Brak…

Brak mi dnia…

Brak również:…
Kropki nad” i ” nie będzie, czyli żadnych wyliczeń.
Lista byłaby długa, a ja smęcić nie będę.
Wystarczy, że na weekend zapowiadają smętną pogodę 😉
Mam nadzieję, że przyszły tydzień luźniejszy będzie…grrr
Za to braków dobrego wychowania w swym dziecku płci męskiej nie widzę;)
Tuśka zaproponowała robotę za płacę. Pracująca siostra, bezrobotnemu przyszłemu studentowi 😉 Misiek przyjął i przyszedł do mnie z informacją, że od siostry pieniędzy nie weźmie 🙂

Nerw

Dopadł mnie nerw i trzyma.

Próbuję go wyjeździć: rozpędzam się do granic możliwości, pokonuje dłuższe trasy i…działa tylko na chwilę. Bo nerw i tak znajdzie sobie jakąś pożywkę by wkurzyć.
Próbuję zajadać, bo tak najłatwiej i przyjemniej. Za chwilę zjem górę lodową, a i tak nerw nie odpuści. Rośnie w siłę. Ma jakąś zdolność przyciągania i obrastania w zdarzenia, które powodują moją frustrację i złość.
Próbuję zapić, bo okazji w ostatnich dniach nie brakuje;) Nic z tego. Jak każda używka działa na chwilę. Wlazł ten nerw we mnie i siedzi.
 
Zaczęło się od zalania łazienki…Roboty kupę, ale straty niewielkie.  I korzyść taka, że łazienka została wyprana 😉
Następnie ją wypachniłam, tłukąc flakonik perfum. Słodkim zapachem Diora. A co tam…
Potem zbiłam dzbanek od zaparzacza kawy. 
Na złość rozpruła się moja mięciutka, wygodniutka, zamszowa balerinka. Czy jeszcze taki zawód jak szewc istnieje?
Garnitur męża spieprzyli w pralni.
Spaliłam garnek.
 
To jednak wszystko mały pikuś. Malutki nerwik, który zaraz został przegoniony.
No, ale nie dał za wygraną, obrósł w siłę…gdy…
 
Okradli dzieci…to znaczy budowę. Zwinęli kable. 
No i siedzi we mnie ten nerw.
Bo stratę można szybko przeboleć, ale co dalej?
Pilnować samemu?
Ciecia zatrudnić?
Przecież już teraz, to trzeba będzie tak do końca budowy.
Szlag.
A tu przecież sami swoi….jak to na wsi i okolic.
 
No to miłego weekendu. Jutro jadę znowu imprezować. Może uda się w końcu nerwa przegonić 😉

Bez różowych okularów…

  Już dawno odłożyła  różowe okulary na półkę. Nawet zdążyła zapomnieć,  w którym pomieszczeniu. Przestały być użyteczne, kolor wyblakł. Zauroczenie wspólną codziennością dawno prysło. Pozostał trud wspólnego życia. Bo nagle  okazuje się, że On widzi świat zupełnie inaczej niż Ona. Co tam świat…inaczej postrzega codzienność, co innego lubi oglądać, inaczej spędzać wolny czas, ma swoje ulubione czynności i przyzwyczajenia. A niech ma…tylko dlaczego na siłę je forsuje? Albo Ona…Dąsa się, czasem krzyczy, częściej milczy. Bo On się nie domyśli. Owszem, czasem mu mówi .. raz, drugi, trzeci. I tak nie zapamięta…Ale gorsze jest to, że nie zrozumie. Nawet jeśli powie wprost.  Więc coraz częściej między nimi krąży powietrze przesycone pretensją i rozczarowaniem. Słowa, w których pobrzękują kostki lodu…
 
Ciekawe, dlaczego to, co na początku  najbardziej się w Nim/Niej podoba, później najbardziej irytuje…

Włączasz pranie- nie wychodź z domu ;)

  Miałam tylko nastawić pralkę, wziąć papiery do urzędów i wybyć na kilka godzin. Jednak mąż umówił się na telefon  w sprawie netu, a sam musiał już wyjechać, wiec poprosił, bym została jeszcze godzinę. Nie byłam szczęśliwa, bo godzina obsuwu w moim planie dnia miała wczoraj duże znaczenie. Jak duże, to się dopiero okazało… 

