Drobnym drukiem… ;)

Czytacie to, co jest napisane drobnym drukiem? No właśnie, a nie czytając, można narazić się na dotkliwe konsekwencje. Na przykład przy takiej instrukcji czy umowie. Bo to co najważniejsze często jest niewidoczne, a raczej mało widoczne dla oka. Taaa odkąd mam okulary, małe literki mi nie straszne, więc przeczytałam, zakodowałam, a właściwie wbiłam sobie mocno w głowę. I tak o to na imprezę przyjechałam dzień wcześniej. Bo tylko ja mogłam wziąć napis „piątek 19.00” pod tytułem grupy nazwanej specjalnie na daną okoliczność, a zmieniany przynajmniej raz (dopisano nazwę lokalu), wziąć za zmianę terminu. Na usprawiedliwienie mam to, że na początku, zanim nie ustaliliśmy, że to sobota, to była brana pod uwagę jeszcze środa i piątek. Jubilatka pracuje w każdy z tych dni, więc uznałam, że jednak termin się zmienił z jakiegoś tam powodu, który też mi umknął. Zamiast się dopytać (już nie mówię o czytaniu ze zrozumieniem ;pp) poinformowałam całą moją rodzinę, że wybywam i przybywam wcześniej do DM.

Na osiedlu czekałam, aż się zwolni miejsce parkingowe, więc wyciągnęłam telefon z torebki, a tam alarm, że co, jak i w ogóle impreza jest jutro!!! Przecież. Padłabym, gdybym nie siedziała. W aucie. Pod blokiem. W DM. O słodki jeżu, a ja jeszcze wracałam się po piguły, bo za moją wsią się zorientowałam, że ich nie wzięłam. Zapomniałam też o płaszczu, który leżał na kanapie, o czym dopiero się przekonałam, wchodząc do domu; choć w dzień cieplutko, to wieczorami i nocą już niekoniecznie, pewnie bym klęła na czym świat stoi, a tu proszę, tyłek mi nie zmarznie ;p Gdybym wtedy zajrzała w telefon… Taaa

Córcia PT dzwoni, przejęta, czy to dla mnie jakiś problem. Żaden. Już zdążyłam się umówić na wieczór na dobre jedzonko z Dzieckami Młodszymi, a na sobotę do południa z moją Aliś. Akurat trafiłam na p. Irę sprzątającą u Taty, więc dogadałyśmy się co do okien również w kawalerce. Tacie wyprasowałam koszule. Nie ma tego złego…;)

Impreza oczywiście w cudownej atmosferze, prześmiana, przegadana, okraszona przepysznym tortem jagodowym (Sowim) z mojego polecenia- zakochałam się w tym smaku na Tuśkowym weselu ;p Noc ciepła, więc ze znajomymi postanowiliśmy wracać pieszo, przez park- odprowadzili mnie pod sam blok. W łóżku znalazłam się kilka minut po pierwszej, mając świadomość, że tak jakby to jest dopiero północ, więc sporo godzin do budzika na piguły. Taaa…. Z czeluści głębokiego snu wyrwało mnie walenie pukanie do drzwi. W progu stał Tata cały w tiulach… hmm… słodki jeżu czy mi się to śni??? Ty śpisz jeszcze?– słyszę. Matkojedyna nie wiem– mruczę i ewakuuje się do łóżka. Słyszę odgłosy dochodzące z łazienki i już nie mogę zasnąć… Wstaję, zaglądam… a jakże. Pralka chodzi, a w niej firanka, druga leży w wannie. Kto robi pranie w niedzielę o siódmej rano!!! I po co ja się odzywałam przy Tacie do p. Iry odnośnie zdjęcia z okien i wyprania firan. Idę do mieszkania obok zrobić sobie śniadanie, a Tata się chwali, że lodówkę umył. Z nudów. Sam nie wpadł na pomysł, tylko słyszał jak zlecałam to p. Irze. (Następnym razem, to będę z nią konspirowała na temat ;pp)  Ech… Po czym oznajmił mi, że jedzie na budowę. W niedzielę. Od piątku nikt z pracowników tam nie był, więc nic się nie zmieniło. W sobotę też był. To jest już jednostka chorobowa…;D  A tak poważnie, to czeka Tatę szpital- ma skierowanie na chirurgię naczyniową. Na szczęście mamy tam kolejne pokolenie zaprzyjaźnionych doktorów.

