Prognozy przynajmniej te pogodowe brzmią optymistycznie, więc pierwsza myśl to „umyć okna”. Po jednym w ciągu dnia, moja wyobraźnia dawała sobie z tym radę. Mąż jednak usłyszał o moich planach i kategorycznie się sprzeciwił. Córcia…no cóż, zalet ma mnóstwo, ale mycie okien to nie Jej Mistrzostwo Świata. Myła niedawno i…gdybym wtedy miała siłę, to poprawkę bym strzeliła. Dobre duszki jednak nade mną czuwały, bo odwiedziła mnie dawno niewidziana koleżanka, która ochoczo się zgodziła na to, by parę groszy Jej wpadło do kieszeni.
Bo tu u mnie na tej mojej–nie- mojej wsi to ciężko o kogoś do takiej domowej roboty. Więc od wczoraj szaleje u mnie…a ja…no niestety przy niej też. Dziś to odczuwam, każdy mięsień mnie boli, a przecież nic takiego nie robiłam, bo co to jest powiesić tylko firanki (w tym czasie koleżanka udała się do własnego domu na niecałą godzinkę ), kurze gdzieniegdzie zetrzeć i umyć blaty szafek w kuchni…Normalnie jestem w szoku, że taka zaniemoga ze mnie ;). Więc dziś za dobrą radą nie tykam się niczego. Ona szaleje, a ja wdycham tylko cudnej świeżości zapachy…i zapach kwiatów z ogrodu. Mój wkład w dzisiejsze sprzątanie.
Zanim wcisnęłam klawisz publikuj …dostałam piorunującą wiadomość od męża. Był w domu u Przyjaciela wezwany na pomoc…szok…żona J. zmarła…nagle…Oboje dzielnie walczyli z Jego choroba nowotworową…A teraz Ona odeszła…rok młodsza ode mnie…
………………………………………………………………………………………………………………….
Miało być dziś optymistycznie…