Otwarte czy zamknięte…

Drzwi.

Toczy się zażarty spór o drzwi kościelne. Mają być zamknięte na cztery spusty w tej pandemicznej rzeczywistości, czy otwarte dla potrzebujących strawy duchowej wiernych i dla potrzebujących kasy księży. No sorry Winnetou, ale czytając, słuchając księży jak ich hierarchów, to wieje hipokryzją na kilometr. Bywa, że totalną głupotą. Osobiście uważam, że mogłyby być wszystkie drzwi otwarte, nie tylko te kościelne, gdyby wszyscy stosowali się i przestrzegali: dystans, maseczka, dezynfekcja. Ale to utopia. Mamy społeczeństwo, jakie mamy, i nie wystarczy być przeciwnikiem rządzących, którzy poprzez obostrzenia chcą zdyscyplinować społeczeństwo, bo antyszczepionkowcy i koronasceptycy nieuznający pandemii są wyznawcami wszelkich opcji politycznych tudzież żadnych, za to negujący dorobek lekarzy akademickich. No taki Zięba to dla nich autorytet! I wszędzie widzą spisek na ich życie, a covid-19 to tylko trochę inna grypa.

Nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak trudno zrozumieć ludziom, że tak wiele zależy od nich samych. Za to rozumiem, że bardzo trudno stosować się do wszystkich próśb władzy. Najtrudniej chyba jest trzymać dystans z najbliższymi- bo to wręcz okrutne!

W sobotę na kilka godzin przyjechały Młodsze Dzieci. Tuśka się izoluje sama z siebie, bo w pracy na kilka osób w biurze trzy z potwierdzonym covidem. Na szczęście może pracować zdalnie. Nie widziałyśmy się wraz z Najmłodszymi już grubo ponad dwa tygodnie. Wspólne święta wciąż pod znakiem zapytania. Najprawdopodobniej Misiek z Atą przywiozą Tatę na kilka godzin w wielkanocną niedzielę. Ale to jeszcze nic pewnego.

Ale! Są i cudnie przyjemne wiadomości. W tym tygodniu będziemy mieć dwa dni lata 🙂 I co ważniejsze- WOŚP zebrała dzięki naszej solidarności, szczodrości, bo potrafimy wspólnie stworzyć jedyną taką wspólnotę pełną empatii, radości, energii i cudownych barw w całym świecie łącznie z kosmosem :D…210 813830,10. Brawo MY!

Inaczej…

Mimo szalejącego zmutowanego wirusa- nie pomogły zaklęcia narodowego kłamcy, który kilkakrotnie już oznajmiał odwrót i zachęcał, żeby się go nie bać- mimo wciąż obecnego strachu, niepewności, to odbieram obecny czas inaczej niż rok temu, gdzie niewiedza, obrazki z Chin i Europy były przytłaczające. Minął rok, wszyscy jesteśmy zmęczeni, znowu na święta zamknięci, rzeczywistość skrzeczy…ale dla mnie osobiście jest inaczej. Przede wszystkim dlatego, że jestem w domu. Jak ktoś większość swojego życia mieszka w domu z ogrodem, to wie, jakim luksusem jest wyjście bez maseczki, żeby zaczerpnąć wiosennego powietrza, bez oddalania się gdzieś dalej, bo brak sił. Ale! Żeby nie było. Wszak prace wiosenne w ogródku czekają. Skopanie, wyplewienie, grabienie, ustawienie skrzynek, wsypanie odpowiedniej ziemi, posadzenie i posianie… To wszystko się zadziało! Choć ja tylko chodziłam, dreptałam, kucałam, a czasem przysiadłam na pieńku, czyli, innymi, słowy nadzorowałam 😉 Jak stara zniedołężniała, zrzędliwa baba.

Zobaczywszy przez okno kuchenne Ciocię, która rozprawiała się z zielskiem, czym prędzej udałam się do niej, wcześniej umówiwszy się z dwoma osobnikami płci odmiennej do pomocy, a właściwie realizacji moich wymysłów. Pośpiech był wskazany, bo zaraz cały ten obszar byłby zaanektowany przez ziemniaka. Kompera. Nie tym razem!

