Dziś często ładne, mądre, wykształcone, pracujące  i w miarę dobrze zarabiające, biorą sobie nieudaczników. Nieudaczników w ich własnych oczach, gdyż same często o tym głośno  mówią. Po co? Bo wciąż tkwią w stereotypie, że przy spódniczce muszą być spodnie? Mimo że często same je zakładają i świetnie  dają  sobie radę?

Ciekawe…dlaczego mimo tego idą i przed ołtarzem bądź urzędnikiem przysięgają sobie coś, czego dotrzymać z góry nie mogą …bo po prostu nie kochają…

 

 

 

 

 

           

Babskie rozmowy…

Rozmowy przy winie czerwonym, czyli niewielki zarys babskiej biesiady;)

Było nas 6 sztuk: A, E, J, K, L i Ja

 

Achy i ochy już w progu dziewczyny wypowiadały.

 

L:  Ale ładna pakamera.

Ja: Dobrze, że nie garsoniera.

L: Niektórzy to potrafią się urządzić.

A: Niektórzy to mają fajnego dziadka.

L: A tyle razy prosiłam, żeby mnie adoptował i bez odzewu.

A: Mnie to nawet adopcje obiecał i słowa  nie dotrzymał.

L: Matka – (to do mnie) – A coś ty takie łóżko wąskie synowi fundnęła, z dziewczyną  to już się nie wyśpi..

Ja: Najpierw to trzeba mieć dziewczynę, a poza tym jest jeszcze kanapa.

A, E, J ( razem): NAIWNA

A: Co, masz nadzieję, że osobno spać będą ?

I wszystkie w śmiech (nie wiem dlaczego).

L: A sprawdziłaś dobrze, czy nie ma śladów jakieś dziołchy?

Ja: Znalazłam tylko spinkę z kwiatkiem.

L: Znaczy się, że dobrze zatarł ślady.

 

Misiek, jak wrócił na drugi dzień, zastał mnie jeszcze w mieszkaniu i zapytał się, czy któraś z ciotek nie zostawiła gumki do włosów, bo by mu się przydała 😉 Kolekcjoner, czy co? 😉

 

Kontynuacja rozmów o dzieciach, rozmowa dwutorowa..;)

Ja: Co masz taką zmartwioną minę? (zwracam się do L).

L: Mój się zakochał (syn w wieku Miśkowym)

Ja: To źle?

L:  No bo tak na zabój. A Twój ma dziewczynę ?

Ja: NIE, mój ponad miesiąc mieszkał z kolegą.

E: A mój się zakochał w nauczycielce (syn starszy o rok od Miśka).

Ja:  No widzisz, masz przynajmniej normalnego. Ładna?? ( to do L). Młoda ??( to do E).

L:  Ładna.

E:  A ja wiem.

Ja, A, J, K (chóralnie do E): Jak to nie wiesz???

Ja: (do L) Mądra? Znaczy, uczy się?

L: Uczy się w  liceum twojego Miska.

Ja: To znaczy, że się dobrze uczy, jest twórcza i ma normalnych rodziców. To, czego się martwisz?

L: Bo on taki maluśki.

A: 186 cm i maluśki ???

L: No dla mnie maluśki… (sama ma 150 z haczykiem).

No na to, to już nie mam argumentów.

Ja: (do E) No mów  co z tą nauczycielką, no chyba nie jest w naszym wieku?

E:  Teraz to tak trudno wiek określić, ale nie, no młodsza…

UFF…. słyszalne było z wszystkich gardeł.

J, K: No to spokojnie.

Ja: Przynajmniej ma motywację, żeby do szkoły chodzić.

E:  No ja jej nawet to powiedziałam.

A:  Co jej powiedziałaś??

Ja:  Że Młody się zakochał???

R:  No nieeee, że darzy ja szacunkiem i to, co ona mówi, to wiele dla niego znaczy.

K:  Przynajmniej weźmie odpowiedzialność za edukacje twojego syna.

L:  Seksualną też ?!

