Tak niewiele, a tak wiele…

…zależy od człowieka. Od jego odwagi, przyzwoitości… lub braku.

Widząc poddających się młodych rosyjskich żołnierzy, nie poczułam radości ani złości, tylko smutek, że tyle żyć w ten konflikt zostało wplątanych po jednej i drugiej stronie bez ich zgody. Nie, nie współczuję agresorom, bo być może, zanim się poddali, to już kogoś pozbawili życia, a na pewno swoim najazdem spowodowali strach i utratę bezpieczeństwa całych rodzin. O tym nie można zapominać! Niewiedza- tym się tłumaczyli- bywa błogosławieństwem, ale i przekleństwem, bo konsekwencje najczęściej bywają tragiczne. I niczego nie usprawiedliwia. Ale! Pomyślałam sobie, że gdyby tak strach przed konsekwencjami był większy od odwagi bycia najeźdźcą, gdyby ci młodzi rosyjscy żołnierze poddali się bez walki, gdyby chęć przeżycia była większa od bycia zdobywcą pod wodzą Putina, gdyby nie chcieli być wojennymi zbrodniarzami, to sami mogliby zakończyć tę wojnę. Tak, wiem, płonne nadzieje…

A tymczasem Polska, jej obywatele, pokazują na każdym kroku swoje człowieczeństwo, a Świat zaciska pętlę sankcji. Każdy gest, każda pomoc jest ważna, więc działamy. Tym razem polskie władze nam tego nie zabraniają, tak jak w przypadku uchodźców na granicy z Białorusią, gdzie polski żołnierz buduje mur totalnej znieczulicy; na granicy z Ukrainą na rękach przenosi dziecko w bezpieczne miejsce… Każde życie jest ważne, każdy ma prawo do życia w spokoju i bezpieczeństwie.

Sobota bogata w rozmowy, w spotkania, w działanie… Plątanina emocji, myśli… Niedziela powstała szarym niebem… oboje z OM baliśmy się włączyć telewizor, wciąż nabuzowani emocjami przesiąkniętymi nadzieją. Na stole kawałek upieczonego chleba przez LP, kozi ser od lokalnej producentki… i myśl, że dziś nie wszyscy ten chleb mają, bądź mogą spożyć go w spokoju własnego domu… Żyjemy jakby w dwóch rzeczywistościach: normalności, własnych radościach i troskach, i w tej, w której odarto nas z poczucia bezpieczeństwa rozpętując wojnę u naszego sąsiada. Grożąc bronią nuklearną. Światu.

Mimo stanu podgorączkowego musiałam przewietrzyć głowę. Wyszło słońce, niebo zbłękitniało, myśli podryfowały ku wiośnie…

Rano znów będę się bała włączyć wiadomości…

Nigdy więcej…

Patrzę przez szklany ekran na wybuchy, ostrzeliwania, wojskowe helikoptery i czołgi. Za moim oknem powstał kolejny słoneczny dzień, umilony śpiewem ptaków i szumem wiatru. Swoisty dysonans. Spokój i niepokój. A jednak nie wystarczy wyłączyć ekran i skupić się na tym co za oknem, na bulgoczącej i aromatycznej gulaszowej w wielkim garze… Dziś trudno o poczucie bezpieczeństwa, trudno zachować spokój widząc, słysząc o zbrodniach, które dokonują się za naszą wschodnią granicą. Bo to napaść zbrodnicza. Bezwzględna.

Na Ukrainie ludzie żyli, mając plany i marzenia, a teraz muszą walczyć o swój kraj, uciekać przed śmiercią. Pokój nigdy nie jest dany raz na zawsze. Możesz nie interesować się wojną, ale wojna zainteresuje się tobą– słowa Trockiego- dziś mocno odczuwalne.

Serce boli i pęka na widok krzywd, cierpienia ludzi, którzy niczym nie zawinili. Na śmierć. Również tę bohaterską.

Za marzenia i dążeniu do niepodległej i demokratycznej prozachodniej Ukrainie obywatele tego kraju zostali obrzuceni obelgami i bombami. Kobiety z dziećmi, starzy ludzie przekraczają naszą granicę w poszukiwaniu bezpieczeństwa. Dziś możemy zapewnić schronienie i względny spokój, przyjąć pod swój dach, połączyć rodziny, udzielić konkretnej pomocy- co też robimy na wielu frontach. Pięknie się dzieje i jest to bardzo budujące. Tylko, czy jeśli Europa będzie wciąż tak zachowawcza wobec agresora, to ten nie posunie się dalej? Czy będzie w stanie poświęci własne interesy, żeby powstrzymać zbrodniarza wojennego, żeby „nigdy więcej wojny” nie było tylko iluzją, bo przecież w Europie mamy już wojnę?

