Baba się (nie)zna…

  Są takie dziedziny, w których facet lepiej się czuje  i na  których się lepiej zna, a przynajmniej tak mu się wydaje z racji tego właśnie, że jest mężczyzną, a nie kobietą.  Mimo że nie jest w danej branży fachowcem ani z wykształcenia, ani z praktyki, to jednak czuje, że ona  jest jego domeną. Tylko dlatego, że to On nosi portki od urodzenia 😉
 A baba,  baba przecież na męskich sprawach się nie zna, a przynajmniej nie lepiej od niego. Budowa domu to męska rzecz- bez dwóch zdań jest to zadanie dla prawdziwego mężczyzny. Baba lepiej niech się nie wtrąca, to On ten dom dla niej buduje. Niech baba skupi się na tym, co babskie, niech kolory wybiera i kształty, a techniczne rozwiązania facetom zostawi.   
Dlatego, gdy  baba  go przestrzega,  że tam, gdzie kopie  biegną kable, to On  baby nie słucha, tylko bierze faceta za doradcę, który z mapy czyta, że kabli żadnych w tym miejscu nie ma. Obaj babę zagłuszają, kiedy  mówi, że ona na mapie się nie zna, ale jej wiedza jest z pewnego źródła. Na nic prośby i baby  lament. A co tam baba wie… 
Przerwanie kabli babie żadnej satysfakcji nie dało,  mimo że wyszło na jej. Bo konsekwencje tego, co chłop na wywijał, razem ponosić będą. Finansowe. Chłop ma nauczkę na przyszłość, że warto posłuchać, co baba mówi, nawet jeśli się na tym nie zna 😉

Piątek sygnałem do picia…?

   Do domu wszedł syn gospodarzy z kolegą. Chłopcy zza pazuchy wyciągnęli piwo i postawili  na ladzie kuchennej. Gospodarz domu spojrzał krytycznym wzrokiem na 6 butelek stojących na blacie  i powiedział:

– Zamiast tego piwa, kupiliby flaszkę wódki, taniej i zdrowiej by ich wyniosło.
Pani domu widząc, jak mnie się robią  okrągłe oczy ze zdumienia, szybko dodała:
– Przecież piątek dzisiaj…
Nie ukrywam,  że reakcja rodziców na  spędzenie przez ich syna  piątkowego wieczoru, trochę mnie zaskoczyła.  Owszem, syn pełnoletni, ale jeszcze nastoletni i uczeń. I nie uważam,  aby standardem było picie alkoholu w każdy weekend.  Mam  syna mniej więcej w tym samym wieku, który  na każdy weekend z Dużego Miasta wraca do domu i  z tego powodu, że nie uczestniczy w imprezach lub wyjściach do klubu, czyli  omija go  potencjalne picie alkoholu, to  nie przynosi go domu, nie siada przed telewizorem czy komputerem i nie pije na oczach rodziców.  Nie chcę wyjść tu na osobę naiwną, mówiąc, że w ogóle alkoholu do ust nie bierze i  że nie chodzi na imprezy. Owszem zdarza się, że w piątek zostanie w mieście, a  w tygodniu  imprezę typu „osiemnastka” zaliczy, ale sam piątek, czyli rozpoczęcie weekendu nie jest dla Niego sygnałem do picia. A dla  wielu młodych ludzi tak właśnie  jest, co potwierdził również program w TVN, w którym  niepełnoletnie dziewczyny opowiadały o swoich  weekendowych imprezach, na których   zaliczały zgon- czyli upijały się do nieprzytomności. A ja się pytam, gdzie są  ich rodzice? Czy nie wiedzą, czy udają, że nie wiedzą, jak  ich dzieci  spędzają wolny czas? Spokojnie  śpią, kiedy ich nastoletnie dziecko, ledwo trzymające się na nogach,  wraca do domu nad ranem ? Czy  jak moi znajomi, akceptują taki stan rzeczy,  bo przecież jest piątek lub  sobota i młodzież musi się wyszaleć?
 Sama jestem matką, która swojej  niepełnoletniej  córce pozwalała chodzić do dyskoteki. Ale zawsze na nią w nocy czekałam lub  często z takiej imprezy odbierałam, wcześniej ustalając, do której godziny może się bawić.  
Nie rozumiem też tych  rodziców, którzy w pełni akceptują zakrapiane weekendy swoich dzieci,  tylko z tego powodu, że  są już pełnoletnie. No i co  z tego, jeśli wciąż mieszkają z nimi, chodzą do szkoły i są na rodziców garnuszku? Czy nie widzą jakie zagrożenie się z tym wiąże, że to prosta droga do uzależnienia? Pomijam już aspekt braku pomysłu na fajne spędzenie wolnego czasu przez młodego człowieka, dla którego tylko  obalenie kolejnej flaszki  pozwala zaliczyć taki weekend za udany. I nie wiem komu tu współczuć, młodemu czy jego rodzicom? Kim potrząsnąć, że piątek przecież nie musi być hasłem do picia…
Filozofia, że gdyby wyszedł z domu to i tak by wypił, więc niech sobie wypije z kolegą  przed telewizorem lub komputerem,  jakoś do mnie nie przemawia…
A do Was?
 

