Zapachniało…

Na co dzień nie jestem otoczona luksusem. Chyba że wygoda nim jest, którą preferuję niezmiennie od lat. W każdej sytuacji i w każdym momencie wybiorę komfort, a co za tym często idzie- praktyczność. Właśnie pozbyłam się wszystkich butów na obcasie wyższym niż 4 cm. Bez żalu. Stały i się tylko kurzyły na pólkach pod sam sufit, każda para z własną historią, bo szpilki proszę ja was, kupowałam nie z miłości do nich, ale z potrzeby chwili, czyli na konkretne okazje. (Miałam jedne, ukochane, w których przetańczyłam niejedną noc, ale po jakimś balu zostawiłam je w taksówce, upojona wyśmienitą muzyką i towarzystwem). No cóż, jestem tym egzemplarzem, który w trampkach czuje się pewniej niż w 8-10-centymetrowych szpilkach. Pozbyłam się też kilku torebek. Uff…

A wieczorem, kiedy słońce już postanowiło pójść na zasłużony odpoczynek, a moje ciało obolałe po intensywnym dniu domagało się relaksu, to wypełniłam wannę po brzegi, zapaliłam lawendową świeczkę, w proteście, że wszystkie (4) krzaczki lawendy nie przezimowały i już raczej nie odbiją… i zanurzyłam się po szyję w pianie…

Lubię zapachy…

W ogrodzie obłędnie pachną czereśnie i wiśnie, zastępując już przekwitające mirabelki. Brzęczenie pszczół jako podkład dla śpiewu ptaków relaksuje, przenosi w zupełnie inny świat. Radości i spokoju.

Za chwilę zapach czereśni zastąpi zapach bzu, a potem przyjdzie ten oczekiwany, intensywny letnich nocy… i ten najbardziej poszukiwany…normalności.

w oczekiwaniu na biały…
…i fioletowy…

Lubię zapachy… ale kiedy stoję w korku z powodów robót drogowych, a w Ceśce opętańczo panoszy się zapach jeszcze ciepłych gołąbków, to muszę otworzyć okno, bo inaczej dostałabym skrętu kiszek. Pewnie towarzyszący im dorsz też cierpiał katusze. No dobra, dorsz był kawałkiem polędwicy 😉

Poluzowują nam po Majówce. I to dość w szybkim tempie. Wprawdzie zajętych covidowych łóżek w szpitalach coraz mniej, jak i respiratorów, ale „pani z kosą” zbiera swoje żniwo… Uważam, że przestrzegając reżimu sanitarnego, to poluzowanie mogłoby nie przynieść wzrostu zakażeń- czwartej fali. Ale nasze społeczeństwo w większości „zapomina się” i tłumnie rzuci się na wszelkie za chwilę dostępne dobro. Rozmawiałam z osobą, która ten sam zawód wykonuje w kraju, jak i w Berlinie. Opowiedziała mi o obostrzeniach u zachodnich sąsiadów, jak pilnie je przestrzega, a w kraju ma głęboko w odwłoku. Ucieszyła się, że we wtorek będą już otwarte galerie handlowe- wreszcie będę mogła sobie pochodzić, popatrzeć… Tak, wyraźnie zaznaczyła, że nie na zakupy. POSZWENDAĆ SIĘ. Mnie najbardziej dziwi zapowiedziany powrót dzieci i młodzieży do szkół. Na kilka czerwcowych tygodni. Gdzie sens? I gdyby ten powrót miał polegać na integracji- wycieczki, pogadanki w plenerze, spotkania z ciekawymi ludźmi w przestrzeni otwartej, to bym temu przyklasnęła. Myślałam, że w swoim rozumowaniu jestem odosobniona, bo nie znam rzeczywistych konsekwencji nauczania zdalnego (Pańcio sobie chwali), gdyż ani ze mnie rodzić dziecka uczącego się, ani nauczycielka. Ale! Okazuje się, że prawie pół miliona uczniów podpisało petycje, że chcą wrócić, ale dopiero we wrześniu. Czy ich głos zostanie usłyszany?

