Wakacjuję…

Naprzemiennie. Innymi słowy, robię za kierowcę i żywicielkę 😉 Zońcia wprawdzie chodzi do przedszkola, ale odbieram ją wcześniej, a od przyszłego tygodnia jeszcze wcześniej, bo w przedszkolu nie będzie obiadów. Po Pańcia zaś jeżdżę do Miasteczka po uprzednim wyspaniu się ja i on. Mogłaby go podrzucać Tuśka w drodze do pracy, ale są wakacje, niech się chłopak wyśpi. I ja! I tak będzie do połowy lipca. A potem jeszcze dwa tygodnie w sierpniu. Naprzemiennie.

W poniedziałek mieliśmy prawdziwą burzę. Prawdziwą, bo z błyskawicami, grzmotami i ulewą. Taką, że zalało mi talerz satelitarny i dekoder nie odbierał sygnału, a tu pierwszy mecz Igi na trawie. Odpaliłam więc laptopa, ciesząc się z oglądania meczu i strumieni wody za oknem. Nawet te strumienie uśmiechnęły mnie bardziej. We wtorek zaś uciekałam z Pańciem autem przed burzą z Miasteczka…

U nas lunęło dopiero po odebraniu Zońci z przedszkola. Tak, że obie zmokłyśmy na kilkunastu metrach pod parasolem… Nie narzekam. Wręcz naprzeciwko. Niech leje. Jak najczęściej i jak najdłużej. W Kanadzie płoną lasy. W Urugwaju z powodu suszy w kranach płynie słona woda. W Hiszpanii zapowiadają 50 stopni w cieniu. W Azji od miesiąca trwa fala upałów…

Wakacjuję, więc nie mam czasu na bywanie, własne podwórko jakoś ogarnę ;p

Życie zaczyna się…

… co rano.

Najlepiej dobrą kawą i czymś słodkim do niej 😉

Niedzielę przebimbałam w pieleszach, nadrabiając frontowe wieści i zapowiadając, że obiadu dziś nie będzie. Mogę być fruszkom czy inną czarownicą, bo w sobotni poranek przewidziałam, że dwaj zwyrodnialcy na P. się dogadają. Nie przewidziałam tylko, że tak szybko. Co jednak nie oznacza rozwiązania wszystkich zagadek związanych z tym krótkotrwałym puczem. Fajerwerki wystrzeliły i szybko zgasły… Nasze i ukraińskie nadzieje na rewolucję prysły. Acz obnażenie słabości Rosji może przynieść pożądane konsekwencje. Kropla drąży skałę.

Z głodu nie popadliśmy jak muchy. Zresztą nie wiem jak u was, ale much i krwiożerczych komarów nie ma! Nie ma też motyli. I to mnie frasuje. Za to są chrabąszcze! Całymi stadami latają wieczorami. I bociany i sarenki na łące…

Wracając do niedzielnego obiadu mogę powiedzieć: jak dobrze mieć sąsiada 🙂 OM wybrał się do garażu, a nasza kochana ML wybiegła do niego z talerzem…

Чебуреки

Czebureki ukraiński fast food- danie pochodzące z krymskich Tatarów. Nadzienie może być różne jak do pierogów, te nasze miały mięsne (pierwsze były z mięsa baraniego, z duchem czasu farsz ewoluował ;)). Do tego surówka z młodej kiszonej kapusty. Pychota.

ps. wianki na wodzie…

Prośba…

Nie mam wpływu na to, jak ktoś odbiera tu moje słowa, albo słowa pozostawiane w komentarzach!

Spędziłam fantastyczne popołudnie i wieczór. Był śmiech, żarty, rozmowy. Mnóstwo słów. Życzliwość. W piękny słoneczny czerwcowy dzień. Wakacyjny. Luz. Dystans. Wieczór ciepły z muzyką i tańcami. Dałam się porwać chwili i szalonym rytmom, tak jak kiedyś, nie zważając na nuszkę (bez pończochy) i brak tchu…

Miałam zamiar przytulić się do poduszki i odpłynąć w sen, mając jeszcze odpryski jawy pod powiekami. Ale! Weszłam na własny blog. Najpierw zobaczyłam komentarz, potem powiadomienie, że ktoś kliknął kontakt. Nie sprawdzam blogowej poczty tygodniami, a emilka była w spamie.

