Pandemia…

W sobotnią noc, zamiast w rytm muzyki żegnać się z karnawałem, znalazłam się przy suto zastawionym i…zakrapianym stole. Nie, żebym ja święta jakaś była…lubię szampana, choć szybko uderza do głowy, więc pijam go (w większych ilościach ;p) tylko z przyjaciółmi, najbardziej lubię czerwone wytrawne lub półwytrawne wino i zimne piwo w gorące letnie wieczory. Więc nie stronie, ale i nie nadużywam, choć w przeszłości jakieś tam grzeszki popełniłam 😉 Jednak nie przeszkadza mi to u innych, bo gdy jakiś pion czy też raczej poziom trzymają, to jest ok…Oj miałam w swoim życiu długi okres gdzie z przyczyn nie ode mnie zależnych, nawet kropli nie wypiłam, a świetnie się bawiłam w pijącym towarzystwie, bo w dobrym towarzystwie to zupełnie nie przeszkadza…I przedwczoraj też tak było, choć jednak coś mnie zaskoczyło i zastanowiło…dlatego piszę ten „trunkowy post”;) Towarzystwo było mieszane: młodzież, starsza młodzież i najstarsza młodzież, czyli my 😉 Rozmowa zeszła na temat tegorocznej studniówki jednej z pannic. I oto słyszę z ust młodej, ślicznej dziewczyny jak to nauczyciele rewizje przeprowadzili, a im i tak się udało alkohol przemycić…w pończochach pod sukienką. Pomysłowe i ryzykowne, nie powiem, tylko po co? Czy już młodzież nie potrafi się bawić bez trunków wszelakich? No to mnie szczerze mówiąc tak mocno nie zdziwiło, jak głosy znad stołu brzmiące jednym chórem, że powinna studniówka być z alkoholem za pozwoleniem szanownego grona pedagogicznego. W końcu pełnoletni są…młodzież oczywiście, no grono też. I tak się zastanawiam czy ja jakaś dziwna jestem, czy co? Bo to, że alkohol dozwolony jest od lat 18. i dostępny na każdym rogu i reklamowany gdzie się da, to ma i wejść za przyzwoleniem na imprezy szkolne, no bo jeśli ma się już odpowiednią ilość lat…ech…No i to przeświadczenie, że bez czegoś mocniejszego już nie ma dobrej zabawy…rozpowszechnia się szybciej niż wirus…Pandemia, nie ma co…

Pierwsze kroki…

Nie pamiętam pierwszych kroków Miśka, ani jaki to był dzień, ani miejsca…żaden obraz się nie utrwalił. Gdzieś tam mam zakodowane, że już miał skończony pierwszy rok. Za to Tuśki, choć starsza pamiętam doskonale…Pierwsze swoje pięć kroczków zrobiła, nie mając jeszcze 11 miesięcy, ale upadła i mocno wystraszona długo prób nie ponawiała. Któregoś dnia gościliśmy przyjaciół przy stole, a było to pięć dni po pierwszych urodzinach Tuśki, niepostrzeżenie zaczęła sama chodzić, długo nikt z nas nie zwracał uwagę i o mały włos i przegapilibyśmy ten moment…;) Wczorajszy dzień na pewno zapamiętam… Misiek wrócił z ferii i pierwsze co zrobił, to odstawił kule i na moich zdziwionych oczach przeszedł kilka kroków. Od wypadku minęło 3 miesiące i 27 dni. Doczekaliśmy się 🙂 Za oknem coś niesprecyzowanego bardzo drobniuteńkiego właśnie sypie…A co tam niech sypie ja mam w sercu maj, a w duszy najpiękniejsze melodie 🙂

Spojrzenie z perspektywy…stażu…;)

Po kilku latach małżeństwa, a czasem nawet wcześniej patrzymy na swoją drugą połówkę i zastanawiamy się gdzie się podział tamten chłopak sprzed lat…? I nie fizyczność mam na myśli. Mówi się, że faceci po ślubie się zmieniają i to przeważnie na niekorzyść…Tylko czy aby na pewno? Mnie się wydaje, że oni się nie zmieniają, albo przynajmniej nie tak mocno, jak my myślimy. I, że to od nas kobiet w dużej mierze zależy czy nasz ukochany polegnie na tej przysłowiowej kanapie z kapciami na nogach i w ręku z pilotem, czy też nie. Przecież to my przed ślubem dopingowałyśmy go, by się dla nas starał. A po ślubie często wystarczyło, że po prostu jest…był…Zapominałyśmy wysyłać sygnały czego tak naprawdę pragniemy, same wspinając się po szczeblach życia coraz wyżej, nie oglądając się czy nasz facet za nami podąża. A prawie każdy facet wygodny przecież jest…Lubi mieć podane wszystko na tacy… Mam koleżankę, która niedawno sobie odpuściła. Jej mąż informatyk spędza całe dni przed komputerem. Zawsze taki był…komputer i muzyka, poza tym nic go nie interesowało. Jednak poproszony o cokolwiek nigdy nie odmawiał.To ona zawsze była motorem wszelkich działań, bo chciała, a jak chciała to i on też…Razem wyjeżdżali, razem wychodzili, razem wiele wspólnych rzeczy robili i nie sprawiał wrażenia przymusu. To ona się zmieniła, przestała po prostu chcieć…A on pewnie nawet nie zauważył ,że coś się zmieniło.