Coraz więcej rzeczy niewyobrażalnych, niemieszczących się w ludzkim pojęciu jest udziałem rzeczywistości.

Posiadam i przeczytałam książkę Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina- Krystyny Kurczab-Redlich. Tam padają takie słowa psychologów: Okrucieństwo jest spóźnionym odwetem na rzeczywistości, odreagowaniem pierwotnego poczucia krzywdy, bezsilności, upokorzenia, a w rezultacie kompensacja… i zdanie autorki: ciekawe w jakiej mierze tę regułę można odnieść do W. Putina. Ja po lekturze, stwierdziłam, że w dużej. Dziś jestem jeszcze bardziej o tym przekonana…Bo albo ten człowiek ma zaburzenie pochodzące z układu nerwowego, albo to właśnie traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa spowodowały osobowość psychopatyczną, którą ewidentnie posiada prezydent Rosji.

Spokojnego weekendu.

fot. Piotr Babczyński

Gesty, symbole, słowa wsparcia, to wszystko jest ważne. Ale! Nie współczucia im potrzeba, tylko amunicji!

Bez powodu…

OM nigdy mnie nie budzi bez powodu… Dziś to zrobił. Od wiadomości zrobiło mi się niedobrze, a jeszcze kilka godzin wcześniej zasypiałam spokojna, że biała koperta przysłana Tuśce z onkologii, zawierała dobre wyniki, że Tata odzyskał prawo jazdy i przyjedzie w sobotę, a LP obiecała oponki serowe… Słodkości wyleciały mi z głowy…

Bez powodu została zaatakowana Ukraina. Według mnie to w trybie natychmiastowym Ukraina powinna być przyjęta do NATO! Żadne sankcje nie powstrzymają Putina… Putin dobrze wie, że nikt nie zaatakuje Rosji, a jego celem jest zneutralizowanie Ukrainy. Jedynie siłowy odpór na terenie naszego sąsiada wspólnymi natowskimi silami może temu zapobiec. Na ten czas.

Żołądek się uspokoił. Zjadłam dwa pączki. Wypiłam kawę. Za oknem cudnie świeci słońce, wiewióry przyszły na śniadanie, wróble zwołały naradę… Spokój. Pozorny. Historia już udowodniła, że nie można lekceważyć, stać z boku, kiedy inny kraj atakuje drugi, bo to jest kwestia życia i śmierci.

Całym sercem jestem z Ukrainą!

Nic pewnego…

Wyciskam z pogody tyle na ile mi pozwala, do głębokiego wdechu i wydechu, bez urwania głowy przez szalejący wiatr. Nic pewne już nie jest- słońce, za chwilę czarne chmury i deszcz, a wieczorem kolejny alert zapowiadający wichury. Wymęczyłam się nicnierobieniem przez weekend, wyczytałam pokaźny stosik przy łóżku, obejrzałam co nieco, więc w nowy tydzień weszłam pełna energii…

Las jeszcze w szacie niewiosennej, ale w powietrzu już czuć powiew wiosny… Z miasta przywiozłam jej substytut 😉 Dla uciechy oczu…

Historia lubi się powtarzać. Może nie zero jedynkowo, ale podobieństwo samo się narzuca: jeden człowiek, który decyduje o agresji wobec innego państwa. Czy Europa i Stany Zjednoczone są w stanie powstrzymać człowieka, który obsesyjnie marzy o imperium i nigdy się nie pogodził z rozpadem Związku Radzieckiego? Same sankcje nie wystarczą, szczególnie takie przypudrowane… Jak się zachowa Świat? Putin rozpoczął aneksję Ukrainy „po kawałku” już w 2014 roku, bo świat zachodni na to pozwolił. Jak będzie tym razem? Jakie granice zostaną przekroczone?