Uśmiechniętej, słonecznej Majówki. Moja będzie jajeczna 😉

Porządki…

Przekopałam się przez papiery i zgrabny stosik zawiozłam do ZUS-u. Już myślałam, że polegnę, ale jakoś przebrnęłam przez własne bałaganiarstwo, kolejny raz obiecując sobie, że teraz już systematycznie będę składać według dat spinać, zszywać, sklejać. Wydawało mi się, że właśnie tak robię, wrzucając je do szafki na półkę; w praktyce jednak okazało się, że nie dość, że się wymieszały, to jeszcze brakowało dwóch wypisów ze szpitala. Jakim cudem? Normalnie przepadły jak skarpetki w pralce. Przejrzałam wszystkie torebki, po czym stwierdziłam, że wypis z kwietnia mógł zostać w torebce, którą zostawiłam w DM, bo w tym czasie przecież koczowałam w mieście. Po godzinie przyszło olśnienie, że przecież w marcu dostałam piguły na 8 tygodni zamiast standardowo na 4. Wrześniowy wypis zaginął i nie mam pojęcia, jak do tego doszło, bo wydawało mi się, że w czeluściach szafki wszystkie medyczne papierzyska są bezpieczne. Trzy godziny plus kawał podłogi zajęło mi kompletowanie, a w samym ZUS-ie byłam trzy minuty. Chciałabym wierzyć, że to ostatni raz, ale musiałby się stać cud…

Wykorzystując bytność w Miasteczku zajechałam do ogrodniczego. Zakupiłam sałatę i krzak kaliny, w miejsce innego kwitnącego krzaczka, który niestety nie obudził się już tej wiosny…

zanim posiana wzejdzie….

Nocne przymrozki nie zaszkodziły tulipanom…

Lecz magnolii się nie przysłużyły, wciąż nie może w pełni rozkwitnąć i wygląda na zmaltretowaną…

ptaszyna w zaroślach przed domem- niestety zdjęcie zrobione telefonem

Byłam też w ŚM- jak już się oddziałam bardziej do ludzi, to z rozpędu pojechałam do sklepiku ze zdrową żywnością. Potem jeszcze zmieniłam opiekunkę do Najmłodszych u Tuśki i wieczorem znużona kolejnym intensywnym dniem oraz wiosennym rześkim powietrzem, odpłynęłam… ale zanim oczy mi się całkiem zamknęły, to sfociłam…

nowość jak dla mnie, bo przez lata gąszcz drzew nie pozwalał podziwiać z łóżka

Dziś bym poleniuchowała, ale przychodzi Hania. Normalnie to mi zupełnie nie przeszkadza w obijaniu się po domu, kiedy sama go pucuje, ale umówiłyśmy się na sprzątanie w garderobie rzeczy wierzchnich. Czas najwyższy ją odgruzować, bo obecnie jest w niej wszystko. Pomijam letnie koszulki OM, które powinny być w szafach na górze, ale mężowaty wrzuca i upycha, co tylko mu wpadnie w ręce. I może uda się pozbyć niektórych rzeczy. Łatwiej jest mi się rozstać, kiedy robię segregację z kimś. Dobrze, że większość rzeczy dostaje drugie życie, to też ułatwia pożegnanie 😉 W sumie to Tuśka by się przydała do tej roboty, bo ona nie ma żadnych sentymentów.

Pięknego dnia 🙂

Punkt odniesienia…

Dom.

Ostoja.

Rodzina. Otoczona przyjaznymi murami wypełnionymi miłością. Kiedy podstawowego elementu zabraknie, dom staje się tylko budynkiem. Na sprzedaż.