 

Jak tu nie rozmawiać o wadze…

 

A: (której ostatnio dość mocno się przytyło). Niedawno oglądałam swoje zdjęcia z lat szkolnych. Zapomniałam już jaką miałam figurkę i te długie szczupłe nogi (głos rozmarzony).

Ja: A mnie wpadły zdjęcia z mojej 40. i połowę ciebie na nich było.

L: (do mnie) Eeee to dawno już było.

Ja: A ty co tak sobie przysrywasz z tym wiekiem (5 obecnych z jednego rocznika plus  jedna o rok młodsza).

A: Jeszcze w tamtym roku mniej mnie było, a od  godziny 13. już nie jem.

Ja: I wytrzymujesz?? A do 13. je tylko dwa posiłki składające się z jednej bułki (informuje, bo znam menu swojej przyjaciółki)

L: To musisz z bułek  zrezygnować.

A: I co mam jeść??

Ja, E, L, J, K :(chóralnie) NIC.

A: To z głodu padnę lub w chorobę zapadnę.

Ja:  Nie padniesz, wystarczy ci  to, co jesz pomiędzy…

 

Rozmowy mieszkaniowe.

 

L. chce sprzedać swój dom, w którym mieszka z rodzicami i kupić w innym miejscu, najlepiej z dwoma osobnymi wejściami. Narzeka na pośredników nieruchomości, że tak naprawdę nic nie robią,  tylko kasę kasują.

A: A nie możesz się rozejrzeć w swojej spółdzielni (czyli w miejscu pracy L).

Ja:  Najlepiej to się weź za prezesa.

L: Ale on stary.

Ja:  Dobrze po siedemdziesiątce, to dobrze.

L: To taki jeszcze może??

Ja:  Prezes to znaczy, że jeszcze może…

 Nie wiem, czy rozmawiałyśmy o tym samym.

 

Było tego wiele, wiele więcej przez 7 godzin paplaniny i przy 3  butelkach wina, no dobra 5,  bo jedna była  gabarytowo podwójna. Biorąc pod uwagę, że jedna butelka w całości się ostała, a jedna z nas piła drinki, druga się ociągała, to pozostałym i tak zaszumiało  w głowie i nie sposób wszystkiego spamiętać. Na pewno nie było polityki i ani słowa o chorobach 😉

 

 

Ale dziś już pamiętam, że 23 listopada 5 lat temu, tu w tym miejscu została popełniona przeze mnie pierwsza notka. I mam tylko jedno z tego powodu życzenie, by za 5 lat  też tu być. A jeśli Wy wciąż będziecie mi towarzyszyć, to ja już żadnych z tej okazji życzeń nie mam:)

 

 

P.S. Dziś miałam cudowną pobudkę, nad ranem moja ciężarówka urodziła zdrowego SYNA 🙂

P.S…nie wiem czemu czcionka zwariowała 😉

W nas siła ;)

Odpalam dziś swą miotłę napędzaną końmi mechanicznymi  i lecę na sabat 🙂 Tym razem celem nie jest żadna knajpka czy też mieszkanie któreś z  czarownic, ale  lokum Miśkowe. Zaprzyjaźnione cioteczki już od dawna nalegały by je zobaczyć i oczywiście opić ;). Oczywiście opijanie to tak przy okazji, bo najważniejsze jest spotkanie 🙂 …Której z nas nie jest takie potrzebne, przynajmniej raz na jakiś czas? Gdzie swobodnie, bo w końcu znamy się już tyle lat, można wszystko przegadać, przeanalizować, a  nawet rozłożyć na czynniki pierwsze. Tematy żelazne to: dzieci, mężowie i zwierzaki domowe…Praca, wakacje  i…to co lubimy najbardziej: nasze wspólne wspomnienia  i osobiste  fantazje i marzenia…Bo chyba nikt nie zrozumie bardziej kobiety niż druga kobieta. A taka co nas dobrze zna łapie wszystko w lot nawet to, co zostało  niedopowiedziane. I w tym jest największy urok i magia. Niepotrzebne są nam wyszukane menu i trunki…i cała ta otoczka, bo  to obecność naszych dusz i ciał tworzy niezapomnianą  atmosferę, która zapada na długo w naszych sercach. A głośny śmiech, który zawsze przy tym towarzyszy długo wibruje w naszych   uszach… To najlepsza terapia na jesienne chandry i smuteczki. Jesteśmy jak te  samochody o napędzie hybrydowym,  które mogą długo jeździć na zwykłym paliwie, aż w końcu przychodzi ochota lub potrzeba by ten układ zmienić i  wtedy trzeba doładować by dalej pojechać. A naszą energią są właśnie takie spotkania, po których nawet najbardziej uciążliwa droga z dziurami i wybojami, pod górkę i z zakrętami wydaje się  łatwiejsza do pokonania. Bo w kobietach jest siła 🙂 I trzeba się tego trzymać :).

