To i owo…

 

Jedyni śmiałkowie…a dziewczyna została na brzegu 😉

Wyobraźcie sobie, że jest  miejsce w naszym kraju gdzie przez  kilka dni z rzędu świeciło słońce,  a deszcz jak był, to tylko nocny i przelotny. Misiek jest tego dowodem, a właściwie Jego twarz. Opalona, trochę piekąca… Dziecko wcześniej   już doświadczyło   samodzielnego wylegiwania się na nadmorskim słońcu i to  niekoniecznie przyjemnego , więc wzięło sobie  do serca  i smarowało się, ale o twarzy zapomniało…Za to o współtowarzyszach nie 😉 Więc jak na trzy osoby jedna twarz i jedne plecy, to bilans strat niewielki ;)…Innych strat nie ma, bo o dziwo nie odmrozili sobie uszu w Bałtyku…Nie dlatego, że był ciepły…ten jak zwykle nie zawiódł i przywitał ich lodowato. Młodzi odważni i się w nim zanurzyli…podobno nie raz, ale rekordów żadnych nie bili, niestety morsami nie są…;) Ogólne zadowolenie…z siebie, z miejsca, pogody i…przygody, jaką dają samodzielne wakacje 😉

 

Taki sobie przerywnik gramatyczno-ortograficzny…

 

Misiek wrócił ze sklepu z wielkim bananem na opalonej twarzy:

-Mamuś szkoda, żeś tego nie słyszała i nie widziała – śmieje się już w głos…

Zastanawiam się, co Go tak rozśmieszyło…

-No więc…

-Nie zaczyna się zdania od więc..

-Zacząłem od no przecież…

-No to gadaj wreszcie …

-A więc…Jedna ekspedientka trzymając cenę, a na niej napisane  A B S O L W Ę T woła do drugiej by przyszła do niej, to pokaże jak się  poprawnie pisze,a w odpowiedzi usłyszała „a co przez ” P ” ?

 

 

A w sobotę  wieczorem włączyłam „piąty bieg” i razem z koleżanką zdzierałam gardło i bujałam się w rytm muzyki w pobliskim miasteczku, bo grała BUDKA SUFLERA…Gdy na początku popłynęły słowa…”Znowu w życiu mi nie wyszło” poczułam, że wbrew wszystkiemu na nic nie jest za późno ;), a na pewno nie na zabawę przy ulubionym zespole. A gdy śpiewałam…”Jolka, Jolka pamiętasz lato ze snu”… młody człowiek na oko w wieku Miśka odwrócił się do mnie i mówi:

-Tyyyyy znasz słowa ???

-A czemu mam nie znać, w końcu to piosenka mojej młodości…

Wzrok miał mocno zdziwiony i nie wiem, czy wziął mnie za dużo młodszą, czy za dużo starszą … 😉

Zresztą w świetle późniejszych fajerwerków nie miało to już żadnego znaczenia 😉

 

 

A wczoraj jeszcze był wypad do  kina, a przy okazji chińszczyzna  i przepyszne lody z owocami leśnymi. I tak ja ze wsi dowiedziałam się, że już są w lesie jagody 😉 No i że kino w centrum handlowym, to  dałam się namówić koleżance na zakupy…ciążowe…No kurcze pieczone, jakie teraz są świetne ciuchy dla przyszłych matek…Jak sobie przypomnę, w czym ja musiałam chodzić i jak wszystko zdobywać to żal aż ściska …ech…Ale miałyśmy frajdę, jakbyśmy nie wiadomo jakie kreacje wybierały ;)…Koleżanka wyszła obładowana, a ja  na osłodę kupiłam sobie nową torebkę…”ciężarną”  bo takie lubię najbardziej 🙂

 

 

 

