Jutro i dziś…

Jutro…jutro zawiozę Tuśkę do szkoły. To już drugi Jej rok w Wielkim Mieście. Już mniej emocji, obaw i smutku, że tylko weekendy w domu i to nie wszystkie. Wiem, że się tam odnalazła, nawiązała nowe przyjaźnie, a starych nie straciła. Potrafiła pogodzić oba swoje małe światy… W domu znowu zrobi się ciszej, spokojniej…Misiek straci kompana do słownych potyczek, kłótni o pilota, komputer czy skuter;). Wakacje stanowczo za szybko mijają…Po gwarnym pełnym ludzi lecie, znowu nadchodzą spokojne i ciche dni…jesienne wieczory…
A dziś…a dziś spotykam się z Kimś, kogo poznałam tego lata…z Kimś. kto był ważny w przeszłości dla Kogoś…W celu wyjaśnienia …Czy sprostam zadaniu?
Trzymajcie kciuki 🙂

;))

ZAPAMIĘTAĆ!

– Nie trzyma się w szafce czekolady, czekoladek, by bezkarnie sobie podjadać o każdej porze dnia…i nocy…

– Nie kupuje się ciasta i przynosi do domu, gdy ostatni kawałek poprzedniego zniknął dopiero co…

– Nie uzupełnia się zamrażalnika lodami o pojemności 1L różnego smaku…

Nie robi się tego, gdy chce się zmieścić w swoje stare, ulubione, choć już trochę zdarte jeansy rozmiaru 27!

P.S. Na pocieszenie…LATO WRÓCIŁO!…wprawdzie tylko od 10- do 18 , ale jest! Widocznie nikt mu nie płaci za nadgodziny ;)))

 

Szczęściara…

Niedawno zadane przez jedną z Przyjaciółek pytanie:” Czy doznałaś krzywdy od kogoś w życiu”, uświadomiło mi, że mam nieprawdopodobne szczęście do ludzi. Bo właściwie nie musiałam się nawet zastanawiać, by odpowiedzieć: NIE. Owszem jest ktoś, kogo wykreśliłam ze swojego otoczenia przez jego postępowanie, ale nie cierpiałam z tego powodu, nie zachwiało to mojej wiary, nie zburzyło zaufania do innych. Bo nie była to na tyle bliska mi osoba, żebym mnie zranić, pozostawić jakiś ślad. No może niesmak…
Moje dwie Przyjaciółki nie miały takiego szczęścia. Doznały krzywd właśnie od najbliższych, a przecież to właśnie takie rany pomimo zabliźnienia pozostają zawsze w sercu. I to one nie dają zapomnieć i w jakiś sposób rzutują na dalsze życie. Bo od bliskich oczekuje się wsparcia, zrozumienia, akceptacji…Gdy w zamian dostaje się gorzkie słowa, a nawet ciosy, to człowiek czuje się jak zranione zwierzę…Obrasta w kompleksy…Nigdy nie cierpiałam z powodu bliskich mi osób, nikt nigdy nie zawiódł mojego zaufania…nie dostarczył cierpienia. Przeciwnie, doznałam dużo miłości, cierpliwości i akceptacji…
Więc jestem szczęściarą.
Wiem…

Przyszła…

Przyszła wieczorem…

Nieproszona…

Nagle się wdarła przez otwarte okna…

Niebo zgranatowiało w jednej sekundzie…

Ciężkie krople spadły na ziemię, wiatr szalał wyginając drzewa,deszcz coraz intensywnie padał, by przeobrazić się w regularną ulewę…Zrobiło się momentalnie zimno…

Dziś przyniosła słońce i zimny powiew wiatru…

Ból gardła i zatok dla Tuśki…

Pożółkłe liście na drodze rozwiewa wiatr…

Jesień…

Nie za wcześnie, aby ???

