Czytacie to, co jest napisane drobnym drukiem? No właśnie, a nie czytając, można narazić się na dotkliwe konsekwencje. Na przykład przy takiej instrukcji czy umowie. Bo to co najważniejsze często jest niewidoczne, a raczej mało widoczne dla oka. Taaa odkąd mam okulary, małe literki mi nie straszne, więc przeczytałam, zakodowałam, a właściwie wbiłam sobie mocno w głowę. I tak o to na imprezę przyjechałam dzień wcześniej. Bo tylko ja mogłam wziąć napis „piątek 19.00” pod tytułem grupy nazwanej specjalnie na daną okoliczność, a zmieniany przynajmniej raz (dopisano nazwę lokalu), wziąć za zmianę terminu. Na usprawiedliwienie mam to, że na początku, zanim nie ustaliliśmy, że to sobota, to była brana pod uwagę jeszcze środa i piątek. Jubilatka pracuje w każdy z tych dni, więc uznałam, że jednak termin się zmienił z jakiegoś tam powodu, który też mi umknął. Zamiast się dopytać (już nie mówię o czytaniu ze zrozumieniem ;pp) poinformowałam całą moją rodzinę, że wybywam i przybywam wcześniej do DM.
Na osiedlu czekałam, aż się zwolni miejsce parkingowe, więc wyciągnęłam telefon z torebki, a tam alarm, że co, jak i w ogóle impreza jest jutro!!! Przecież. Padłabym, gdybym nie siedziała. W aucie. Pod blokiem. W DM. O słodki jeżu, a ja jeszcze wracałam się po piguły, bo za moją wsią się zorientowałam, że ich nie wzięłam. Zapomniałam też o płaszczu, który leżał na kanapie, o czym dopiero się przekonałam, wchodząc do domu; choć w dzień cieplutko, to wieczorami i nocą już niekoniecznie, pewnie bym klęła na czym świat stoi, a tu proszę, tyłek mi nie zmarznie ;p Gdybym wtedy zajrzała w telefon… Taaa
Córcia PT dzwoni, przejęta, czy to dla mnie jakiś problem. Żaden. Już zdążyłam się umówić na wieczór na dobre jedzonko z Dzieckami Młodszymi, a na sobotę do południa z moją Aliś. Akurat trafiłam na p. Irę sprzątającą u Taty, więc dogadałyśmy się co do okien również w kawalerce. Tacie wyprasowałam koszule. Nie ma tego złego…;)
Impreza oczywiście w cudownej atmosferze, prześmiana, przegadana, okraszona przepysznym tortem jagodowym (Sowim) z mojego polecenia- zakochałam się w tym smaku na Tuśkowym weselu ;p Noc ciepła, więc ze znajomymi postanowiliśmy wracać pieszo, przez park- odprowadzili mnie pod sam blok. W łóżku znalazłam się kilka minut po pierwszej, mając świadomość, że tak jakby to jest dopiero północ, więc sporo godzin do budzika na piguły. Taaa…. Z czeluści głębokiego snu wyrwało mnie walenie pukanie do drzwi. W progu stał Tata cały w tiulach… hmm… słodki jeżu czy mi się to śni??? Ty śpisz jeszcze?– słyszę. Matkojedyna nie wiem– mruczę i ewakuuje się do łóżka. Słyszę odgłosy dochodzące z łazienki i już nie mogę zasnąć… Wstaję, zaglądam… a jakże. Pralka chodzi, a w niej firanka, druga leży w wannie. Kto robi pranie w niedzielę o siódmej rano!!! I po co ja się odzywałam przy Tacie do p. Iry odnośnie zdjęcia z okien i wyprania firan. Idę do mieszkania obok zrobić sobie śniadanie, a Tata się chwali, że lodówkę umył. Z nudów. Sam nie wpadł na pomysł, tylko słyszał jak zlecałam to p. Irze. (Następnym razem, to będę z nią konspirowała na temat ;pp) Ech… Po czym oznajmił mi, że jedzie na budowę. W niedzielę. Od piątku nikt z pracowników tam nie był, więc nic się nie zmieniło. W sobotę też był. To jest już jednostka chorobowa…;D A tak poważnie, to czeka Tatę szpital- ma skierowanie na chirurgię naczyniową. Na szczęście mamy tam kolejne pokolenie zaprzyjaźnionych doktorów.
Dzwonię z trasy, ale jeszcze nie wrócił do mieszkania. Zakazuję wchodzić na drabinę i wieszać firany, ale po głosie słyszę, że raczej mnie nie posłucha… Na własnym podwórku wita mnie biegnący Pańcio od strony domu Prababci, okrzykiem: baaaaabciaaa przyjechała!! I po sekundzie się ściskamy 🙂 Zalegam na kanapie z kubkiem zielonej herbaty i rogalem Marcińskim- jak dobrze być już w domu… W środę po piguły jadę z Tuśką, co mnie cieszy okrutnie, bo tydzień zapowiada się intensywny, a ja jednak każdą „eskapadę” muszę odleżeć pokotem 😉
Dzwonię wieczorem do Taty z informacją, w jaki dzień ma się zgłosić do kliniki w celu uzgodnienia co i jak, i otrzymuję informację zwrotną: firanki już powiesiłem, a wiesz jakie czyste… ;))) No przecież… tyle proszku co wsypał, że musiałam dwa razy włączyć dodatkowe płukanie, to spróbowałby nie być, no! I mogę spać bez wizji upadającego na głowę rodzica spokojnie, aż rano nie obudzi mnie budzik, a na nogi nie postawi szczebiotanie Zońci, która w poniedziałki nie chodzi do przedszkola, czego jej starszy brat skrycie zazdrości 😉
Dobrego tygodnia! 🙂