Dzwonię z trasy, ale jeszcze nie wrócił do mieszkania. Zakazuję wchodzić na drabinę i wieszać firany, ale po głosie słyszę, że raczej mnie nie posłucha… Na własnym podwórku wita mnie biegnący Pańcio od strony domu Prababci, okrzykiem: baaaaabciaaa przyjechała!! I po sekundzie się ściskamy 🙂 Zalegam na kanapie z kubkiem zielonej herbaty i rogalem Marcińskim- jak dobrze być już w domu… W środę po piguły jadę z Tuśką, co mnie cieszy okrutnie, bo tydzień zapowiada się intensywny, a ja jednak każdą „eskapadę” muszę odleżeć pokotem 😉

Dzwonię wieczorem do Taty z informacją, w jaki dzień ma się zgłosić do kliniki w celu uzgodnienia co i jak, i otrzymuję informację zwrotną: firanki już powiesiłem, a wiesz jakie czyste… ;))) No przecież… tyle proszku co wsypał, że musiałam dwa razy włączyć dodatkowe płukanie, to spróbowałby nie być, no! I mogę spać bez wizji upadającego na głowę rodzica spokojnie, aż rano nie obudzi mnie budzik, a na nogi nie postawi szczebiotanie Zońci, która w poniedziałki nie chodzi do przedszkola, czego jej starszy brat skrycie zazdrości 😉

Dobrego tygodnia! 🙂

Knucie…

Za mną kilka dni konspiracji i knucia… w doborowym towarzystwie. Różnorodnym. Mieszanym. Poprzez utworzoną grupę w mesendżerze na fejsie szło nam to knucie dosyć sprawnie. W wyniku tegoż w piątek gonię do DM, aby spotkać się z uczestnikami konspiry oraz z głównym powodem a raczej powódką onego. Wszak raz osiąga się wiek emerytalny przywrócony dzięki dobrej zmianie 😉 Jest co świętować! Jubilatka o niczym nie wie, bo to zapracowany człowiek, i nie zamierza rzucać pracy z powodu wieku. Co innego złożyć wniosek do ZUS-u, bo dlaczego nie? Państwo daje wybór!

Będzie klimatyczny lokal o nazwie legendarnego pirata z naszego miasta, który w 1126 roku na czele 6 okrętów udał się na wyprawę łupieżczą, mieszczący się w piwnicy XV-wiecznego Ratusza Staromiejskiego, z nagradzanym piwem rzemieślniczym, w którym ugościmy Jubilatkę, sprawiając jej niespodziankę. Będą też prezenty, a jednym z nich, to lot moto-paralotnią:D (Lot balonem już zaliczyła w sierpniu :)) I oczywiście tort też będzie, uprzednio skrupulatnie testowany w sowiej cukierni przez dwie młode dziewczyny, którym nie grożą takie ekscesy pójściem w boczki ;p

PT jest jeszcze bardziej zakręcona niż ja, więc na pewno niczego się takiego nie spodziewa, a już na pewno nas- bliskich- w takiej ilości ok. 20 sztuk. Szczególnie że są i tacy jak ja, którzy muszą pokonać ponad setkę kilometrów w dzień roboczy. Wiem z autopsji, że takie totalne zaskoczenie jest możliwe, bo sama je przeżyłam 5 lat temu. Był to czwartek, bliskich ponad 30 osób a 2/3 z DM. Za tą niespodzianką stał OM, a ja nawet wjeżdżając na podwórko, niczego się nie spodziewałam. PT też wtedy była, a jakże! Dlatego, mimo iż żołądek za sprawą wirusa (chyba!, bo Tuśka też cierpiała) dał mi do wiwatu tak, że najchętniej leżałabym plackiem- nie dla mnie też nawet najlepsze piwo w mieście- ale!… chyba tylko zbyt wczesne pójście do nieba, mogłoby spowodować moją nieobecność. Na wszelki jednak wypadek, zaklepałam sobie kierowcę na środowy wypad do szpitala, żeby obrócić w ciągu jednego dnia i nie musieć go odchorować następnego, co zawsze mi się zdarza, odkąd wyjazd po piguły skróciłam z trzech do dwóch dni.

