życie…

Prognozy przynajmniej te pogodowe brzmią optymistycznie, więc pierwsza myśl to „umyć okna”. Po jednym w ciągu dnia, moja wyobraźnia dawała sobie z tym radę. Mąż jednak usłyszał o moich planach i kategorycznie się sprzeciwił. Córcia…no cóż, zalet ma mnóstwo, ale mycie okien to nie Jej Mistrzostwo Świata. Myła niedawno i…gdybym wtedy miała siłę, to poprawkę bym strzeliła. Dobre duszki jednak nade mną czuwały, bo odwiedziła mnie dawno niewidziana koleżanka, która ochoczo się zgodziła na to, by parę groszy Jej wpadło do kieszeni.

Bo tu u mnie na tej mojej–nie- mojej wsi to ciężko o kogoś do takiej domowej roboty. Więc od wczoraj szaleje u mnie…a ja…no niestety przy niej też. Dziś to odczuwam, każdy mięsień mnie boli, a przecież nic takiego nie robiłam, bo co to jest powiesić tylko firanki (w tym czasie koleżanka udała się do własnego domu na niecałą godzinkę ), kurze gdzieniegdzie zetrzeć i umyć blaty szafek w kuchni…Normalnie jestem w szoku, że taka zaniemoga ze mnie ;). Więc dziś za dobrą radą nie tykam się niczego. Ona szaleje, a ja wdycham tylko cudnej świeżości zapachy…i zapach kwiatów z ogrodu. Mój wkład w dzisiejsze sprzątanie.

 

Zanim wcisnęłam klawisz publikuj …dostałam piorunującą wiadomość od męża. Był w domu u Przyjaciela wezwany na pomoc…szok…żona J. zmarła…nagle…Oboje dzielnie walczyli z Jego choroba nowotworową…A teraz Ona odeszła…rok młodsza ode mnie…

………………………………………………………………………………………………………………….

Miało być dziś optymistycznie…

Prawda…

Jest dla mnie strasznie ważna. Nawet taka, co wali mocno w głowę lub kładzie na obie łopatki. Taka, po której wydaję się, że cały świat się wali, że człowiek dosięgnął dna. PRAWDA. Wbrew pozorom, ona daje mi siłę. Nie toleruję niedomówień, pół słów, owijania w bawełnę. Od dna zawsze można się odbić, najgorzej być zawieszonym w próżni. Słyszeć farmazony a nie konkrety. Mówi się, że lepsza najgorsza prawda niż najsłodsze kłamstwo. I coś w tym jest. Wiem, wiem, że w życiu nic nie jest czarno-białe, że nie ma jednego smaku ani jednego zapachu. Że to, co się wydaje oczywiste, dla innego jest zupełnie niezrozumiałe. Wiem i rozumiem, że czasem kłamstwo jest usprawiedliwione, w imię czegoś…Wiem, że prawda może zabić…zabić nadzieję, wiarę, miłość. Że czasem lepiej nie mówić, coś tam przemilczeć. Jednak ja osobiście chce wiedzieć. Wtedy mam zaufanie do rozmówcy, szacunek i wiem, że ktoś mnie traktuje poważnie. Z drugiej jednak strony skłonna jestem swoją wiedzą nie walić innych po oczach…Właśnie dlatego, by zaoszczędzić im choćby bólu. Paradoks?

Naiwna baba jestem…

Prawie 10 lat temu zanim położyłam się do szpitala uruchomiłam wszystkie znajomości. Teraz, gdy wszystko poszło szybko i sprawnie wydawało mi się, że nie muszę wykonywać żadnych specjalnych telefonów. Jak zwykle naiwna byłam…Nic przez te lata się nie zmieniło. To co się stało, można nazwać jednym wielkim cyrkiem, bo jak może nazwać to, że powinnam się znaleźć w innym szpitalu, brać całkiem co innego, a stopień zaawansowania na podstawie tego samego wyniku został oceniony przez dwóch lekarzy diametralnie różnie.
Dziś jestem w mieszkanku Tuśki, po kilku telefonach, po wizycie Przyjaciela, który kiedyś był lekarzem na tym oddziale i w rozmowie z własnym ojcem też lekarzem określił to, co mi zrobili jak lecenie sobie w ch…Moja Przyjaciółka, która też była obecna przy tym, stwierdziła, że mamy o to nowy termin medyczny…
Jutro już mam dwa spotkania, a w poniedziałek uruchomiony będzie jeszcze inny kontakt. Gdy  dziś powinnam brać już leki, a przesunięto mnie przez własne niedbalstwo na 8 października, bo nie ma terminów…to jeden kontakt do mojego ojca powiedział prostymi słowami: JAK JEST KASA TO NIE MA RZECZY NIEMOŻLIWYCH…
Proste?
Tylko ja naiwna.
ech…