Od zawsze myślałam, że piękniej by było, gdyby ta moja-nie-moja wieś była w odległości do DM nie większej niż jest od ŚM. Ileż by to spraw ułatwiło. Ileż możliwości by było…

Zimno. Szkoda uciekających dni… A w ogrodzie Tuli Pan Panią…

Ostatnią moją działalność przypłaciłam ostrym bólem pleców utrzymującym się przez 3 dni. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Pierwszy raz mnie tak bolało, że nie mogłam wziąć głębszego oddechu… (Nie licząc pewnego nerwobólu, który mnie wręcz sparaliżował, ale to był skutek chemii dożylnej). I pierwszy raz zobaczyłam, że na sporej części trawnika mam…

i jak tu kosić trawę?…
… no nie da się 😉

Sąsiad wyciął dużego pięknego świerka, który był w centralnym punkcie mojego okna na świat z pozycji leżącej na łóżku. Wciąż widzę inne drzewa, ale też większy kawałek nieba, przynajmniej dopóki lipa i brzoza nie będą w swych zielonych sukienkach…Niebo bywa spektakularne….ale żal drzewa- było miejscem towarzyskich spotkań ptaków i jedną z trampolin Rudej.

Miłego 🙂

Są takie dni…

Piękne w swej urodzie, kiedy wszystko się układa, a wieczorne zmęczenie to tylko konsekwencja intensywnie przeżytego dnia.

Nie sądziłam, że będzie mi się lepiej spało (od ulicy) w byłym moim pokoju, niż w kawalerce. Otulona wspomnieniami zasnęłam szybko, i gdyby nie przerywnik musu do toalety, to spałabym ciurkiem 9 godzin. Albo i dłużej, ale miałam nastawiony budzik. Ranne słońce już było wysoko, ale żeby się rozbudzić na dobre i dodać sobie energii wypiłam kawę, a do niej zjadłam kawałek ciasta jogurtowego. Miałam już ograniczyć słodkie, ale musiałam przestawić Ceśkę w głąb osiedla i akurat zaparkowałam przed małym sklepikiem znanym mi, że ma dobre wyroby cukiernicze 🙂 No musiałam się pocieszyć, że nie będę miała auta na oku, ale spacer w promieniach słonecznych przez osiedle również był przyjemnością. Zapomniałam nawet o maseczce. Że ją mam. Tak jest, kiedy widzimy plusy zaistniałych sytuacji, ignorując minusy 😉

W szpitalu na oddział zostałam przyjęta, zanim dobrze się umościłam na krzesełku w poczekalni. Dlatego też lekarz się zdziwił, że nie mogę złapać tchu i sapię jak lokomotywa, pytając, co się dzieje. Pielęgniarka zaś pokiwała głową nad moim ciśnieniem 97/86/117, że jakieś dziwne, ale u mnie to często występują podobne kwiatki. Na górze uradował mnie widok Giny- ozdrowieńca, bo długo nie wracała do pracy. Od razu dorwałam jedną z doktorek, by wypisała mi zaświadczenie lekarskie i nastawiona na długie posiedzenie, miło zostałam zaskoczona. Najpierw dostałam zaświadczenie, potem wypis, a na końcu piguły. Niestety, wyniki nie zaskoczyły mnie aż tak pozytywnie, bo leukocyty na poziomie 2,64 (4-10) i krwinki czerwone 2,41 (4-5) nie radują, ale grunt, że tyle wystarczy, żeby wyjść z zapasem piguł na kolejne 4 tygodnie. Było dość wcześnie, więc po chwili wytchnienia w mieszkaniu, jeszcze przed korkami ulotniłam się z miasta. Zrobiłam sobie postój na lewobrzeżu, zakupiwszy pizzę na grubym cieście, bo już jakiś czas temu chodziła za mną, właśnie ta ze znanej sieciówki. I choć wciąż nie można zjeść nawet w ogródku restauracyjnym, to otworzyłam szeroko drzwi od auta i w towarzystwie promieni słonecznych na parkingu zjadłam dwa kawałki, resztę zabrawszy do domu. W lokalnym miasteczku zajechałam do sklepu ogrodniczego… po koper. Wyszłam z pelargoniami, krzewuszką, lubczykiem… o koprze tym razem nie zapomniałam! Pod własną bramą postałam z 10 minut, bo klientka zablokowała mi wjazd, ale akurat porozmawiałam sobie z Tuśką przez telefon, która po pracy jechała do DM, bo dziś ma kontrolne badania. W lodówce zostawiłam w butelce żur i avocado, bo przecież nie mogło być aż tak pięknie. Ale jest szansa, że największy roztrzepaniec w tej rodzinie nie zapomni i mi przywiezie.