 

Co knuje PIS w sprawie Senatu, to aż się boję myśleć. Wśród moich bliskich, z którymi mam kontakt, nie ma zwolenników PIS-u i dziękować losowi. Dlaczego? Bo to naprawdę fanatycy. Sąsiad, kolega OM z ławy szkolnej podstawówki, groził podaniem do sądu mego ślubnego, jak ten niepochlebnie (zaczepiony przez onego; a mówiłam, żeby nie dyskutował z wyznawcami jedynej słusznej partii) wyraził się na temat obecnego rządu. Serio! Fotograf w Miasteczku (nie wiedziałam, że fanatyk) jak weszłam to akurat uświadamiał klientkę, jakie to szczęście nas spotkało dzięki miłościwie nam panującemu. Oniemiałam. Pani rzuciła znaczące spojrzenie w moją stronę, które zrozumiałam w mig -Fotograf akurat obrabiał jej zdjęcie do dowodu, a mnie czekało stanięcie przed obiektywem i uwidocznienie mojej facjaty na lata w dokumencie, więc lepiej nie otwierać ust i nie denerwować pana. Pokornie wysłuchać peanów. Ale! kiedy zaczął chwalić Rydzyka*, który według niego ma poparcie u samego Papieża, to nie wytrzymałam, Pani mi zawtórowała… Już wiecie, jak wyszłam na zdjęciu… wkurzony podatnik- to łagodne określenie samego Fotografa ;D

Milego dla WAS 🙂

*Nie wytrzymałam, bo tak się to zbiegło z doniesieniami o zamykanych oddziałach w szpitalach, niewykorzystywanych sal operacyjnych i ogólnie rosnącym zadłużeniu szpitali, które wzmogło się jeszcze bardziej po pisowskiej reformie i przystąpieniu do” sieci szpitali”. Nigdy nie pojmę tego, że szpital nie operuje, bo wyczerpał już swój limit! A do biznesmena w sutannie idą miliony! wrrr!!!

Wszystkim zwolennikom nieustająco życzę zdrowia! Szczerze.

Nie tylko liście tańczą… ;)

Tydzień minął w rytmie każda mała pszczółka na zabawę pędzi już… nadchodzi Maja… szubidubidu…a teraz obrót…, i w górę ręce… przy akompaniamencie entuzjastycznego śmiechu, wniebowziętego spojrzenia, kołysania bioderkami i tupotem nóżek przeszczęśliwej Zońci. (Babcia też śpiewała i tańczyła, a co!). Był też” kundel bury”, „idziemy na jagody”, „jadą, jadą misie”…cała wiązanka piosenek, które towarzyszyły kiedyś moim dzieciom i wciąż są słuchane i śpiewane przez następne pokolenia, ale to Maja skradła serce Zońci (jakby inaczej- prawnuczka pszczelarza ;)) i razem codziennie robiły niezły show:D Zońcia z powodu kaszlu i inhalacji nie chodziła do przedszkola cały tydzień, więc Tuśka przyprowadzała ją do nas.

Księżniczka lubi już rządzić; widząc dziadka, przegania go do pokoju z komputerem, gdzie razem siadają na obrotowym krześle prezesa bądź do stołu z papierzyskami- w końcu przyszła z mamą do pracy 😉 Ogólnie nie usiedzi w miejscu, trenując naszą cierpliwość, kolejny raz stając na swoim plastikowym foteliku dumna ze swojej sprawności. Ile razy ganiam za nią po schodach, to nie zliczę, więc jak przychodzi pora drzemki, to obie padamy- Zońcia w łóżeczku turystycznym, a ja na kanapie z książką. Pańciem niewiele starszym (miał półtora roku) opiekowałam się trzy dni w tygodniu po 9 godzin, czasem dłużej, a Zońcią co najwyżej 5 godzin, ale widać różnicę, jeśli chodzi o moją kondycję. Ale przede wszystko to ogrom radości, szczególnie że z każdym dniem dziecko nabywa nowych umiejętności w komunikowaniu się, co często bawi i wzrusza.