Zdążyłam. W domu nierozpakowana walizka łypie na mnie okiem, obiad w powijakach, czyli w sferze pomysłu, ale proszę bardzo…. oto efekt.

eksperyment na obcej ziemi ;p

Czuję się usatysfakcjonowana, bo w pierwszej skrzyni już wsadzona dymka na szczypior i posiana natka pietruszki! A ja dotleniona jak już nie pamiętam kiedy. Cudnie! Rok temu byłam tego pozbawiona, siedząc- z własnej decyzji- sama w mieszkaniu, więc mimo iż wciąż wiele niepokojów, to jak napisałam do PT teraz wiesz, dlaczego nie chciałam zostać w DM i przeczekać tej fali- najwyżej umarnę grzebiąc w ziemi ;p, czuję, że żyję! Ta normalność, choćby tylko na skrawku własnej posesji, pozwala patrzeć bardziej optymistycznie na to, co się dzieje wkoło.

Swoją drogą, chyba nikt się nie spodziewał, że tak długo i tak intensywniej covid-19 będzie nam meblował życie, odbierał je i rujnował zdrowie… Dzieci Młodsze mają nowy, ostateczny termin ślubu. W lipcu. To już trzeci. Śmieję się do PT, że co sobie obiorę cel do dożycia, to albo on się oddala, albo pojawia się kolejny. Prawidłowo, prawda? Bo dobrze mieć cele, choćby tylko takie efemeryczne, jak zjedzenie tegorocznej sałaty z własnego ogródka, a potem cukinii… i łzy i radość z powodu szczęścia własnego dziecka.

Opuszczam azyl…

Muszę się sama zawieźć do DM- taki klimat. Kombinowałam różne rozwiązania, ale muszę postawić na samowystarczalność 😉 Choć jutro rano do szpitala zawiezie mnie PT, bo Misiek bladym świtem goni do innego miasta na budowę, gdzie spędzi kolejny cały dzień, wracając do domu około 20. Podejrzewam, że zobaczymy się dopiero w kancelarii notarialnej w środę. Taki klimat. Tęsknie za zupełnie innym… Za kawą i ciachem w ulubionej kawiarence z Aliś, obiadem w restauracji z Dziećmi Młodszymi, wieczorową porą spotkaniem z PT. Gdzieś tylko w tle była wizyta w szpitalu, która od roku zdominowała moje przyjazdy do miasta. Dziś myśli tylko wokół niej… Kiedy w końcu to się zmieni?…

Wstawiłam pranie, bardzo późnym wieczorem. Wsypałam proszek, zaprogramowałam, włączyłam i wyszłam z łazienki, udając się do sypialni. Słyszałam jak pierze. Słyszałam! Zasnęłam. Po czym w nocy obudził mnie nacisk na pęcherz, więc zwlekłam się półprzytomna z łóżka i zataczając się doszłam do łazienki, przy okazji wyłączając pralkę i otwierając jej drzwiczki. Wyciągnę rano-pomyśłam. Rano zapomniałam. Dopiero kole południa… matkojedyna moje pranie się kisi… Zaczęłam wyciągać- jakieś takie lekko wilgotne… NIEWYPRANE! Już miałam zejść na dół i oznajmić OM, że pralka się zepsuła, gdy coś mnie tknęło i zajrzałam do pojemnika na proszek. Był. Nastawiłam pranie jeszcze raz. Patrzyłam co się dzieje w bębnie z nabożną uwagą… ufff.
Od trzech dni mamy przerwę w dostawie prądu w najmniej nieoczekiwanych momentach. Wieje. Dziś dodatkowo brak wody. Piszę jednym palcem w telefonie, więc za treść i inne błędy nie odpowiadam ;p

Kawy nie piłam już 8 tygodni. I nie wiem, co to oznacza.