Jak pozbyć się klipsa, który nie dodaje uroku ;)

 Kilka tygodni temu, gdzieś w połowie września kupiłam sobie kurtkę. Zupełnie przez przypadek, bo oczywiście biegałam za czymś innym. Kurtka z tych bardziej jesiennych niż zimowych, po powrocie do domu wylądowała w szafie stojącej  w pokoju na górze. Gdybym  może  ją powiesiła w garderobie, to szybciej bym sobie o niej przypomniała- w celu oczywiście ubrania.  Ale  w końcu nadszedł  moment wyjęcia jej z szafy. Najpierw jednak  w ruch poszły nożyczki, by pozbyć się wszystkich metek, i tu – ZONK. Oczom nie wierzę, zabezpieczający przed kradzieżą klips pozostał. Wkurzyłam się” straszebnie”, ale że właśnie mieliśmy z mężem jechać przez Średnie Miasto do Dużego Miasta, postanowiłam zajechać do sklepu, w którym  ową kurtkę nabyłam.  W związku z tym zaczęłam poszukiwania paragonu. Bez skutku, coraz bardziej zła, zła na siebie, bo wyglądało na to, że opacznie się go pozbyłam. Jednak przy okazji znalazłam z tego samego sklepu paragon szala i coś mnie się kołatało, że to było  w tym samym dniu, bo dobrze pamiętam sytuację zakupu- ja się po tę kurtkę wróciłam, gdyż od razu gryzły mnie wyrzuty sumienia, typu: Czy kolejna jest mi potrzebna? Wiedząc mniej więcej, kiedy zakup dokonałam, liczyłam na to, że ekspedientka nie weźmie mnie od razu za złodziejkę, sprawdzi w komputerze i w  rezultacie tego ten klips mi zdejmie.
Wchodząc do sklepu z reklamówką firmową tegoż, a  w niej kurtką, na bramce zaczęło piszczeć. Oczy wszystkich ekspedientek spoczęły na mnie, a ja z rozbrajającym uśmiechem, ale jednak zaskoczona (że piszczy) mówię:
– To kurtka zakupiona u was- i wyłuszczam całą sytuację.
– Nie ma problemu, proszę o paragon – słyszę w odpowiedzi
– Szkopuł polega na tym, że go nie mam- odpowiadam
– No to my  absolutnie nie możemy ściągnąć tego klipsa. Proszę poszukać jeszcze raz paragonu, może się znajdzie.
–  Nie znajdzie się, szukałam wszędzie- jęknęłam- ale chyba możecie sprawdzić, czy tego dnia był taki zakup; wiem, powinnam mieć paragon, ale przecież to nie moja wina,  że ten klips pozostał.
Wiem, jak to wygląda: przychodzi baba z rzeczą zakupioną ponad miesiąc temu bez paragonu i domaga się, by zdjęto jej klips zabezpieczający przed kradzieżą.  Dlatego w sumie liczyłam tylko na dobrą wolę. Okazało się, że pani  w komputerze  sprawdzić nie może, bo tylko ma dane do miesiąca, ale napisze e-mail do Francji do osoby, która ewentualnie może to zrobić;  problem tylko taki, że ta osoba jest teraz tydzień na urlopie, ale dostałam telefon, by się dowiadywać.
– Ale wie pani co, ten klips można zdjąć, niech pani mąż czymś ostrym go przepiłuje.
Oczy mi się zrobiły jak spodki i mówię:
– No, ale ja nigdy czegoś takiego nie robiłam, chciałam tu legalnie, gdzie zakupiłam.
– No ja też nie robiłam, ale wiem, że tak można- i oddała mi kurtkę w reklamówce…
Wychodząc ze sklepu bramki nie zapiszczały!!! Stanęłam i mówię:
– Teraz wiem, jak mogłam wyjść z klipsem, piszczy jak z towarem wchodzę ale nie robi tego, jak wychodzę.
Na to słyszę:
– Tak bardzo często się dzieje.
No to ja tu czegoś nie rozumiem!!!
Klips powinien zabezpieczać przed wynoszeniem towaru, czyli przed kradzieżą, a nie przed wnoszeniem!
ZONK!
W Dużym Mieście, będąc na kawie z Przyjaciółką, opowiadam całe zdarzenie i słyszę:
– Że ci się chciało jechać z tą kurtką do sklepu, przecież można się tego klipsa pozbyć samemu.
– A co, też  tak coś kupiłaś?
– No jasne, i sama nie dałam rady, ale (tu pada imię jej męża) to zrobił. Wiesz trzeba najpierw połamać ten plastik, a później tak zgniatać tę szpilę, by przez dziurkę przeszła- i o to dostałam drugą instrukcję pozbycia się kłopotu.
Po spotkaniu Przyjaciółka pojechała do dentysty, a ja skorzystałam, że na kawie byłyśmy w centrum handlowym, weszłam do sklepu za bluzką koszulową. Stojąc przy  kasie, trafiłam na miłą ekspedientkę i gdy po wymianie kliku zdawkowych zdań, kiedy chciałam już odejść, słyszę:
– Proszę paragon jeszcze…
– No tak, paragon ważna rzecz- i tu opowiadam historię z kurtką.
– To żaden problem, mąż niech weźmie kombinerki i niech ciągnie, bo to na magnes jest, więc kręcenie nic nie da.
I o to w ciągu jednego dnia otrzymałam 3 instrukcje ściągnięcia klipsa…
Najpierw pomyślałam, że poczekam ten tydzień, może uda się ściągnąć  legalnie w sklepie, w którym kupiłam.
Po dwóch dniach nie wytrzymałam i zmusiłam męża, by uwolnił kurtkę o tego swoistego rzepa 😉
Nie wiem jak to zrobił- wziął kurtkę do piwnicy i przyniósł już bez tej ozdoby.
Szczerze, wcale ulgi nie poczułam, że pozbyłam się kłopotu.
Ubrałam kurtkę, włożyłam ręce do kieszeni i …zamarłam…wyciągnęłam PARAGON w  swej okazałości.
Odnalazł się pięć minut po całej tej operacji 😉
Ale ile przy okazji zdobyłam informacji 😉
BEZCENNE.

