Okiem starszej pani…

Usiadłam koło niej z nadzieją, że szybko  będę miała wizytę za sobą, a co za tym idzie, plan działania wytyczony, werbalnie i na piśmie. Niestety. Długie minuty, kwadranse, godziny mijały, a my tak siedziałyśmy koło siebie- milcząc, aż w końcu zaczęłyśmy rozmawiać.

Wie pani, to moja wina, zaniedbałam się. Najpierw  długa opieka nad chorym mężem, pod koniec życia był już jak roślina, zmarł rok temu. I jednoczesna opieka nad 90.letnią mamą. Nie miałam czasu na nic. Teraz, gdy siostra na emeryturze i odciążyła mnie w opiece, to pomyślałam, że w końcu będę miała czas dla siebie. Byłam przekonana, że pochodząc z długowiecznej rodziny nic  mi nie grozi w tym wieku. A tu diagnoza:rak. W oczach starszej pani zobaczyłam łzy, które ukradkiem zaczęła wycierać. Dotknęłam jej ramienia i spokojnym głosem powiedziałam: rak, to nie od razu wyrok. Proszę spojrzeć na mnie…i w ogromnym skrócie opowiedziałam jej  moją historię… Uśmiechnęła się. Zmieniłyśmy temat…Ale po chwili słyszę: no, ale jak, to pani ma już wnuka??? A ja myślałam, że pani mąż wziął sobie taką młodą żonę. I odmłodziła mnie o 15 lat. Śmiałam się, że zamiast liftingów, operacji plastycznych twarzy,  NFZ sfinansował mi dwie chemie i jedną radioterapię 😉

Niestety, to był jedyny miły moment tego dnia…

Medytacja, rzeczywistość, czerwone wino…

Przypadkiem znalazłam się na pewnym wykładzie. Wątpię, że był on mi przeznaczony 😉 Wynikało z niego, że nasze niemedytujące umysły są jak dzikie galopujące konie, jak małpy skaczące z gałęzi na gałąź. Dlatego istnieje potrzeba dosiąść konia i go ujarzmić- tak głosi tradycyjna teoria. Po to, by wolny umysł, oczyszczony z natłoku myśli,  mógł spokojnie dostrzec piękno tu i teraz. W tym ma pomóc właśnie medytacja, czyli praca z umysłem. Szczerze mówiąc: wykład uświadomił mi, że często ulegam medytacji nie wiedząc o tym 😉

Po wykładzie zacumowałam w Portofino. Jedząc nie całkiem włoskie danie jakim jest średnio wysmażony stek i pijąc całkiem włoskie wino- wraz z Przyjaciółką popłynęłyśmy ku meandrom rzeczywistości 😉  A rzeczywistość jest, jaka jest. Wystarczy, że dyrektor placówki nie dba o swojego pracownika, ten pracuje na pół gwizdka, bo na cały to mu się nie opłaca, w końcu płacą mu za pół, słowo pilne zostaje tylko na papierze, i nawet znajomości nic nie pomagają, bo akurat padł serwer. Więc wciąż jestem uboższa o wiedzę, którą miałam posiąść w piątek, po 2.tygodniach oczekiwania. Pozostało tylko upić się 😉 Na szczęście na wesoło 🙂

 

 

Pokora…

„Bogowie” to film, który powinno zobaczyć całe środowisko medyczne. Każdy lekarz, a przede wszystkim wszyscy chirurdzy- każdej specjalności. Nie po to, by przypomnieć sobie jak trudno się pracowało u schyłku PRL-u, ale dlatego, że zawód lekarza, to zawód misyjny…społeczny. Miałam tę przyjemność i nieprzyjemność kontaktu z kilkoma chirurgami, i z własnego doświadczenia wiem, że to specyficzni ludzie, mniej lub bardziej operatywni w swej dziedzinie, czasami geniusze… Usprawniający, naprawiający, a co najważniejsze, bardzo często ratujący życie. Ale czy to doskonały rzemieślnik, czy też wirtuoz, każdy z nich powinien mieć serce. Nie tylko do zawodu, ale również i do pacjenta. Zbyt często są niekontaktowi, nietaktowni…Niepokorni. POKORA to kluczowe słowo.