Słońca i uśmiechu dla Was 🙂

Spadające temperatury…

Widok 37,2 kresek na termometrze (tak, kazałam zakupić szklany, gdyż jeszcze chwilę i termometr bezdotykowy doprowadziłby mnie do wariatkowa, gdziekolwiek ono jest- kilka pomiarów i każdy inny) ucieszył mnie tak, jakbym dostała śniadanie do łóżka z szampanem i truskawkami. A może nawet bardziej. Poszczepienna temperatura ustąpiła. Radość byłaby większa, gdyby nie kaszel i jednak jakieś jej podwyższenie. Trochę mnie to martwi, bo we wtorek szpital, w środę sprawy notarialne w DM. Mimo że przez 1,5 doby trawiła mnie gorączka, ból głowy i ręki to uważam, że mój NOP był z tych lekkich. Zgłosiłam to Rodzinnej, a ona ma to zanotować do odpowiedniego systemu. Uważam, że każdy, kto ma jakieś objawy (samego bólu ręki to bym nie zgłaszała) powinien to zgłosić, dla rzetelnego obrazu danego preparatu. Podejrzewam, że oficjalnie podawana ilość poszczepiennych reakcji jest bardzo zaniżona, bo mało kto zgłasza lekarzowi pierwszego kontaktu swoje objawy, a to on ocenia, czy jest to NOP (można też prosto do Sanepidu, ale nie wiem, czy ten nie przekierowuje jednak do lekarza).

U Tuśki w pracy najprawdopodobniej covid. Dziewczyna od środy na kwarantannie, bo mąż chory potwierdzony testem, a sama już wieczorem w środę zaczęła mieć objawy. Testu nie zrobiła, więc żadne osoby z jej kontaktu nie są objęte kwarantanną. Ale to jeszcze nic. Szczytem było to, co zrobił znajomy PT, wiedząc, że ma koronę, zawiózł swoją matkę na szczepienie… i ją zaraził.

OM nie ma przeciwciał, co wale mnie jakoś nie dziwi. Acz dopuszczam wszystko, nawet niemożliwe, bo jedyne co jest pewne, jeśli chodzi o covid-19, to to, że przebieg zakażenia jest nieprzewidywalny. I lepiej omijać go szerokim łukiem. Bo to nie jest tak dobrze, że już przeszłaś/przeszedłeś, masz to za sobą, gdyż zachorowanie nie chroni przed kolejnym, ani szczepienie. Na pewno nie wszystkich. Dopóki będzie duża skala rozprzestrzeniana się, to będą kolejne mutacje, na które słabiej zareagują przeciwciała po przechorowaniu czy zaszczepieniu. Ale niektórym to ciężko pojąć, więc dalej brak dystansu i maseczek.

Nie bywam w przychodni POZ, mając kontakt rodzinny ze swoją lekarką, ale teraz- co oczywiste- musiałam być. Ludzie piszą, że w ich ośrodkach zdrowia puste korytarze i tylko porady telefoniczne. U Rodzinnej, podczas mojego pobytu oprócz pacjentów na szczepienie, rodzice z chorymi dziećmi (umówieni na konkretne godziny), przyjmujący specjaliści, a do laboratorium taka kolejka, że Rodzinna wybrała się z OM, żeby nie musiał w niej stać. W szpitalu, na oddziale na którym bywam, bez przerwy się operuje, podaje chemioterapię. Myślę, że tak samo chorzy na raka nie są pozbawieni specjalistycznej opieki w ZCO w DM.

Od jutra już wiosna astronomiczna. Jeszcze zimna- temperatury spadają, zamiast rosnąć- i kapryśna, ale to się szybko zmieni. Powieje cieplejszy wiatr, słońce przygrzeje i świat się zazieleni… czekam na to z utęsknieniem.