Dialog.

Miało być o czymś innym, ale nieopatrznie zostawiłam, po wysłuchaniu porannych wiadomości, włączony telewizor na kanale 24 TVN. Nie ukrywam, że lubię i cenię sobie tę stację m.in. za takie programy jak ” Ona i On” , „Babilon”, reportaże Ewy Ewart no i moje uwielbiane ” Szkło kontaktowe”. I to wzmianka o tym ostatnim, przez Prezesa PiS-u z sejmowej mównicy, jako  jednej z przyczyn mordu  dokonanego w Łodzi, oczywiście w kontekście mocno uproszczonym, spowodowała moją reakcję.

Demokracja podobno opiera się na dialogu, a dialog opiera się na rozmowie i wysłuchaniu się  wzajemnie dwu czy wielu stron. Nie spodziewałam się po Prezesie, że nie uroni ani jednego słowa na temat kto zaczął, kto jest winny całej tej sytuacji, ale naiwnie oczekiwałam, że oprócz tychże słów padną również propozycje zmiany uprawiania polityki przede wszystkim z jego i jego partii strony. Za to padło stwierdzenie, że dopóki nie wyeliminuje się paru osób z partii rządzącej, jak również nie ocenzuruje, a przynajmniej nie przytemperuje kilku mediów, to forma uprawiania polityki się nie zmieni. Zawsze myślałam, że jeśli ktoś chce zmian, to najpierw musi zacząć od siebie…no cóż. Zestawienie  mojego ulubionego programu z  telewizją i radiem „Trwam” całkiem już mnie zniesmaczyło, gdyż według Prezesa tylko tam jest prawda, a w „szkiełku” zakłamanie.  Tak, jestem nieobiektywna,  bo stacji Ojca Dyrektora kompletnie nie znam i wystarczą mi opinie usłyszane z innych mediów, aby nie mieć ochoty na bliższe poznanie. Dlatego nie będę jej tu oceniać…Ale!  Przypisywanie  winy programowi ROZRYWKOWEMU, którego konwencja polega na omawianiu wydarzeń publicystycznych, ale w sposób satyryczny, że przyczynia się do agresji społeczeństwa wobec niego samego i jego partii, uważam za nadużycie, żeby nie powiedzieć za idiotyczne. Prezes powiedział co miał do powiedzenia i spokojnie wyszedł z Sejmu, pociągając za sobą rzeszę posłów swojej formacji,  pozostawiając po sobie puste krzesła w sali obrad. Swoim zachowaniem dał wyraźny wyraz, że dialog w tej kwestii go nie interesuje. On już zrobił swoje…ponownie oskarżając za całą tę sytuację  wszystkich, tylko nie siebie i swoich ludzi.
Jestem osobą, która nad wyraz ceni sobie rozmowę, nawet z przeciwnikiem. Uważam, że dialog jest podstawą w rozwiązywaniu konfliktów. Dlatego dzisiejsze wystąpienie Prezesa oprócz tego, że mnie zniesmaczyło, wkurzyło- to ugruntowało w przekonaniu, że tego człowieka żadna tragedia nie zmusi do dialogu…nawet w imię Polski, a może przede wszystkim w imię Polski.

Czułość- (nie)zawsze okazywana mimo miłości…

 Wysyłam Miśkowi SMS-a o treści: za pół godziny będę u fryzjera w Galaxy. Gdy już jestem na piętrze, gdzie mieści się salon, widzę stojącego  syna z kolegą, podchodzę niezauważona i  próbuję Go zaskoczyć, zasłaniając mu oczy, ale zdążył się odwrócić. .Spontanicznie  przytulił mnie i dał buziaka. Przedstawił mi kolegę, przywitałam się i jednocześnie się pożegnałam, umawiając się z Miśkiem  na obiad, gdy tylko wyjdę z salonu fryzjerskiego. Fryzjerka zaproponowała dla moich włosów jakąś  dodatkową kurację pytając się, czy mam czas. Odpowiedziałam,  że nie bardzo, bo syn na mnie czeka.

