(Nie)dogadanie się…

Przyszła na kawę. Wypiła 3 drinki i wyrzuciła z siebie swe żale. Boi się starości. Nie, że będzie miała więcej zmarszczek lub będzie zniedołężniała. Nie  starości, która dotknie bezpośrednio Ją, ale tego, co czeka ich razem. Ją  z Nim. Jest coraz gorzej –mówi. Nie mamy o czym ze sobą rozmawiać. Wszystko, co powiem jest negowane. Kiedyś ustępowałam, ale ile można? –pyta.  Wykłócać się o wszystko, mam? Bez sensu…to nie w mojej naturze. Nie rozmawiamy…przekazujemy sobie informacje. A i one potrafią być powodem krytyki z Jego ust. Tak się już do niej przyzwyczaił, że krytykuje na każdym kroku. W towarzystwie też, przy rodzinie, przy obcych.  Nie wie co robić, bo gdy zaczyna o tym rozmawiać, On udaje, że nie wie, o co Jej chodzi. I tylko w łóżku czasem potrafi być miły…A przecież to za mało, by być razem szczęśliwym. Więc Ona się boi, jak ich ta starość będzie  wyglądać. Czy każdy zamknięty w swoim pokoju, z gazetą w ręku lub przed telewizorem, milczący? I tylko jak dzieci z wnukami wpadną z wizytą, wyjdą ze swoich skorup i znów będą na chwilę rodziną? Więc Ona się boi…

 Małżeństwo powinno zestarzeć się razem…nie obok siebie, wciąż mieć wspólne tematy, patrzeć w jednym kierunku. Mieć własne ścieżki, ale wciąż podążać wspólną drogą. Razem mieć co wspominać, nawzajem pomagać sobie teraz i pogodnie patrzeć w przyszłość. Bo życie to rzecz dla dwojga…

A ja tak sobie pomyślałam, że czekam na tę naszą starość. Może w końcu  się nagadam ze Ślubnym Panem. Bo choć wciąż mamy o czym ze sobą rozmawiać, to nie wychodzi nam to najlepiej. Brak czasu, stres, zmęczenie…Najdłuższe rozmowy  wychodzą nam w samochodzie, gdy On prowadzi, bo gdy ja…to Ślubny zasypia- zasypia, tak jak w domu, gdy tylko usiądzie wygodniej…

Obcy w moim domu…

Biorę tyłek w troki i…zwiewam…Niech się dzieje co chce. Jeszcze tu siedzę, ale zaraz spakuje do torby to, co najpotrzebniejsze i tyle mnie tu widzieli. Nie wiem, gdzie ja rozum miałam…Ech…Mąż mnie zostawił, porzucił dom, to i ja sobie pójdę, a co! Nie będę siedzieć sama  z …trzema obcymi facetami. Nie, no jednego to znam, nawet rodziną jest, ale to nie zmienia faktu… No nie wiem, gdzie ja rozum miałam godząc się na to wszystko. Ba!…nawet sama zaproponowałam ten termin, bo przecież, w tamtym tygodniu mnie nie było, a i tak jeden obcy się plątał po domu. Nawet to plątanie mu wyszło…na ścianie i suficie mu wyszło… A teraz mam TRZECH…z góry, z dołu dochodzą jakieś dziwne odgłosy, głośne odgłosy…Bo ja tak w ramach kryzysu…Tak za darmo mnie się  zachciało coś mieć. Tak z tej pazerności, bo przecież już miałam, kilka lat miałam, ale więcej i lepsze zachciało się…Więc mam …w prezencie. Lepszy model i Obcych na noc też.  To ja biorę swój tyłek i torbę, i idę koczować gdzie indziej. Jutro rano wpadnę …czy wszystko na miejscu jest…;)

Moje niebo jaśnieje…

 

Paula Grenside

Siedem miesięcy temu czarne chmurzyska nadciągnęły i nie widziałam błękitu mojego kawałka nieba. Zamiast patrzeć w górę z uśmiechem, musiałam patrzeć pod nogi tak, by ziemia przypadkiem się nie obsunęła. Z chmurami to jest tak, że nie przegonisz ich na zawsze, kiedy już się przejaśnia nadciągają nowe.Nie poddałam się jednak … Znowu widzę  nade mną  niebieski pasek i choć słońce jeszcze nie wyszło, to są tam moje obrazki jak puzzle poukładane. Jeszcze kilku brakuje, ale być może już za chwil kilka odetchnę i powiem …mogę odpocząć, już nie walczę!