Zmaterializowana miłość…

Ostatnio przy jakieś tam okazji w mieszanym towarzystwie został poruszony temat powrotów po zdradzie. A właściwie nie tylko po zdradzie, ale po całkowitym odejściu, czyli rozwodzie i układaniu sobie życia na nowo. Jednak to nowe okazało się mniej atrakcyjne niż to stare i sprawcy całego tego „zamieszania” zachciało się wrócić na łono rodziny. Byłej rodziny. Od razu powiedziałam, że przez byłą małżonkę nie zostanie przyjęty. Bo choć nie wiem, jak może się czuć wzgardzona i porzucona kobieta na oczach swoich bliskich i nie tylko, to podejrzewam, że na tyle źle, że z otwartymi ramionami nie czeka na niewiernego męża. Zresztą byłego męża. Na co usłyszałam i był to głos męski, że na pewno go przyjmie z powrotem, bo jakby nie było, to status materialny się jej pogorszył odkąd nie są razem. Kolega swojego zdania bronił dzielnie, twierdząc, że wiele kobiet właśnie z tego powodu przymyka oko na zdrady swoich partnerów. Czyli co, my takie materialistki jesteśmy, czy raczej mało zaradne, że jak facet z kasą nam się ulotni, to zginiemy, przepadniemy z kretesem? I nieważne są nasze uczucia, nasze poczucie godności, zdeptana miłość, rozczarowanie, które temu towarzyszy.  A co z facetem, który wie, że jest dla nas atrakcyjny tylko z powodu zasobności własnego portfela? Dobrze mu z taką wiedzą ?? Myśli, że ma władzę nad kobietą? Poruszony też był temat wszechobecny w prasie, czyli związki małżeńskie starszych panów z dużo młodszymi kobietami…I znowu niby o kasę się ma rozchodzić…I abstrahując od jakiegoś tam konkretnego przypadku, ale jak można z góry zakładać, że w takich związkach to tylko o pieniądze chodzi lub inne korzyści.. Coś, co dla jednych może być niepojęte, niezrozumiałe, ba, nawet nie do zaakceptowania, dla drugich może być czyste w intencjach i piękne w miłości… Bo miłość jest różna, wiele barw ma i nie pyta o wiek ani portfel… Przynajmniej taka miłość, którą ja pojmuję…

Wizyta w salonie…

Tę wizytę już dawno miałyśmy zaplanowaną, od kiedy tylko Tuśka w internecie  znalazła tą jedyną, wymarzoną. Ja miałam tylko skończyć leczenie i lepiej się poczuć, a obie znaleźć czas, by to, co na ekranie skonfrontować z rzeczywistością; więc pierwsza wizyta w salonie sukien ślubnych…już za nami. Miałyśmy dużo szczęścia, bo jak się okazało, to na takie wizyty trzeba się wcześniej umawiać. W  pierwszej sukience, którą ubrała na siebie  wyglądała przecudnie, choć stylem całkowicie się różniła od tej  wcześniej wypatrzonej…W każdej następnej coraz bardziej zjawiskowo…I bądź tu człowieku mądry i dokonaj wyboru…Patrzyłam na Nią i na moich oczach przeobrażała się z ładnej dziewczyny w piękną kobietę…Ja miałam wrażenie, że to Ona jest ozdobą tych sukien, a nie odwrotnie 😉 A Tuśka z każdą przymiarką była pewniejsza siebie i bardziej zadowolona…W jednej chwili zrozumiałam, że jakąkolwiek nie założy, to będzie piękną Panią Młodą…I nie przeszkadzało nawet to, że wszystkie sukienki  były na Nią za duże i pani musiała trzymać zebrany materiał z tyłu lub z przodu, kiedy chciała się  dobrze obejrzeć…Mogłam tak siedzieć długo na tej kanapie i podziwiać, a Ona…sama przyznała, że to niesamowite uczucie mieć na sobie taką suknię…A tak się bała, że żadna Jej się nie spodoba, a jak już się to stanie, to nie będzie się dobrze w niej czuła…Wybrałyśmy trzy…Każda inna, żadna w czystej bieli…Następna wizyta w grudniu i decyzja, czy zamawiamy, czy czekamy na sukienki z nowego sezonu. Proponuję, aby przy następnej wizycie wzięła też przyjaciółki. Śmieje się, że z góry wie, które suknie by wybrały; każda inną z tych dwóch, które Tuśka dołączyła do tej swojej wcześniej upatrzonej. Jedno jest pewne, że wybór nie jest łatwy, nawet jeśli się wie. czego się chce; mierząc kolejne suknie ta pewność maleje 😉 Jedno co już na pewno wybrałyśmy, to salon, w którym dokonamy zakupu ;)…