Post przez kilka godzin nie chciał się opublikować, dziwne rzeczy się dzieją 😉

Opętańczy taniec…

Nie zabieram ze sobą telefonu, jak udaję się do łazienki. Błąd! I nie dlatego, że nie zlicza mi wtedy kroków, by trochę podreperować statystyki w aplikacji zdrowie. O nie! Ale! Z powodu latarki w aparacie. Ciemność nastała w momencie, kiedy siedziałam na tronie ze spuszczonymi majtami. Egipska. Za oknem również. Już oczami wyobraźni widziałam, jak idę po omacku do sypialni, potykając się po drodze o walizkę- nierozpakowaną- rozpaczliwie szukam telefonu ciepniętego gdzieś na łóżko, tudzież latarki w zakamarkach nie wiadomo której szuflady. Na razie jednak tkwiłam w łazience w stuporze z którego wyrwał mnie OM-wybawiciel. Przyniósł mi latarkę, po czym oznajmił, że teraz już dam sobie radę, a on jedzie do swojego przyjaciela Niemca. Na ratunek. Na dworze drzewa opętańczo tańczyły twista, wiatr trząsł całym domem, a mój mąż pojechał z gorącymi kotletami mielonymi do kumpla, ratować jego wygłodniały żołądek. Strachliwa nie jestem, bo tak się składa, że większość nocy, a przynajmniej jej część przebywam sama w domu. Ze mną dwa psy i kamery. Ale! Tu było realne zagrożenie życia, więc choć zaczęłam czytać przy latarce, to co chwilę łypałam okiem w kierunku walizki, a moje myśli krążyły w temacie: co w razie szybkiej ewakuacji wrzucić do niej, a może na wszelki wypadek już się spakować. Spuściłam jedynie rolety do końca, bo bałam się, że coś mi wleci przez okno (ostatnio z Najmłodszymi widziałam filmik z latającą krową), i pogrążyłam się w lekturze. O drugiej zgasiłam latarkę intuicyjnie, zostawiając telefon podłączony pod ładowarkę- miał już 40. kilka procent baterii; to i tak dużo, bo Tuśka u się miała tylko 3%, nienaładowaną latarkę i zimny piec… Obudziłam się rano w ciemnościach, tuż przed 10. Pierwsze co zrobiłam, to wymacałam telefon- 100% baterii. Banan wyrósł mi na gębie. Po czym zamienił się w kwaśną cytrynę. Nie było prądu, netu i sieci. Nie mogłam się z infolinii dowiedzieć, kiedy usuną awarię.

Prądu wciąż nie ma i plotka głosi, że dopiero naprawią jutro. Około 14.30 sieć komórkowa zaczęła działać. Wrócił OM z drugiego wyjazdu, bo dał swoim kierowcom wolne w tej sytuacji. I zaczął polkę z agregatem, a na dworze wiatr wciąż tańczył- tym razem szalonego rock’n’rolla. Udało się z jednym agregatem, więc mam w domu prąd. Do drugiego będzie potrzebny elektryk. Wiatr powoli się uspakaja, w tej chwili ma prędkość 34km/godz… Drzewa tańczą w rytm disco polo 😉

A jak tam u Was? Bezpiecznie?

na czytanie zawsze znajdzie się sposób 😉

Nie wiem kiedy…

Minęły trzy lata. Niewyobrażalne przed, a ono się ziściło, bo nawet jeśli tobie kurczy się świat, to dzień po dniu powstaje…a ty wraz z nim czy chcesz tego, czy nie. Nie jest wcale mi lżej, tęsknota wciąż z ogromną swą siłą potrafi uderzyć… Coraz więcej historii nabiera życia i przywiera do mnie poprzez wspominanie wspólnych chwil.

To już trzy lata bez nowych wspomnień. Bez tej wspólnej ścieżki na drodze życia, w którym była obecna od poczęcia. W pięknych, radosnych, ważnych i mniej ważnych, i tych najcięższych chwilach. Zawsze. MAMA.

Obudziło mnie dziś słońce. Lubię zostawić niespuszczone żaluzje zewnętrzne do końca, tak, by zaraz po otwarciu oczu widzieć, jaki powstał dzień. Uśmiecham się. Łzy i tak przyjdą w momencie, kiedy myśli poruszą czułą strunę. Skupiam się na tej energii słonecznej płynącej zza okna, które jeszcze wczoraj przez cały dzień skąpane było w strugach deszczu. Mam w sobie siłę, którą zawdzięczam w dużej mierze Mam, naszym wspólnym relacjom. Nieidealnym. Ale bez turbulencji.

To będzie dobry dzień! Bo każdy rozpoczynający się dzień jest darem. I nieważne jest jakimi ścieżkami kroczymy, bo najważniejsze jest to, kto nam towarzyszy.