 

Pogoda sprzyja, wręcz zachęca, żeby jak najwięcej spędzać czasu na świeżym powietrzu, chodzić na spacery, ale też złapać za grabie i pograbić liście, których coraz więcej na trawie a mniej na drzewach. Jeżdżę też na cmentarz, siadam na ławeczce na naszym miejscu obok, pod którą podłoże wysypane jest drobnymi kamykami; wcześniej zmieniam wodę w wazonie, bo choć wszędzie wokół groby pysznią się sztucznością, to ja chcę jak najdłużej przynosić świeże kwiaty. Nie wiem, co wymyślę do wazonu jak przyjdą przymrozki, ale właśnie wpadłam na pomysł, że w doniczki po wrzosach wsadzę laurowiśnię zimozieloną, potem na lato wkopię ją do ogrodu, jeśli przeżyje… Prace przy grobie prawie już ukończone, bo i podłoże wokół grobu z łamanego granitu też, ale trzeba jeszcze go wyczyścić z zaprawy i chyba wy-spoinować (umówiłyśmy się na telefon z odbiorem, więc jak nie dzwoni to znaczy, że jeszcze coś będą robić). W każdym razie wygląda to już dobrze, myję na razie tylko pomnik i nie mam parcia, żeby go zasłonić czy obstawić zniczami, donicami, figurkami…i buk wie czym… a już na pewno nie wywieszę ścierek do suszenia. Tak!- nie przecierajcie szkieł, tylko ewentualnie oczy ze zdumienia:D  Jako i ja przetarłam, kiedy pierwszy raz zobaczyłam powiewający kawałek prześcieradła(?) dość już zużytego. I to nie przy jednym grobie takie atrakcje- z tyłu ławeczki rozwieszony sznurek i przypięta klamerką ścierka. Ktoś wpadł na taki pomysł, inny skopiował i poszło… nowa moda cmentarna 😉

I taką mam refleksję… nie jestem już tak często jak latem na cmentarzu i odkąd jest pomnik, choć wciąż przynajmniej raz w tygodniu rzadziej dwa razy, czasem zastąpi mnie Tuśka innym razem deszcz w podlaniu, ale odkąd obok też postawiono pomniki, to za każdym razem spotykam kogoś z rodziny (akurat żony), a przez kilka miesięcy nie spotkałam nikogo…

 

Tata kolejny raz zaskoczył nas swą wizytą, dobijając się do głównych drzwi, których ja niekoniecznie chciałam otworzyć, bo mimo południa wciąż w piżamie, a OM stwierdził, że to umówiony(??!!) hydraulik, więc zszedł piwnicą… Tatuśko beztrosko oznajmił, że przyjechał, gdyż wczoraj (piątek) rozwalił kolejny raz auto i stwierdził, że jednak zaraz nie będzie mógł jeździć, choć Profesor jest innego zdania. Wypytany, przyznał się, że na dłuższe trasy zakleja sobie oko, a na krótkie odcinki już niekoniecznie- wjechał w słupek na parkingu, kiedy chciał przestawić auto.

Zońcia na widoki Pradziadka wtuliła się w niego na dobre kilka minut. Nic dziwnego, ona kocha ludzi, łącznie z paniami w przedszkolu, więc kilka dni absencji nie robi problemu z ponownym przystosowaniem się do pobytu w nim, ani tym bardziej tulenia się do Pradziadka, mimo iż co najmniej nie widziała go miesiąc, co dla takiego małego dziecka jest długim okresem.

Słonecznych dni dla Was 🙂

U mnie kolejny raz (chyba już ostatni) pachnie grzybami prosto z lasu- niezawodna LP zajechała po drodze i zostawiła pełną miskę.