Czy tu…czy tam?

Siedzę w swoim ulubionym fotelu pijąc gorącą  kawę w ulubionym kubku w zielone róże….Mój obraz za oknem jest nieruchomy, martwy…Kolory smutne, szarawe…tylko szpaler zielonych choinek ożywia go…Za kilkanaście dni, parę tygodni obraz ożyje, nabierze kolorów z całej palety barw i będzie się zmieniał…Wiem o tym… I choć mi w duszy gra…nawet wesoło, to słyszę znowu jakieś smutne dźwięki…To znowu tęsknota za ruchomym obrazem, z innego okna…Na nim, choć też w szarych o tej porze kolorach tętni życie…U mnie cisza…

Nie, nie narzekam…nie, nie zazdroszczę…No może  troszeczkę, gdy przyjdą takie dni…Tęsknie…

Za miastem…

Pewnie mieszkając tam tęskniłabym za spokojem…

Nie wiem…

Miotam się czasem okropnie…

I chyba nadal nie wiem, gdzie jest moje miejsce…

Oni mają lepiej…

Ty to masz dobrze…Ona to ma dobrze..On…Oni to dopiero mają dobrze…

Jak często słyszymy z ust innych takie stwierdzenie…Zaglądacze do okien, podpatrywacze wsuwający nogę w zatrzaskujące się drzwi…Widzący tylko to co chcą zobaczyć, wiedzący nieomylnie ,że inni mają lepiej…Porównują swoje życie, które wypada bardziej blado niż innych…Może  nie wszystkie jego elementy, ale i tak wzdychają ,że innym to się udało…

Bo Ty to…bo Ona tamto…a Oni to dopiero..

Nie zastanawiają się jak, skąd i dlaczego…Wiedzą powierzchownie…I to im wystarczy by widzieć u siebie tylko trud i znój dnia codziennego…szarą rzeczywistość…

 

 

 

 

 

 

 

 

:)

 8 słownie OSIEM! stopni w cieniu! I świeci cudownie piękne słońce!!!!

aaa oczywście na plusie te stopnie…

Ach… chce się po prostu żyć, choć głowa pęka…ale nic dziwnego, jak nockę się spędziło na babskich pogaduszkach przy rozweselaczu…i dopiero wróciło się do domciu…Oj zabarłożyłam …jak nigdy 😉 ale co było robić w taki dżdżysto-mglisty wieczór??

Ale co tam, słońce świeci, a z kuchni już dochodzi aromat świeżej kawy…ach…drzwi od tarasu otwarte, normalnie już wiosną czuć…ale trzeba zamknąć oczy by nie widzieć zwałów brudnego śniegu…Może do wieczora się roztopi??

Mam nadzieje, że u WAS też cudnie świeci i jest ciepełko ;DDD

No normalnie chce się żyć…!

No i ta wiadomość dnia…Zamówione w grudniu drzwi do pokoju Tuśki, które przyszły na początku stycznia- po kilku telefonach przypominających z Castoramy- osobisty mąż ma je w końcu na samochodzie…Jadą do domu!

Pakiet startowy, czyli posag ;)

Będąc ostatnio u Tuśki w mieszkaniu i widząc porozrzucane rzeczy, pytam się grzecznie córci stukającej w klawiaturę, czy nie mogłaby je pochować do szafek.

Nie mogę, bo nie mam miejsca- odpowiada nie odrywając wzroku od monitora.

-Ale ja nie mówię o szafie tylko o szafkach…

– No przecież mówię, że nie mam miejsca…

To, co w nich masz…???

-Nie ja, tylko babcia…ręczniki i pościel…

– A co, już nie mieszczą się w jej mieszkaniu?

– Nie …to posg…-i z szerokim uśmiechem na ustach córcia odwraca sie do mnie…

-Bosszz dla kogo??- ja jedynaczka dawno już wychodziłam za mąż…

– No jak  to dla kogo??- córcia się patrzy, a usta jej niebezpiecznie drgają.

No tak wyrodna matka nawet nie pomyślała…

Na ten moment weszła babcia a moja mama..Więc się pytam, po co kupuje te ręczniki i pościel, a mama jakby nie słyszała pytania i poinformowała nas, że jeszcze musi kupić serwis na 12 osób…

-Po co ??? Przecież masz??