Jaśnie Pan…

Niedaleko od wsi, w której mieszkam, położone jest nieduże miasteczko. Wprawdzie powiatowe, ale na spółkę z innym, ot taki kompromis dla obu społeczności. I dla tej społeczności w tym bliżej mi położonym pracuje Notariusz…sztuk jeden. W owym miasteczku moja Przyjaciółka posiada własnościowe mieszkanie, które chce sprzedać, bo od lat stoi puste, gdyż Ona wraz z rodziną mieszka za zachodnią granicą naszego kraju. Umówiła się z Panem Notariuszem na konkretny dzień i konkretną godzinę, po to, by upoważnić męża, który czasowo jest bardziej mobilny i gdyby doszło do momentu sprzedaży, nie musiałaby gnać w tę i nazad…W kancelarii oboje stawili się 20 minut przed umówioną godziną ,zastając kilka osób w poczekalni. Gdy minęło 40 minut i nic się nie działo, tylko było słychać głosy za drzwiami, spytała się pozostałych osób czy długo czekają. A i owszem, potwierdzili, jak i to, że umówieni byli jeszcze na wcześniejszą godzinę…Zapukała więc do drzwi i weszła, oczom ukazał się widok pani i pana wesoło rozmawiających przy filiżankach z kawą. Pani to sekretarka a pan to zapewne jej jakiś dobry znajomy 😉 Dowiedziała się, że Pana Notariusza jeszcze nie ma i nie wie, o której będzie…Zbulwersowana Przyjaciółka poinformowała Panią Sekretarkę, że przyjdzie później, bo dziś jeszcze wyjeżdża. Ta tylko kiwnęła głową…Gdy się zjawiła po trzech godzinach, od czekających osoby dowiedziała się, że już Notariusz jest i przyjmuje. Gdy opowiedziała jej przedpołudniową sytuację, gdzie nikt nie raczył poinformować ani tym bardziej przeprosić, usłyszała: I tak jest dobrze, bo nie trzeba daleko jeździć... No tak…W końcu Przyjaciółka dostała się przed oblicze Jaśnie Panującego Notariusza, który w trakcie załatwiania z Nią sprawy odebrał telefon i zupełnie prywatnie zaczął wesoło gaworzyć sobie z kimś o pieskach…Gdy skończył, uśmiechnął się i zaczął dalej pisać…Zapłaciła…Wyszła…Zła jak… I zamiast wyjechać w tym dniu do domu, wyjechała nazajutrz…zrobiło się zbyt późno…po prostu…

Od przybytku głowa nie boli? ;)

Dziś rano (właściwie to już wczoraj) przeraziły mnie dwie rzeczy: wygląd mojego bloga i kuchni. Bloga dzięki Onetowi;), a kuchni dzięki grzybom…Z jednym i drugim uporałam się w pocie czoła;)…Z blogiem, bo myszka odmówiła mi posłuszeństwa i sama nie wiem, jak odpowiedziałam na te wszystkie komentarze, nie tracąc cierpliwości i nie rozwalając ją o ścianę, gdy kursor nie drgnął nawet o milimetr lub szedł swoją pokrętną drogą, w każdym razie nie tam, gdzie chciałam ;)…A co do kuchni to było tak:
Zapowiadało się miłe niedzielne popołudnie z Przyjaciółmi, którzy przyjechali po syna spędzającego u nas wakacje. Szampan się chłodził w lodówce, a my obie przy kawie i cieście; nasi Panowie na chwilę gdzieś wybyli. Nagle rozdzwonił się telefon, natarczywie- niechętnie odbieram i słyszę:
Byliśmy na grzybach, mamy cały bagażnik, nie wiemy co z taką ilością zrobić, przyjedź i weź trochę…
Ale ja mam gości i nie bardzo mam jak się ruszyć, a po drugie…- nie skończyłam…
No to sami Ci przywieziemy…
Jak powiedzieli, tak zrobili; nie minęło 15 minut, jak miałam całą kuchnię grzybów. Nie pozostało nam nic innego, jak spróbować ten „kataklizm” jakoś ogarnąć. Nasi Panowie zastali nas z nożykami w ręku, otoczone wiadrami i miskami pełnymi leśnego dobrodziejstwa. Sami wynieśli się na taras, a my jak te dwa Kopciuszki pracowicie się uwijałyśmy…czyściłyśmy, gotowałyśmy, smażyłyśmy i suszyłyśmy…popijając szampana 😉
-Znasz się na grzybach?– zapytałam Przyjaciółki.
– Nie, nie znam się – spokojnie odpowiedziała.
– Bo wiesz, Oni zbierali z dziećmi i powiedzieli, że po dzieciach trzeba zawsze jeszcze uważnie przebrać…
No wiesz, jak się nie ma zaufania do własnych dzieci…Ja mam.
Ale to nie nasze zbierały, chyba wszystkie takie same były co?
Chyba tak
Spojrzałam na Nią podejrzliwe, no ale chyba wie, co mówi…Kuchnia wyglądała już okropnie, bo wykipiały nam, gdy przysiadłyśmy się na chwilkę do naszych mężów, by przy blasku świec i gwiazd skosztować świeżo smażonych podgrzybków…Późno już się zrobiło, więc całe to pobojowisko musiało czekać do rana…A noc, a noc to był jeden wielki koszmar, który mnie się przyśnił…I nie będę tu opisywać, wspomnę tylko, że rozstrój żołądka i halucynacje to tylko przedsmak tego, co w tym śnie się działo…Obudziłam się przerażona, zerwałam się z łóżka….i słyszę głos mojego męża:
-Gdzie się wybierasz?
-Idę spytać dzieci, czy jadły grzyby…
-O 3 w nocy? Zwariowałaś?! nie jadły…
Ufff, to najwyżej zostaną sierotami– i klapnęłam na łóżko…
-O czym ty mówisz????śpij już lepiej...
No tak…wiedziałby, gdyby mu się to przyśniło co mnie…jakieś takie bardzo sugestywne było…
A rankiem już nie taki grzyb straszny…
Kuchnia wysprzątana…
A ja grzybów mam już na cały rok…I po co ja teraz będę chodziła do lasu??…