– A to był pani syn…
– No tak- i nagle zrozumiałam jej spojrzenie, kiedy witała mnie w otwartych drzwiach…
 Publiczne okazywanie  czułości mamie, przez prawie dorosłego syna widocznie nie jest zbyt częste. A było to tylko przywitanie 😉
A może sobie pomyślała,  że dojrzała kobieta znalazła sobie smarkacza ?;) Nie wiem…dla mnie takie zachowanie Miśka to normalka, chociaż…
 
Nie należę do osób zbyt wylewnych. Uczuciowo wylewnych, czyli nie bardzo okazuję swoje uczucia na zewnątrz. Nie rzucam się z radością na szyję przy każdym przywitaniu ani buziakami się nie żegnam. Choć oczywiście zdarza się. Ale nie mam takiej wewnętrznej potrzeby, żeby z  każdym i przy każdej okazji. I oczywiście nie mam tu na myśli obce mi osoby, ale swoich bliskich. Również nie rzucam się z przytulaniem i buziakami do małych dzieci, które co jakiś czas pojawiają się w rodzinie lub u przyjaciół. Ostatnio się tak zastanawiałam i doszłam do wniosku,  że  jestem na bakier z okazywaniem czułości wobec bliskich. Nie mylić to z troską i miłością.
Dlatego Misiek nie ma we mnie zbyt dobrego wzorca, a jednak nie ma z tym żadnego problemu. Jak ja z odwzajemnianiem.
Może to pokrętne jakieś, no ale ja już tak mam, że łatwiej z odwzajemnianiem niż własną inicjatywą.
 
    Znam kobiety,  które w braku buziaka na dzień dobry i w nieprzytuleniu się przez cały dzień do swego partnera doszukują się już oznak zlodowacenia, a przynajmniej ochłodzenia temperatury uczuć w  ich związku.  Dla mnie to brak rozmowy byłby takim sygnałem. Nie chcę przez to powiedzieć,  że w ogóle nie potrzebuję takiej codziennej bliskość, bo tak nie jest. Ale przeważnie to jest inicjatywa męża, ja jakby o tym zapominam. Więc gdy i On zapomni, ja nawet tego nie dostrzegam 😉 Już tak jestem skonstruowana, że to słowa, ton, temat- czyli wspólny dialog daje mi ocenę naszych wspólnych relacji. To wszystko oczywiście dotyczy dnia. O nocy- cicho sza 😉
Ale  właśnie to jaka jestem w  okazywaniu uczuć poprzez gesty, spowodowało we mnie rozważania -jaki to ma wpływ na zachowania  naszych dzieci w dorosłym już życiu. Czy te częściej przytulane, całowane też tak będą się zachowywać i nie będą miały oporów w okazywaniu na zewnątrz swoich uczuć?  Czy to jednak bardziej zależy od osobowości małego, a potem już dużego człowieka?  I nie chodzi mi tu o poczucie,  a raczej o brak poczucia rodzicielskiej miłości. Zakładam, że ono jest niezależnie od intensywności przytulania i całowania. W końcu przychodzi taki moment, gdy dziecko z tego wyrasta, ba, wręcz się wstydzi. No właśnie, ile razy to rodzice, a szczególnie mamy słyszą: przytulaj, całuj, bo niedługo ci na to nie pozwoli…Czyli co,  z tego się wyrasta?
Jak widać, Misiek z tego nie wyrósł, a nie przypominam sobie, by był na każdym kroku przytulany i całowany. Za to zamęczał nas rozmowami, a nam się z nim świetnie dyskutowało, choć nie raz zapędził nas w kozi róg 😉 Jedno jest pewne, mam bardzo dobre relacje z synem i to właśnie procentuje,  że w miejscu publicznym przytuli mamę i z dużą przyjemnością zje z nią obiad,  zamiast ten czas spędzić z kimś bardziej wiekowo odpowiednim 😉
 

Jesienne dołeczki…

 Jak tu nie złapać jesiennego dołka, jeśli  listopad-  najbardziej przeze  mnie nielubiany miesiąc- stoi za progiem i straszy?  I nie pomoże fakt, że to mój imieninowy miesiąc, gdy jego początek to wspomnienia o tych, co odeszli.  Tak bardzo namacalne i intensywne jest wtedy poczucie przemijania i poczucie straty,  z upływem lat coraz większej przecież.  Bo  coraz więcej bliskich odchodzi. Mgliste, zimne poranki nikogo nie nastrajają optymistycznie, ani  zmierzch zapadający wcześniej – w końcu letni czas już się kończy.  A ze mnie, jak z przekłutego  balonika uchodzi optymizm na samą myśl o listopadowej aurze. Jeszcze  w środę, choć wyjeżdżałam we mgle, to po drodze otuliło mnie słonce, a mijane drzewa swymi kolorami zachwyciły. Mimo że celem mojej podróży do Dużego Miasta były dwa szpitale, to kawa u Przyjaciółki, sos grzybowy u mamy, rozmowa na klatce z Tuśką (wracała  z uczelni a ja gnałam dalej ) fryzjer i spotkanie na obiedzie z Miśkiem -dodały mi skrzydeł, choć gdy wróciłam do domu, to nawet na rozmowę z mężem już nie miałam siły. Musiało wystarczyć czułe przywitanie 😉 Dziś za oknem szaro,  na termometrze tylko 5 stopni, wiatr liście porywa do tańca, i zapach deszczu w pobliżu. Moje ręce grzeją się od kubka z herbatą z miodem i cytryną…na chwilę muszą się oderwać, by otworzyć  białą kopertę. Serce mocno kołacze, oczy przebiegają w tempie błyskawicy tekst, by znowu,  od początku już wolniej przeczytać te kilka linijek. Mogę odetchnąć z ulgą, chyba… Nie stwierdzono komórek nowotworowych, a zmiana w lewym płucu raczej przemawia za stanem zapalnym. To jeszcze trzeba zweryfikować u lekarza, ale  ja już oddycham pełną piersią.  Kilka telefonów, kilka SMS-ów…i z Wami się dzielę 🙂 Wasze kciukowanie miało sprawczą moc 🙂 Dzięki wielkie 🙂