Słonecznego weekendu 🙂

Skłamałabym…

Gdybym powiedziała, że się nie boję, to byłaby to nieprawda. Ale to nie jest strach obezwładniający, paraliżujący, destrukcyjny, taki, który wywraca wszystko do góry nogami, powodując zmianę zdania, burzy już dawno poukładane klocki… Ponieważ to nie paniczny strach przed covidem pcha mnie do tego, by się zaszczepić za wszelką cenę. Wierzę w medycynę, w naukę. Jednocześnie zdaje sobie sprawę z różnych zagrożeń, jakie niesie za sobą każde leczenie. Tak, dlatego obawiam się, jak mój organizm zareaguje na szczepionkę. Szczególnie że mam towarzystwo skorupiaka i biorę piguły, które nieźle rozrabiają w moim organizmie. (Chemioterapia zwiększa ryzyko zakrzepicy 6-krotnie, również wkłucie centralne). Jestem osobą, która chce mieć poczucie, że zrobiła wszystko, co mogła w danej sytuacji. Nie przegapiła, ale przede wszystkim nie zrezygnowała z proponowanych możliwości, które z każdym dniem oferuje nowoczesna medycyna. Inaczej już w którymś momencie tego mojego podróżowania w nieproszonym towarzystwie, odeszłabym bez możliwości powrotu… Dlatego zamiast ścieżki strachu, wybieram ścieżkę nadziei i wiary. I solidarności. I odpowiedzialności.

Kolejna moja przyjaciółka, tym razem wraz z mężem jest ukoronowana. Tydzień przechodziła ciężko, ze spakowaną torbą do szpitala, w którym notabene będąc na teście (dwa ujemne, trzeci dodatni- pcr, bo pierwsze to antygenowe), chciano zostawić. Właściwie już od dwóch dni nie musi być w izolacji, ale kompletnie nie czuje się na siłach, by wstać i funkcjonować normalnie. Skończył jej się antybiotyk, chce prześwietlić sobie płuca… jej lekarz rodzinny dostępny dopiero za dwa dni… Mężowaty, nasz przyjaciel, czuje się dużo lepiej, przechodzi łagodniej, ale w izolacji pozostaje o tydzień dłużej. LP mi powiedziała, że jeszcze nigdy tak ciężko nie chorowała. Obie, PT i LP, poinformowały mnie, jak już wyszły na prostą w chorowaniu, bo nie chciały, żebym się zamartwiała ich stanem.

Moje „covidowe płuca” są zagadką. Może gdybym miała je całe prześwietlone, a nie tylko niewielki fragment, byłaby jaśniejsza sytuacja. Jak wszystko dobrze pójdzie, to w środę zostanę zaszczepiona (nawet gdybym była ozdrowieńcem, to mnie nie dotyczy 6-miesięczny odstęp po przechorowaniu),a OM czekając na mnie, zrobi sobie test na przeciwciała. Być może on też nie rozwiąże zagadki, ale gdyby się okazało, że je ma, to większym prawdopodobieństwem byłoby, że ja przeszłam zakażenie. Bo jak to Rodzinna powiedziała „matowa szyba” nie musi oznaczać zaraz covidu, a test jest tylko testem (dwa ujemne).

dopisek:

zaczipowana od dwóch godzin!

dopisek 10.30 am czwartek

Po dobie od zaszczepienia gorączka 39,3, w nocy pierwszy pomiar 40,7 drugi 39,8, boli ręka i głowa, ale nie aż tak, żeby brać prochy. I tak biorę na zbicie gorączki. Ogólnie nie jest źle, ale martwi mnie to, że być może oprócz reakcji na szczepionkę mam jakaś infekcje. Były i są ku temu przesłanki 😦

Jakby lżej…

Dziesięć firm startuje do przetargu- wygrywa jedna. Właściciel firmy, która złożyła najlepszą ofertę, to zły człowiek jest. Specjalnie zaniża kosztorys, żeby jego siostrzeniec nie wygrał przetargu. Ciotka w tej sprawie nie zadzwoniła do swojego brata ani do mnie tylko do bratowej mojej Mam- ta do mnie. Kurtyna.