No jak to po co??…na posag!- odpowiada oburzona…No i w tym momencie już obie nie wytrzymałyśmy i parsknęłyśmy śmiechem…

-Mamuś to nie te czasy  kiedy w sklepach nic nie było i kupowało się to, co się trafiło chowając po szafach…

Przyznała mi racje, ale po chwili powiedziała: Ale  przynajmniej będzie miała coś po babci…

No na ten argument skapitulowałam…Mama podeszła do problemu tradycyjnie, trzeba pannę wyposażyć w rzeczy użytku codziennego. Nieważne czy się jej to będzie podobało, czy nie, babcia dalej kupuje i magazynuje. Fakt, że piękne, ale czy np. za 10 lat nie straci swego uroku?…Choć chyba nie,  bo kupowane z sercem dla kochającej wnusi…Sama cenie sobie takie „pamiątki” po swojej babci…

A gdy do pakietu startowego, czyli posagu Tuśka dorzuci swoje przyszłe wykształcenie, a być może i doświadczenie, a my rodzice coś tam jeszcze 😉 to tradycji stanie się zadość i będzie mogła wkroczyć na wspólną drogę…Oby tylko nie za wcześnie ;DD

 

Bo ja lubię sama…

Jestem niewyspana…

Oj tam zaraz sobie pomyślicie, skojarzycie i już będziecie wiedzieć…nic z tego…a może nie tak do końca…;)

Kolejny raz dochodzę do wniosku, że ja potrzebuję dużo z przodu i dużo z tyłu…Nie nie, niewłasnego ciała…tylko przestrzeni. I objawia się to tylko w dwóch miejscach: w łóżku i samochodzie. Samochód to raczej normalka, chyba każdy woli mieć większy niż mniejszy i tu marka nie ma znaczenia, przynajmniej dla mnie. Ma mieć długi przód i długi tył i wtedy czuję się bezpieczna;) A z łóżkiem to już bardziej skomplikowana sprawa…Duże, szerokie zawsze jest wygodniejsze niż małe i wąskie to oczywiste, ale ja się źle czuję i nie wysypiam, jak moja przestrzeń jest mi zabrana…Pamiętam taki obrazek, gdy w domu u przyjaciela z najmłodszych lat weszłam do sypialni jego rodziców i zdziwiona zobaczyłam dwa osobne łóżka stojące przy przeciwległych ścianach…wąskie były;)…Można tak ??? ech … wtedy byłam jeszcze młoda i naiwna, karmiona romantycznymi filmami gdzie ciała splecione ze sobą, przytuleni przez całą noc…Próbowałam, uwierzcie…czasem nadal próbuję, ale częściej kapituluję…Nie umiem tak…

Lubię sama spać…spać!

Jest taki dzień….

Już wybiła północ i mamy nowy dzień, dzień Świętego Walentego, Dzień Zakochanych…Dla niektórych dzień czerwonych serduszek, plastikowej miłości, niepotrzebnych gadżetów…A dla mnie dzień dla Nieśmiałych. I dobrze, że jest taki dzień w roku, kiedy można zrobić jakiś gest bez narażenia się na śmieszność i pomóc swemu szczęściu, a nawet przeznaczeniu…Bo szczęśliwie zakochani nie potrzebują takiego dnia, bo dla nich każdy wspólny dzień to przecież święto. Miłość nie potrzebuje blasku świec i czerwonej oprawy…Miłość potrzebuje wzajemnej empatii, czasu dla siebie poświęconego, czułych gestów i słów…zwykłego trzymania się za ręce…Więc jeśli choć jedno nieśmiałe serce w tym dniu odnajdzie  drugie serce, to niech już to  święto będzie w naszym kalendarzu 🙂

Niekontrolowana ja, niekontrolowany on …;)

Nie jestem osobą rozrzutną, ale też nie jestem osobą oszczędną. Częściej zdarza mi się roztrwonić pieniądze niż je na coś odłożyć. To chyba brak cierpliwości nie pozwala czekać, odkładać, zbierać…Nie mam konkretnej kwoty na wydanie, nawet gdyby ktoś się spytał, ile wydajemy miesięcznie na życie, dom- to szczerze powiedziałabym, że nie wiem. Wydatki firmowe mieszają się z domowymi tak jak i pieniądze. Nie ma jakieś oddzielnej kupki;) Wiem tylko tyle, że nie są to jakieś wielkie pieniądze 😉 Ktoś by powiedział, że totalny bałagan…być może, ale my z mężem właśnie tak od lat funkcjonujemy. I na obopólnym zaufaniu, bez kontroli kto i na co ile wydaje. Więc zawsze jest dla mnie zaskoczeniem, gdy słyszę, jak inni partnerzy się wzajemnie rozliczają. Skrupulatnie, prawie z ołówkiem w ręku…Dzielą te swoje zarobione pieniądze na moje, twoje i czasem nasze…Wykłócają się o każdy (nie)potrzebny zakup,  według tego drugiego lub zaniżają ceny albo zupełnie ukrywają swoje wydatki. I siedzę sobie teraz z tą błogą myślą, że ja przez tyle lat nigdy nie usłyszałam od swojej połówki, że po co albo, że za drogo…I tak się teraz zastanawiam, ile zdrowego rozsądku jest we mnie, a ile miłości i tolerancji w Nim, że to tak dobrze przez tyle lat funkcjonuje 😉