Na oddziale spotkałam pacjentkę, której leczenie uszkodziło nerki, więc z pleców wychodzą jej rurki, długie, podłączone do dwóch torebek, które ma przymocowane do łydek. Wprawdzie nie mogę ubrać obcisłych spodni ani sukienki, ale nie muszę wstawać siku w nocy do łazienki– mówi z szerokim uśmiechem. I cieszy się, że zostanie trzy dni w szpitalu, gdyż ma wysoką kreatyninę, więc dostanie płukankę- inaczej nie zrobią TK, na które właśnie przyszła. A wtedy nie dostanie kolejnej chemii, bo chemia mi pomaga- mówi. Najpierw muszę się pozbyć tego dziada. I to są te plusy, które dostrzega w swojej trudnej sytuacji. I dlatego ja nigdy nie zrozumiem, że ktoś dostrzega pozytyw w tym, co robi Zięba. Czytając komentarz, że on przecież nie leczy, jest we mnie pełna zgoda, bo sprzedając trawę za grube pieniądze jest niemożliwością kogoś wyleczyć, ale trudno mi się pogodzić z ludzkim dyletanctwem w kwestii tego osobnika-szkodnika.

W planach miałam dziś się lenić, odpocząć, ale słońce i ogród czeka. Przez całą drogę podziwiałam jak wiosna już się rozbuchała, rozkwitła kolorami… i jak tu się nie uśmiechać? Do życia.

I cieszy, że mamy coraz mniej zakażeń, co powoli też wpływa na ilość zajętych łóżek i respiratorów, choć liczba zgonów wciąż przeraża. Wprawdzie nie mam zaufania do statystyk podanych przez MZ, ale wypowiadający się lekarze potwierdzają ten spadek. I to jest potwierdzenie, że lockdawn zadziałał, mimo iż jest tak bardzo ułomny jak nasza władza i społeczeństwo.

Jeszcze przed kawą spacer po posesji, by zobaczyć, co słychać, widać i czuć 😉

obłędnie pachnie i brzęczy 🙂
już za momencik rozkwitnie w pełnej krasie 🙂
i szczypior w końcu się wyłonił, a towarzyszka pietruszka wciąż w podziemiu tkwi 😉

Ze mnie ogrodnik jak z koziej dupy trąbka. Chyba zmasakrowałam hortensje nieprofesjonalnie je strzyżąc ;(

Ludzie nie lubią…

Drzew.

Wykorzystaliśmy, że w sobotę wczesnym popołudniem świeciło słońce i udaliśmy się na cmentarz. Tata i ja. Tata jak zwykle z okazałymi czerwonymi różami, ja- z butelką wody do wazonu i świeczkami. Usiedliśmy na ławeczce przy grobie Mam, i milczeliśmy razem we trójkę… Słońce mocno przygrzewało, zrobiło się nawet za ciepło, na to jak byliśmy oboje ubrani. W tej części cmentarza nie ma drzew, jedyny klon rósł przy ogrodzeniu i był w pewnym sensie drogowskazem do Mam. Lubiłam też stawiać Ceśkę w jego cieniu. To przeszłość, bo został po nim tylko pieniek. Samosiejkę, która wyrosła na wykupionym przez OM miejscu obok, a która mnie bardzo cieszyła i już sobie wyobrażałam, że zostanę pochowana pod drzewem, ktoś połamał.