Współwłaściciel firmy Taty został szczęśliwym posiadaczem szerokiego zakresu uprawnień budowlanych (instalacyjnych) i projektowych. Od rana we wtorek siedziałam jak na szpilkach, czekając na wieści, ale był czas, że zapomniałam się denerwować, gdyż w międzyczasie odbyłam trzy długie rozmowy, rozwiązując problemy tego świata- z Ciocią , Aliś i PT. Dopiero kiedy podczas rozmowy z jedną z przyjaciółek piknął mi sygnał, że ktoś dzwoni, to przypomniałam sobie, że czekam… To był (tylko ;pp) OM, a ja już od tamtej pory (14) o niczym innym nie mogłam myśleć, jak o egzaminie. Po 16 napisałam SMS-a: i jak? Bo przecież egzamin ustny nie może trwać od bladego świtu po sam wieczór. Nie został dostarczony, czyli syna ma wyłączoną komórkę. Po 17 dzwoni i słyszę, że jedzie już autem oraz słowa: część mamuś… cześć, jak tam?… a weź przestań, trzymali mnie 9 godzin…iiii???… głodny jestem, zmęczony… ale?… zdałem! Słodki jeżu synu, nie mogłeś zacząć od ostatniego wyrazu, a nie mi tu serwujesz jakąś dramaturgię 😉 Dziadek już wiedział, (pewnie Misiek miał pierdylion nieodebranych połączeń od niego), i chciał, żeby Misiek od razu przyjechał na ranczo porozmawiać. Dzwonię do Taty, który ostatnio nie był w najlepszej formie psychicznej i słyszę radośniejsze tony w jego glosie. Wiesz, jak ja się martwiłem. Wiem, ciągle się czymś martwisz. Bo wiesz, zdobyć takie uprawnienia, to jak skończyć drugie studia. Szczególnie gdy stare pryki w komisji egzaminacyjnej uważają, iż tak młody człowiek nie może posiadać tak szerokiej wiedzy praktycznej.

Do Tuśki zadzwoniono z OPG- w kwietniu ma termin wizyty wraz z badaniami w tym rezonans. Ostatnio miała w sierpniu- poślizg dwóch miesięcy to jak na coidową rzeczywistość nie jest źle. W ogóle nie jest źle, bo sami zadzwonili- do tej pory dzwonili raz w roku, a Tuśka dzwoniła w połowie rocznego odstępu. Nie muszę chyba pisać, że ja już jej jakiś czas marudziłam, żeby się umówiła na badania.

W niepewnej przewidywalności…

Bezsprzecznie nikt nie lubi zakazów i nakazów, które przemeblowują życie, więc trudno się dziwić różnorodnym reakcjom na nie. Naturalną rzeczą jest to, że część społeczeństwa się buntuje. Wewnętrznie. Werbalnie. Czynnie. Nic tak jak obostrzenia covidowe nie wywróciło naszego życia, więc trudno też się dziwić, że niektórzy je łamią. Zaskoczeniem może być tylko to, że tyle osób nie ma poczucia odpowiedzialności, solidarności…wyobraźni, nie mówiąc już o podstawowej wiedzy. Okradzeni z poczucia bezpieczeństwa i jakiejkolwiek przewidywalności, negujemy wszystko bądź przesadnie panikujemy. Z jednej strony mamy chaos i nieosadzone w prawie zakazy i nakazy, a z drugiej…nasze życie zawodowe oraz prywatne i zdrowie. W wielu sytuacjach kolizja nieunikniona. Wyrzeczenia.

W całym życiu pewnie każdemu przytrafiło się złamanie jakiegoś zakazu. Nie, że od razu ciężkiego kalibru, takiego, który rzutowałby na własne czy innych bezpieczeństwo. Łamiemy zakazy, szczególnie wtedy, kiedy nam samym wydają się idiotyczne, nieużyteczne, szkodliwe. Kiedy dotkliwie ingerują w nasze życie. W czasie pandemii rozkwitło nam podziemie, bo to nie jest tak, że jak czegoś nam władza zabroni, to tego już nie ma. Dobrym przykładem jest zakaz aborcji. Ale ja nie o niej…

