Chyba się nie obrazi…

Ostatni tydzień października obfituje w słońce. Po błękitnym niebie jak już to przemieszczają się tylko białe chmurki pierzaste, które dodają uroku tym bezwietrznym ciepłym dniom. Pięknie i spokojnie. Kolorytu dodają barwne liście na drzewach i pod stopami. Pora roku, czas trochę nostalgiczny, ale też i radosny, co w dużej mierze jest zasługą cudnej aury. Bo jak tu się smucić, kiedy jest tak pięknie?

Na cmentarzu w Miasteczku większy ruch, co widać i czuć… Zarządca dróg postawił nowe tymczasowe znaki drogowe wokół i, tak jedna z ulic stała się drogą jednokierunkową. Słuszna to decyzja, choć z obserwacji kierowców w pierwszym dniu obowiązujących zmian, wynika, że większość z nich jechała na pamięć (bądź z wygody łamała przepisy), więc i pod prąd. No cóż…przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka.

To już trzeci rok, kiedy bywam na cmentarzu dość regularnie. Nie dlatego że muszę, ale dlatego, że chcę. I wtedy, kiedy mi to pasuje, nie burzy dnia, planów. Zanoszę świeże kwiaty do wazonu, zapalę świeczkę… chwilę się zatrzymam. Wciąż jeszcze często popłynie łza… Jednak coraz częściej nurtuje mnie myśl, że nie każdy tak ma czy może i te wszystkie groby to też obowiązek. A gdy jeszcze dojdzie do tego poczucie… no właśnie, czego?

Starsza Pani, która ma grób swojego męża obok Mam, jest osobą bardzo sympatyczną. Często sobie ucinamy pogawędkę, jeśli uda nam się być w tym samym czasie na cmentarzu. A zdarzyło się już to kilkakrotnie, co mnie nawet zaczęło zastanawiać 😉 Niedawno była rocznica śmierci jej męża, więc na grobie przybył okazały stroik ze sztucznych kwiatów, o czym mnie sama poinformowała, zastanawiając się głośno, czy na Wszystkich Świętych musi kupować nowy. Absolutnie nie, odpowiedziałam, co utwierdziło ją w decyzji, bo powiedziała, że zadzwoni do dzieci, żeby nie kupowały żadnych stroików. Wie pani, dzieci do mnie cały czas mówią, że za często przychodzę na cmentarz, że przecież nie muszę być tu codzienniechyba się nie obrazi, kupię jeszcze kwiaty w donicach. Nie, nie obrazi się- śmieję się, choć żadnej pewności nie mam, bo kto tam wie, co nieżywemu chodzi po głowie.

To już trzecie święto WŚ… mój stosunek do tego dnia jest taki, że w tym dniu nie muszę być obecna na cmentarzu, a tym bardziej uczestniczyć w mszy. Pielgrzymować od grobu do grobu. Byłam w czwartek, posiedziałam na ławeczce, wystawiając twarz ku słońcu, upajając się zapachem kwiatów (pachną obłędnie, co odkryłam dopiero w tym roku) i ciesząc się z towarzystwa… motyli…

Dziś też pojadę, bo chcę kupić świeże kwiaty do wazonu (ciętych chryzantem nie było w czwartek w kwiaciarni) i chwilę posiedzę w ciszy, mając nadzieję, że nie będzie tłoczno, bo pogoda i dzień wolny sprzyja wizytom na grobach. Jutro przyjedzie Tata z Młodszymi Dziećmi (ciocia i wujek z DM byli już w zeszłym tygodniu), Tuśka z Najmłodszymi też wybiera się na cmentarz w niedzielę, a ja poczekam na nich w domu. Spotkamy się przy stole.

Mam się nie obrazi 😉

Powrót do przeszłości…

Cofnęłam się w czasie tak mniej więcej o ćwierć wieku… i znów odbieram dziecko ze szkoły, pilnuję odrabiania lekcji, serwuję obiad, wiozę na sport, odbieram młodsze dziecko z przedszkola, w którym spotykam panią B., która nie tylko pamięta Pańcia, ale i Miśka oraz Tuśkę. Sama ma wnuki w dalekiej Australii… Pogadamy, powspominamy. Rodzice, opiekunowie mogą wejść po dzieci tylko do szatni, po uprzednim odblokowaniu drzwi, przy których jest dzwonek informujący personel, że ktoś przyszedł odebrać dziecko. W pomieszczeniu może przebywać tylko jedna osoba dorosła, w maseczce, a jeśli zapomni (mnie się raz zdarzyło), to pani B. z pomieszczenia gospodarczego wyciągnie pudełko i poczęstuje 😉 Profesjonalne i odpowiedzialne podejście.