Dlaczego ludzie nie lubią drzew? Przy ulicy, wokół własnej posesji, a nawet na niej- zastępując je najczęściej tujami… każdy ogród wygląda podobnie.

Przy kościele w bocznej ulicy postawiono latarnie. Chwalebne. Tylko dlaczego zmasakrowano przy okazji stare lipy? Wystarczyłoby tylko obciąć dolne gałęzie…Tak samo zrobiono kilka lat temu z lipami przy głównej drodze ciągnącej się przez całą wieś- ponad 4 km. Do dziś nie uświadczysz pod nimi cudownego cienia, idąc chodnikiem… Spora część została wycięta, bo kto się budował w tak zwanej plombie, to szedł do gminy po zezwolenie. Powód? Spadające liście na jego posesję. Gawiedź się cieszy, bo ma problem z głowy.

W ŚM i DM modernizują ulice za ulicą. I wycinają drzewa. Pod piłę poszły nawet te, które wyrastały z betonowej skarpy przy moim osiedlu. Czasem jest to nieuniknione, ale ogromnie smuci, kiedy z centrum znikają drzewa, w mieście, które zawsze było zielone.

Codziennie pochłania mnie obserwacja tego, co na zewnątrz. Wczoraj Ruda ganiała się ze Sroką. Ubaw po pachy. Najpierw po zielonej trawie, a potem jedna fruwając z gałęzi na gałąź, a druga skacząc. Lubią się? Grają w berka? A może Sroka- jak to ma w zwyczaju- zabrała coś, co należało do Rudej? Wciąż nie mogę odżałować, że sąsiad wyciął tyle drzew i odsłonił swoje włości. Bezapelacyjnie wolałam ten zielony mur, który nas od siebie odgradzał. Z drugiej strony, w końcu mogę podziwiać zachody słońca.

A wiosna nieśmiało maluje w swoich barwach rzeczywistość i kiedy niebo błękitnieje rozpieszcza oczy swoją szatą, słońce muska twarz, na której wypełza uśmiech. Szeroki. Bez maseczki.

zdjęcie z tarasu… na pierwszym planie własne drzewa…
forsycja u sąsiada… to na tej trawie Ruda i Sroka ganiały się w berka 😉

Kiedy ja się cieszyłam takim zwyczajnym domowym weekendem, okraszonym wizytą Taty z noclegiem, plackami ziemniaczanymi ze śmietaną, naleśnikami z powidłami śliwkowymi, śmiechem Najmłodszych, Zońcią, która już od kilkunastu dni bez pieluchy, więc w moich oczach momentalnie wydoroślała, to w tym czasie covidowa rzeczywistość nie zniknęła…

…Bogusiu, myślami cały czas z Tobą! Wracaj ze szpitala jak najszybciej. Do Mamci, Gucia, do nas :*** Zdrowiej, Kochana!

Nie ma tego złego ;)

Bywa, że wciąż tęsknię za pracą. Za różnorodnością zadań, bo pracując na swoim, wykonywałam pracę od sprzątaczki po szefową 😉 na swoich własnych zasadach i to był duży plus. Ale plusem jest też fakt zaistniały, że obecnie pracować nie muszę. A właściwie nie mogę i tu jest poważana rysa… Z drugiej strony, siedząc w domu, mam wywalone na to, że już dwa miesiące mija, jak powinnam być u fryzjera. Termin mi przepadł przez choróbsko, a jak w końcu się z niego wygrzebałam, to rządzący zamknęli salony fryzjerskie. Zarosłam. Przy krótkiej fryzurze jest to problem. Niewielki, gdyż przy dobrze ściętych włosach nie muszę (jeszcze) zakładać czapki (w każdej wyglądam jeszcze gorzej), żeby spojrzeć w lustro by wyjść do ludzi, a zobaczywszy w telewizji fryz prof. Środy, stwierdziłam, że do własnej fryzury nie mam prawa mieć zastrzeżeń 😀