Wam też życzę pełnego energii dnia 🙂

 

Walczymy…

Wiele razy już próbowałam ograniczyć swój nałóg. Bo całkowicie rzucić, to jest po prostu niemożliwe. Ba… nawet bym nie chciała, bo nałóg to miły, przyjemny, apetyczny…pyszny. Dzień bez czegoś słodkiego to w moim przypadku dzień stracony, więc mało takich dni było do tej pory. Jednak coraz bardziej dociera do mnie głos rozsądku, że  niezbyt zdrowy ten mój nałóg jest.  Szczególnie w moim przypadku. Jednak wiem, że porzucić go to dla mnie nie lada wyczyn, w końcu w przeszłości kilka razy próbowałam, chociaż go ograniczyć.  Miałam nie jeść w poście…skusiłam się już w szóstym dniu, miałam jeść tylko w weekendy, co trzeci dzień, co drugi…wytrzymałam kilka dni…Kiepsko mi szło…A teraz zawarłam pakt z…Niebem, nie wiem, czy z Bogiem, czy z diabłem, ale postanowiłam nie jeść słodyczy i ciasta, aż do siódmego sierpnia, a w zamian…cicho sza…Żeby jednak tak trudno nie było, dyspensę lodową sobie zrobiłam ;)…

I muszę się pochwalić, że już trzeci tydzień zaczęłam bez smaków moich ulubionych.

Łatwo nie jest…

Będzie trudniej…

Przede mną święta i inne uroczystości…

Ale gra warta świeczki, więc…proszę, kibicujcie i wspierajcie tu mnie 😉

 

 

A do domu wczoraj  przywieźliśmy grypę wraz z Miśkiem… Lekarz zawezwany przez babcię, stwierdził, co następuje, wypisał lek a jakże i w razie wysokiej gorączki i kłopotów z oddychaniem kazał natychmiast do szpitala, na odział zakaźny… Tamiflu …niestety niedostępny w żadnej aptece, nawet w hurtowniach go nie ma…Telefon do Rodzinnej, lek zmieniła, zaprzyjaźniona aptekarka bez recepty wydała i Misiek już łyka…A w TV wieczorem pani Minister od zdrowotności poinformowała, że uwolni partie Tamiflu z magazynów…Receptę mamy i jeśli się uda, to zakupimy, bo muszę się przyznać, że po raz pierwszy się wystraszyłam, choć straszą już różni od dawna…Ale nie samą grypą, tylko tym, że lekarz zbada, zdiagnozuje, lek wypisze i…szukaj wiatru w polu, a właściwie w aptekach w trzech miastach… Więc gdyby komuś z rodziny  lub innym najbliższym był, nie daj boże potrzebny, to ja będę miała … Mam taką nadzieję, jak i taką, że Miśkowi zastępczy lek wystarczy…

 

Czepiła się mnie ta służba zdrowia jak rzep…no. Aż się to nudne robi 😉

Trochę (nie)weselnie…

Miałam temat porzucić, przynajmniej na jakiś czas, najlepiej  na jak najdłuższy. Ale muszę …Mój mąż  jak każdy prawie facet unika  służby zdrowia jak ognia. Niestety z mojego powodu  ma częstszy kontakt  niż by chciał, a przez to grozę w oczach, niecenzuralne słowa na ustach,  ogólny ból głowy i rozstrojenie żołądka. I to nie jest wcale z mojej strony przesada, dlatego oszczędzam  i minimalizuję ewentualną Jego obecność, nawet wykłócając  się z Nim, że wcale ze mną czy przy mnie akurat nie musi być.