Poszłam na górę nastawić pranie, a następnie zeszłam na taras i  z laptopem na kolanach buszowałam w sieci. Z psem i miską czereśni obok.  Po jakieś chwili usłyszałam, jakby krople deszczu uderzały o dach. Zdziwiona tym odgłosem, który nie miał prawa być słyszalny, gdyż niebo błękitne, a na nim słońce, wzruszyłam ramionami i pomyślałam, że mam jakieś omamy słuchowe. Maks jednak okazał się mądrzejszy od swojej pani i wprawdzie leniwie, ale podniósł swoje cztery łapy i udał się w głąb domu. Po chwili wrócił…i znów poszedł…Za trzecim razem zaintrygowana tym, co słyszę i zachowaniem psa, również podniosłam swoje cztery litery.  Lepiej późno niż wcale!  Woda  z góry lała się po schodach i z sufitu, a w łazience istny potop. Moja wredna pralka w najlepsze prała  przy otwartych drzwiczkach. Niemożliwe?!  A jednak…Na dodatek o mały włos życia nie straciłam, gdyż biegając góra- dół i ratując sytuację, robiłam to boso i dwa razy wywinęłam orła na śliskich kafelkach i schodach.  Ech…Gdybym miała siłę Pudziana, to pralka od razu wyleciałaby przez łazienkowe okno!
Podziękowałam w duchu mężowi, że zatrzymał mnie w domu. Nie wiem, co bym zastała po powrocie. Pewnie basen i to dwupoziomowy 😉
 A tak miałam  tylko nadprogramowe mycie podłóg wodą po kostki 😉 
A  po całym zdarzeniu stosy mokrych ręczników kąpielowych i niedużą plamę na suficie. Szczęście, że woda się lała po elementach drewnianych.
Mimo tego jestem zła, że sama osobiście przedłużyłam żywot  tej pralki w naszym domu 😉 
 

Czerwony (auto)BUS mknie ;)

   Weekend spędziliśmy w stolycy 😉 Jeśli ktoś widział czerwony, wesoły bus 8+1 mknący po ulicach- to byliśmy my z towarzystwem. I nie będę tu opisywać uroków Warszawy, bo trudno o nie. Ale gdy towarzystwo cudne, to nieważne gdzie się jest 😉 Atrakcje, które mieliśmy zapewnione przez organizatorów, można było przenieść w każde inne miejsce.  Reszta to inwencja własna. No dobrze, oddam sprawiedliwość …widok kaczek z byłym prezydentem- bezcenne 😉 Tak się zasugerowałam BORowikami, że zamówiłam sobie zupę borowikową z łazankami w restauracji na Starym Mieście, z widokiem na zamek, stadion i restaurację Magdy Gessler.  

Ale ja nie o tym miałam…co widziałam, co jadłam i czego słuchałam 😉
O relacjach ciut chciałam. Międzyludzkich.
Kolejny raz przekonuję się, że nie trzeba kogoś znać, nawet z widzenia, aby świetnie się czuć w jego towarzystwie. I to całe dwa  dni…A jak jest to pomnożone przez 7 sztuk, to już chyba fenomen. Dawno tak świetnie się nie bawiłam. I nie ze względu na to, że Marylka z gitarą dała czadu tak, aż ja zachrypłam. Bo w naszym czerwonym autoBUSIE (i poza nim) było najweselej 😉 
 
***********
Czarno widzę A2, a raczej w ogóle jej nie widzę- momentami. Tylko te momenty są dość długie.  

Okiem rowerzystki…;)