Przy tej okazji wróciły wspomnienia…Czasy, gdzie w salonach wisiały szkaradne, na jedną modłę sukienki…Rodzina poratowała i przysłała przepiękną, bogato- strojną  sukienkę zza oceanu…Taki styl amerykański…z trenem..  Coś, co wtedy  u nas tylko oglądało się na filmach…Gdy ją ubrałam, wszyscy się zachwycali i zewsząd słyszałam tylko „ochy” i „achy”…A ja z każda kolejną przymiarką źle się w niej czułam. I w końcu nie założyłam jej do ślubu…A sukienkę, w której wzięłam ślub  odkupiłam od koleżanki z roku…Była szyta…skromna i romantyczna…Bez przepychu i zbędnych ozdób…Tamta  została w szafie…;)

Zabawa w kotka i myszkę…

Od kilku dni pogoda bawi się ze mną w kotka i myszkę. Jak tylko wyjdzie słońce i zbiorę się w sobie by na ogródek wyskoczyć i narwać truskawek i pojeść prosto z drzewa czereśni, to zaraz deszcz zaczyna padać. Nie wiem skąd to się bierze i czemu ma takie wyczucie chwili, a ja nie mam?…no i mokra wracam, bo nie daję za wygraną, żeby mnie tam byle jaki deszcz wygnał…Tylko nudne to już się staje, szczególnie, że wiać mocniej zaczęło… A wczoraj tak skupiona byłam na obserwowaniu chmur,  kiedy by tu wyskoczyć i nie dać się zlać, że zapomniałam o jajkach…Gotowały się tak, że aż się przysmażyły…razem z garnkiem…Smród taki, że nic dziwnego, że nie poczułam jak  MUCHO SPRAYem  meble czyścić  zaczęłam…W ogóle nie rozumiem skąd się wziął takowy  u mnie …Muchy, choć natarczywe i paskudne to też stworzenia i truć nie zamierzam 😉 Ewentualnie tak jak Obama, czyli po amerykańsku przez łeb przywalę ;)…Ale by sama zatrutą nie być…wyszłam na ogród i co?…długo nie byłam bo znowu lać zaczęło…Jak w domu siedzę, słońce świeci…tylko wyjdę, pada…Jaja sobie tam w niebie robią, czy co?  A w sobotę na działce w Dużym Mieście impreza imieninowa…i teraz nie wiem jechać czy nie…bo jak ten deszcz za sobą pociągnę…?

 

A swoją drogą połowa czerwca minęła,a ja ani razu boso po trawie się nie przeszłam, ani razu   nocą ciepłą (nie było takiej) nie siedziałam na tarasie…w gwiazdy wpatrzona…

 

Chromolę taką pogodę…

Pierwszy samodzielny wyjazd…

No i doczekałam się chwili, gdy drugie dziecię wystąpiło o pozwolenie na samodzielny wyjazd w wakacje. Samodzielny, czyli bez nadzoru jakiegokolwiek dorosłego. Każdy rodzic, który tego doświadczył, wie co się wtedy czuje i myśli. Zawsze więcej jest za nie, niż za tak, ale nie ma to, jak dobra argumentacja 😉 Najpierw jak mnie przekonywał, to mówił, że będzie to wyjazd grupowy…Wiesz mama, to dobra szkoła, grzeczne dzieciaki, więc rodzice pozwolenie wydadzą…Jak się w praniu okazało, to tych pozwoleń jest sztuk 3 😉 w tym jedno nasze 🙂 Jak  wynika z relacji Miśka, nie było konkretnych zakazów, tylko nagle pozostałym termin nie odpowiadał. Hmmm…

