Niedobrze…

Otworzyłam oczy, zamknęłam…powieki ciężkie jak ołów…niedobrze… to, co wczoraj zaczęło  dopiero kiełkować, dziś na dobre rozrosło się…Połykam ślinę…no pięknie…na dodatek sama sobie wypielęgnowałam…podlewając zimnym Liftem…Ból gardła…temperatura…ech…niedobrze…Z uciech na śniegu pewnie nici…jutro mieliśmy robić kulig….

Ferie się zaczęły…dla Miśka, bo Tuśka ma dopiero za 2 tyg. Kiepsko…kiepsko dla niego, bo nie pojedzie do babci , a dla niej, bo jej bliskie koleżanki i koledzy będą już po feriach, gdy ona zląduje w domu. Jeszcze tu chce wracać co weekend, tu spędzać wolny czas…tu są jej korzenie…Rozumiem ją…to dopiero malutki wycinek z jej życia… 5 miesięcy…Czasami mi jej żal jak widzę jej smutną twarz, gdy przychodzi niedziela, czas pakowania i negocjacji z dziadkiem, o której wyjadą…Gdy tylko mogę, to zawożę ją w poniedziałek…prawie prosto na lekcje…I tak miałam w planach zrobić pojutrze…a tu choróbsko jakieś się przyplątało…niedobrze…

Pamiętnik=Blog…?

” W pamiętniku zachowujemy się jak żona, która budzi się przy mężu-

bez makijażu i w nocnej koszuli.

W blogu jesteśmy jak kochanka, która wstaje wcześniej, by się umalować.”

” Do pisania pamiętnika potrzebne jest tylko jedno- szczerość. Bolesna ,brutalna, czasami naiwna i dziecinna.Taka, której często wstydzimy się po latach.”

„Pamiętnik służy pogłebieniu kontaktu z samym sobą.

Blog internetowy- przeciwnie: kreacji, zdobyciu popularności wśród obcych ludzi.”

” Pamiętnik jest trochę jak konfesjonał.Jest miejscem, gdzie uwalniamy najgłębsze tajemnice- czasem po to by się z nimi uporać, czasem by wymazać z pamięci”

Te słowa przeczytałam w jednym z czasopism. I ja bym nie postawiła znak równości między blogiem a pamiętnikiem- tym pisanym długopisem, ołówkiem czy piórem, w zwykłym zeszycie czy też pięknie oprawionym brulionie. Pisanym tylko dla siebie… własne myśli nieubrane i nieupiększone…swoje emocje  i uczucia…własne JA. Prowadzimy w nim swój wewnętrzny monolog, zapisując zdarzenia, poglądy i opinie. Obnażamy siebie…Blogi w zależności od ich autorów i ich potrzeb w większości od samego początku z założenia nie miały być pamiętnikiem…Tylko wymianą myśli…pokazaniem swojego postrzegania świata…zdarzeń…lub ukazaniem innym swej twórczości… Ale są i takie, które są bliższe tym zeszytom pisanym tylko dla siebie niż własnej kreacji w wirtualnym świecie. Czy blog może być pamiętnikiem?…Jak bardzo, to co piszemy, zmienia się pod wpływem świadomości, że ktoś to przeczyta…skomentuje?…