 
Już mi listopad nie groźny, nie wolno marnować czasu na narzekanie, na wygrzebywanie się z dołków. Po co? Lepiej po prostu w nie nie wpadać…
      ***
Miałam nie wspominać, ale akurat wyniki zbiegły się w czasie i trudno ten temat ominąć. Przeczytajcie dziś „Gorący Temat” na Onecie. Jest dziś poruszony temat, który opisywałam już na blogu w związku z pewnym poleconym  postem. Autorka dzisiejszego artykułu za moją wiedzą zacytowała kilka moich komentarzy…nick został zmieniony, ale ci, co mnie czytają rozpoznają moje słowa:)  Ale nie dlatego POLECAM ten artykuł, ale dlatego, że wart jest przeczytania!!! 

Ludzkie języki kontra praca….

 Rynek pracy jaki jest, to każdy, kto szuka pracy, dobrze wie. Najtrudniej znaleźć pracę zgodnie ze swoimi kwalifikacjami i  finansowo satysfakcjonującą.  Przynajmniej na początku. Gdy ktoś ma nóż na gardle, bo widmo tego, że zaraz nie będzie miał co do garnka włożyć, zagląda mu w oczy, rusza intensywniej na poszukiwania i uruchamia wszelkie znajomości. A nuż coś się trafi.  A jak już się trafi, to szczęśliwy trzyma się jej kurczowo, dopóki czegoś nie znajdzie lepszego…Ten schemat dobrze jest znany wielu takim poszukiwaczom pracy.

 

  Do tej pory zajmowała się tylko dziećmi, może i poszłaby do pracy, ale w okolicy nic odpowiedniego dla niej nie było. Zresztą o sferę finansową dbał mąż. Jeździł za granicę skąd towar” przywoził ” i  w kraju  ze 100% zyskiem  się go  pozbywał. Czy wiedziała, na czym charakter jego pracy polegał? – nie wiem.  Dla innych było to” tajemnicą poliszynela”.. Do czasu, aż z tych wojaży nie wrócił i nie dlatego,  że wolność wybrał w jednym z bogatszych zachodnich krajów, a wręcz przeciwnie- wolność tę mu zabrano, osadzając go za kratkami.  A to równało się z zakręceniem kranu z gotówką. Na początku myślała, że nie potrwa to długo, jednak miesiące mijały, a maż nie wracał. W domu dwójka dzieci, wprawdzie rodzina męża pomagała, ale jak długo tak można?  To ciotka męża poprosiła swoją  szefową,  by ją zatrudniła. Uczciwie przedstawiła całą sytuację i zaręczyła za nią, jak również obiecała, że do pracy ją przeszkoli. Praca na zmiany, ale na miejscu, rzadko się tak trafia, gdy mieszka się na wsi. Pracownikiem była średnim, popełniała wiele błędów, ale szefowa miała na uwadze, że wciąż się uczy i to, że to rodzina jej długoletniej, solidnej pracownicy.  Z czasem było coraz lepiej. Zgrzyty się zaczęły, gdy w miejscu pracy zbyt często  zaczęło ją odwiedzać dwóch panów. Szefową nie interesowało jej życie prywatne, ale uwagi innych pracowników i klientów do niej dotarły, więc  poprosiła ciotkę swej nowej pracownicy, aby zwróciła tamtej uwagę. Gdyby to nie poskutkowało, zmuszona byłaby  taką rozmowę sama przeprowadzić. Bomba wybuchła zanim to zrobiła.. Nic nie trwa wiecznie, odsiadka męża również, a po powrocie  zamiast  radości była wielka awantura, po której maż wyrzucił żonę z domu. Życzliwi donieśli mu, jak się małżonka podczas jego nieobecności prowadziła. Szefowej coś tam się o uszy obiło, ale nie wnikała w szczegóły, w końcu małżeńskie problemy jej pracowników nic ją  nie obchodziły, dopóki nie rzutowały na wykonywaną pracę. Niestety, po kilku tygodniach od zaistniałego faktu, ona poprosiła szefową o rozmowę,  w której oznajmiła, że musi odejść z pracy. Powód, bo ludzie na wsi o niej  gadają  i musi się do miasta wyprowadzić. W odpowiedzi usłyszała, by decyzję dobrze przemyślała, bo powrotu do pracy  już nie będzie…Być może najlepszym rozwiązaniem byłoby szybkie  rozstanie się z pracownikiem, z problemami, które mogą rzutować na jakość wykonywania pracy, ale szefowa plotkami się nie zajmuje, dla niej się liczą fakty.  I tylko te, co dotyczą miejsca pracy. 
Nie wiem, jaki będzie finał, czy ucieknie przed ludzkimi językami, którymi się tak przejmuje, bardziej niż tym, że znowu nie będzie miała za co  do garnka włożyć, czy jednak postawi na pracę, o którą wcale tak łatwo nie jest. Szefowa dała jej szansę już po raz drugi. Czy z niej skorzysta? – trudne pytanie. Niektórzy mają tendencje do komplikowania sobie życia.  I nie widzą wyciągniętej w ich kierunku ręki…po to, by zmienić coś w swym życiu.
 