Więc jadą w dość niepokojącej konfiguracji, czyli przyjaciel z klasy i starsza o rok KOLEŻANKA  z tego samego liceum. Do domku nad morzem…Przytomnie zapytałam się, ile jest w nim pokoi i wiem, że dwa…;) No i teraz siedząc i dumając, uświadomiłam sobie, że nie wzięłam ani adresu jeszcze, ani telefonu -taka ogłuszona tym faktem jestem ;)…Misiek po zakończeniu roku szkolnego nie wraca do domu, tylko  już w następny  poniedziałek  wyrusza z Dużego Miasta. Czeka Go podróż pociągiem i autobusem, bo miejscowość  jest oddalona dalej niż te, w których do tej pory spędzał wakacje. Plus taki, że rzut kamieniem od tego miejsca mieszka męża przyjaciel. To drugi argument. Więc w razie czego??? Tfu.. tylko czego??? no właśnie…Sama nie wiem, bo zaufanie mam…, ale …Siedemnastolatek sam na wakacjach…z drugim siedemnastolatkiem, którego raz w życiu widziałam (uroki rodzica dziecka uczącego się daleko), ale którego  choć przynajmniej korzenie znam,  mają prawo budzić jakieś obawy…No i ta zupełnie nieznana dziołcha, co to tylko koleżanką jest…Więc  zgodzić się wcale nie było tak trudno, jak teraz w tym wytrwać ;)… Bo to być może jedyny Jego wyjazd w tym roku, gdyż dalsze wakacje chce poświęcić, by do końca zrobić porządek  z nogą, bo rehabilitacja nie daje pożądanego skutku i do końca kolana nie wyprostuje. Więc czeka Go 6 tygodni oszczędzania nogi, jeśli dojdzie do operacji, która może tylko odbyć się w pierwszej połowie lipca…Więc argument miał dość ciężki w ręku, a raczej w nodze, że tak powiem 😉  Ba, nawet naukę zadeklarował, bo myśli o zmianie profilu z powodu kierunku na studia…Mimo tego odetchnę z ulgą dopiero, jak wróci…cały, uśmiechnięty i opalony 🙂

 

Starsze dziecię nie omieszkało mi wytknąć, że Ona  pozwolenie na samodzielny wyjazd  rok później dostała…

 

Rozmowę umoralniającą już odbyłam. Jeszcze jedną, tak dla przypomnienia uskutecznię w czwartek, jak będę w Dużym Mieście…a później tylko czekanie na powrót syna…oby nie marnotrawnego 😉

 

 

 

(Nie)zawodna babcia…

Żonaty syn  mojej Przyjaciółki wraz ze swoją młodą żoną poinformowali Ją, że za rok o tej porze chcieliby zostać rodzicami. Informacja nie była tylko informacją, gdyż przyszli rodzice mieli sprecyzowane plany wobec matki, czyli przyszłej babci. Plany konkretne, czyli zrezygnowanie przez Nią z porannej pracy na rzecz wnuka lub wnuczki.  Z pracy, którą podjęła zupełnie niedawno, a wcześniej wspominała młodym, gdy jeszcze małżeństwem nie byli, ale już mieszkali razem, że jakby co, to swoja pomocą służy. Sytuacja się jednak zmieniła i przyszła, ale nie doszła jeszcze babcia, odmówić musiała i ewentualnie żłobek im zaproponowała, jeśli uparcie w swych zamiarach tkwić by  chcieli. Młodzi rozsądni są, więc odpuścili, pewnie do momentu jak przyszła mama skończy drugi fakultet, który zaczęła… A tak swoją drogą, czy dla kobiety jest dobry moment na urodzenie dzieci?  Zawsze w pewnym sensie może być za wcześnie lub za późno…Biorąc pod uwagę naukę czy zawodowe aspiracje…