Chcę czy nie…

Kobieta zmienną jest…to pewne. Ale czy ja lubię, czy potrzebuję zmian? Chyba jak każdy, o ile są na lepsze, to tak. Choć pytanie zadane na blogu, tak naprawdę nie daje mi spokoju. Jak to w końcu ze mną jest. Bo ja się przyzwyczajam…do osób, do rzeczy…Przyjaciół od lat mam tych samych, sprawdzonych w ciężkich chwilach… Owszem, poznaję nowych ludzi, niektórzy są mi nawet bliscy…spotykamy się, bawimy razem, dyskutujemy, ale to wciąż tylko znajomi…dobrzy znajomi. Miejsce zamieszkania zmieniłam tylko raz…z bloku w dużym mieście na dom na wsi. I tu chciałabym zmiany…na pewno.Gdyby nie to, że już zbyt głębokie są nasze korzenie, to przeprowadziłabym się…może nie do bloku, bo pokochałam przestrzeń, ale na pewno do miasta…mojego miasta. Może kiedyś…może taka zmiana nastąpi.Jeśli chodzi o sprzęty, którymi jestem otoczona…ulegają zmianom…choć długo do tego dojrzewam. Decyzja najpierw powoli kiełkuje, bo żal mi się rozstawać ze starymi…choć później ze zmian jestem bardzo zadowolona. Przywiązuję się tez do ubrań…kupuję niedużo, ale porządne… z charakterem. W przeciwieństwie do mojej przyjaciółki, która lubi dużo, niedrogo i ciągle nowe. Najbardziej zmienna we mnie jest fryzura…choć od lat już nosze raczej krótkie włosy. Ale te zmiany wynikają z tego, że gdy siadam na fotelu u zaprzyjaźnionej młodej fryzjerki z talentem w ręku i mówię „proszę tak samo jak poprzednio”, to ona i tak robi po swojemu…Więc średnio, co dwa miesiące mam zmiany na głowie…i jestem zadowolona.Gdy rzeczywistość mi mocno doskwiera, to zmieniam otoczenie…Wyjeżdżam…na parę godzin, na kilka dni, było i że na kilka tygodni. I te zmiany lubię najbardziej, i takich zmian potrzebuję najmocniej. Potrafię na takim wyjeździe „zapomnieć”, „nie myśleć” o tym, co zostawiłam. Wracam silniejsza…z pozytywną energią…W moim życiu była jedna istotna zmiana. Nieoczekiwana, bolesna… Choć w swojej podświadomości dopuszczałam taką myśl, że może nastąpić…to gdy przyszła nie byłam na nią przygotowana.Wiele osób mających takie doświadczenia mówi, że przewartościowało swoje życie, że zmienili swoje podejście do niego…A ja?…Nie wiem, wydaje mi się, że nie, że jestem taka jak byłam przed tą zmianą. Może minimalnie…bo jest we mnie uśpiony…ale jest…lęk…Chyba najbardziej chciałabym, żeby jak za pomocą czarodziejskiej różdżki móc się go pozbyć, potrafić cieszyć się  i czerpać z życia to wszystko, co nam  dobrego oferuje…chyba potrzebuję zmian w sobie…w swojej psychice…reszta może zostać po staremu…

Brak tytułu

Gdzie słuchać jakiej rady?

Gdzie bać się jakiej zdrady?

Kiedy miłość pożera,

Kiedy rozum odbiera.

S. Witwicki

W niedzielę byliśmy z wizytą u naszej pracownicy, która niedawno urodziła synka. Dostaliśmy oficjalne zaproszenie, bo fakt ten nastąpił już 3 miesiące temu, a my jak te sójki za morze wybrać się nie mogliśmy. Było bardzo przyjemnie; bobas śliczny, słodki, spokojnie przespał cała naszą wizytę. Jego rodzice to młode małżeństwo z 3,5-letnim stażem…widać, że szczęśliwi i zakochani w sobie i…w dziecku. Rówieśnicy. Niedawno byli na ślubie jego siostry…ślicznej dziewczyny- dwudziestolatki z…łysiejącym czterdziestolatkiem. Z jego słów wynikało, że do końca jej decyzji nie rozumie, mówił, że komentarze innych tez były różne…a to, że pewnie w ciąży…że w domu nie zaznała ciepła rodzinnego i podświadomie szukała w nim ojca (są z wielodzietnej rodziny). Każdy zadawał sobie pytanie…dlaczego?? Jej brat sam odpowiedział na te pytanie mówiąc do mnie „Czy pani wie. jak oni się kochają…tę miłość widać na każdym kroku.” Odpowiedziałam mu, że nikt nam nie da gwarancji na miłość…co zrobi z nią czas, że być może za 10 lat los sprawi, że nie będą już razem, ale przynajmniej będą mieli świadomość, że pobrali się z wielkiej miłości, że kiedyś naprawdę się kochali…Wchodząc wczoraj na blogi…czytam o wątpliwościach związanych z uczuciem ulokowanym w dużo starszym partnerze. O tym, co dzieli, a co łączy taki związek…Myślę jednak, że najważniejsze jest, co tak naprawdę czują do siebie i jak mocne jest to uczucie…wtedy wiek nie gra już żadnej roli. Moja kuzynka wyszła za mąż za faceta w wieku własnego ojca. W jej przypadku to była nieplanowana ciąża i chęć wyrwania się spod zbyt opiekuńczych skrzydeł…zakazów i nakazów…Jej rodzice przeżyli szok…tym większy, że on był i jest alkoholikiem. Są jednak ze sobą już 14lat…po swojemu szczęśliwi. W moim otoczeniu jest jeszcze jedna taka para…on 19 lat starszy od niej. Niewiele młodszy od mojego taty…ale młody duchem, wysportowany, ciągle ciekawy życia. Trzy lata w małżeństwie, a sześć przed- bycia razem. Szczęśliwi …nadal w obie zakochani… Ciotka mojego taty była od swojego męża starsza o 10 lat. Przeżyli razem prawie pięćdziesiąt …w zgodzie i w szczęściu dnia codziennego…na pewno się kochali. Kolega z ław szkolnych zakochał się w naszej nauczycielce…o 8 lat starszej od nas. Są małżeństwem, mają synka…cały czas jeszcze razem…I pewnie takich związków jest tysiące…gdy on dużo starszy lub ona starsza od niego. Zawsze budzące emocje…większe u innych niż u samych zainteresowanych. Nie zawsze wytrzymują próbę czasu…czasami miłość szybko się kończy. Ale na miłość nie ma gwarancji dożywotniej…w żadnym związku. Nawet w tym, gdzie różnica wieku jest niewielka…