Nie mam zamiaru moderować komentarzy, zresztą zablokować niezalogowanych i tak nie mogę. Nie mam zamiaru być niewolnikiem i wyrobnikiem własnego bloga. Nie, bo nie! Jestem w tej blogosferze już tyle lat, nie zmieniałam adresu ani nicku. Za każde słowo przez się napisane tu i gdzie indziej odpowiadam ja. Nikt inny. Bo słowa mają swoją moc. Więc czasem je ważę, czasem bywam porywcza, sarkastyczna, przesadna…Bywało, że niezrozumiana, źle odebrana, bo intencja/interpretacja nie taka. Biorę to na klatę. Ale czyichś słów nie mam zamiaru. Stąd ta prośba: jeśli komentujesz w miejscu, w którym sam nie możesz usunąć swoich słów, to się dwa razy zastanów, co chcesz napisać. Jaki ślad pozostawiać po sobie. Tylko tyle.

Kolejny wieczór mam spierniczony.

Bo coś nie tak zrobiłam. Albo zrobiłam za późno.

Postawiłam nie takie granice.

Uwiarygodniłam.

Nie dam się wpędzić w poczucie winy, że nie stoję jak żandarm na baczność i nie wyłapuję komentarzy do usunięcia. Na czas.

Wszystkim miłej słonecznej wakacyjnej niedzieli 🙂

ps. mam trudny czas, bo mam swoje życie prywatne nieusłane piwoniami. I mam prawo do swoich reakcji. Kropka.

ps2. nie mam zamiaru się tłumaczyć, ale godziny przy komentarzach raczej wyjaśniają moje pogubienie się odnośnie (nie)usunięcia a ocenzurowania. Btw dwóch stron. I pewnie znów za mało albo za dużo, albo nie tak… acz temat uważam za zamknięty!

Presja…

Zasypiałam ukołysana deszczem. Gdzieś tam w oddali słychać było grzmoty. Przy otwartym oknie i wyłączonej klimatyzacji. W końcu. Obejrzałam kolejny film, można by powiedzieć z cyklu: presja jest przywilejem…Tak, sport, tenis w roli głównej. Niektórym kibicom polecałabym, żeby zrozumieli. Sportowców. Z czym się zmagają. I że czasem nawet najbliższe otoczenie tego nie dostrzega, aż przychodzi taki moment jak np. u Mardy Fisha, który z powodu paniki (choroby psychicznej) nie wychodzi na swój mecz wielkoszlemowy przeciwko Rogerowi Federerowi. Jak Naomi Osaka, która odmawia udziału w konferencji prasowej, aż w końcu wycofuje się z rywalizacji i głośno mówi o depresji.

Nie wiem, jak długo padało w nocy, ale po przebudzeniu wciąż są widoczne ślady deszczu. To cieszy, bo do tej pory deszcz nas omijał, oprócz jednego krótkiego epizodu. W prognozie widać, że ma dziś jeszcze padać, ale choć jest pochmurnie, to na razie się nie zanosi. A mogłoby. Cały dzień i całą noc. Najlepiej do południa w sobotę 😉 A potem niech już będzie pogodnie, bo wybieram się na towarzyskie spotkanie w pięknych okolicznościach przyrody. Przydomowego ogrodu przyjaciół. W większym gronie.

Dziś jest dzień taty. Prowadzimy z OM i dzieciakami tajną akcję sprowadzenia Taty na wieś. Nie od święta, ale żeby przeprowadził się bliżej nas. Na stałe. Powodów jest kilka. Pracujemy nad tym by go przekonać do tej decyzji.

Wakacyjnego weekendu dla Was 🙂

ps, a tak przy okazji, że byłam w domu, w którym szykowano dzieciaki do bierzmowania i taka perełka, którą zauważyła matka jednego z kandydatów, otóż w nowej wersji przykazań kościelnych w 5 punkcie jest: Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła. Matka poszukała swojej starej książeczki, a tam w pkt. 5 jest: W czasach zakazanych zabaw hucznych nie urządzać. Ot, kościół na przestrzeni lat udowodnił, że potrafi iść z duchem czasu i zadbać o siebie ;p

edit: wstawiam zdjęcie, krzywe, bo nie miałam zamiaru publikować, a zrobiłam by wiernie zacytować 😉