 

 

Kiedy potrafisz…

…Się zachwycać, to przetrwasz najgorsze chwile. Wtedy szara codzienność cię nie pokona, nie stłamsi, nie obedrze z marzeń i nadziei. To cecha do pozazdroszczenia. Szczególnie na nieciekawe czasy… Czasem wystarczy najmniejsza negatywna inspiracja, żeby ulec wyobraźni budującej czarne scenariusze, ale i odwrotnie… Kiedy potrafimy dostrzec piękno, radość, jasne strony, to łatwiej stworzyć pozytywny film, w którym gramy główne role, nawet jeśli jest na kanwie tragedii…

Świat jest piękny, choć zagrożony, życie jest piękne, choć niełatwo się żyje… Banał i prawda.

Pisałam już o ograniczeniach, które tak naprawdę są tylko w naszej głowie i dotyczą różnych sfer życia, uniemożliwiając nam podjęcie decyzji o zmianie. Ale właśnie tak to jest, że jak sobie coś wbijemy do głowy, to często nawet własne argumenty nie mogą się przez to przebić 😉 I przysłaniają to wszystko, co się dzieje wokół, przestajemy dostrzegać pozytywne strony… Słońce to my, ciemne chmury to my…

Nie lubię jesieni… ale co spojrzę za okno, to się zachwycam…

 

Zachwycajcie się! Naprawdę wciąż jest czym! Każdego dnia! 🙂

*

Jest też o czym myśleć…

…dlaczego największe poparcie partia rządząca ma na wsi i w grupie 60+ oraz wśród bezrobotnych… nie wspomnę już o wykształceniu…

Obrazek bordowej (kolor skojarzył mi się ze zaciętością i złością) Polski na tle  Europy, co oznacza najgorszy dostęp do antykoncepcji w regionie- mówi dużo. I już wiemy, po co zebrał się „stary Sejm”- za chwilę będziemy mieli więzienie za edukację seksualną i przepisanie antykoncepcji!

Wejście do Sejmu Konfederacji dzięki poparciu przede wszystkim młodych ludzi, która na swoich sztandarach ma walkę z Unią… też świadczy o tym, że lekcje nie zostały odrobione… albo wciąż przerabiamy Średniowiecze.

Ale przecież ja tu o zachwycie… 🙂 No to się zachwycam doktorami z Zabrza, którzy przeszczepili oba płuca i wątrobę 21- latkowi. I dopóki w takich rękach (a nie Matki Boskiej) będzie nasze zdrowie, to jest szansa dla chorych. Może nowy(?) minister weźmie to pod uwagę.

Miłego dla Was! 🙂

 

 

 

 

Przed ciszą…

Wczoraj był cudny dzień, obfitujący w dobre emocje.

Mamy Nobel literacki! Piszę „mamy”, bo sama Olga Tokarczuk dedykuje go Polkom i Polakom z jednoczesnym apelem, żeby zagłosować właściwie, za demokracją!

To jest specyficzny czas, ważny, historyczny… i to nie jest przesada, bo sami politycy z wszystkich opcji jak jeden mąż mówią, że to są najważniejsze wybory po 1989 roku. Kreśląc krzyżyk przy nazwisku na wybranej liście decydujemy, w jakiej Polsce przyjdzie nam, naszym dzieciom i wnukom żyć. Ale najpierw- to tak jak pisałam w poprzednim poście- trzeba na te wybory pójść.

I dlatego pozwolę sobie wkleić komentarz Ajdy-nie Wajdy:

Mogłabym zatytułować „Jak blogi wpływają na życie w realu a może i nawet na historię ” 😉
A było tak : kiedy ogłoszono termin wyborów , data naszego urlopu była już dość dawno ustalona a z racji charakteru naszej pracy , niemożliwa do zamiany.
Od początku więc wiedziałam, że tym razem , nie będziemy mogli spełnić naszego obywatelskiego obowiązku;
trudno było się z tym pogodzić , no ale w życiu nie zawsze jest tak jak się chce (powiedziałabym, że raczej rzadko).
I pojawił się ten post Roksanny ! I dotknął tego miejsca, w którym i tak było niespokojnie , padł na żyzną glebę
wątpliwości i wyrzutów sumienia , że w takiej chwili i takiej dramatycznej sytuacji , naszej obecności nie zaznaczymy.
Potem Izaszjg napisała , że ma aż tyle komisji wyborczych w Madrycie i ziarno niepokoju kiełkowało coraz
mocniej. W końcu nie wytrzymałam , najpierw sprawdziłam , gdzie mamy najbliższą komisję wyborczą
(o rety nie wiedziałam , że tak dużo ; bo w zasadzie jeździliśmy na wybory do Polski) , potem zmieniłam rezerwację
hotelu (skróciłam nam wakacje :-Ooo ) i zarejestrowałam się w komisji , do której dojazd zwiększy nam drogę
na urlop tylko o ok 260 km 😉 Zdążyłam prawie w ostatniej chwili, bo za godzinę kończyła się możliwość rejestracji.
I tym sposobem wpis Twój Roksanno i komentarz Izyszjg, spowodowały zmianę naszych planów wakacyjnych
a kto wie , może i historii , bo przecież każdy głos ma znaczenie i każdy może być tym decydującym 😉

Jestem bardzo zadowolona, że tak udało się wybrnąć z sytuacji , bo naprawdę miałam
potworne wyrzuty sumienia ; tym większe im bliżej wyborów i im więcej wystąpień miłościwie nam panujących.

Pozdrawiam serdecznie :***

Uśmiechnęła mnie tym bardzo, bardzo! 🙂 I myślę, że wielu z Was również! A jeśli ktoś się jeszcze waha albo ma takie osoby w swoim towarzystwie, to próbujcie do samego końca przekonać, że liczy się tylko głos oddany! I że warto popełnić ten wysiłek. I słowa, że „mnie nie interesuje polityka” są passe- nie na ten czas! Rozmawiajmy ze sobą, bo warto! Dziewczyny/chłopaki- dziękuję!:***

Radosnej niedzieli już dziś WAM życzę!!!:***

P.S. idę spokojnie mielić mięso- tak od rana, bo oddaje je w cudowne ręce, które wyczarują z niego gołąbki pokoju 😉 tyle mojego poświęcenia w tym temacie ;D

Ograniczenia…

Nie chce mi się… nie mam siły…

Te słowa spokojnie mogłabym powiedzieć każdego dnia… Bo w jakieś części są one prawdziwe. Zanim wypełznę spod kołdry, mijają minuty, często godziny, bo nawet jak już to zrobię, to wracam… Każdego wieczoru zasypiam z energicznymi pomysłami na następny dzień, po czym budzę się… i energia ulatnia się jak powietrze z przekutego balonika. Potrzebuję czasu, drugiego śniadania i kawy na rozruch. Ból głowy mija, przestaje mi być niedobrze, wracam do tego, co sobie zaplanowałam poprzedniego dnia. Mogłabym odpuści, bo nikt mnie z niczego nie rozlicza, zakopać się pod ciepłym kocem z kubkiem malinowej herbaty i jakimś czytadłem. Miło, ciepło i przyjemnie… ale to tylko złudzenie. Ucieczka od prawdziwego życia.

Kiedy łapię się na tym, że z góry zakładam, iż nie dam rady (zrobić, pójść, pojechać), to zapala mi się czerwona lampka, że o to właśnie szukam wymówki i sama się odstawiam na boczny tor.

Los często serwuje nam różne ograniczenia, ale te największe są w naszych głowach. To one stawiają przed nami ścianę niemożliwości, którą boimy się, nie chcemy bądź z jakiejś przyczyny nie potrafimy zburzyć. Również z powodu złudnego komfortu, boimy się zmian- myśl zamienić w czyn. Z wygodnictwa, egoizmu, nie chcemy wyjść poza strefę naszego komfortu.