Z mediów możemy się dowiedzieć, że są organizowane imprezy w lokalach mimo ich zamknięcia. Odbywają się też huczne imprezy rodzinne i towarzyskie oraz wesela, choć branża weselna jest nieustająco zamrożona od października. Nasi przyjaciele w kwietniu wybierają się na ślub i wesele. Niezbyt liczne, bo 30-40 osób, gdyż (podobno) ma być tylko najbliższa rodzina. Część rodziny młodego przechorowała covid-19, ale nie wszyscy. Z rodziny Młodej- nie wiem. Ryzykują, nie tylko możliwość zarażenia się, ale też łamiąc restrykcje, bo do tego czasu nie zniknie zakaz przebywania pięciu osób spoza domowego gospodarstwa, nie mówiąc już o organizacji wesel. Moja przyjaciółka zaraziła się wirusem, przyjmując w domu dwie obce „osoby”. To jest loteria. Nieprzewidywalność.

Tak się zastanawiam, czy sama zawsze stosowałam się do nakazów. Otóż, kiedy byłam na cmentarzu i w promieniu 10m od grobu Mam nie było nikogo, to ściągałam maseczkę. Większych przewinień nie mam ;P A Wy?

Nie sądzę, żebyśmy szybko wrócili do tej normalności i przewidywalność, jaką mieliśmy przez pojawieniem się wirusa. Zmuszeni jesteśmy, by nauczyć się z tym żyć. Bo to nie jest na chwilę. Minął już rok. Oczywiście, że sytuacja w końcu będzie normalniała i bardziej przypominała życie sprzed. Oby jak najszybciej i jak najbardziej.

Obawiając się dyskwalifikacji do szczepienia, na początku myślałam sobie, że jak się zaszczepią moi Bliscy to moje bezpieczeństwo wzrośnie, i że to wystarczy. Szybko zmieniłam zdanie. Mimo że nie mam żadnej gwarancji, że uzyskam odporność, to chcę mieć poczucie, że zrobiłam wszystko, żeby się chronić, jak również chronić innych. Kolejny nowy termin mam w przyszłym tygodniu- dostałam wiadomość zamiast kwiatka w Dzień Kobiet 🙂 Rodzinna powiedziała, że od kiedy są szczepienia, to u niej zachorowalność spadła o 60%. I czy to nie jest piękna rekomendacja, by się zaszczepić?

Jak już musi…

Znana osoba (dziennikarka, pisarka…) ogłosiła na własnym profilu w mediach społecznościowych, że właśnie przeszła profilaktyczną mastektomię. Było dużo komentarzy, post ten został udostępniony (przedrukowany) przez różne media na portalu. Zrobiło się głośno na temat. Temat mnie jak najbardziej interesujący. Pod kątem świadomości kobiet. Dlatego też, poczytałam niektóre komentarze pod publikacjami.

Niektóre osoby, a mam wrażenie, że kobiety w tym przodują, niestety, uważają, że mają prawo pouczać, strofować, dawać rady typu „ciocia dobra rada”- NIE POPROSZONE. I to one dobrze wiedzą w jaki sposób ktoś, kto chce coś zakomunikować bądź uświadomić swoją społeczność, powinien to zrobić. Jak chce to niech… Raz, że nie powinna to robić celebrytka, a dwa… z łóżka. Bo w taki sposób to pokazuje tylko swoje ja i ego. No cóż, niektórym umyka ważność takiej decyzji, jak również waga, że się z nią ktoś dzieli ze światem. Z przykrością stwierdzam, że wciąż o profilaktycznej mastektomii kobiety niewiele wiedzą. Pomijam głosy, że ta moda przyszła z Ameryki, kiedy to Angelina oznajmiła, że się poddała operacji usunięcia piersi, bo Onkologiczne Poradnie Genetyczne rekomendowały taką profilaktykę już na długo przed (sama miałam operację w 2001 roku), ale wciąż są głosy, że w Polsce nie refundują takiego zabiegu. Refundują od 2019, a wcześniej dzięki różnym grantom właśnie po skierowaniu z OPG. Jestem tego dowodem, jak również Tuśka. Ale nie w tym problem, bo to są przynajmniej komentarze, z których cokolwiek potem wynika. Nie rozumiem tylko tego, że przy tak ważkim temacie, sporo kobiet ma dylemat, po co to ogłaszać. A już z łóżka? Bo co za tym się kryje- pomoc, czy własne ego, bo chcę się pokazać, nieważne jak, aby pisano… Słodki jeżu, ktoś naprawdę ma duży problem ze sobą i w postrzeganiu, odróżnianiu, co w tym świecie jest istotne. Nasze kobiet- ale i nie tylko- zdrowie.

