Koniec wakacji już puka do drzwi, a właściwie bezceremonialnie się w nie pcha… Za nim, nóżkami obutymi w kalosze przebiera niecierpliwie Jesień…Koniec lata zawsze kojarzy mnie się z pierwszym szkolnym dzwonkiem…Przynajmniej dopóki mam dzieci uczące się. I właśnie uświadomiłam sobie, że to już ostatni taki rok. Tuśka już od kilku lat studentka przecież, Misiek właśnie rozpoczyna maturalną klasę…Za rok pewnie już będzie inaczej…
Miesiąc: Sierpień 2010
Po horyzont…
Wschód i zachód słońca wyznacza dzień…ale tak naprawdę to nasz własny rytm go nam określa. W codzienności nie zwracamy uwagi, w którym momencie pojawia się ono na niebie, a w którym znika z horyzontu. Najważniejsze by świeciło, bo przecież daje nam nadzieję na pogodny dzień…Przecież wschodzi i zachodzi codziennie…nawet jeśli przykryte jest warstwą chmur…Są jednak takie chwile, takie miejsca, gdzie zachód słońca jest najpiękniejszy na świecie i nie wolno go przegapić…:) Ani przespać 😉





Kierunek morze….bez żadnych niespodziewanych przystanków…no!
Jutro z samego rana jadę na obóz przetrwania 😉 No bo jak inaczej nazwać pobyt pod jednym dachem z dziewięciomiesięcznym Brzdącem? Brzdąc jest przemiły i kochany, ale jak się wpada do Niego raz, góra dwa razy w tygodniu 😉 Na dłuższą metę może pokazać swoje prawdziwe oblicze 😉 Także po powrocie powiem Wam, czy chcę już zostać babcią czy też nie 😉 Z góry wiedząc, że i tak nic nie mam w tej kwestii do gadania, ale przynajmniej jakieś osobiste rozeznanie będę miała 😉
A życie sobie plecie…
Dzieci jutro wylatują w podróż poślubną na jedną z greckich wysp. Ale zanim wylecą by podziwiać piękne krajobrazy, chłonąć cudowną atmosferę, a przede wszystkim nacieszyć się sobą- dziś jadą do Dużego Miasta. Odwiedzą w szpitalu dziadka, który wczoraj miał zabieg. Pisałam, że Tata po wypadku zamiast lepiej, to coraz gorzej się czuł. Wizyta prywatna u ordynatora zaowocowała wizytą w szpitalu i zrobieniem szeregu badań. Decyzja o pozostawieniu Go i usunięciu płynu, który jak się okazało zbierał się wokół krwiaka, była natychmiastowa. Także dostałam wczoraj telefon ( jeszcze w weekend rodzice byli u nas na wsi), że Tata jest w szpitalu, przygotowywany do operacji…Co przeżyłam to moje…Cieszę się, że reakcja była natychmiastowa, ale wciąż nie wiadomo co z krwiakiem, czy pozostawią do wchłonięcia czy jednak go usuną…Mam jednak wrażenie, że jest w dobrych rękach. Wcześniej inni lekarze zbywali Go tym, że po takim wypadku tak musi być. A przecież już czuł się w miarę dobrze i pogorszenie musiało mieć jakieś swoje źródło…I miało…
O samym ślubie- ciut ;)
Spróbuję przybliżyć Wam samą ceremonię ślubną.
I znowu o tym samym ;)
Naj, naj, najpiękniejsza…:)
Nie wiem czy to był najpiękniejszy ślub i najfajniejsze wesele- choć tak mówią :)))…



Ach te buty…ach ten ślub ;)
Każda kobieta ma ich dużo, niektóre nawet bardzo dużo 😉 Tuśka też je uwielbia kupować…Klapeczki, sandałki, szpilki, kozaczki wszelkiej maści, półbuciki, czółenka, japonki i sportowe .. w różnych kolorach i fasonach. Co sezon inne…Ale tylko jedne buty kupuje się raz…ŚLUBNE…

Awantura w imię…czego?
Liczę jajka, kolejny raz, bo to nie taka prosta sprawa, gdy w tym samym momencie muszę odpowiadać na 55 pytań ;). I gdy kolejny raz się pomyliłam, słyszę rejwach dobiegający z telewizora. Odeszłam na chwilę od tego zajmującego zajęcia ;), by zobaczyć, co się dzieje. Nic nowego – awantura na całego o krzyż, który jedni chcą, a drudzy niekoniecznie. I to wszystko w imię miłości Bożej i poszanowania bliźniego. Przynajmniej tak twierdzą ci, co pokotem przed krzyżem, a nawet na krzyżu z krzykiem na ustach bronią jedynej słusznej racji. Tu ma stać i koniec! A jak nie, to postawimy następny, następny, następny…Za nic mają wspólne ustalenia, kompromis wypracowany, i gdzieś głęboko tych, co przeciwni w ogóle są. Mam wrażenie, że również nie obchodzi ich dzisiejsza uroczystość i godne jej upamiętnienie. To oni są dziś ważni i ich krzyk. Wyłączam telewizor…wracam do jajek…