W końcu zrobiło się światowo, po europejsku. Na izbie przyjęć powiało kadrem z amerykańskich filmów. Przesadzam, bo i w kraju nad Wisłą mamy nowoczesne szpitale. Personel ten sam, ale budynek nowy przyklejony do starego. Już w rejestracji poszło szybko i sprawnie, bo tylko zostawiłam ostatni wypis, wymieniłam kilka uśmiechów i słów, i udałam się pod gabinet. Po pięciu minutach weszłam do środka i znów uśmiechy od ucha do ucha, bo w takich warunkach to chce się pracować. Powiało wielkim światem ;p Ech, żeby jeszcze oddział wyremontowali, to byłoby już naprawdę pięknie. Niestety, projekt jest, ale nie ma wykonawcy… Takie czasy, gdzie wykonawców dorżnął najpierw covid, a potem inflacja i ten rząd…
O mały włos nie dostałabym piguł. Jednak pani doktor uznała, że spróbujemy nie przerywać leczenia, tylko zmniejszymy dawkę, czyli zamiast dwa razy dziennie po 150 mg, to będę brała tak samo, tyle że po 100 mg. I mam chlać, chlać, zalać się wodą po czubek nosa… Nie wyrabiam z tym piciem. Po drodze dwa razy stawałam do toalety, raz na stacji paliw, drugi raz w lesie. W żołądku na pewno zalęgną mi się żaby ;p
Misieńka wycałowana, wyściskana do kolejnego spotkania. Oczywiście miałyśmy tym razem dwie i półgodziny tylko dla siebie. Skubana potrafi już sama stanąć na środku pokoju i patrzy tymi swoim ciemnymi ślepkami, czy ktoś widzi i podziwia. Potem klap na tyłek. Za dwa tygodnie skończy 9 miesięcy.
Zmęczona i niewyspana, bo obudziłam się o jakieś upiornej godzinie i wybiłam się ze snu, by znowu zasnąć na dwie godziny, aż alarm w telefonie postawił mnie do pionu. Mała kawa, pół drożdżówki i pojechałam, do szpitala. Ceśką. Zaryzykowałam, i choć znalazłam miejsce do zaparkowania, to oddalone od celu o 1200 kroków. Pogoda taka w sam raz. Lubię. Tylko znowu mi brakło czasu na wszystko… i sił.
Muszę jechać do dentystki w ŚM, ale najpierw zawiozę Pańcia do szkoły, bo dziś śpi u nas.
I kupiłam kolejną sukienkę maxi, co by nie straszyć ludzi swoją jedną nogą gołą, a drugą w pończoszce ;P I trzy różne t-shirty jednej firmy w trzech różnych rozmiarach: S,M, L… brałam na oko, a w przymierzalni okazało się, że nie muszę wymieniać na mniejszy rozmiar. Czasem lubię luźniejsze…acz rozmiarówka mnie osłabia. Szczególnie kiedy mierzę sukienkę rozmiar S, a wisi na mnie jak wór kartofli. Taki fason, ale bez przesady. Nie jestem szczypiorkiem, a na lodach to nawet przytyłam. Wiem, bo mnie zważono w końcu na profesjonalnej wadze, gdyż moja od dawna leci sobie ze mną w kulki i zawyża. Ważę 57 kg i to jest ta prawie górna granica, kiedy czuję się z taką wagą komfortowo. Dwa kilogramy więcej i już byłby klops, a raczej przez jakiś czas rezygnacja z pączusiów ;p