Zapomniałam już, jak wygląda zima w mieście. A właściwie pamiętam ją zupełnie inaczej, z perspektywy oczu dziecięcych i młodej dziewczyny. Każde opady śniegu mnie cieszyły i wtedy czas powrotu ze szkoły naturalnie się wydłużał, bo z okolicznych górek wraz z innymi dzieciakami zjeżdżałam na teczce lub na własnych nogach. Następnie po dotarciu do domu brało się sanki i psa, i hulaj dusza, aż do wieczora. Zabawy na śniegu, to spora dawka radości i przyjemności. W weekend całą ferajną szło się na wyższe górki, jakie były w pobliskim parku. A tam dopiero mogliśmy poszaleć i pokazać swoje umiejętności. I tak co roku jeśli oczywiście dopisała zima. A ta kilka razy, jak dobrze pamiętam, była obfita i długa. Zdarzyło też się ,że z jej powodu przedłużyli nam ferie, lub w ogóle na kilka dni zamknęli szkoły. Nikt nie narzekał na jej uciążliwość. Nikt nie wyglądał z utęsknieniem wiosny. No chyba, że dorośli 😉
Gdy przeprowadziłam się na wieś, gdzie zima jest po prostu piękna w swej urodzie, to z sentymentem jednak powracałam do tej w mieście. Tu nie ma takich górek, by dzieciaki mogły pozjeżdżać i poszaleć , pozostawało ciągnięcie sanek po ulicy i kuligi, które się organizowało w lesie.
Dziś zima w mieście mnie przeraża. Nie zimno, tylko obfite opady śniegu, które automatycznie zakorkują całe miasto nawet poza godzinami szczytu. To ,że nie ma gdzie zaparkować, bo jego hałdy zalegają każde wolne miejsce, to jedno, drugie to ,że gdy już się zaparkuje, to na drugi dzień potrzeba dużego zaparcia i sporych umiejętności by samochód mógł w ogóle ruszyć. Główne ulice zawalone breją pośniegową, osiedlowe śliskie tak, że niektóre auta pod górkę nie podjechały, stając w poprzek i korkując totalnie wjazd i wyjazd…Zmuszona do przemieszczania się w ciągu dnia w różne miejsca, najpierw odkopywałam własny samochód i zmieniałam miejsce parkowania, stale szukając lepszego tylko po to, by uniknąć całkowitego zasypania i zniwelować możliwość uszkodzenia go przez inne pojazdy, i następnie …wsiadałam do taksówki… Odchodził stres z szukaniem miejsca do zaparkowania, gdy docierałam do celu. Usłyszałam w radio, że na zimę nie opłaca się kupować drogich butów, bo sól sypana na śnieg je po prostu niszczy. A ja od razu sobie pomyślałam o samochodach. Ile stłuczek pięknych, pachnących nowością i tych trochę starszych, ale jakże eleganckich i drogich autek w ciągu tych dni widziałam, to chyba przez całe moje grubo ponad dwudziestoletnie jeżdżenie niedane było mi oglądać. Siedząc na tylnym siedzeniu odszedł też stres ,że ktoś we mnie wjedzie, a ja przecież wciąż poruszam się bez prawa jazdy ( zgubione) i nie dość ,że auto uszkodzi, to jeszcze dodatkowych problemów sobie narobię. Za to raz trafiłam na taksówkarza , któremu nerwy puszczały komentując poczynania innych użytkowników drogi. I tu żałowałam , że sama nie siedzę za kółkiem Fatalnie, większość fatalnie jeździ, gdy aura diametralnie się zmienia i utrudnia tę jazdę. Jako piesza też nie miałam ułatwionego zadania, chodniki, jeśli już odśnieżone to tylko wąski pasek, więc mijając się z kimś wpadało się w odgarnięty śnieg…po kolana.
Umęczyła mnie ta zima w mieście, więc z radością, tym większą, że już moja Mam wróciła ze szpitala, udałam się do domu…Nawet fatalna droga, a momentami jej brak, gdy jechałam polami i lasami nie była w stanie zepsuć mi humoru. Wjeżdżając na pięknie odśnieżone podwórko i patrząc na wysokość odgarniętego śniegu wiedziałam, że tu tez mocno dosypało. Ale tu na wsi ma to swój urok…Szczególnie kiedy siedzi się przy kominku 😉