Tylko się buduj….

  Nasz dom ma już 20 lat. Fundamenty  wykopane  zostały latem- 22 lata temu  i  do  wiosny  następnego roku czekały, aż ruszymy z budową. Równo dwa lata po wbiciu w ziemię  pierwszej łopaty już się wprowadzaliśmy. Dość szybko, jak na tamte czasy, kiedy materiały na budowę trzeba było wręcz zdobywać, a nie jak teraz, swą dostępnością, ilością i jakością powodują budowlany zawrót głowy. Wtedy często trzeba było brać  to, co było, a nie to, co się chciało lub wymarzyło.  Również dotyczyło to ekipy budowlanej. Człowiek skazany był na miejscowych fachowców, a z nimi to różnie bywało.  A to projekt był za trudny,  więc każdy uskok prostowali, by ściany były  w jednej linii, bo tak łatwiej murować,  więc nie raz, nie dwa  burzyć musieli i na nowo  pod naszym nadzorem stawiać, ale najtrudniejsze to było dotrzymywanie terminów.  Jak Pan Budowlaniec złapał szwung, to przez dwa tygodnie się nie pokazywał.  I szukaj wiatru w polu. Nie było wtedy na rynku firm, którym człowiek by zlecił budowę pod klucz, umowę spisał i niczym się nie przejmował. We wszystkim musieliśmy uczestniczyć, nasze życie przez 2 lata było zdominowane przez budowę. Dziś jest podobno łatwiej. Spróbuję porównać.  Dzieci ( Tuśka  z mężem ) w końcu zaczęły budowę. Zacznijmy od działki: Z tym nie było problemu, naszą dostaliśmy od rodziców męża, a dzieci swoją od nas.  Jednak i tu my mieliśmy ułatwione zadanie, bo wybór był jeden. Tuśka do dyspozycji miała przynajmniej 3-4 miejsca. Wybór projektu: Nasz dostaliśmy od znajomego, który się już wybudował i po przerobieniu ( sami) na swoje  potrzeby zaakceptowaliśmy jego kształt i wymiar. Tuśka spędziła wraz ze swoim  Połówkiem wiele czasu na poszukiwaniu,  i gdy już przez jakiś czas myśleli,  że dokonali ostatecznego  wyboru, wpadł jej w ręce a właściwie w oczy inny i  zmienili plany. Sama w tym czasie ślęczałam w internecie oglądając przeróżne domy, i muszę przyznać, że  wybór jest  niesamowicie trudny. Działka i projekt już są- czas na papierkowe  sprawy, czyli na wszelkie pozwolenia. I tu muszę przyznać, że nie bardzo pamiętam ile to u nas trwało, ale mąż mówi, że dużo krócej niż u Tuśki, a przede wszystkim nie na wszystko był potrzebny papierek, czyli pozwolenie z urzędu. Gdy dzieci składały w gminie wniosek o warunki zabudowy, Pani Budowlaniec z góry ich uprzedziła, że cała kołomyja z papierami potrwa przynajmniej z pół roku. Nie myślcie sobie, ze wam pójdzie to szybciej, mój syn jak się budował, to po 7 miesiącach dostał pozwolenie – tu padły złowieszcze, ale jakże prorocze słowa…

  Nie uwierzyli…w końcu choć urząd ma czas na wydanie decyzji 2 tyg – do 1 miesiąca lub 1 miesiąc- do 3 miesięcy, to przecież nie musi od razu trzymać się tego ostatecznego terminu…Taaa a jeszcze każda decyzja musi się uprawomocnić, czyli   o dodatkowe  2 tygodnie  za każdym razem wydłuża  się czas oczekiwania.  Dzieci jednak z wiarą,  że w gminie Sami- Swoi;  w Starostwie gdzie w końcu wydają zezwolenie na budowę, też ktoś się znalazł, kto pierwszy termin sobie wziął do serca i,  już snuły  plany, że może jeszcze przed ślubem- końcem lipca  albo zaraz po nim- czyli najpóźniej w pierwszej połowie sierpnia ruszy budowa. W końcu początkiem maja złożyli wszelkie wnioski.  Ekipa budowlana również wybrana, sprawdzona, bo firma budowała już dom w rodzinie męża Tuśki, czekała tylko na możliwość podpisania umowy. Niestety, w urzędach pracują tylko ludzie, a to idą na urlop, a ci, co ich niby zastępują, udają, że nic nie mogą zrobić. Na szczęście terminy ich też obowiązują, tyle że wtedy już te ostateczne. A to  Pani Budowlaniec przytrafia się  jeden błąd w cyferkach i Starostwo cofa wszystkie dokumenty do gminy. Kolejny miesiąc dłużej trzeba czekać. Aż w końcu  decyzja i  zezwolenie na budowę zostaje wydane, teraz tylko  2 tygodnie musi się uprawomocnić i jeszcze tydzień trzeba czekać, by z budową ruszyć, gdyż przynajmniej 7 dni przed rozpoczęciem budowy trzeba  zgłosić jej rozpoczęcie. Terminy, terminy, czas, czas….i tak minęło 5 miesięcy.  Dzieci i tak mogą czuć satysfakcje, że nie więcej. No teraz mogliby odetchnąć z ulgą – wkracza ekipa  budowlana, umowa podpisana, że do końca marca przyszłego roku stan surowy otwarty będzie zakończony.  Liczyli wprawdzie, że  stan taki osiągną jeszcze w tym roku, niestety oczekiwanie na pozwolenia te plany  zniweczyły. 