A wczoraj…Ale może od początku. Przyjaciel męża, ten sam co tak często przedłużał u nas sobie pobyt, od kilku tygodniu mieszka niedaleko nas w wynajętym pokoju.  Niestety poczuł się źle, właścicielka domu, w którym zamieszkał, wezwała pogotowie, a nas dopiero poinformowała na drugi dzień o tym zdarzeniu. Mąż pojechał do szpitala i okazało się, że to udar mózgu, nie będę tu się rozpisywać o Jego stanie, w każdym razie, mąż od trzech dni codziennie jeździ do szpitala… Przyjaciel nie ma tu nikogo, no i jest obcokrajowcem.  I właśnie wczoraj jak zobaczyłam męża, gdy wrócił od Niego, zmęczonego, z potwornym bólem głowy, ale i z taką rezygnacją, to spodziewałam się najgorszego…

 Jest lepiej –  usłyszałam- to znaczy gorzej niż myślałem…

 O matko, nie możesz mówić po ludzku, jak może być lepiej i gorzej jednocześnie?—ledwo poczułam powiew ulgi i od razu się zdenerwowałam…

 Wchodzę do dyżurnego lekarza, a on wpatrzony w ekran  monitora, joystick w ręku, nogi na stole, odwraca głowę i mówi : „I co pan zauważył:  jest lepiej czy gorzej?” Więc odpowiedziałem, że lepiej i…usłyszałem: „No …”

 I co, nic więcej ?- dopytuję się.

 Raczej nie, musiałem stamtąd wyjść, by mu tych nóg nie zwalić i gdzie indziej nie przywalić. Ty mi powiedz, czy ktoś w ogóle leczy w tych szpitalach, interesuje się pacjentami, przecież na tym oddziale leżą ludzie  sparaliżowani, często nie mówiący, a mam wrażenie, że nikogo nie obchodzą. Zrobią swoje, wypiszą lek, podłączą kroplówkę, a obserwację pacjenta pozostawiają rodzinie…

 Młody był ten lekarz?

 Młody.

Mogłabym jeszcze przytoczyć tu sytuacje, o jakich opowiedzieli mężowi odwiedzający swoich chorych. Ogólne wrażenie to takie, że pacjenta ma się głęboko…na pewno nie w poszanowaniu.  Czasem mam wrażenie, że na medycynę idą wprawdzie zdolni ludzie, ale bez serca i bez powołania, bo jakby nie patrzeć to był/ jest i będzie dobrze płatny zawód, wbrew temu, co ogólnie sami lekarze mówią na temat zarobków.  No i jaki prestiżowy…

********************************************************** 

 

 

   Siedzę sobie w wiejskim domu moich rodziców w towarzystwie mamy, cioci i wujka. Wszyscy wiekowo 60+, oprócz mnie oczywiście 😉 W pewnym momencie temat rozmowy zszedł na temat garderoby ślubnej…Mama, czyli babcia Tuśki rozmarzonym głosem mówi:

– Ja to bym chciała, by Tuśka miała taki welon, co to twarz zasłania – patrzy na mnie i widząc moje zapytania w oczach – No co…no taki, że dopiero jak ksiądz powie, że mogą się pocałować, to odsłoni twarz…

– To musisz z Tuśką pogadać i sobie załatwić, ale łatwo nie będzie, bo ona  najchętniej bez welonu- śmieję się.

 -Jak to bez welonu?- mama ma oczy jak spodki.