Pokolenia następne rosną, a instytucja, jaką jest posiadanie babci z wolnym czasem i chętnie zajmującą się wnukami jest  wciąż na wagę złota. I ja taką posiadałam, choć w pełni jej nie wykorzystywałam, ot, takie tygodniowe pogotowie ratunkowe, 2 tygodniowe, a nawet raz się miesięczne zdarzyło. Ale komfort psychicznie niesamowity miałam, wiedząc, że w każdej chwili mogłam na babcie liczyć. Teraz jednak czasy się zmieniły i choć zawsze były babcie prężne zawodowo, to jednak nie w takich ilościach jak teraz. A nawet jeśli babcia nie pracuję, nie zawsze ma ochotę, czy siły by codziennie na pełnym etacie z wnukami być. Większość rodziców musi radzić sobie sama lub za pomocą państwa, czyli żłobki , przedszkola , ale jak to z tym jest, to każdy wie…Więc mobilna, niezawodna babcia jest skarbem prawie narodowym. I jak się okazuje, nieodzownym elementem w planowaniu rodziny…przez niektórych 😉

(PO)politykuję …troszkę…

Wyborcza niedziela nie sprzyjała spacerom, nawet tym zmechanizowanym 😉 Wiało, dmuchało, padało i zimno było, także moja postawa niewychodzenia spod kocyka jak najbardziej usprawiedliwiona jest 😉 Zamiast do urny zrobiłam sobie maraton filmowy, skacząc  pilotem po kanałach  trafiałam nawet na fajne filmy. Dwa z nich to komedie romantyczne, które ogólnie lubię oglądać, bo i można się pośmiać i wzruszyć. Trzeci film to dramat historyczny pt. „Kochanice króla ” reż Justin Chadwick , i tu bym się dłużej zatrzymała, ale może trochę później…

Po filmach  przełączyłam na kanał informacyjny, bo jako przykładną do tej pory obywatelkę, która we wszelakich wyborach brała udział…zżerała i ciekawość i wyrzut sumienia. Trafiłam akurat na sondażowe wyniki i relacje ze sztabów wyborczych, gdzie z każdego wiało mniejszą lub większą uciechą, ale przede wszystkim tym, że wszyscy oni to tacy  wygrani są. Tak… przegranych, jak zwykle nie ma…Więc musiałam dokładnie się przyjrzeć liczbom i kiedy dotarło do mnie, że na PiS  statystycznie rzecz biorąc, głosował człowiek po 60. z podstawowym wykształceniem i mieszkający na wsi…spokojna o jutro poszłam spać…I spokojnie w dniu następnym włączyłam telewizor i niestety akurat na kanał, gdzie pan Prezes swojego najwierniejszego z wiernych wysyłał do kąta, aby tam 6-8 godzin uczył się języków obcych, bo inaczej to on będzie posłem czwartej kategorii. Nie będę się sprzeczać z tą opinią, bo choć faktem jest, że Polacy nie gęsi i swój język mają, to jednak znajomości innych, niczego  nam  nie ujmuje, a wręcz przeciwnie, i czasem bez nich ani rusz…Jednak zaciekawiona byłam, czemu to Prezes tak kogoś, kogo do tej pory wciągał na wyżyny, zwyczajnie publicznie ośmiesza…Długo czekać nie musiałam, by zagadkę mi wyjaśniono…Delikwent odważył się w delikatny, subtelny sposób skrytykować własne gniazdo i został szybciutko ukarany…Czyli nic się nie zmieniło…Nic niektórym nie dało do myślenia…