Ludzie, których się kocha z całego serca, nigdy się nie starzeją.

E.Penzoldf

Mój mały świat pod białą kołderką….

Pewnej bardzo mroźnej nocy,

Świat spowiła bardzo gęsta mgła.

Rano, gdy otworzę zaspane oczy,

Ujrzę piękny krajobraz za dnia.

Wieczorem drzew gałęzie nagie,

Przez noc ubrała zima zła,

W misterne koronki białe,

Skrzące się w blasku dnia.

Matka natura szczodrze,

Nie ominęła bowiem niczego,

Przystroiła każdy płotek i drzewo,

Nie żałowała lśniącego śniegu.

Teraz świat wygląda pięknie,
Jakby z zaczarowanej baśni,

Wróżka-zima mało z dumy nie pęknie,

A Ty podziwaj to arcydzieło ,

Zanim znowu nie zaśniesz!

    

  Margarit(znalezione w necie)

No i u mnie jak w tym wierszu…już wczoraj jak wracałam do domu bardzo póznym wieczorem, śnieg pięknie sypał przykrywając wszystko swoją białą puchową kołderką.A teraz mam cudne widoki z okna…Na wsi jednak zima ma większy urok niż w mieście…

Manewry kanapowe

Ile potrzeba osób do zamontowania jednego żyrandola?….trzech dorosłych mężczyzn i jeden nastolatek. Postanowiłam kupić do córci pokoju nową kanapę, bo na starą już patrzeć nie mogłam. Ja nie mogłam, bo Tuśka patrzy na nią teraz rzadziej…tylko w weekendy…rzadziej też śpi na niej, ale zastrzeżenia zgłaszała już dawno. Uzgodniłyśmy, że ma to być narożnik, by było więcej miejsca do siedzenia, koloru granatowego. Przy okazji stwierdziłam, że kupię jeszcze nowy żyrandol, bo stary choć był na 3 żarówki, od jakiegoś czasu świecił tylko na jedną nie wiadomo z jakiego powodu i nową lampkę, bo poprzednią Misiek jej świsnął do siebie jak wykończył swoją. Tuśka więc narzekała, że u niej ciemno i dlatego w weekendy odpoczywa, a nie uczy się, bo co ma sobie wzrok marnować. Jak postanowiłam tak zrobiłam …W firmie jest duuuży samochód więc po odbiór kanapy pojechaliśmy sami. Zeszło nam trochę, bo przy okazji załatwialiśmy jeszcze służbowe sprawy, już w samochodzie pytam się męża czy złoży ją dziś…na co mi odpowiedział, że nigdy w życiu, nie będzie jej targał na górę i na razie ją zostawi na dole w holu lub pokoju…Doświadczona tym, że u mnie wszystko musi nabrać „urzędowej mocy” z wizją, że ta kanapa będzie stała może do wiosny zagracając pomieszczenie…mówię mu…ale jutro ksiądz chodzi po kolędzie i co będzie slalom uskuteczniał? Nic nie odpowiedział, ale we mnie nadzieja zakiełkowała, tym bardziej, że jak zajechaliśmy pod dom, to stał nasz pracownik, chętny do pomocy. Cokolwiek większego wtargać na górę to trzeba się nagimnastykować, bo tak mam schody dziwnie zrobione…No i zaczęły się schody…..najpierw krzyczał, żebym wzięła ten obraz co stoi przy nich i czemu on stoi jak teraz przeszkadza??…więc mu odpowiadam, że stoi bo ma tu być powieszony…a stoi już od września, bo wtedy go dostałam…Nie usłyszałam odpowiedzi…no ale kanapa została wniesiona, stara wyniesiona, nowa złożona…więc za jednym zamachem, pytam się grzecznie czy żyrandol powiesi…No pewnie, że nie, bo już późno, on zmęczony…a jeszcze coś ma do załatwienia w firmie…ale…nieśmiało mówię, że tu ciemno, a ja bym już posprzątała, bo jutro ksiądz po kolędzie chodzi…Nie usłyszałam odpowiedzi…i wyszedł. Nie minęło pól godziny wchodzi z kolegą i z kolegi szwagrem ubranym na roboczo jak na fachowca przystało. Poszli na górę montować żyrandol, po chwili słyszę wołanie: Misiek przynieś młotek…Poszłam z ciekawości zobaczyć…Mąż z psem na kolanach siedzi na nowej kanapie, kolega obok niego, szwagier na drabinie przy żyrandolu, a mój syn podaję mu młotek…A co tam, nawet jakby dziesięciu sobie przyprowadził do pomocy…liczy się efekt końcowy…O obrazie już się bałam wspomnieć…za dużo szczęścia naraz…mam tylko nadzieję, że nie będzie stał tak oparty o ścianę do następnej kolędy…