O jeden żart za daleko…

Rozsypało się szkiełko. Poszło o żart. Gafę. Według sprawcy niezamierzoną. Akurat oglądałam tę emisję programu, więc byłam naocznym i nausznym świadkiem. Tak, to było niezamierzone. Ale! Moim skromnym zdaniem i całym sercem jestem za dziennikarzem- ojcem dziecka transpłciowego- nie za satyrykiem. Gdyż cytowanie przez jednego dziadersa drugiego dziadersa było…delikatnie mówiąc niesmaczne. Pójście dalej…obrzydliwe. Zrozumiałam kontekst, ale zdania nie zmienię. Były przeprosiny, nieprzyjęte, przyjęte… I trzeba było zamilknąć. Przyjąć hejt na klatę. (W dużej mierze niesłuszny). Podziękować prywatnie za wsparcie, tym, którzy wspierali. Bez komentarza. Ojciec dziecka trans ma prawo być „przewrażliwiony”, bo on doskonale wie, z czym i z kim dziecko musi się zmagać na co dzień. Przez co przejść, by w końcu poczuć się sobą. Dlatego w pełni rozumiem reakcję ojca. Z drugiej strony, kompletnie nie rozumiem pomyj wylewanych na głowę satyryka. Przez społeczeństwo. I nie rozumiem tej zbiorowej solidarności i odchodzenia kolejnych satyryków ze szkiełka. Stacja telewizyjna nie skrzywdziła Daukszewicza, sam postanowił odejść.

Media codziennie dają pożywkę hejterom. Na pięknej wyspie Kos została zamordowana Polka. Pośród komentarzy wyrażających współczucie dla rodziny i wszystkich bliskich, są te ohydne, które to z ofiary robią winną. Bo przecież powinna albo nie powinna. Obrzydliwie niewybredne seksistowskie teksty. Rasistowskie również, bo przecież i media i politycy grzeją temat dając paliwo hejterom. Szczucie na kobiety i uchodźców.

W komentarza najbardziej poraża stygmatyzacja. Stereotypy i brak empatii.

Pszczoły i flądry ;)…

Powietrze przesiąknięte zapachem lipy. Słoneczne, ciepłe. Bez kropli deszczu. Z misek z wodą dla psów i kotów korzystają pszczoły. Komary się wyniosły albo wyginęły i można bez uszczerbku na ciele zajadać się czereśniami prosto z drzewa. Kolejne dojrzewają. Mam kilka drzew z różnym okresem dojrzewania. Wystarczy dla nas, dla Lokatorów i dla szpaków.

Trawa wypalona, ale nie zamierzam podlewać, leję jednak pod krzaczki. I na nasz skromny warzywniak, w którym oprócz sałaty, pięknie prezentuje się cukinia.

Dotrzymałam słowa i mam tylko 4 sztuki. Pierwszy raz od posadzenia zakwitła drzewiasta hortensja.

Fioletowe kłosy lawendy falują na wietrze…

Wszystko jakby spóźnione, w niedoczasie tak jak i ja… Nie narzekam. Zajmuję się tym, co lubię w swoim rytmie. Uwielbiam ten czas pełen zapachów i smaków nie do przejedzenia. Obfitość.

Dalej w swojej bańce, wciąż szlaban na polityczno-wojenną rzeczywistość opuszczony. Wystarczą te odpryski i działania na własnym podwórku. W piątek OM był na wiecu w Poznaniu, na którym przemawiał Tusk. Powietrze było przesiąknięte wkurwieniem narodu, co było czuć i słychać…

Oby tylko nie zrobiło sobie wakacji, to coś z tego wyniknie… Pozytywnego.

Kolejne auto dla wojska zakupione.

I tak to lecą te letnie długie dni…

ps. Jakaś flądra- matka polka- odezwała się w przedszkolu, że jak to dla ukraińskich dzieci jest miejsce, a dla polskich nie. Niepracująca flądra.

Z tarczą ;)…

W końcu zrobiło się światowo, po europejsku. Na izbie przyjęć powiało kadrem z amerykańskich filmów. Przesadzam, bo i w kraju nad Wisłą mamy nowoczesne szpitale. Personel ten sam, ale budynek nowy przyklejony do starego. Już w rejestracji poszło szybko i sprawnie, bo tylko zostawiłam ostatni wypis, wymieniłam kilka uśmiechów i słów, i udałam się pod gabinet. Po pięciu minutach weszłam do środka i znów uśmiechy od ucha do ucha, bo w takich warunkach to chce się pracować. Powiało wielkim światem ;p Ech, żeby jeszcze oddział wyremontowali, to byłoby już naprawdę pięknie. Niestety, projekt jest, ale nie ma wykonawcy… Takie czasy, gdzie wykonawców dorżnął najpierw covid, a potem inflacja i ten rząd…