No, ale teraz to już tylko  z górki… Wydawałoby się…Jednak lata mijają, a budowlańcy to  wciąż specyficzni fachowcy 😉 Najpierw w projekcie coś Tuśce się nie zgadzało, Pan Projektant, zamiast poszerzyć ławy to je pogłębił, ale na Jej uwagę stwierdził, że on już fachowców przypilnuje, by dobrze je wylali. Uspokojona Tuśka  wyjechała na uczelnie, wierząc, że jak wróci, to już będą wylane. Na razie widząc w kratkę ekipę na budowie, choć ją to denerwowało, to jednak miała świadomość, że weszli i tak wcześniej niż powinni. Ha!, jednak telefon jaki dostała  będąc jeszcze w Dużym Mieście, zwalił Ją z nóg. Kierownik budowy nie odebrał wykopu pod fundament bo….fachowcy obrócili dom o 180 stopni.  Ław wylanych po powrocie nie zastała…A mnie się nasuwa myśl, że o to znowu mamy powtórkę z rozrywki.  Jeśli chodzi o fachowców, to w branży budowlanej nic się nie zmieniło. Wciąż trzeba im patrzeć na ręce i deptać po piętach,  swój nos wszędzie wsadzać. Tuśka się tak wkurzyła, że już o zmianie ekipy myśli, tylko jaka jest szansa, że trafi na lepszą? Żadna. Ta niby już sprawdzona była 😉

A wydawałoby się, że teraz budowa to pikuś… Wszystko jest na wyciągnięcie ręki, tylko mieć kasę i do przodu…Tylko jedno się nie zmienia…czynnik ludzki, który w tej branży najczęściej zawodzi.

No i jeszcze pogoda, która również może pokrzyżować plany.

 

Sobie trudniej…

    Teoretycznie jest dobrze przygotowana do życia. W końcu jest terapeutką i niejednej osobie już pomogła wyjść na prostą z życiowego zakrętu.  Nauka plus doświadczenie dają całkiem spore kwalifikacje i pozytywne skutki terapii. Zanurzona w nieprawdopodobnych ludzkich historiach i związanych z nimi  emocjach lub całkowitym ich brakiem, doskonale radzi sobie i potrafi wypłynąć na powierzchnię wraz z ich bohaterami. A wtedy wszystko zmienia swoją perspektywę. Daje nowe horyzonty, których wcześniej  ktoś nie widział. Tak, potrafi pomóc- innym. Siebie zaś potrafi wpędzić w niesamowite, popaprane emocjonalnie i fizycznie historie. Nie zawsze są one z Jej winy, często wręcz przeciwnie, ale zamiast uciąć je jednym cięciem, brnie w nie lub tkwi jak słup soli i nie potrafi nic  z tym zrobić. Och, pomysłów jak wybrnąć z niekomfortowej sytuacji ma wiele, i to bardzo dobrych. I gdyby to kogoś innego dotyczyło, od razu ruszyła by do działania. Niestety, gdy problem Jej dotyczy- klęśnie w sobie cała, nie potrafi od razu działać, nie potrafi być asertywna…Trzeba Ją  porządnie kopnąć w tyłek, postawić przed murem, aby w końcu włączyła swój motor napędowy, który zawsze działa, gdy chodzi o sprawy innych. Życie Ją nie oszczędziło, przysporzyło  wiele przeszkód do pokonania, mocno doświadczyło. Ale również dało Jej instrumenty, by  sobie  z nim poradzić. Dobrze wie, że nie wystarczy dobra rada, aby pokonać przeciwności losu, najważniejsze by potrafić ją wprowadzić w życie. Jak czasem jest to trudne i, o ile łatwiej komuś radzić, przekonuje się na własnej skórze…

 
****
Trzymajcie dziś o godzinie 13 mocno kciuki…Coś ma się dziś rozstrzygnąć, wyjaśnię przy okazji, bo to skomplikowana historia, której oba- różne rozwiązania mają swoje plusy i minusy, i tak naprawdę do dziś nie wiem jakie powinno ono- rozwiązanie  być.
W czwartek również usilnie  proszę o trzymanie kciuków, jeszcze mocniej niż dziś 😉 Po to, aby bystre oko PET-a wykryło, że nic nie wykryło!!!!
Dzięki z góry za Wasze wsparcie :*