Nigdy nie czułam, że należę do wspólnoty Amazonek. Nie miałam takiej potrzeby. Operacja, leczenie i całkowity powrót do zdrowego życia, które wchłonęło mnie całym sobą. Moją grupą wsparcia byli Bliscy- zdrowi. Rozumieli mnie jak nikt, bo otwarcie z uśmiechem rozmawialiśmy o wszystkim. Nawet udokumentowana wiedza o obciążeniu genetycznym, nie skłoniła mnie, żeby szukać takich kobiet jak ja. Kiedy zakładałam bloga (pięć lat po diagnozie), to nie wyszukiwałam blogów ze skorupiakiem w tle. Fakt, że założyłam go z myślą, że kiedyś zadedykuję go moim Bliskim. Ale wszyscy, co mnie już dłużej czytają, to wiedzą o tym. Nie udzielałam się ani nie udzielam się na żadnych forach onkologicznych. Dawno temu z polecenia na pierwszej stronie Onetu kilka razy trafiłam w sieci na post w temacie onkologicznym; nawet zostawiałam komentarz, ale nie wracałam, nie śledziłam blogów typowo rakowych zdominowanych tym tematem. (Oprócz Miriam, ale to zupełnie inna historia). Przypominam o tym, bo mimo takiego podejścia, uważam, że warto się dzielić swoim „doświadczeniem” w tej chorobie. A osoby znane i lubiane mają większe przebicie. To tak właśnie działa.

Wczoraj zadzwonił do mnie Wujek. Oboje z Ciocią są 70plus i oboje bez terminu na szczepienie. Zgłosili się do systemu i spokojnie czekali na SMS-a, który do dziś do nich nie dotarł. Myślę, że chcieli poczekać, mieć czas na rozeznanie się, co do skutków tych szczepień, dlatego na początku nie panikowali. Wujostwo wie, że mój Tata jest zaszczepiony już drugą dawką, a dzień przed telefonem do mnie oglądali SK, a tam znany i lubiany satyryk oznajmił, że został zaszczepiony i czuje się bardzo dobrze, oraz wszyscy seniorzy w jego rodzinie również. I Wujek postanowił wziąć sprawy w swoje ręce…czyli za telefon. Tak działa magia przekazu, obrazu. Dopóki nie usłyszysz i nie zobaczysz, że ktoś coś… Świadome osoby to wiedzą. Dlatego, nawet jeśli często mają jakieś wątpliwość, czy dzielić się w końcu jakby nie było intymnymi przeżyciami, to robią to. A potem muszą czytać farmazony od paniuś, co to wiedzą jakie były intencje takiej decyzji i uzurpują sobie prawo, żeby mówić komuś jak ma postępować. Bo jak już musi, to niech... nie robi tego z łóżka.

Wysypało mnie. Być może to przez antybiotyk. Jeszcze w trakcie brania mocno zaczęło mnie swędzić całe ciało, no a od wczoraj wysypka- 6 dni po skończeniu brania leku. Przynajmniej już tak nie swędzi. Rodzinna przypomniała mi, że mam w swojej apteczce (jakiś) lek przeciwalergiczny, w razie potrzeby. Ale mam wrażenie, że uczulenie jest już w odwrocie.