Film oprócz tego, że pokazuje urywek- jakże ważny- z życia znanego kardiochirurga, to również pokazuje, że medycyna jest sztuką, a lekarz choćby z instynktem geniusza, to tylko  człowiek. Z wszystkimi swoimi ambicjami i ułomnościami. I, że brak pokory często przynosi zgubne skutki. Jak w życiu…

Ja­kie jest przez­nacze­nie człowieka? Być nim. Niezależnie od wykonywanego zawodu, choć w niektórych zawodach, ile w nas jet człowieka  ma szczególne znaczenie. Warto o tym pamiętać.

Film bardzo polecam. Za scenariusz, reżyserię, grę aktorską. Ten film po prostu trzeba zobaczyć. Warto!

*******************************************

Wciąż nie mogę zrozumieć, co rządzi tym światem: przeznaczenie czy przypadek? Wychodzi rodzina na spacer- ginie. Kładzie się wieczorem spać we własnym mieszkaniu- ginie. Śmiercią nagłą, niezrozumianą, nieakceptowalną…

Szarość…

Świat w zastraszającym tempie staje się coraz bardziej kolorowy, a ja na przekór otulam się szarością. Tak teraz mam. Szary to taki bezpieczny kolor. Niewidoczny, tak jak nieoświetlone szare auto, które wymusza pierwszeństwo w szary deszczowy dzień. Bezkolizyjnie…

W dzień pełnym słońca,  ktoś w czerwonym aucie pozbawia pieszych życia…

Czasem kilka chwil decyduje, że jesteś tylko świadkiem, a nie uczestnikiem…

Dojna krowa- (nie)pokorny obywatel podatnik.

Od kilku miesięcy w firmie  trwa  kontrola z urzędu, o której mogłabym  tworzyć post za postem, opisując niekompetencje i absurdalność zdarzeń. Niestety sieć nie jest anonimowa ( kto w to wierzy, ten naiwny jest ), a dopóki trwa, zwyczajnie nie chcę odkrywać własnych kart. Ale coś nie coś uleję z tego dzbana obfitości, bo pęknę 😉

Z założenia i doświadczenia ( kontrolującego)  kontrola miała trwać 3 tygodnie, protokół miał być podpisany, a podatnik omamiony dobrodusznością kontrolującego miał zapłacić i już! Wszak urzędnik ma zawsze rację i…przepisy za sobą.  Oraz doświadczenie z innymi podatnikami. A tu guzik. Nie tym razem. Zonk. Ktoś zrobiony w balona. Tylko kto?

Wyobraźcie sobie, że ja naprawdę myślałam, że urząd sobie z nami  leci w kulki. Tak dla podpuchy, dla zastraszenia.  A tu nagle mam czarno na białym dowód i to  w urzędowym piśmie, że kontrolujący delikatnie mówiąc: nie zna się na rzeczy. Więc polka z przytupem zaczęła się od nowa i po dzień dzisiejszy wciąż trwa…

Kolejne pisma, kolejne oświadczenia, kolejne dostarczane dokumenty. Grzecznie i uprzejmie z obu stron.  Aż przyszło pismo, które nas trochę wkurzyło, ale do którego wobec obowiązującego  prawa ( teoretycznie) nie musimy się zastosować. Na pytanie o uzasadnienie postanowienia, cytuję: trzeba podatnika( każdego?) nauczyć pokory… Takie kwiatki 😉

Z urzędem się nie dyskutuje…i już!

 

 

 

 

W zawieszeniu…

…tkwię, próbując normalnie funkcjonować, tak jakby nie było miecza nad moją głową. Ignoruję coraz częstsze sygnały ciała, niespodziewane kłucia, bo i tak muszę czekać na wynik kilkanaście dni. Takie są realia, mimo że skierowanie miało klauzurę: pilne! Mnie jednak do wiedzy jakoś nie pilno jest. Nie tym razem.

Jesień w tym roku bardzo łaskawa jest. OM chce mnie porwać w góry. Trochę się waham, bo sytuacja z odczuwalnością bólu dość dynamiczna jest, więc nie wiem, czy nieuchronnej wizyty u lekarza, nie trzeba będzie przyspieszyć.

Czekają też mnie trudne rozmowy. Na razie zawiesiłam wszystko w czasie, który nie ubłagalnie kurczy się…