Żona kontra firma…

   Nie ma normowanego czasu pracy, więc pracuje od rana do wieczora, i  tak od poniedziałku do piątku.  W soboty tylko  do południa, a niedzielne wieczory poświęca na pracę papierkową. Wprawdzie jest na własnej działalności, ale pracuje dla firmy, która za tą pracę go wynagradza i nagradza. Nagradza, bo jest Liderem w tym co robi. Każdy nowy klient to dla niego i firmy zysk, więc nie narzeka ani na ilość pracy, ani na czas jej poświęcony. Wręcz przeciwnie, każdy wolny czas traktuje jako stratę czasu, a właściwie stratę potencjalnego klienta, a co za tym idzie, stratę potencjalnych pieniędzy. Jednak nie jest maszyną do ich zarabiania, choć pewnie chciałby nią być. Jest człowiekiem, coraz starszym i jak każdy potrzebuje odpoczynku, choćby po to, aby zregenerować siły by ze zdwojoną energią wrócić do pracy. Więc, gdy firma  w tym roku przyznała mu  wysoką nagrodę pieniężną, to  postanowił  ją wydać na tygodniowy wyjazd za granicę, by  wspólnie z małżonką luksusowo wypocząć. Ona się bardzo na tę pomysł ucieszyła, bo  z racji jego  tak dużego zaangażowania w pracę, rzadko  razem  gdziekolwiek wyjeżdżali. Już snuła plany, już myślami chodziła po wymarzonej wyspie, kiedy zadzwonił do niej, że firma wysyła go w ramach nagrody na zagraniczną wycieczkę. Niestety mniej więcej w tym samym terminie, co ich zaplanowane wakacje, a przecież on dwóch tygodni nie może poświęcić na urlop. A darmowy firmowy wyjazd to nie lada gratka, grzech nie skorzystać przecież.

  No cóż, pomyślała – przez chwilę była na wyspie, już „witała się z gąską”…że najwyżej za dopłatą pojedzie do innego kraju, byle razem.  Niestety, firma nieugięta pozostała- to elitarny wyjazd, dla liderów z całego kraju, więc żadnych współmałżonków ani zamian nie przewidziała. Jedzie Lider albo nie- koniec, kropka. On się w ogóle nie zastanawiał, wybrał firmę, a żonę wysłał z dzieckiem na wymarzoną wyspę, by się za mocno nie buntowała. W końcu oprócz nagrody- wyjazdu, przyznano mu nagrodę pieniężną, strat żadnych nie będzie, a żona w końcu  została udobruchana, choć  nie tak sobie te wakacje wyobrażała.  Na szczęście wiadomość, że żadnych pieniędzy  nie dostanie,   dotarła do niego, gdy ona już się wczasowała.  Albo on czegoś nie zrozumiał, albo firma niedokładnie wytłumaczyła, ale nagrodą był wyjazd albo kasa. Zadeklarował wyjazd, pieniędzy nie będzie.  Wściekł się, bo wyjazd choć zagraniczny i z wieloma atrakcjami nagle bardzo drogi się okazał. No i dodatkowo kupę kasy poszło na wakacyjne udobruchanie małżonki. Nasuwa  się tu skojarzenie, że „chytry dwa razy traci”…Mógł wziąć pieniądze i za nie wyjechać razem z rodzinką, a jeszcze reszta by mu została…Cała ta sytuacja dolała oliwy do ognia, bo żona, mimo że jej wyjazd się udał, wybaczyć mu nie może, że z niej  samej to on  tak łatwo zrezygnował. Jeszcze bardziej w niej żal spotęgował, mówiąc, że firma już się określiła, że  w następnych latach nagród pieniężnych nie będzie tyko atrakcyjne egzotyczne wyjazdy, więc on ma zamiar z nich korzystać. A gdy ona się pyta jak sobie to wyobraża, że sam będzie tylko jeździł, odpowiada, że  ona musi zrozumieć, że na więcej urlopu go nie stać, a z darmowego przecież nie zrezygnuje.  Z takiej okazji nikt by nie zrezygnował, prawda? Nie otrzymał potwierdzającej odpowiedzi od nikogo w towarzystwie, gdzie pytanie to padło… Żona  zagroziła rozwodem, a on wciąż udaje greka, że nie rozumie, o co jej chodzi…
A ja się zastanawiam: czy naprawdę nie rozumie, czy z premedytacją dokonał wyboru…
Czy widzi tylko, że ona mu zabrania samotnego wyjazdu, gdy ten go nic nie kosztuje i jest w miejsce tak egzotyczne, że sam by się na nie nigdy nie zdecydował, więc trzeba łapać okazję…?
A nie widzi tego, że ona ten jeden tydzień  w roku chciałaby z nim spędzić nawet w przysłowiowej polskiej dziurze, byle razem…?
A inni widzą w nim człowieka, który nie potrafi z czegoś zrezygnować dla innej,  w końcu najbliższej mu osoby…?
Bo  ja   widzę  między innymi człowieka zaślepionego kasą…który tylko przez jej pryzmat potrafi kalkulować, co mu się opłaca a co nie…I kompletnie ma w nosie uczucia innych…