Wracając do Kochanic…czyli do filmu…wart obejrzenia…Pokazujący XVI-sto wieczną Anglię, gdzie bezwzględność, intryga i manipulacja to oręż w zdobywaniu władzy. Choć film pokazuje przede wszystkim walkę między siostrami o względy króla, ale też jak szybko można popaść w niełaskę i stracić głowę…dosłownie 😉

Przyzwolenie…

Nie jestem aż tak naiwna, by oczekiwać, że na imprezie z okazji „osiemnastki” nie będzie alkoholu. W końcu pełnoletność obliguje do skosztowania zakazanego owocu 😉 Można już legalnie, w imię prawa upić się, i najwyżej karą będzie ogromny kac na drugi dzień. To, że zaproszeni goście, często jeszcze niepełnoletni, przynoszą różne flaszeczki w prezencie …też słyszałam, ale na wiadomość, iż sami rodzice na tę okoliczność  zakupili Jubilatowi 20 sztuk butelek wódki, to szczerze mówiąc, przeżyłam szok. Bawić się ma 30. dzieciaków…Piszę dzieciaków, bo nikt przecież w jedną noc nie staje się nagle dorosłym…

 Jeden sezon 18. mam już za sobą…Tuśki sezon, i nie przypominam sobie by była na takiej imprezie, gdzie alkohol  lał się strumieniami i to z różnych źródeł…Ba, często imprezy były w lokalu, w środku tygodnia i na drugi dzień prawie wszyscy wstawali i szli do szkoły. Kto chciał się upić, to mógł to zrobić, ale już  na własny rachunek, bo w lokalu fundowane były tylko  dwa piwa na głowę 😉 A Jubilat nie dostawał w prezencie alkoholu tylko porządne składkowe prezenty …Wiem, nie wszystkie imprezy tak wyglądają…nie wszyscy się upijają i nie wszyscy są  „aniołkami” …Młodzież jest różnorodna, taka co potrafi się bawić bez nadużywania trunków, i taka co to musi się zwyczajnie napić. Misiek właśnie jest na tej imprezie, gdzie morze alkoholu płynie…Zapewnione przez samych rodziców. Nie jest pełnoletni, więc…zobaczymy, jak wróci …Choć ja mu ufam, ale…szczerze mówiąc, gdyby to nie była impreza syna dobrych znajomych, to miałabym obiekcje z puszczeniem Go. A pewnie, gdyby to nie był Jego najlepszy kolega stąd, sam by nie poszedł. Może pomyślicie, że powiało hipokryzją, bo w końcu nikt pić nie mus,i nawet jeśli pod nos ma podane. Owszem…ale  w tym przypadku, oprócz zachęty jest przyzwolenie  na Wielkie Picie. I o to przyzwolenie mi chodzi, o idący sygnał od rodziców młodego człowieka, że teraz synu masz 18. lat, więc możesz w każdej ilości…Może się  mylę, ale tak to odbieram. Nie jestem naiwna, więc wiem, że młodzież zaczyna często dużo wcześniej niż to dozwolone. Tak było kiedyś, jest teraz i tak będzie zawsze. Może kiedyś tylko było trudniej o alkohol, który teraz  wszechobecny  jest wszędzie. Jednak ja nie wyobrażam sobie bym kiedykolwiek i z jakiejkolwiek okazji, dawała tak wyraźne przyzwolenie i sygnał swoim dzieciom do picia…do Wielkiego Picia…

Święto radości..