Wyruszam…

Weekend spędziłam wśród Przyjaciół, którzy mój dom nawiedzili:)) Radośnie, spokojnie bez złych myśli…Jutro wyjeżdżam na krótkie wakacje, bo w następną środę znowu czeka mnie szpital. Teraz konkretne leczenie…Wczoraj odebrałam wyniki…niestety nie określili mi stopnia mojego skorupiaka i dalej nie wiem, na czym stoję. Pewnie całą wiedzę posiądę za tydzień. Może to i dobrze?? Bo nie mam zamiaru o tym myśleć, chcę wśród Przyjaciół spędzić chwil kilka, jakiś wypad w góry zaliczyć lub miejsca mi nieznane…

W dniu moich urodzin, 44. (pierwszy raz tu się do nich przyznaję i ostatni, bo Julii 24 bardzo mi się spodobały ;P) 4 dzień miesiąca, i w 4. dzień tygodnia, sobie pomyślałam, że dość tych czwórek, oby wynik był niższy. A może to jakiś znak? Wciąż nie wiem, choć mam nadzieję, że więcej czwórek już nie będzie…

Sofii była najbliżej, choć za, a nawet przeciw trafnie odgadła:))
Misia wiedziała, więc dyplomatycznie się wycofała :)))
Tak, jestem brunetką, przynajmniej na tym zdjęciu ;DDD blond włosów nigdy nie miałam ;)))

I często z głową w chmurach, ale stopy wciąż na ziemi z niecierpliwością przebierają ;))

Zostawiam Wam buziaki:)))

Wyruszam na poszukiwanie nowych zapachów…
Muszę się nimi nacieszyć, bo te, które mnie czekają, tylko o torsje mnie przyprawiają …

Jeszcze raz uśmiechy i buziaki dla wszystkich :)))****

Dziś czwórkowo…

… czyli urodzinowo i zagadkowo :))) Troszkę się ujawniamy 😉 Dla tych, co mnie dłużej i uważniej czytają żadnego problemu nie będzie z odgadnięciem charakteru, jak i wizerunku;)) Czyli, czy ja to ta ciemna czy blondyna ??? spokojna, powolna czy też niecierpliwa ?? Z głową w chmurach czy stopami na ziemi ?

No moi kochani…proszę o to obrazeczek…główkujcie już sami ;P

Która to ja i ile latek kończę?

Pisklęta wyfrunęły…

Bociany już odleciały, pierwszy dzwonek w wielu szkołach już  zabrzmiał, a u mnie opuszczone gniazdo. Cisza, spokój…coś, co nastąpić w końcu musiało. Pamiętam jak Tuśka szła do liceum w Dużym Mieście i z wielką torbą zamknęła za sobą drzwi, usiadłam w Jej pokoju i poleciały mi łzy. To było 4 lata temu…Teraz Misiek podąża Jej śladami, w tym samym mieście, w tym samym liceum. To Jego sukces, bardzo pragnął być właśnie w tym miejscu. Jest szczęśliwy, osiągnął to, co sam sobie założył, a nam rodzicom pozostaje tylko Go wspierać  w realizacji własnych celów. Zostaliśmy we dwoje z psem…już nie płyną mi łzy tak jak kiedyś, bo wiem, że te kilometry nie rozdzielą nas, że bliskość, którą stworzyliśmy wychowując nasze dzieci nierozerwalna jest. Pewnie, że rozstanie mogło nastąpić  później, że tu na miejscu tez są szkoły, ale dzieci  dokonują wyborów i trzeba im na to pozwolić. Przede wszystkim im zaufać, choć smutno się nagle zrobiło i ciężko na duszy, to serce się cieszy widząc uśmiechniętą buzię i radosny głos własnego dziecka. Oto młody człowiek zaczyna kolejny etap swego życia…Jakże ważny…nowe środowisko, nowe przyjaźnie i ta samodzielność i odpowiedzialność . Ufam bardziej niż 4 lata temu, choć teraz wypuszczam z gniazda pisklę płci męskiej ;)). Wiem, czuję, że moje dzieci  nie oddalą się od nas, choć fizycznie to właśnie robią. Córcia w końcu już 5. rok będzie poza domem…A od maja  już w ogóle w domu rodzinnym nie mieszka. Nawet jeśli wracała na weekendy i teraz przez wakacje, Jej samochód zatrzymywał się 8 km bliżej…Postanowiła  zamieszkać z chłopakiem….i ten wybór trzeba było zaakceptować. Misiek pewnie będzie często na weekendy przyjeżdżał, aż  nastąpi ten moment, gdy coś lub ktoś Go w Dużym Mieście zatrzyma. Na dłużej….być może na zawsze….Taka jest kolej rzeczy….takie jest życie….