– A po co jej welon- odzywa się wujek- a już tym bardziej taki na twarz, takie to tylko maszkary zakładają, co by chłop się nie rozmyślił i ksiądz się nie przestraszył… Teraz to takie różne modne- i tu ręką wywija wokół głowy.

-To, co welonu w ogóle nie będzie?- babcia nie daje za wygraną.

– Nie wiem, to zależy od sukienki, fryzury, ale myślę, że na krótki da się namówić…

 No bo wiesz, ja nie mogłam mieć welonu, bo za mną stała (tu pada imię) z Tobą na rękach…:))))

Rozmowę przytoczyłam, bo wczoraj klamka zapadła. Po dwóch godzinach mierzenia, porównywania przy mojej pomocy i ciotki, czyli mojej Przyjaciółki została podjęta decyzja, zaliczka wpłacona i suknia wybrana…Całkiem inna  niż te, co mierzyła poprzednio…Wybór trudny, cioteczka też to przyznała, powtarzając moje słowa po pierwszym już pobycie w salonie, że Tuśka w każdej pięknie wygląda…

A ja się cieszę, że suknia jest lekka, zwiewna i powiewna, czyli nie podobna do tych, jakie najczęściej Panny Młode wybierają…

 

 

          

„Nie przyjmujemy”, czyli szczęście w nieszczęściu

 

Jestem szczęściarą, zawsze tak o sobie myślę i mimo wielu jakiś tam przeciwności losu i ogólnego pecha nie zmieniam zdania. Paradoks? Ależ skąd…w końcu znane jest powiedzenie mieć szczęście w nieszczęściu.  Trudne? Być może, ale jeśli bardzo chcemy, to te szczęście z tego nieszczęścia wydłubiemy, wyciągniemy na światło dzienne i możemy się z niego  cieszyć. Każdy to może zrobić, mówi to realna pesymistka, a nie bujająca w obłokach optymistka. Hmmm… a może ja siebie źle postrzegam?….Nie ważne 😉

Ostatnio w jednym dniu miałam tego szczęścia w nadmiarze, chociaż czy można mówić o nadmiarze w tej materii? Więc choć z duszą na ramieniu i na ugiętych nogach, za to z myślą jak mantra powtarzaną przez ponad setkę kilometrów, że NIE MA CO SIĘ DENERWOWAĆ, BĘDZIE JAK BĘDZIE, (na wszelki wypadek jednak nie pociągnęłam rzęs tuszem) stanęłam przed okienkiem i poprosiłam o wyniki. I nagle mój tak ciężko wypracowany spokój szlag trafił, gdy moje oko spoczęło na kartce, gdzie dużymi drukowanymi bukwami było napisane: DO KOŃCA ROKU BADAŃ NIE ROBIMY Z POWODU WYCZERPANIA LIMITU Z NFZ. I nagle powód, dla którego musiałam zrobić te badania, zszedł do podziemi, a radość, że w ogóle mnie się udało je zrobić i jestem szczęściarą trzymającą już  wyniki w ręku przysłoniło wszystko. Wiedziałam, kiedy chorować i dowiedziałam się, kiedy tego nie robić. ABSOLUTNIE NIE WOLNO POD KONIEC ROKU. Bo można nie przeżyć konfrontacji z czarnymi literkami- NIE PRZYJMUJEMY! Odurzona swoim szczęściem w tym dniu, udałam się na jedną z wizyt w gabinecie lekarskim. I tu trochę mnie to szczęście opuściło, bo nie było mojej pani doktor, ale było zastępstwo. Teoretycznie, bo w praktyce wyglądało to tak, że ponad godzinę gabinet był pusty, a na korytarzu kolejka rosła. Udało się, udało się też tej lekarce trochę mnie skołować i wprowadzić w oszołomienie interpretując moją chorobę. Trochę rozbieżne to było od tego, co już wcześniej wiedziałam i poczułam niesamowite szczęście, że to nie na nią trafiłam na początku tej mojej drogi. Z ulgą opuściłam gabinet i udałam się w drugi koniec miasta, ale moje myśli biegły w zupełnie innym kierunku niż ręce na kierownicy i kilka razy głośno się zastanawiałam, którędy ja jadę??? Ba, nawet klaksony innych aut sygnalizowały mi, że ta moja droga niekoniecznie prawidłowa jest. Gdy w końcu dotarłam pod drugi gabinet, poczułam ulgę, widząc tłum ludzi w kolejce i  totalny chaos, jeśli chodzi o kolejność wchodzenia. Ale tak jest zawsze, więc nie ma co się przejmować tylko swoje odstać, by mieć to szczęście, aby po 3-miesięcznym czekaniu stanąć przed obliczem lekarza. A wtedy usłyszeć, że jestem szczęściarą, bo zastrzyki, które co miesiąc biorę, nie byłby refundowane, gdyby nie przebyta  kilka lat temu choroba. Jednym słowem skorupiak, który przydarzył mnie się 10 lat temu, zrobił mnie i skorupiakowi obecnemu wielką przysługę. Jak tu nie mówić o szczęściu w nieszczęściu ?? 😉