Na jak długo? Tego nie wiem, najważniejsze, że być może dana będzie mi ta przerwa, by nabrać sił na następną…Teraz cieszę się z tego, co mam, jeszcze nie pełną gębą, ale…

Kryzys ???

Kryzys, jaki kryzys, pomyślałam, gdy niefortunnie znalazłam się w Centrum Handlowym w dniu świątecznym (?), jakim jest chyba  wciąż  niedziela. Nie chęć zakupów, a głód mnie tam przygnał. Byłam  w pobliżu, wraz z Miśkiem i mężem , więc padło na to miejsce. Powinniśmy już wiać stamtąd, gdy na parkingu podziemnym brakło miejsca. Nogi zapas chciałam dać, jak zobaczyłam te tłumy z torebeczkami, torbami snujące się wszystkimi ścieżkami między sklepami. Windą  dotarliśmy na trzecie piętro, gdzie jest  część restauracyjna, a tam  po raz drugi już chciałam zrezygnować, szczególnie że miejsc nie było siedzących. Za nim jednak mąż do nas dotarł ( po zaparkowaniu), coś się zwolniło. Oklapłam na krzesło, Misiek trzeciego szukał. A ja zaczęłam obserwować. Kolejki  wszędzie, do każdej kuchni, a najbardziej oblegana Pizza Hut…Ludzie jedzący nawet na stojąco. Hałas, tłok…Skąd tu tyle ludzi, wyprzedaże się skończyły, nikt za darmo też niczego nie daje…więc? Niedziela, niedziela mamuś, odpowiada Misiek. Fakt, ja w niedzielę w takich miejscach nie bywam.. Ani w soboty też nie. Nie lubię tłoku, a zjeść też lubię bardziej komfortowo. Ale jak widzę, społeczeństwu to nie przeszkadza…Tak zabija czas  całymi czasem rodzinami, opróżniając swe portfele. Jasne, że są i tacy ,którzy w tygodniu nie mają czasu na zakupy. Ale tych akurat jest naprawdę mało. I choć wiedziałam, że mnóstwo osób właśnie tak spędza swój niedzielny czas, to szczęka mi opadła na ten widok. Nijak mający się do kryzysu ;))

 

 

 

Porodówka zamiast matura…

Ciąża w maturalnej klasie już raczej nikogo nie dziwi. Wprawdzie matką zostanie niespełna 19-letnia dziewczyna, ale przecież wiele młodszych dziewczyn to spotyka. Czasy się zmieniły i seksualność  nasze dzieci dotyka szybciej. Zdarzają się dwunastolatki, które już uprawiają seks, trzynastolatki rodzące dzieci, a 15-17-latki to prawie norma. Wszyscy się zastanawiają, gdzie popełniono błąd, a właściwie kto zaniedbał wychowanie seksualne. Szkoła czy rodzice? Ja stawiam na rodziców, którzy w większości nie potrafią ze swoimi dziećmi na ten temat rozmawiać, lub zbyt późno się do tego zabiera. To prawda, że dzieci posiadają jakąś wiedzę. Ale ta „jakoś” nie wystarcza. Sama się przekonałam w czasie rozmów z córką. Choć od najmłodszych lat podrzucałam Jej książki dostosowane do wieku, wiedziałam, że w szkole też ten temat jest poruszany, plus koleżanki, czasopisma, internet …to nie wystarczyło, by Jej wiedza była pełna. Rozmów rodzica z dzieckiem nic nie zastąpi, o ile rozmowa nie polega tylko na zakazach, czyli stwierdzeniu jesteś na to za młody, za młoda…

Niedawno koleżanka mnie poinformowała, że zostanie babcią. Młodą babcią, a Jej córka młodą mamą. Zamiast pisać maturę, wyląduje na porodówce. Nie jest to żadna tragedia, choć nie ukrywam, że byłam zaskoczona radością przyszłej babci z tego faktu. Nie wiem, czy sama potrafiłabym tę radość okazać, gdybym była na Jej miejscu. Pewnie z czasem tak…Jednak jak każdy rodzić chciałabym chronić dzieci przed niespodziewaną dorosłością i odpowiedzialnością, przerwaniem obranej drogi. Tu też zabrakło rozmowy matki z córką, bo ciążą przytrafiła się zaraz po pierwszym współżyciu. Dziewczę pełnoletnie jest, więc niby problemu nie ma…Kandydat na ojca i męża jest …więc…?