Pogoda…ducha i za oknem…

Wyrwał mnie wczoraj z głębokiego snu dźwięk komórki… w pierwszej chwili pomyślałam, że przecież nie nastawiałam budzika…spojrzałam na zegar wiszący na ścianie i aż wrażenia usiadłam bo była już 8.30, a przecież mieliśmy wyjechać o 8-mej. Pewnie to mąż wysłał mi sms-a, że zaraz będzie i żebym była gotowa. Biorę do ręki telefon…nie…to córcia…literki mi się zlewają, nic prawie nie widzę…zapalam lampkę nad głową..lepiej..ufff wiadomość dobra, nawet bardzo…jestem dumna…spoglądam w górę i widzę, że przez roletę w oknie dachowym sypialni przedziera się słońce. Dzień się zaczął cudnie…chce się żyć….Jadąc przez lasy gdy tak słoneczko pięknie świeciło, chciało się choć na moment zatrzymać i pospacerować. Uzmysłowiłam sobie, ze choć do lasu mam tak blisko jak przysłowiowy rzut beretem to ostatni raz byłam…końcem października…na grzybach. To ten czas…ciągły jego brak…a może zwykła wymówka?? Kolejny raz przyrodę podziwiam z okien samochodu…A dziś obudziły mnie krople deszczu…coraz intensywniejsze…natarczywe…Gdzieś tam na południu kraju powiało zimą…a u nas nadal chlapa, błoto i temperatury dodatnie…Chciałabym, żeby wiosna już przyszła i na dobre się rozgościła…ale żal mi też, że nie było choć przez parę dni prawdziwej zimy…Może jeszcze zawita?…a wtedy jak co roku zrobimy kulig…z ogniskiem na polanie i z herbatką z rumem i pieczeniem kiełbasek…Pije kolejną kawę by się rozbudzić…robota czeka, aż wezmę się za nią, okna już całkiem zalane strugami deszczu…i znowu nic się nie chce…

Soczek babuni…

Niedawno przeczytałam o 78-letniej staruszce, która od czterech lat truła i ograbiała swoich rówieśników. Zdobywając ich zaufanie wpraszała się do mieszkania i podawała swoją miksturę, w której był środek odurzający, a wyglądała na zwykły sok z marchwi. Co skłoniło nobliwą panią, która przez całe swoje życie cieszyła się nieposzlakowaną opinią, by wejść na drogę przestępstwa? No właśnie…jest to zagadka i dla policjantów i dla psychologów. Jedni twierdzą, że w taki sposób dorabiała sobie do zbyt małej emerytury….drudzy, że z nudów i z tęsknoty za zmarłym mężem. Aż strach pomyśleć do czego zdolne są nudzące się staruszki, czytające może zbyt dużo kryminałów…Bo statystyki mówią, że z roku na rok przybywa „leciwych” przestępców, którzy wcześniej nigdy nie mieli konfliktów z prawem. Hmm… no ale może nie wpadajmy od razu w panikę i nie patrzmy podejrzliwie gdy jakaś staruszka będzie chciała się z nami zaprzyjaźnić…i poczęstować np.szarlotką…

Historia pewnej…

PIENIĄDZE KRĘCĄ…ALE SZCZĘŚCIE MOŻE WIĘCEJ

 

Pieniędzmi możesz kupić budynek , ale nie dom.