 

 Jaka ta nasza służba zdrowia jest każdy, kto  z nią miał do czynienia dobrze wie. Trzeba mieć zdrowie, by się leczyć, czas, cierpliwość i…pieniądze. A najlepiej wszystko na raz plus  lekarza w rodzinie lub bliskich znajomych. Wystarczy jeden, który pociągnie za odpowiednie sznurki. Wtedy to, co jest niemożliwe  staje się możliwe i drzwi z kartką NIE PRZYJMUJEMY, stają otworem.  Reszta ewentualnie może liczyć na dopisek PILNE!  na skierowaniu. O ile czytający go dobrze odczyta i zrozumie…Ale kto zrozumie pacjenta, dla którego każdy dzień oczekiwania to dzień przeżyty w strachu i w stresie?

Lekarze i media trąbią o profilaktyce i alarmują, że w naszym kraju wciąż wysoki jest procent pacjentów, którzy zbyt późno przychodzą do lekarza.  I odpowiedzialność za to zwalają na kiepską świadomość obywateli. O nie! Świadomość z każdym rokiem nam się polepsza, każdy wie, ile trzeba odstać w kolejce do specjalisty. Szczęściarz ten, kto się dostanie po kilku tygodniach, pechowiec może mówić nawet o latach.  W międzyczasie  może tyle  się wydarzyć…oby tym najgorszym co się przytrafić mogło  było zwyczajne zapomnienie o wizycie …

 

 

 

 

Ten pan i ta pani byli kiedyś w sobie zakochani…

Syn. Mąż. Ojciec. Kolega. Przyjaciel. Pracownik. ALKOHOLIK.

 O to on…

Synem jest jedynym i ukochanym dla swojej matki, która nie chce zauważyć jego problemu, a przede wszystkim problemu, jaki mają z nim żona i ich wspólne dziecko.

Kolegą jest fajnym, szczególnie dla tych od kieliszka. Przyjacielem kiepskim, bo od dawna nawala w najprostszych sprawach.

Pracownikiem jest takim, co to długo w jednym miejscu nie zagrzeje. Powód…nikt nie wie, można się tylko domyślać.

Ojcem…takim, który w oczach syna stracił już dawno szacunek.

Mężem…no cóż, jakim może być mężem, jeśli sam jego widok budzi odrazę?

Lata całe już się tak w jej życiu dzieje…

Nie może na niego liczyć w żadnej sprawie, tylko w jednym jest pewność, że  nawet po dwutygodniowej abstynencji spije się jak świnia…Nie obrażając świni…I będzie w takim stanie przez kilka dni  z rzędu…

Co kobiecie nie pozwala odejść i wyzwolić się od takiego potwora?

Miłość…?

Przysięga małżeńska?

Alkoholizm to choroba, ale co wtedy, jeśli pacjent latami leczyć się nie chce?