   Na wsi sezon na rower jest właściwie całoroczny. Bo dla sporej liczby osób, rower  to podstawowy środek lokomocji. Do szkoły, do pracy, do lekarza,  do urzędu, do sklepu, do znajomych. Wciąż. Choć przez ostatnie lata wyparty przez wygodniejszy, szybszy i bezpieczniejszy samochód, to jednak na wsi i w małych miasteczkach   można spotkać  najwięcej rowerzystów. I coraz więcej takich jak ja, co to bez konkretnego celu, a właściwie z jednym -aby jak najwięcej kilometrów przejechać. Dla zdrowia, dla kondycji, dla frajdy. Tylko z tą frajdą to różnie bywa.  Bo jak jest z warunkami jazdy w naszym kraju, to każdy wie. Nie ma ścieżek rowerowych, a jeśli nawet gdzieś są, to kończą się szybciej, niż człowiek się nacieszy, że może bezpiecznie pedałować. Więc jeżdżąc po drogach lokalnych, gminnych, powiatowych trzeba mieć  oczy wokół głowy, by życia nie stracić. Największym grzechem kierowców jest wymijanie  nie zachowawszy bezpiecznej odległości. Podmuch powietrza, gdy  na przykład taki TIR wyprzedza, może nieźle wystraszyć, szczególnie gdy robi to w mniejszej odległości niż wyciągnięcie ręki. Kierowcy osobówek również nie są lepsi. Widząc  przed sobą rowerzystę i nadjeżdżające z naprzeciwka auto, nie zwalniają, tylko wyprzedzają na trzeciego, spychając rowerzystę na pobocze. O ile rowerzysta kontroluje, co się za nim dzieje. A raczej to robi, bo mu życie jeszcze miłe 😉

 Sama jako kierowca nie raz w duchu przeklęłam i bynajmniej nie rowerzystów, tylko naszych włodarzy, którzy niewiele robią, by ścieżki rowerowe powstały. Drogi mamy wąskie, ale pobocza wręcz przeciwnie. A na nich zamiast ścieżki rośnie zielsko.  Aż się prosi, aby między jedną wsią a drugą  czy miasteczkiem, gdzie odległości są kilkukilometrowe-  droga powiatowa, więc ruch dość spory- można było bezpiecznie rowerem dojechać. Bezpiecznie i ekologicznie 🙂  Trochę zmieniły się przepisy dla rowerzystów- niby na korzyść. Tylko tak naprawdę działają one w ruchu miejskim, gdzie i tak auta jeżdżą wolniej i częściej stoją w korku 😉 A na szosie, co komu po przepisach, jeśli za kierownicą swojego szybkiego, lśniącego auta siedzi BUC, dla którego rowerzysta to tylko przeszkoda, wiec trzeba go otrąbić i wyminąć z szybkością pędzącego światła. Jak najbliżej, bo szkoda czasu na manewr wymijania z bezpieczną odległością. 
Wciąż jeżdżę  więcej jako kierowca niż rowerzysta 😉  Więc wiem, że rowerzyści na drodze to faktycznie” utrapienie” dla wiecznie śpieszącego się kierowcy.  Ale mam na to jedną radę: by każdy kierowca przesiadł się na rower i spróbował przejechać kilka kilometrów taką szosą. Bez utwardzonego pobocza z pędzącymi autami.  Gwarantuję, że zmieni nastawienie. I będzie bardziej uważny…i może  zwolni , gdy sytuacja  będzie tego wymagała.  
 
 

Czujną trzeba być…?

  Ciepły, czerwcowy wieczór; w lampce czerwone wino, na talerzu truskawki i sery. I pogaduchy takie bardziej intymne. W cztery oczy. Kobiece oczy. 