      Przyjechały z uśmiechem na ustach i  winem własnej roboty. Bezalkoholowym jak to stwierdziła jedna z nich, gdy druga powiedziała, że jest ono z samych działkowych owoców 😉 Trzecia się tylko zaśmiała, a ja przyniosłam kieliszki. Ciasto z zaprzyjaźnionej piekarni  i owoce z mojego ogrodu( no dobra truskawki z teściowej ) już stały na stole. Głośny i radosny śmiech rozniósł się po wszystkich zakamarkach  domu. Z każdą upływającą godziną było go więcej i więcej, aż do bólu brzucha i łez płynących ciurkiem. ŚMIECH…spontaniczny, zdrowy ponad wszystko. Zajadając  i popijając wspominałyśmy  czasy szkolne, przegadałyśmy nasze  dzieci i naszych mężów i bawiłyśmy się cudownie. A nasz śmiech rozbrzmiewał na całą wieś, gdy przeniosłyśmy się  na taras i wciąż  śmiałyśmy się do rozpuku. Do tej pory w takiej konfiguracji spotykałyśmy się  przeważnie w lokalu w Dużym Mieście. Ostatnio miesiąc temu. Szkolne koleżanki… teraz przyjechały do mnie .Jedna z nich po raz pierwszy…O przyjaźni już tu pisałam tak wiele, bo dla mnie wiele ona znaczy. Nie mam rodzeństwa, więc to osoby, które dane mi było spotkać na swej drodze, w różnych momentach mojego życia są dla mnie najbliższe. A One to bliskie mi osoby, z którymi spotykam się w różnym odstępie czasu i w różnych okolicznościach. Nieważne jak długo się nie widzimy i co  przez ten czas się wydarzy, ale gdy się spotkamy, jest tak, jakbyśmy dopiero wstały od wspólnego stołu… Humory zawsze dopisują…  nawet wtedy, kiedy przychodziły do mieszkania moich rodziców, a ja po szpitalu, leżąc w łóżku miałam tylko  na tyle siły, by je słuchać…  Ich obecność stawiała mnie do pionu…Kiedy po leczeniu i otrzymaniu wyników napisałam do jednej z nich, otrzymałam w odpowiedzi:

„… moja kochana…,,ach ,nawet nie wiesz, jaką mi dziś sprawiłaś radość, największą na świecie. To taka dobra wiadomość ,obiecaj mi jedno, że będziesz dbać o siebie, tyle jeszcze rzeczy musisz zobaczyć ,tyle muzyki wysłuchać ,tyle dobrego życia przed Tobą, och jak dobrze że od razu do mnie napisałaś .Cały czas o Tobie myślę ,i nie tylko ja, tych ludzi myślących o Tobie jest cała masa…”

 I to prawda, bo i tu dzięki blogowi poczułam bliskość i przyjaźń nie jednej z Was.  Maile, telefony i najpiękniejsze co mogło mnie spotkać … wizyta –niespodzianka…

 I gdy dziewczyny na drugi dzień wsiadły do samochodu, by odjechać, a ja im machałam na pożegnanie, to sobie pomyślałam, że jestem szczęściarą niesamowitą…Że wokół mnie tyle przyjaznych osób,  których wsparcie odczuwam każdego dnia. Życie bez zaprzyjaźnionych, życzliwych, serdecznych osób  byłoby  życiem niepełnym. Rodzina choć najważniejsza, nie jest w stanie wypełnić je tak do końca… Nie każdy bliskich ma przy sobie, często dzielą ich od nas tysiące kilometrów. I wtedy pomocna, przyjazna dłoń koleżanki, przyjaciela, życzliwość sąsiedzka jest  wspaniałą rzeczą, jaką nas spotyka. Bo człowiek nie powinien być sam…wtedy gdy dusza mu śpiewa czy łka…Bo wtedy i śmiech głośniejszy i radośniejszy i łzy mniej słone są…

A to dla  Was…świeże i pachnące…

                                                                     „truskawki radości” i nie tylko 😉
Dziś jest co świętować…Wolność i obalenie komunizmu jak dla mnie przynajmniej o rok za późno przyszły…Nie byłabym tu w tym miejscu teraz…Czasem żałuję, ale nauczyłam się cenić, to co  mam…
 
smacznego 😉