Pozorne szczęście…

PIENIĄDZE SZCZĘŚCIA NIE DAJĄ…

Ile prawdy mieści się w tych słowach?
Jak bardzo to zdanie jest prawdziwe dla każdego z nas?
Dla mnie jest…bo choć bez nich trudno żyć, ale nie kupi się za nie ani przyjaźni, ani miłości, ani zdrowia. Są tylko środkiem, a nie celem. Można otoczyć się pięknymi, drogimi sprzętami, zwiedzać najpiękniejsze zakątki świata, ale gdy obok nie ma nikogo lub jest ktoś, kogo nie darzymy uczuciem, to nie czujemy się szczęśliwi. Tylko ktoś dla kogo nie człowiek, nie emocje, nie miłość i uczucie, a gromadzenie dóbr jest ważne…odczuwa pozorne szczęście, które dają mu pieniądze.
Pieniądze zmieniają ludzi…statystycznie na niekorzyść…Jej nie zmieniły…
Jest nieszczęśliwa w domu za 1 milion $ u boku „obcego” człowieka. Otoczona pięknymi meblami, ludźmi z przyklejonym do twarzy uśmiechem, tęskni za normalnością i prawdziwym uczuciem. Nie cieszą Ją ekskluzywne wyjazdy, bardziej liczy się dla Niej spokój dnia codziennego. Bez wyrzutów, zarzutów, zazdrości itp. Piękny kolorowy ptak zamknięty w złotej klatce. Ozdoba salonów. Tylko poduszka i ja wiemy, ile łez wylanych zostało…

Przemijanie…

Obudziły mnie dziś promienie słoneczne, leniwie otworzyłam oczy. Przez okno w dachu wdzierało się ciepłe powietrze…czyżby lato wracało? Świadomość, że wakacje powoli się już kończą, nie nastraja optymistycznie. Za parę dni Tuśka będzie pakowała swoje rzeczy, by znowu przez 10 miesięcy być poza domem. Zrobi się cicho…już jest, bo zostali sami domownicy…Przyjdzie jesień, po niej zima…i znowu czas zatoczy koło i znowu z utęsknieniem będziemy wyczekiwać wiosny …Zostaną połapane jak barwne motyle te cudne chwile, które już są wspomnieniem …i kolorowe zdjęcia…kwiaty zasuszone. Zapachy lata w słojach i butelkach zakręcone…Jeszcze boso na tarasie piję poranną kawę, a już niedługo popołudniową będę pić opatulona w koc…Rozpalę w kominku, by ogrzać wspomnienia…
Jednak zanim to będzie, jeszcze patrzę w czyste błękitne niebo, mrużąc oczy prosto w słońce…ogrzewam się jego letnimi promieniami:)

LOT…

Właśnie nie spiesząc się, włączyłam komputer, bo wiem, że w skrzynce nie ma jeszcze emalii od Przyjaciółki. Nie ma…ale będzie! Ucałowałam, pożegnałam, pomachałam…i będąc już na urodzinach koleżanki, myśląc, że Ona już jest od 1,5 godziny „w górze,” dostaje telefon. Wyświetla mi się numer, który nie znam, ale początki cyfr powodują szybsze bicie serca. To Ona dzwoniła z lotniska, mówiąc, że awaria…już mieli wbić się w górę, jak ostro samolot zaczął hamować…Ogłoszono awarię, przy hamowaniu jeszcze złapali gumę, kazali wysiąść z bagażami podręcznymi. Wiem, jak bardzo się denerwowała, że tak długo będzie lecieć…Pierwszy raz zdecydowała się na LOT…stąd to ponad 9 godzin lotu…a tu jeszcze opóźnienie…Po godzinie dzwoni jeszcze raz, że wylecą o 21.30…to prawie 5 godzin opóźnienia…Informuję Jej męża dzwoniąc za ocean, by się dowiadywał już w na miejscu…Znowu patrzę na zegarek, myśląc, że już jest w górze, gdy dzwoni komórka z” numerem prywatnym”…Intuicyjnie czuję, że to Ona…potwierdza to się…jest w hotelu, jakiś pan umożliwił jej przedzwonienie…samolot dopiero wystartuje nazajutrz… Tzn. dziś…właśnie od godziny leci…SZCZĘŚLIWIE…innej opcji nie ma!

6 tygodni…

Czas nie stoi w miejscu…to każdy o tym wie. Ale ja mam wrażenie, że galopuje z ogromną prędkością. Dopiero co witałam Ją na lotnisku, a dziś Ją będę żegnała. Czas pożegnania nadszedł…6 tygodni minęło jak jedna chwila…radosna, cudowna, zwariowana …ale jedna chwila. Kuferek wspomnień naładowany po sam brzeg…Pięknych wspomnień…tych odgrzebanych i tych nowych… Jutro zejdę na półpiętro gdzie stoi komputer, usiądę z kawą przed monitorem i będę miała od Niej emalię…pisaną już pod „innym” niebem;)…Znowu internet i telefon będzie musiał nam wystarczyć na jakiś czas…Być może przyleci na święta…może ja polecę na wakacje…To plany…
Nie lubię pożegnań…