Z kolorami na bakier ;)

Jeśli się komuś wydaje, że można przeprowadzić bezboleśnie remont domu nie uczestnicząc fizycznie w nim, to jest w błędzie. Sprawdziłam na własnej skórze. Meble które zakupiłam z katalogu ledwo się zmieściły, a i tak trzeba było rżnąć parapet;) Kolory na ścianach są całkiem inne niż ja wybierałam, ale to wina fachowca i jego decyzji. No a kafelki przed kominkiem…całe szczęście, że je zobaczyłam przed położeniem i położyć zakazałam. Ale czego ja się mogłam spodziewać po fachowcu i po własnym mężu, który do beżowych spodni i brązowego swetra ubiera granatowe skarpetki???? Misiek, który odebrał klucze do własnego M1, ale gołego…westchnął Mamuś jak to dobrze, że ty będziesz zdrowotniejsza i się wszystkim zajmiesz…No tak, spojrzałam na Jego skarpetki: jedna czarna druga biała…ech. Czy wszyscy faceci to daltoniści? Potwierdza to też moja Przyjaciółka, która wysyłając swego męża po papier pomarańczowy, dostaje zawsze różowy lub fioletowy. No i Misiek mnie dobił dopytując się jaki to jest brąz czekoladowy…?

Być kobietą…

Być kobietą to marzenie każdej dorastającej dziewczynki. A gdy już się nią stajemy, wciąż tęsknimy za jakimś swoim o niej wyobrażeniem. Bo czy na co dzień pomiędzy pracą, domem, wychowaniem dzieci się Nią czujemy? Czy raczej cyborgiem do wykonywania zadań specjalnych. Zabiegane, zestresowane z ciągłym poczuciem czegoś niezrobionego na czas, służymy innym, często o sobie zapominając. Pchamy się pierwsze do drzwi, nie czekając. by męska ręka je nam otworzyła, w popłochu wyrywamy rękę, gdy mężczyzna podnosi ją do swoich ust. Złościmy się, gdy jesteśmy inaczej traktowane niż mężczyźni, wciąż głośno krzyczymy o równouprawnieniu. Tylko czasem popłyną w poduszkę łzy z braku już sił. Lecz rano budzimy się znowu gotowe do nowych zadań. I tylko prasując kolejną męską koszulę marzymy by Nią być: łamać męskie serca, być czyimś natchnieniem, dostawać codziennie kwiaty, choćby tylko od tego jedynego, być docenianą, uwielbianą, a przede wszystkim kochaną, Być kobietą! W każdym calu…jak to jest?

Zbliża się Dzień Kobiet, dzień przez jednych wyśmiewany jako pozostałość po komunizmie z goździkiem w tle. Dla innych miły akcent wśród innych dni. I niech taki będzie dla wszystkich kobiet… dzień z uśmiechem, kwiatkami i …szampanem! 🙂

Ile trwa zaraz?

Czy Wy też macie alergie na słowo „zaraz”? Bo kiedy ja je słyszę, to budzi się we mnie instynkt krwiożerczy… No bo ile to jest to „zaraz”? Ano różnie, rzadko trwa chwilkę, prędzej godzinkę lub nawet kilka, czasem nawet parę dni lub tygodni, a bywa też że trwa wiecznie, czyli po prostu nigdy…
Misiek przywozi swoje rzeczy do prania, mówię w piątek wieczorem nastaw pralkę i słyszę: zaraz to zrobię…Misiek wyjeżdża w niedzielę do Dużego Miasta, torba z praniem stoi nierozpakowana. Mówię schody na zewnątrz są brudne, słyszę, zaraz zamiotę, po czym to robi po kilku godzinach i kilkunastu przypomnieniach, przeważnie jak już księżyc świeci…U Tuśki „zaraz”…to można się w ciemno założyć, że zapomni na amen, a mąż to już bije wszelkie rekordy. Jego „zaraz będę” bliżej nieokreślone jest, rozciągnięte w czasie do granic przyzwoitości. Dlaczego dla mnie „zaraz” to zaraz? A innym to się rozciąga jak gumka od gaci…czasem nawet pęka i nici z tego są…