Po drugiej dawce szczepionki oprócz bólu głowy (ręki) nic niepokojącego się nie zadziało. Cieszy mnie coraz większa liczba zaszczepionych i mam nadzieję, że komunikat EP odradzający swoim wiernym szczepienia się konkretnymi szczepionkami, nie wpłynie na ich decyzję. W końcu katolicy to grzeszni ludzie ;p KK już dawno stracił swój autorytet i robi wszystko, żeby go nie odzyskać. Pandemia to również obnażyła, bo ze strony polskiego Kościoła nie ma żadnego wsparcia, za to wiele przykładów szkodzenia. Smutne to. Tym bardziej, że wierni nic z tym nie robią. Dla mnie to w pewnym sensie podobna sytuacja jak z partią rządzącą i ich zwolennikami. Mimo wszystko trwają wiernie. I nie mam tu na myśli poglądów czy wiary.

Ugotowałam młodą kapustkę. Już drugi raz w tym roku. Palce lizać. Za oknem wciąż jakby jesień a nie wiosna, więc przynajmniej na talerzu wiosenne kolory i smaki. Odczarowuję tę szarą (jak na razie) aurę.

Słońca dla Was 🙂

ps. Akurat przyszły papiery z ZUS-u. Nie przewiduję innej opcji jak przedłużenie świadczenia rentownego. Frapuje mnie tylko na jaki czas. Nigdy nie dostałam dłużej niż na dwa lata, a to było tylko w ostatnich latach dwa razy z rzędu, bo wcześniej za każdym razem tylko na rok. Do wieku emerytalnego pozostało mi ciut więcej, aczkolwiek nie przewiduję, żeby byli tak łaskawi i roztropni oraz kompetentni 😉

Uff…

Ulżyło. Nie z samego faktu, że teraz to ja bezpieczna, że ho ho ho…bom zaczpiowana, ale że udało się bez żadnych obsuw zainspirowanych przez mój niesforny organizm. Ale wiesz, że nie możesz dziś nic robić- OM łypie na mnie czujnym okiem- po drugiej dawce możesz czuć się gorzej. A wyglądam na taką jedną z sąsiedztwa, co to w planach ma przekopanie pół ogródka?

Kocyk. Termos z wodą. Pączusie serowe. Truskawki. Paracetamol. W lodówce gar pomidorowej, która zastąpiła wyżartą już ogórkową. Przygotowana na reakcje poszczepienne.

Dom się sprząta. Pani Hania uczynna jak zawsze.

Mam zamiar odpoczywać. I cieszyć się. Jedna z moich przyjaciółek już po jednej dawce Pfizera, więc kiedy będę w maju w DM, będzie już po drugiej i w końcu spotkamy się face-to-face 🙂 A nawet się uściskamy! Dwie pozostałe są świeżo ozdrowione, więc…

Dużo zdrowia dla Was 🙂

W swej (nie)przewidywalności…

Z porami roku jest prosto. Wiosną ma prawo posypać śniegiem, powiać arktycznym wiatrem, nocą być przymrozek, a w dzień słońce przygrzewać tak, że zrzucamy z siebie wierzchnie ubrania. Prędzej czy później wszystko się zazieleni, zakwitnie i zaowocuje. I tak od lat…

i tak tuliPan szykuje się do prezentacji w pełnej krasie…
a i mięta zaczyna z podziemia wychodzić 😉

On i Ona. Para, która na chwilę chciała uciec od kaprysów rodzimej wiosny- kupione bilety lotnicze, pod powiekami już ocean i plaża… Od rzeczywistości pandemicznej nie da się uciec- zrobione testy przed podróżą. On zaszczepiony już drugą dawką. Ona nie. On pozytywny. Ona nie. Oboje bezobjawowi. Na kwarantannie. On chciał zrobić kolejny test, ale miła pani z Sanepidu uprzedziła, że jak wyjdzie dodatni, to wtedy kwarantanna będzie się liczyć od daty drugiego testu. Tak że tak… SARS-CoV-2 (jak i covid-19) jest nieprzewidywalny. Trzeba się liczyć z każdą opcją. Jedno jest pewne, że długo jeszcze z nami pozostanie.