Możesz kupić pościel , ale nie sen.

Możesz kupić zegarek , ale nie czas.

Możesz kupić książkę, ale nie wiedzę.

Możesz kupić stanowisko , ale nie uznanie.

Możesz kupić życie, ale nie duszę.

Możesz kupić seks , ale nie miłość.

 przysłowie chińskie

Pewne pytanie na którymś z blogów skłoniło mnie do opisania tej historii. Pytanie o zdradę.

Podobno była bardzo szczęśliwa, tak przynajmniej mówiła. Mąż, dwójka dzieci, piękny nowy dom, praca, przyjaciele. Jej rodzina bez wad, bez skazy…Pierwszy raz wyjechała sama z dziećmi na wakacje do brata za granicę. Na jeden miesiąc. Już po tygodniu zdradziła męża z kolegą brata. Zakochała się…chce tam wyjechać na stałe. Dla niej to miłość?, dla niego przygoda jedna z wielu, z której nie wie jak się wyplątać. Ona codziennie wydzwania nie patrząc na koszty. Na miejscu mąż, który nie domyśla się niczego, tylko nie może zrozumieć skąd nagle ta wielka chęć porzucenia dotychczasowego życia tu i plany emigracji. Zresztą on ją kocha, zrobi dla niej wszystko…pewnie i by zdradę wybaczył. On był jej pierwszym kochankiem, więc czyżby chęć spróbowania jak to jest z innym? Co popchnęło ją do zdrady? Znam obu panów. Mąż…to facet na którym można się oprzeć, przystojny, dowcipny, dobry człowiek… ten drugi to typowy Lovelas, który powie i zrobi wszystko by zaliczyć kolejną babkę. Naiwna idiotka może dać się nabrać na lep słówek…i zgrzeszyć…przecież ona się do takich nie zalicza…w swojej ocenie. Czy ktoś powie, że to jest miłość?…czy chęć urządzenia się w lepszym świecie…Facet jest bogaty…to fakt…A może po prostu znudziło jej się poukładane życie przy boku spokojnego jakże przewidywalnego męża? Może jednak nie była aż tak szczęśliwa jak to próbowała pokazać całemu światu…Wystarczył jeden tydzień, jeden miesiąc by wszystko minęło…? Tylko, że ten przez którego chce wywrócić swoje życie do góry nogami, otwarcie mówi, że jej nie chce, nie kocha i co ma teraz zrobić z nachalną babą? I boi się cokolwiek zrobić, by się nie dowiedział jej brat z którym łączą go interesy…że zwyczajnie wykorzystał sytuacje…

Sobotni bal…ona i mąż…uśmiechnięta roztańczona…piękna gra…Tylko mnie unikała…czyżby przeczuwała, że ja wiem??…Jestem przyjaciółką żony jej brata…bliską …Podwójna gra…jak się skończy?

Bal był cudny…grali pięknie, jedzenia dużo i smaczne, ale przede wszystkim towarzystwo wyśmienite…

Pogaduchy…

Z czwartku na piątek zrobiłyśmy sobie z przyjaciółką babski wieczór przy czerwonym winku własnej roboty. Telewizor wyłączony, muzyka leciała z płyt, a my sobie pogadałyśmy. O …psach…dzieciach…mężach…no może nie koniecznie w tej kolejności. W każdym razie nie poruszałyśmy żadnych tematów gospodarczych tym bardziej politycznych. Bez narzekań, utyskiwań spędziłyśmy cudny wieczór. Gdy jej mąż wrócił do domu, zrobił nam nawet kolację i nas opuścił, co byśmy mogły nagadać się do woli. Po tak spędzonym wieczorze jakoś bardziej ochoczo się wstawało i nawet pochmurne niebo i zimne podmuchy wiatru nie przeszkadzały. Trzeba sobie od czasu do czasu podładować swoje akumulatory, dodać dobrej energii, by ten zimowy(?)marazm przetrzymać. Każda forma jest dobra, jeśli odnosi skutki. No a teraz lecę do fryzjera…jutro bal…