Jesteś zazdrosna?!- ze zdziwieniem pytam, po tym, co usłyszałam- Nigdy taka nie byłaś.
Nie byłam i nie jestem. Jestem tylko czujna!
Według mojej koleżanki nastały  takie czasy, że własnego męża trzeba pilnować, nawet jeśli on sam  nie daje żadnych powodów do zazdrości. Inaczej zanim się obejrzysz, możesz zostać rozwódką. A to dlatego, że wokół mnóstwo kobiet wystarczająco zdeterminowanych, by zawalczyć o mężczyznę, zupełnie nie zważając na to, że jest on żonaty. Ślub przecież niczego nie gwarantuje.
Ale zawsze tak było– mówię, jednocześnie przyznając, że zjawisko się rozrosło i rozpowszechniło.
Kiedyś, gdy ta druga chciała upolować cudzego męża, to robiła to z ukrycia, a nie na oczach wszystkich i samej żony. To jest walka wręcz, a bronią są słowa. Bo wiesz, najważniejsze jest, by szybko zdyskredytować rywalkę,  zdeptać jej reputację, znokautować. Oczywiście przy własnym mężu. 
Myślisz, że to konieczne?
Oczywiście, inaczej  pozostawi po sobie wrażenie modnej, zadbanej, wyluzowanej, a z ciebie zrobi kuchtę i mamuśkę w jednym.
– Przesadzasz chyba…
– Przesadzam ?! Jeszcze niedawno  pewnie bym pomyślała, że to lekka przesada, ale kiedy przyszła do nas  ( tu pada imię  dobrej koleżanki, która od niedawna jest  singielką)  i przez cały czas  robiła uszczypliwe uwagi na temat mojego wyglądu,  i  że nigdzie nie bywam, bo przecież dom, dzieci to całe moje życie, a ona teraz  taka światowa.  A  na dodatek   schudła  i naprawdę wygląda teraz nieźle, co zauważył ojciec moich dzieci. I wiesz co?…jego to komplementowała, a jeszcze tak niedawno słyszałam, że się zaniedbał,  bo brzuch piwny mu urósł. I taki tatusiek się z niego zrobił, co to poza kanapą nic nie widzi….
– I co w rewanżu odpowiedziałaś?
– Nic.
– Nic??
– Nic, ale postanowiłam być czujna…następnym razem.
Tak…no to sobie pogadałyśmy 😉
 

Pieskie życie…agresja człowieka…

Nie każdy musi kochać zwierzęta. I ja to potrafię zrozumieć.

Nie każdy musi mieć psa czy kota.
Nawet na wsi.
Żadnego  przymusu  przecież nie ma. 
Ale jeśli już się posiada, jeśli takie zwierzę  się oswoi, to jest  się za nie odpowiedzialnym.
Bez dwóch zdań.
I  nie zwalnia od tego nawet to, że o posiadaniu  zwierzaka zadecydowała ta „lepsza połówka”.
Dlatego nie potrafię zrozumieć słów: Nie dam pieniędzy na zabieg, prędzej wezmę dubeltówkę  i odstrzelę.
Chętnie sama bym wzięła i  wypowiadającemu te słowa coś odstrzeliła.
I chyba nie tylko ja. 
Bo w  towarzystwie  wywołały one   solidną burzę…
Padały słowa, że przecież zwierzęta czują jak ludzie  i zasługują na szacunek. Opiekę nie tylko w zdrowiu, ale również i w chorobie.
Jak grochem o ścianę.
Niewzruszony twardziel. 
Można nie lubić zwierząt. I być wciąż człowiekiem.
Ale czy wciąż się nim jest, jeśli własne, oswojone zwierzę skazuje się na cierpienie?
I jest się nieczułym  nawet na prośby bliskich, którzy mają pojemniejsze serce?
Mam ogromne wątpliwości.
A właściwie wiem, że NIE, nie jest się!
I śmiem twierdzić publicznie, że:
Jedynym zwierzęciem  jakie toleruje, pielęgnuje, dokarmia jest ….WĄŻ… w kieszeni.
Bo chory pies kosztuje.
 
*****
Pies już ma się dobrze, dzięki jego pani, a ja mogę z ulgą o tym napisać. 
 
Jednak problem istnieje. Bo coraz częściej człowiek umywa ręce od odpowiedzialności za swoje zwierzę.
Nie mówiąc już o tych, co swe zwierzęta katują lub porzucają gdzieś w lesie.
 
*****
Ale co tu mówić o człowieczeństwie wobec zwierząt, jeśli człowiek wobec drugiego człowieka potrafi zachować się w bestialski sposób. 
 Wczorajsza informacja o śmiertelny pobiciu nastolatka przez trzech nastolatków mocno mną wstrząsnęła.
Jak szybko, jak łatwo przychodzi człowiekowi przemienić się w agresywne zwierzę.
Przerażające jest to, że coraz więcej agresji jest  wśród dzieci i młodzieży.