Dużo zdrowia dla Was 🙂

Ps. Bogusiu, zdrowiej!

Wykrzywiona twarz…

Skutecznie dzieleni (przez polityków) od wielu lat okazujemy wobec siebie pogardę. Podzieleni nie potrafimy okazać wzajemnego szacunku do drugiego człowieka o innych poglądach. Fakt, czasem urągających wszelkiej przyzwoitości. Tylko czy to usprawiedliwia do inwektyw personalnych? Moim zdaniem- nie! Tak, pani Krysia P. wzbudza emocje. Silne. Ale, czy wyrażając wzburzenie jej wpisami (ostatnim dotyczącym 10-letniego dziecka), musimy od razu życzyć śmierci, odnosić się do jej wyglądu (tu wszystkim zalecałabym spojrzenie we własne lustro), pastwić się nad jej domniemanym życiem seksualnym, a raczej jego brakiem? Naprawdę? Toż to zwykłe chamstwo i hejterstwo. I owszem, pani Krysia P. skutecznie zachęciła hejterów nie tylko na siebie, ale przede wszystkim na osoby transpłciowe.

Podzieleni z wykrzywioną twarzą pogardy rzucamy się sobie do gardeł i wystarczy tylko iskra, by je przegryźć. Fakt, obecni rządzący skutecznie się do tego przyczyniają. Czego się nie dotkną, to wyzwalają najgorsze instynkty w społeczeństwie. Na tapecie szczepienia. Już w grudniu i styczniu była afera z celebrytami i aktorami, którzy zaszczepili się poza kolejnością. Dziś jest nagonka na 40-latków plus. W tym lidera jednej (już!) partii. Noszzz… naprawdę? Nawet bezobjawowy prezydent się włączył w tę krucjatę, choć sam się nie szczepi, bo nie!

Agresja, również ta słowna, bierze się z niemocy, z poczucia bezsilności, z wściekłości na rzeczywistość lub na konkretne osoby. A chamstwo to nic innego jak prostactwo, które zieje nienawiścią do innych, którzy wejdą im w drogę- poniża, starając się zranić, dopiec… Czy na chamstwo należy odpowiadać tym samym? Niektórzy uważają, że tak. No cóż, uważam inaczej, choć pewnie i mnie zdarzyło się w niewirtualnym życiu zachować się tak, że było mi potem wstyd. W emocjach. W sieci, kiedy każdą wypowiedź, zanim się opublikuje, można przeczytać po stokroć i na koniec skasować, bo przecież wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i bywa, że poniesie nas fala niezgody na to, co czytamy, każde takie chamstwo świadczy tylko źle o nas i tak naprawdę umyka, zaciera się meritum tego, co komentujemy. Warto o tym pamiętać.

Słońca i uśmiechu dla Was 🙂

Równowaga…

Niedziela pięknie słoneczna z dziećmi szukającymi prezentów zajączkowych w ogrodzie i spacerem na hulajnogach, a poniedziałek deszczowy i wietrzny. Swoisty śmigus-dyngus z nieba. Radość i spokojność połączone z lenistwem. Równowaga.

Nastrój mi mocno siadł przed samymi świętami. Słabość mną owładnęła, ścisnęła obręczą niemożności. Nawet nie myślałam, że mogę być jeszcze słabsza… Wymyśliłam sobie, że oto moja odporność bierze się do roboty, wyciskając ze mnie wszystkie soki energii jakie mi jeszcze pozostały, bo akurat minęły dwa tygodnie od zaszczepienia i stąd ten spadek formy, która i tak jest kiepska- w końcu ma kilka źródeł, żeby taką być. Trudno się w tym wszystkim zorientować, co jest aktualną przyczyną.