Kiedyś może napiszę o Niej więcej, ale dziś jeszcze nie potrafię…

Iść w stronę…

Słońca! Zawsze. Czyli być po tej jasnej stronie mocy, nawet, wtedy gdy czarne chmury osaczają rzeczywistość. Ale! Od kilku dni mamy cudnie słonecznie pogodną aurę, więc chodzę sobie tu i ówdzie… a zaczęłam od pobliskich łąk. Niedaleko, jakieś 500 metrów od domu…

Przyroda budzi się do życia, czuć wiosnę w powietrzu, które w podmuchach wiatru jest jeszcze ostre, nieprzyjemne, ale słońce niweluje to swoimi promieniami. Wczoraj już założyłam lżejszą kurtkę, a zimowa została w szafie… Odurzona powietrzem, zmęczona marszem taaa wlokę się noga za nogą sapiąc jak stara lokomotywa wieczorem już na nic nie mam siły. Uciekam tym od niepokojów globalnych, bo te własne mam ujarzmione i jak tylko chcą wypłynąć na powierzchnię, to je pacyfikuję- to jeszcze nie czas na martwienie się! Trudno jednak być obojętną na sytuację za naszą wschodnią granicą. W obliczu agresji państwa, na którego czele stoi człowiek o skłonnościach psychopatycznych, marzący o imperium swojego kraju, trzeba mieć świadomość, że wszystko może się zdarzyć. Jedyne co jest pewne, to nieprzewidywalność agresora.

Znacie?

@ZarysowanaWu

Się zastanawiałam, jak to u mnie jest, bo ostatnio mocno złagodniałam i naprawdę niewiele osób z mojego otoczenia jest w stanie mi podnieść ciśnienie. I jedynie przychodzi mi na myśl własny rodzic, tfu tata… Jest w tym miszczem niezmiennie odkąd pamiętam 😉 Ale! Kawa też nie daje radę z tym ciśnieniem, więc ten tego… A Tata najczęściej w momencie uprawiania czarnowidztwa.

I wpadły mi w oko słowa Jerzego Pilcha, a mianowicie: książki czyta się po to, aby je zapominać, zapomina się zaś po to, by móc znów je czytać. Ja nie do końca się z tym zgadzam, a raczej praktykuję. Czytanie nie zapominanie, niestety. Niewiele książek przeczytałam po raz drugi…

I pewnie wszystkim już wpadły w oko bilbordy z żarówką. Podobno edukacyjne, jak głoszą ich twórcy. Przekaz jest jasny, że to Unia jest winna tak wysokich cen. Absolutnie. Bo przecież nie totalne zaniechanie wprowadzania zmian w naszej energetyce, czyli koszty produkcji energii plus podatki.

60 proc. kosztów, podane na plakacie, dotyczy tylko jednej z tych części, czyli produkcji energii. Zatem plakat mówi prawdę, że około 60 proc. produkcji to opłaty wynikające z polityki klimatycznej, ale na naszych rachunkach to już około 20 proc. – wskazuje Tomasz Rożek. (Lubicie jego kanał „Nauka. To lubię.”? ). Jak zauważa, w podatkach państwo zabiera prawie dwa razy więcej niż opłata klimatyczna Unii.

Jaka piękna manipulacja, nieprawdaż?

Orędzie do…

Seniorów. Emerytów.

Grunt się pali pod nogami rządzących, więc znów zaczęły się umizgi do tych, którzy już wkroczyli w jesień życia, a są ich największym elektoratem. Budżet się wali, unijne środki zamrożone i topnieją, gdyż buta, arogancja i cwaniactwo polskiej władzy bierze górę nad racjonalnym postępowaniem, ale rząd obiecuje, że i w tym roku będzie wypłacana czternasta emerytura, a rewaloryzacja obecnych świadczeń wyniesie 7%…REKORDOWA! Łaskawcy! Tyle że inflacja w styczniu wynosiła 9%, więc… A kochani seniorzy wymieniani przez wszystkie przypadki mają uwierzyć, że tylko ten rząd potrafi zadbać o ich portfele.

Powinnam poczuć się zaopiekowana tudzież wdzięczna. Jako rencistka, która już do pracy nie wróci, chyba że ZUS ją uzdrowi, na co zawsze jest szansa. Ale! No kurna! Nie jestem!

W przypadku zdrowia już nawet przestali udawać, że cokolwiek robią, więc poczynili kroki w kierunku odwołania pandemii. W imię dobra obywateli. Bo to przecież najbardziej pro obywatelski rząd wszechczasów.

Powinnam to zrozumieć

*

I kolejny piątek czas zacząć. Mam wrażenie, że tydzień składa się z samych piątków i poniedziałków. Pozostałe dni zlewają się w jedną masę, w której umykają piękne rzeczy, które się dzieją wokół nas. A dzieją się! Ptaszki już świergolą, przyroda się powoli budzi do życia, a dzień staje się nieprzyzwoicie coraz dłuższy. Ale najważniejsze, że ciągle powstaje. Ten dzień. A ja wraz z nim!