O mały włos nie dostałabym piguł. Jednak pani doktor uznała, że spróbujemy nie przerywać leczenia, tylko zmniejszymy dawkę, czyli zamiast dwa razy dziennie po 150 mg, to będę brała tak samo, tyle że po 100 mg. I mam chlać, chlać, zalać się wodą po czubek nosa… Nie wyrabiam z tym piciem. Po drodze dwa razy stawałam do toalety, raz na stacji paliw, drugi raz w lesie. W żołądku na pewno zalęgną mi się żaby ;p

Misieńka wycałowana, wyściskana do kolejnego spotkania. Oczywiście miałyśmy tym razem dwie i półgodziny tylko dla siebie. Skubana potrafi już sama stanąć na środku pokoju i patrzy tymi swoim ciemnymi ślepkami, czy ktoś widzi i podziwia. Potem klap na tyłek. Za dwa tygodnie skończy 9 miesięcy.

Zmęczona i niewyspana, bo obudziłam się o jakieś upiornej godzinie i wybiłam się ze snu, by znowu zasnąć na dwie godziny, aż alarm w telefonie postawił mnie do pionu. Mała kawa, pół drożdżówki i pojechałam, do szpitala. Ceśką. Zaryzykowałam, i choć znalazłam miejsce do zaparkowania, to oddalone od celu o 1200 kroków. Pogoda taka w sam raz. Lubię. Tylko znowu mi brakło czasu na wszystko… i sił.

Muszę jechać do dentystki w ŚM, ale najpierw zawiozę Pańcia do szkoły, bo dziś śpi u nas.

I kupiłam kolejną sukienkę maxi, co by nie straszyć ludzi swoją jedną nogą gołą, a drugą w pończoszce ;P I trzy różne t-shirty jednej firmy w trzech różnych rozmiarach: S,M, L… brałam na oko, a w przymierzalni okazało się, że nie muszę wymieniać na mniejszy rozmiar. Czasem lubię luźniejsze…acz rozmiarówka mnie osłabia. Szczególnie kiedy mierzę sukienkę rozmiar S, a wisi na mnie jak wór kartofli. Taki fason, ale bez przesady. Nie jestem szczypiorkiem, a na lodach to nawet przytyłam. Wiem, bo mnie zważono w końcu na profesjonalnej wadze, gdyż moja od dawna leci sobie ze mną w kulki i zawyża. Ważę 57 kg i to jest ta prawie górna granica, kiedy czuję się z taką wagą komfortowo. Dwa kilogramy więcej i już byłby klops, a raczej przez jakiś czas rezygnacja z pączusiów ;p

Plusy…

W domu od kilku dni ledwo słyszalnie szumi klimatyzacja. Musi, bo dnie i noce ciepłe, pachnące i smaczne. Niosę misę truskawek dla dzieciaków LM, a sama jestem częstowana plackami ziemniaczanymi ze śmietaną. Tak jak lubię. Chodziły już za mną jakiś czas, a tu proszę… Czereśniami objadają się szpaki wpadając całą chmarą, i nie pomaga, że od jakiego czasu jest nas- ludzi- więcej w ogrodzie 😉 Obie z LM uszczęśliwiamy się wzajemną obecnością. Nienachalną, ale serdeczną, pomocną. Drugi człowiek obok, za symbolicznym płotem, wniósł w naszą rzeczywistość wartość dodatnią. Doceniam.

Koniec paryskich emocji na kortach Rolanda Garrosa… Przeżywanych intensywnie, bo w dużej grupie takich zapaleńców jak ja ;p Iga pisze polską i światową historię tenisa, a do tego jest naturalną, mądrą, sympatyczną i piękną młodą kobietą… Świetnym sportowcem i człowiekiem. Ambasadorką.

Wzruszające jest usłyszeć już po raz trzeci a drugi raz z rzędu Mazurek Dąbrowskiego na kortach ziemnych w Paryżu. Kolejne mniejsze turniej już od poniedziałku, a za trzy tygodnie Wimbledon. Na razie wypad do DM po piguły i żeby wyściskać Misieńkę. Czas na książki (ha! mam już upatrzone kilka biografii tenisistów ;ppp), i więcej czasu na zewnątrz, bo ma być chłodniej. (Muszę się zająć mieszkaniem, bo mi OM truje i truje…;p) Chodzę sobie w jednej pończosze i krótkich spodenkach. Mam ten luksus, że nie przejmuję się, co inni na to ;p Eksperymentuję też bez pończochy i noga zachowuję się różnie… No cóż…

I cud natury…

Nie znam nazwy…

Być może załapię się na 500 plus ;p

Życie nie jest usłane piwoniami…

a szkoda…

Jeśli prawnie, z wyrokiem sądu coś jest ustalone, to myślisz, że żadna niespodzianka ci w tej kwestii nie grozi. A tu zonk. Pieniądze wstrzymane na wniosek strony. Bez uprzedzenia. Ze strony i urzędu. Dzwonisz, wypytujesz się i dowiadujesz się jaka obowiązuje teraz procedura. Informujesz o wyroku. No cóż, jeśli strona nie wycofa swojego wniosku, to musi się odbyć rozeznanie środowiskowe. Czas.