Ujęła mnie gdzieś przeczytana deklaracja, że ktoś w niedzielę wyborczą spędzi 10 godzin w podróży, po to tylko, by oddać głos i wrócić. Termin jest znany na tyle wcześniej, że jeśli komuś naprawdę zależy, to zagłosuje. I nie rozumiem, kiedy światli i świadomi obywatele tak łatwo rezygnują z tego, bo akurat na tę niedzielę mają inne plany… Nie kupuję tego.

Mamo, Misiek przyjedzie na wybory? Nie, on już od jakiegoś czasu głosuje w DM, przecież. 

Weekend zapowiadają ciepły i słoneczny, niech Was nic nie ogranicza, żeby go spędzić tak jak lubicie, chcecie, planujecie, ale również- w spełnieniu obowiązku obywatelskiego 🙂

Głos się liczy, jeśli go oddasz!

Spadają…

Liście.

No cóż, taka pora roku, więc nie ma co się użalać gdyby tak spadło poparcie dla partii rządzącej to banan murowany!, że coraz bardziej robi się smętnie. Niestety, nie tylko liście, ale drzewa również!- i to mnie smuci bardziej. Sąsiad wyciął kolejne drzewa, a mnie pozostaje tylko żal- miał do tego prawo- jego posesja, jego drzewa… Pomijam już fakt, że drobne gałęzie rzucił nam pod siatkę. Przywykłam. Bardziej zirytował mnie fakt, kiedy z kuchennego okna zauważyłam, że zniknął niewielki zimozielony krzew posadzony tej jesieni pod srebrnym świerkiem. Skojarzyłam z tym, że dzień wcześniej pracownik kosił trawę. Noszzzzz! Krzew był przesadzony z innego miejsca, gdzie go zagłuszała ozdobna trawa, przez innego pracownika, gdyż akurat w tym miejscu sama nie miałam szans wykopać głębszego dołka dla odpowiedniej ziemi dla wkopywanego krzewu. Nie mogłam się nadziwić, że został potraktowany kosiarką, szczególnie że wokół świerku nie rosła trawa, no może jakieś niewielkie kępki. Ale dopiero wpadłam w zdumienie połączone z irytacją, jak zamiast usłyszeć- przepraszam, nie zauważyłem, usłyszałam- nie moja wina, że szef mi kazał kosić trawę. Ożeż!

Dom znów pachnie grzybami: smażonymi, suszonymi i zakręconymi w słoiczkach. Tych słoiczków już mam kilka- wszystkimi zostałam obdarowana, jak i słojem suszonych. Z obietnicą na więcej.

Powrót do piguł potwierdza, jak jest mi dobrze bez nich. Ale to ich obecność wskazuje, że organizm daje sobie radę ze skutkami ubocznymi i trzyma skorupiaka w ryzach. Każde odstawienie temu przeczy- taki paradoks. I trzeba to zaakceptować, jak i to, że z upływem czasu może być tylko gorzej, a nie lepiej. Dlatego, mimo iż ta jesień nijak ma się do naszej ” złotej polskiej jesieni”, to każdy dzień raduje, każdy jest nadzieją, bo przecież pogoda zmienna jest i jeszcze może być pięknie! Również po 13 październiku! 😉

Słonecznej niedzieli! 🙂

 

 

 

Jęczące i smarkające…

Czternastomiesięczna Zońcia jest najmłodszym i najbardziej uśmiechniętym dzieckiem w grupie. Panie są nią zachwycone, twierdząc, że jest przecudowna. Od pierwszej chwili jak przychodzi do przedszkola, to interesują ją zabawki, bierze jakąś w rękę i idzie do dzieci bądź zaczyna układać klocki. Nie płacze, nie jojczy, je pięknie i śpi, a jak się obudzi, to grzecznie leży, dając pospać pozostałym dzieciom. I byłoby pięknie… ale…