Rodzina, wspólni znajomi…

Dziecko…

Tak to wszystko prawda, ale życie ma się tylko jedno…

Nie bije, tylko pije…

Nie wynosi niczego z domu, ale niewiele wnosi, jak przepija wypłaty…

Nie awanturuje się, ale nie ma kiedy z nim omówić jakiejkolwiek sprawy, bo albo pijany, albo leczy kaca…

To wyrzuty sumienia…Jej wyrzuty…Czy w ogóle powinny być?

W końcu zapada z jej strony decyzja.

Rozwód.

Po wspólnych 20 latach… Latach jej starań, by dom funkcjonował i wychowaniu syna, a jego …picia.

Musiał być impuls by w końcu decyzję podjęła.

Powodem nie był  długoletni jej związek z innym.

Tylko fakt, że ojciec chciał wysłać  pełnoletniego syna po alkohol dla siebie… I rozmowa z synem, z której wynika, że on rozstaniu się rodziców sprzeciwiać się nie będzie. Usłyszała, że tak nawet lepiej się stanie.

W przyjaciołach ma oparcie, u własnych rodziców także…

Więc pozew złożyła…

Próbuje rozmowy przeprowadzić z nim…bo tak naprawdę rozwód nie jest jej aż tak potrzebny, jak to by zniknął z jej z oczu…By w końcu nie martwić się każdego dnia tym, co w domu  po powrocie zastanie …By syn nie musiał też na to patrzeć…

Musi Go spłacić…

Kupić mu  mieszkanie…urządzić, bo…

On się przed 50 nie będzie na nowo dorabiał…

To tylko usłyszała…

Dlaczego kobiety tak długo zostają  przy boku alkoholików?

Bo rozstać wcale nie jest tak łatwo, nawet jeśli podejmie się decyzję o rozwodzie…

Alkoholik nie ma honoru i poczucia godności i nie widzi, jak depcze godność swoich najbliższych…

Za to ma uruchomiony system roszczeniowy i poczucie wielkiej krzywdy…..

 

 

 

 

 

 

 

 

Liść i ręce opadają ;)

 Pierwszy dzień nielubianego miesiąca przywitał nas słońcem …W nocy wiatr wyczyniał swawole i tańce…Nie sam, przecież do tanga trzeba dwojga, więc …Sami zobaczcie…    

 

                  

 

        

Liść opadł…tworząc cudny kobierzec, dopóki nikt go nie zdepcze, nie rozjedzie, deszcz nie zaleje…to cieszy oko.

Zawsze i wszędzie można doszukać się dobrej strony, choć czasem naprawdę trudno znaleźć cokolwiek…

We mnie niepokój…i czekanie. Ale przecież człowiek wciąż na coś czeka…

 

…Tak jak na  właściciela pewnej firmy, który ma zdemontować wadliwe urządzenie, zrobić korektę faktury i oddać pieniądze…Gdy na dwukrotny, ustalony wspólnie termin się nie pojawił, wysmarowałam pismo z wyznaczonym dniem i konkretnymi godzinami. Zadzwonił i poinformował, że termin mu nie pasuje i zjawi się dzień wcześniej …bez ustalenia konkretnej godziny…Czekałam i…nie doczekałam się…Dzwoniłam i… w końcu sam oddzwonił i zapewniał, że na 200% dziś będzie…Został jeszcze 1% szansy, że tak właśnie się stanie…

Ręce opadają jak pomyślę z kim się zadaję 😉

 

 …………………………………………………………………………………………………..

 

– Gdzie byłyście – pyta się syn koleżanki.

– W lesie-odpowiadam- Twoja mama uparła się na grzyby, a jej się przecież nie odmawia …

– I co, są grzyby ?

– Nie ma – kręcę głową

– Żadnych??? Nawet naszych polskich??

– Nie…Są tylko te  zagraniczne w czerwonych kapeluszach….

 

 Jakby ktoś miał wątpliwości, trujące to nie nasze są!!!