W świąteczną niedzielę Bliscy przyjechali już bladym świtem, kiedy dopiero co zeszłam do kuchni w zamiarze zrobienia dwóch farszów do jaj. Tym razem przyjęłam pomoc z radością, wcześniej nakarmiwszy bigosem, który sami sobie przygrzali. Że nietypowo?

dekoracja Aty 😉

Do samego końca nie wiedzieliśmy, w którym domu usiądziemy przy stole i w jakim składzie. Ograniczamy kontakty z innymi, nigdzie nie bywamy, po to właśnie, żeby móc się widywać w swoim najbliższym gronie. Ale i tak jest ryzyko. Ten tlący się niepokój, który nigdy nie gaśnie, przysłonięty został radością, spontanicznym śmiechem, szerokim uśmiechem… pradziadka i prawnuczki- najstarszego rodem i najmłodszej. Bliskość bez spiny, że żur wyszedł tak gęsty jak kisiel, na stole nie ma wyszukanych potraw, w których specjalizuje się Tuśka, a baba drożdżowa, którą przywiozły Dzieci Młodsze, nie podeszła Miśkowi. Czuł niedosyt, bo w tej cukierni chcą zamówić ciasto na wesele. Mają nadzieję, że latem to już połowa gości będzie ozdrowieńcami, reszta zaszczepieni i tylko nieliczni, którzy wciąż są wolni od koronowych atrakcji. Śmieją się, że zrobią trzy strefy stolików dla bezpieczeństwa. A tak serio, to nic nie jest wiadome, i pewnie długo nie będzie.

W sobotę wieczorem obejrzałam film „25 lat niewinności…” Poryczałam się i jedno słowo, jakie mnie się cisnęło to skur… Zaczęłam też czytać „27 śmierci Toby’ego Obeda” i mimo iż niewiele stron za mną, to identyczne słowo pojawiło się na ustach. Tym bardziej potrzebowałam tej atmosfery świąteczno-rodzinnej i zwykłej radości z tego, że jesteśmy razem. Choćby tylko przez kilka godzin. Dużą radość sprawił mi apetyt Taty, który jak zwykle dostał prowiant do domu. Wprawdzie coś tam sobie ugotuje, ale raczej to eksperyment na gotowcach, wiec częściej zamawia sobie w restauracjach, których jest największym krytykiem kulinarnym. No kuchni Mam trudno dorównać, szczególnie że te smaki się utrwalały przez ponad 50 lat…

Patrzę tęsknie przez mokrą szybę kuchennego okna na ławeczkę… którą przytargała Ciocia. Poszłam ja ci w jednym z tych cieplejszych dni zobaczyć, gdzie jest nasza stara ławka z tarasu, bo wymyśliłam sobie, żeby ją postawić w ogrodzie, co bym mogła sobie klapnąć, kiedy zmęczę się pracami ogrodowymi bądź ganianiem za Zońcią. Plan był taki, że odkryję jej lokalizację, po czym jak się nawiną pracownicy, to poproszę o jej przeniesienie. Ławka była pod wiatą między garażami, dostęp do niej był utrudniony, bo zastawiona czym popadło, w tym dużym biurkiem z biura. Ciocia akurat siedziała przed domem, wygrzewając się na słoneczku, więc się przywitałam i powiedziałam o swoich zamiarach… Po chwili już miałam ławkę tam, gdzie przynajmniej na razie chciałam. Bez mojego najmniejszego udziału. Nie mam pojęcia, jak to zrobiła, bo ławka ciężka z żeliwnymi nogami… I zanim ja dotarłam do niej, żeby ją umyć, to Ciocia już z wiaderkiem i akcesoriami była przy niej. Tak że tak…

jeszcze mało zielono wokół ale w pobliżu pączkuje już magnolia

Rzadko wchodzę do domu głównym wejściem i o mały włos przeoczyłabym, mizerne, ale zawsze to, kwiatki 😉

Dużo uśmiechu dla Was 🙂