Pozostałe dzieci ryczą, zasmarkane, a jedno nawet z zimnem na pół twarzy. Tuśka się denerwuje, że jedyne zdrowe dziecko to Zońcia i że rodzice są niepoważni. Katar to nie choroba, ale jak gile sięgają do brody…I ten ryk. Boi się, że nasza Księżniczka stanie się jojczącą zołzą 😉 Dodatkowy problem to taki, że obie grupy ze względu na remont jednej z sali są razem. Podobno ma być tak tylko jeszcze przez tydzień. Grupa Zońci liczy 6 dzieci, więc mniejsze ryzyko niż w 15-osobowej grupie, która jest obecnie, że załapie coś od innych dzieci. Przedszkole jest prywatne, ale z każdym kolejnym dniem Tuśka ma wrażenie, że to taka przechowalnia dzieci… Ściska jej serce myśl, że zabije tę naturalną radość, jaką ma w sobie Zońcia. Zobaczymy… jak tylko coś będzie nie tak, to przestanie chodzić, bo Tuśka jest o tyle w dobrej sytuacji, że jej praca nie polega na siedzeniu za biurkiem od-do…

Kreatynina spadła więc wyszłam z pigułami. Na izbie przyjęć poszło bardzo sprawnie, mimo iż z młodą Panią Doktor byli studenci, więc objaśniała każdy przypadek, również mój. Szczegółowo, bo jestem najdłużej biorącą olaparib pacjentką na oddziale. Uświadomiła też, że roczne leczenie kosztuje ok. 200 tys.- same piguły. No cóż… Ale co ważniejsze, że są już badania, iż lek daje dobre rezultaty po pierwszym rzucie i już w Europie jest refundowany- wtedy pacjentki biorą go tylko przez dwa lata. (W Polsce niektóre ośrodki prowadzą badania kliniczne i można się załapać!) Koszt ogromny, ale jeśli miałby uchronić przed wznową, to co tu mówić o kosztach? Ale jak na razie- jak podają- to dostanie się do lekarzy specjalistów w 26 dziedzinach wydłużyło nam się dzięki „dobrej zmianie”, w tym do onkologa! No, ale hipisowski marszałek twierdzi, że nasza służba zdrowia jest jedną z najlepszych w Europie. Taaa… mamy wspaniałych specjalistów, ale że tak powiem, i oni już na wymarciu…

W końcu przepłukałam sobie port, bo nie robiłam tego już kilkanaście miesięcy. Drożny. Biorąc pod uwagę, że mam go już 11 lat, to cud jakiś. Ulżyło mi, bo podanie mi czegokolwiek w żyłę jest ogromnym problemem. Nie znam wyników, bo nie czekam na wypis, zbyt długo by to trwało, a i tak przecież spędzam w szpitalu kilka godzin. Niezmiennie mnie to dziwi, że to zawsze musi trwać tak długo i za każdy razem drukowany jest stos papierów.

Tata ma wysprzątane mieszkanie na glanc 😀 Jak mi ulżyło, że Pani będzie mogła przychodzić raz w tygodniu, niestety tylko popołudniami, ale to najmniejszy problem. Większy to taki, iż w grudniu kończy jej się wiza, ale obiecuje wrócić, bo ma w DM męża. Pokazałam jej też kawalerkę, bo tam jest pralka, a zapytała się mnie, czy ścierki ma przepierać ręcznie. Najważniejsze, że jest taka jak moja Ela, czyli od razu wie, co trzeba zrobić- w przypadku Taty umyć nawet umyte naczynia 😉 (Kupił zmywarkę i wywiózł na ranczo, odkurzacz również- ostał się tylko ten bezprzewodowy- dobrze, że biuro blisko, więc zadzwoniłam i Misiek przyniósł biurowy). Musiałam zostać, aż skończy, bo nie chciałam zostawiać swojego klucza, a Tata z Miśkiem uruchamiali węzły, więc ostałam się ja, ale poszłam sobie na pyszną kawę i na kiermasz włoski…

Zaczynamy coraz lepiej ogarniać tę rzeczywistość… a na cmentarzu panowie kończą wykładać granit wokół pomnika. Trochę pogoda przeszkadza, ale radzą sobie.

I znów czekam, kiedy będę mogła zaparzyć sobie pierwszą kawę… szczególnie dziś, gdy mam do niej pyszne włoskie ciasteczka 😉

Miłego!:)