Witki opadły. Nie usiłuję nawet zrozumieć motywu postępowania strony, bo go nie znam. Mogę się tylko domyślać: Pazerność. Złość. Mściwość. Wrogość. Głupota.

Zapominam. Nie pielęgnuję w sobie urazy. Co wcale nie oznacza, że wybaczam. Ale! Idę z tym do przodu. A potem spada bomba. I kiedy myślisz, że arsenał się wyczerpał, bo od ostatniej minął rok, to masz kolejną. I tylko dzieci żal, choć one akurat niczego nieświadome. Jeszcze.

W ogrodzie żrę czereśnie, a mnie żrą komary- giganty. Na dłużej wychodzę wieczorami, bo unikam słońca. Nie wzeszły mi różowe piwonie. Znam przyczynę. Nie ukatrupię, ale zła jestem… Pięknego bukszpana wpierdzieliła ćma. I mam teorię, że to przez koty.

Tata przyjeżdża na długi weekend. Cieszę się dobrze, że to końcówka drugiego tygodnia Rolanda Garossa i meczów coraz mniej, więc ma szanse na jakiś posiłek i moje towarzystwo .p W piątek będą u mnie Najmłodsi. Od poniedziałku Zońcia przedszkole będzie miała w gminnej bibliotece. Zakwalifikowała się, bo miejsc jest tylko na jedną grupę. Uff… szczególnie że poniedziałek i wtorek ja znów w DM. Walizkę jak to u mnie bywa, jeszcze nawet do końca nie rozpakowałam, nie mówiąc o schowaniu jej. Ale dziś miałam taki moment zastanowienia się, co ja zrobiłam z pigułami, czy wyjęłam, schowałam etc… tak mi się wyjazd do DM z nimi zlewa.

Nie potrafię tak pięknie pleść jak profesjonalistka, ale mam zamiar się naumieć ;p

I wciąż siedzę w swojej bańce, tylko jakieś odpryski politycznej rzeczywistość uderzają we mnie. Ignoruję. Doskonale wiem, że w końcu wyjdę. Nie spieszę się.

Dobra energia…

Rozmowy. Śmiechy. Przytulasy. I dobre jedzonko ;p Tak mi minął ten weekend. W stolycy specjalni wysłannicy z odpowiednimi hasłami (Kaczor dupa dwa bratanki, założymy wam kajdanki; PIS upadnie i będzie ładnie; precz z kaczorem muchomorem; stop z kaczyzmem putynizmem; kaczor dupa nie ma racji, będziem bronić demokracji…etc…)godnie maszerowali i manifestowali, pośród tłumu równie wkurzonych, ale z nadzieją na zmianę.

W DM na placu Solidarności był wiec. Zrobiłam zdjęcie, stojąc na światłach, akurat z tej strony, z której ludzie już się rozchodzili, bo było około 13.30… Jedna z Czarownic była, więc potwierdziła, że było sporo ludzi, ale bardzo mało młodych…

W pięknych działkowych okolicznościach przyrody spędziłam czas do późnego wieczora. Młodsze Dziecka z Misieńką przyszli do nas, zamiast ja do nich, co dużo ułatwiło, a przede wszystkim nie musiałam wdrapywać się na strych kamienicy… nadrobię w przyszły poniedziałek ;p

Moja Mam co roku dostawała od Mamy Aliś takie bukiety z działki, bo nasze mamy tak jak my były zaprzyjaźnione…

Rano w poniedziałek okazało się, że nie mam nic na śniadanie. Zapomniałam wziąć na wynos… Rad nierad zatrzymałam się na wylocie z DM na kawę i croissanta w wersji wytrawnej, by odrobinkę poczuć paryski klimat, gdzie odbywa się turniej wielkoszlemowy, na którym też mam wysłanników i relacje na żywo ze specjalnym pomachaniem Igi 😉 A przy okazji zrobiłam hurtowe zakupy odzieżowe.

Ale w ten weekend nie tylko było dużo radości, bo mieliśmy we wsi kolejny pożar. Znów ktoś stracił dach nad głową i dobytek, a na dodatek ucierpiało przedszkole Zońci.