Miłego weekendu! 🙂

Mozolnie…

Budzi się przyroda do życia, a wraz z nią i ja. Właściwie to ja jestem obudzona (wyspana za wszystkie czasy), ale wolałabym być pobudzona ;p Tak, żeby energia mnie rozsadzała. To długa droga, cel być może nie do osiągnięcia, ale się nie poddaję! Walczę, choć częściej poleguje. Ostrożnie wyszłam do ogrodu na rekonesans. Zobaczyć jak tę zimę przeżyły krzaczki wkopane w zeszłym roku. Mam wrażenie, że lepiej niż ja. Przy okazji zobaczywszy p.M. naszego pracownika, poprosiłam o ratowanie magnolii- czyli wyrzucenie krzaczorów zasłaniających jej światło i przycięcie orzecha. Dla Rudej odwiedzającej nas codziennie i jej rodziny, orzechów zostanie jeszcze wystarczająca ilość. Zresztą nie samymi orzechami wiewióry żyją. Oczami wyobraźni już widzę skrzynki na warzywa. Bez nich właściwie to nie ma sensu nic siać czy wsadzać. A i tak pewnie Ciocia część ziemi zagospodaruje na ziemniaki (wrrr!) i ogórki. Będę się musiała jakoś zorganizować 😉 Na razie to mam dylemat, czy kolejny raz nie odwołać wizyty u fryzjera. Mam w czwartek, ale boję się jechać…

marcowe koty w moim ogrodzie 😉

i przebiśniegi PT 😉

Seniorzy w rodzinie już zaszczepieni- cała trójka czuje się dobrze! Na tapetę znów wszedł ślub, bo dzieci muszą przeprowadzić ze sobą rozmowę, co robić. Nic nie wskazuje, żeby w maju odmrożą branżę weselną. A tu jeszcze na ślubie może być tylko 5 osób, chyba że zrobi się go w plenerze, co jest w planach, tylko co dalej? Gastronomia wciąż zamrożona to nawet wspólnie obiadu w towarzystwie najbliższych się nie zje. A termin już za 2,5 miesiąca… Smutno mi, bo rodzina powinna żyć i ślubem i weselem, a tu po raz kolejny nie wiadomo co robić. Decyzja jednak należy do Dzieci Młodszych. Tylko wiecie, coraz trudniej jest mi dożyć tej chwili ;p Ale gdy się zaszczepię! Muszę się tylko uzbroić w cierpliwość, bo po antybiotyku i infekcji jest zalecone odczekanie dwóch tygodni… No i jak wypadłam z kolejki, to wcale tak łatwo nie jest do niej powrócić, kiedy szczepionek jest tyle samo dostarczanych co tydzień. Aczkolwiek jestem dobrej myśli. Zresztą tylko one mi pozostały, bo inaczej to człowiek wpadłby do czarnej dziury i się nie wygrzebał.

Nie potrafię zrozumieć przeciwników szczepień. Choćby dlatego, że negują osiągnięcia medycyny. Wymierne. Zbadane. Nowa metoda mRNA zastosowana w niektórych szczepionkach na covid nie wzięła się znikąd. Z powodzeniem stosowana już przy leczeniu raka A teraz uwaga! Ma być zastosowana przy leczeniu genetycznej choroby, jaką jest mukowiscydoza, w której to do tej pory leczono tylko objawy, a nie samą chorobę. Po wieloletnich badaniach są już pierwsze zwiastuny, że to działa- paradoksalnie pandemia przyspieszyła możliwość wymiernej pomocy chorym! Wiecie, jak widziałam twarz Profesor zajmującą się już ponad 20 lat tą chorobą, która na wizji tłumaczyła, na czym to polega, to widziałam wielką radość! I satysfakcję. I tak się zastanawiam, czy ktoś, kto neguje szczepionkę, gdyby jemu albo jego dziecku zalecono w chorobie nowotworowej zastosowanie metody mRNA, albo przy mukowiscydozie, to by odmówił, twierdząc, że to niezbadane i nikt nie bierze za to odpowiedzialności. (Co w ogóle jest nieprawdą). Bo tak uważa w kwestii szczepionek. Powielając na ich temat kompletne bzdury.