Śnieg. Słońce. Śnieg. Słońce.
Czwartek zaczął się uśmiechem, mimo mocnego wyjścia środowego, mimo niewyspania z powodu niemożności zaśnięcia, mimo sypiącego za oknem nie wiadomo czego, tyle że białego. Dzień mógł się zacząć kacem moralnym po środowym wieczorze, szczególnie po przeczytaniu upublicznionych słów (Steve’a Jobsa):” Proszę doceniaj swoją miłość do rodziny, miłość do współmałżonka, miłość do przyjaciół...Traktuj wszystkich dobrze i bądź w przyjaznych stosunkach…” Odebrałam je bardzo osobiście… W środowy wieczór wybrałam miłość do siebie, nie mając ochoty uczestniczyć w „stypie”…Egoistycznie liczyłam na wesoły wieczór świętowania. Wystarczyło uprzedzić. Ale jak to Bliska powiedziała: nie egoistycznie, tylko asertywnie wyszło- ja wyszłam znaczy się. I tego się będę trzymała 😉 Dzień zaczął się uśmiechem po przeczytaniu wpisu, gdzie to niby czyjś tyłek miał się zetknąć z czyimś glanem. Zamiast skopanego tyłka, był indywidualny koncert: gitara i śpiew. BEZCENNE! (Mamusi zawsze trzeba się słuchać!- to tak na przyszłość ;)) Nieważne ile czasu się spędza ze sobą, ale JAK! I jakie to ważne, że komuś się chce dla drugiej osoby BYĆ, a nawet śpiewać 🙂 Wtedy mini zamienia się w maxi 🙂
Pognałam do ŚM, do salonu pana Tomka, a ten wziął mnie pod włos. Byłam przekonana, że nie dam się przekonać na zapuszczanie włosów. Jakoś nie widziałam w tym przyszłości= sensu. A tu p. Tomek, piejąc w zachwycie jakie to ja mam zdrowe (ha, ha), piękne włosy, mówi, że warto byłoby mieć je dłuższe; pyta się czy nie chcę zapuścić. Tak mnie zaskoczył, że się zgodziłam, wydukawszy by przy tym zapuszczaniu nie wyglądać jak koczkodan 😉 Niech na tej głowie będzie coś, co przypomina fryzurę 😉 Zresztą dopiero w domu, podczas telefonicznej rozmowy z Bliską, uświadomiłam sobie, że przecież w każdej chwili mogę ściąć z powrotem na krótko a raczej krócej- w końcu oddałam się w ręce fachowca. Ale w szoku tkwiłam 😉
Z salonu pojechałam po odrobinę wiosny, wszak za miesiąc wiosenne święta- czas na pochowanie resztek zimowego wystroju. Wyjeżdżając z parkingu, zaskoczyła mnie zima. Śnieg sypał zacięcie, ale miałam wrażenie, że to tylko wymiatanie kątów w niebie, a nie powrót zimy. Moja wieś przywitała mnie słońcem, choć ślady po śniegu jeszcze nie zdążyły stopnieć.
Dzień przypieczętowany uśmiechniętą rozmową telefoniczną (już wspomnianą)…
Zachciało mi się zmian na blogu, no i nie wyszło, choć byłam zdalnie sterowana 😉 Ptaszyska się pozbyłam, żabę wstawiłam, ale nie wzięłam pod uwagę, że blog migrował i obrazek był zapisany w treści a nie w tle. A przecież tyle razy sobie powtarzałam, że zanim kliknę „usuń”, to się trzy razy zastanowię 😉 I albo ja jestem niemota komputerowa, albo faktycznie nie da się tak zrobić jak było wcześniej. Na dodatek kolejność mi się poprzemieniała w panelu bocznym, i też nie wiem jak ją zmienić. Dobrze, że jakiś porządek udało mi się przywrócić, bo pewne odnośniki mi się zdublowały i bajzel miałam. Ale mam obiecane „następnym razem” i że „damy radę”- oby tylko nie tak, jak partia rządząca 😀
Dziś się wezmę za domowe porządki, tu mam nadzieję, pójdzie mi lepiej – samej, bo na pomoc nie mam co liczyć 😉 Z grubsza, bo po południu Tuśka przyprowadzi Pańcia, który zostaje na noc. Dziś śpię z przedszkolakiem 😀
Zapomniałam wspomnieć, że we wtorek widziałam stado dzikich gęsi…Kolejny zwiastun, że wiosna stoi za progiem…:) I tak sobie będę mówić, mimo iż właśnie znowu prószy białe…
Uśmiechniętego weekendu!!! :))