Uśmiechniętego weekendu! 🙂

(Nie)spodziewane…

Jechałam do DM raz w słońcu raz w deszczu, ale z przewagą szaroburego nieba. Grafik nam się posypał po feriach Najmłodszych i było sporo kombinowania, które i tak co rusz ulegało zmianie. Był moment, że zatrzymałam się dwa kilometry od domu, bo zastanawiałyśmy się z Tuśką przez telefon, czy w sumie nie możemy jechać jednym samochodem. Ale znając szpitalną rzeczywistość, to wspólny powrót na czas, gdy ją goniły nazajutrz umówione terminy, był pod dużym znakiem zapytania. Już w trasie odebrałam kolejny telefon z informacją, że będzie spała w małym mieszkaniu, bo osoba z którą spędziła weekend kiepsko i podejrzanie się czuje, więc ona boi się, że może mnie czymś zarazić. Okej, pomyślałam, będziemy obok za ścianą porozumiewać się przez telefon 😉

Lubię miasto w ferie czy w wakacje… od razu widać, że jest luźniej na ulicach, które remontowane są w moim mieście na każdym kroku. Moją ulicę tymczasowo zrobiono jednokierunkową, co mocno utrudniło w poszukiwaniu wolnego miejsca parkingowego. Ale! Sama nie wierzyłam w swoje szczęście i w to jedyne miejsce- idealne- które czekało na mnie. A muszę się przyznać, że od kilku dni frapowało mnie to mocno, i to bynajmniej nie w pozytywnym znaczeniu. Przegadałam ten „problem” podczas nie jednej rozmowy z przyjaciółkami z DM 😉 (Jedna ma rodziców na moim osiedlu, druga zaś w bliskiej okolicy- swój gabinet). A kole 20 telefon od Tuśki, że test wykazał, iż to nie covid, więc wbija się prosto do mnie, właśnie pokonała już jedną czwartą drogi, i czy nie zamówić coś do jedzenia. Na jedzenie przystałam ochoczo, bo kiedy odpadł mi już reżim pigułowy, to żadne ramy czasowe mnie nie obowiązują.

Tak nam się zbiegło- ona w jednej klinice badania, ja w drugiej tego samego dnia. I jestem z niej dumna, że nawet przez moment nie przyszło jej na myśl, żeby wizytę przełożyć. (Termin dostała na 2 tygodnie przed, powiadomieniem telefonicznym z Genetyki). Po pracy odebrała Zońcię z przedszkola, z nią pojechała do ŚM na umówione spotkanie, (Pańcio odebrany przez nas wcześniej ze szkoły w tym czasie już był sam u nas), wróciła, pobyła jeszcze trochę z dziećmi i zawiozła je na noc do ich taty. OM nie mógł się zaopiekować, niestety. Do DM dotarła przed 22 wraz z dostawczynią sushi. Na drugi dzień już w swoim nowym mieszkaniu była umówiona na 14.30 z projektantką kuchni. I zdążyła, choć z kliniki wyszła później niż zwykle.

Wróciłam z pigułami. Planowo powinnam mieć TK, ale wyszło nowe zalecenie i dopiero będę miała w maju. Zmęczona jestem tym wyjazdem, w dużej części przez covidową rzeczywistość. Wyjazdy do kliniki zawsze łączyłam z różnymi przyjemnościami: spotkania towarzyskie, wypady kulturalne, biesiadowanie w restauracji, zakupy…Ten jesienny i zimowy czas, to tylko mieszkanie-szpital-mieszkanie. Tęsknie za tą utraconą swobodą…

Ale! Jak dobrze jest wyspać się w swoim łóżku! 😉

ps. A w mieszkaniu Tuśkowym robota wre… Wczoraj się uśmialiśmy z OM, bo dzwoni do niego i się pyta, czy pożyczy jej samochód, bo musi odebrać kafle w ŚM. Na co OM, że jej odbierze- codziennie jest raz jak nie dwa w ŚM, więc… No i odebrał 😀 Ważyły 600 kg, i się zastanawiał, jak ona sobie wyobrażała, że sama je odbierze. Na dodatek, nie uprzedziła go jakie to gabaryty, a wziąłby swoich chłopaków do pomocy. W nocy spał jak zabity, bo jeszcze te kafle wtargał na 3 piętro po schodach, gdyż winda jeszcze nie działa. Fakt, że przy pomocy dwóch fachowców, ale dziś chodzi i stęka. Dobrze, że z uśmiechem.

Uśmiechniętego dnia! 🙂

Można było się spodziewać, że jak dziury są w ustawie, to z placówek pocztowych sklepy przebranżowią się w czytelnie ;pp Patałachy do kwadratu, obojętnie za co się nie wezmą!