OM dziś pojechał do Rodzinnej się zaszczepić trzecią dawką. W rodzinie wszyscy nam bliscy seniorzy już potrójnie zaszczepieni. Trudno być obojętnym na to, że czwarta fala się rozpędza, szczególnie że zgonów coraz więcej, zajętych łóżek covidowych też, a to równoważne jest z tym, że znów dostęp do lekarzy będzie utrudniony. Przerażające są nowe statystyki osób z nowotworami, które przez pandemię zbyt późno mają zdiagnozowaną chorobę. Biorąc pod uwagę, że co czwarta osoba zachoruje na nowotwór, a w stosowaniu profilaktyki jesteśmy gdzieś na szarym końcu, plus ledwo pełzająca ochrona zdrowia, to i bez covidowej pandemii będzie nas ubywało w zastraszającym tempie. Również z tego powodu, że obecnie urodziło się najmniej dzieci od drugiej wojny światowej.

Ostatnio również czytelniczo cofnęłam się w czasie… do dziewiętnastego wieku. I takie mam wrażenie, że niektórzy wciąż mentalnie, intelektualnie w nim tkwią. Niezależnie od wykształcenia, zawodu, pozycji… Wydawałoby się, że dziś przy powszechnie dostępnej wiedzy przyswajalność pewnych oczywistych prawd powinno być automatyczne, ale cóż… Czytając o dziewiętnastowiecznych chirurgach, którzy uważali za herezje, że czystość sali operacyjnej, ich fartuchów, a przede wszystkim rąk ma zasadniczy wpływ na przeżycie pacjenta (operacja się udała, ale pacjent zmarł), to wypisz wymaluj dzisiejsi antymaseczkowcy/ antyszczepionkowcy. Coś, co dziś nam się wydaje tak oczywiste, potrzebowało wielu batalii, żeby zostało wdrożone i zafunkcjonowało. I kosztowało wiele istnień ludzkich.

W ogrodzie już totalna jesień, ale przynajmniej nie muszę iść do parku/lasu, żeby usłyszeć szelest liści pod stopami 😉

Słonecznych jesiennych dni dla Was 🙂

Zaanektowane…

Mieszkanie. Przez koty. Trzy.

Ile może trwać remont? Nie całego wielgachnego domu. Nie całego mieszkania. Pytanie retoryczne, bo odpowiedź jest jedna: długo, za długo.

Najpierw Dzieci Młodsze na czas remontu zamieszkały w kawalerce z trzema kotami. Długo tak nie pomieszkali, szczególnie gdy obok większe mieszkanie teoretycznie stoi puste, bo zamieszkiwane tylko podczas mojej czy Tuśkowej wizyty w DM. No to się przenieśli, zostawiając Kotom do dyspozycji kawalerkę. Koty strzeliły focha, bo jakże tak bez towarzystwa, obsługi na każde miauknięcie i spojrzenie z wyrzutem, i to na niewielkiej przestrzeni w porównaniu do tej, jaką miały w swoim mieszkaniu. Rodzina się połączyła. Koty odżyły i poczuły się jak u siebie.

Zola absolutnie nie chciała opuścić sypialni, czmychając pod łóżko bądź na parapet i łypiąc wymownym wzrokiem na mnie zza zasłony… jednoznacznie dawała znać, kto tu jest gospodarzem, choćby z tytułu zasiedzenia 😉

Michy, która ma sporo cech psa, przywitała się ze mną, ocierając się o moje nogi i pozwalając się pogłaskać, po czym oznajmiła, że kanapa w salonie jest jej, co zresztą od razu rzucało się w oczy, bo została do tego odpowiednio przysposobiona.

Zaś Alonso nawet nie drgnął na swoich wysokościach, dopiero po dłuższym czasie skoczył z hukiem z gracją i przyszedł przyjrzeć się, kto im zakłóca mir domowy.

Popatrzył z wyrzutem za puste miseczki (kilka chrupek na dnie, więc nawet nie ma co robić sobie apetytu), po czym uznał, że musi zaprezentować swoje wdzięki 😉

W końcu jak się później okazało, spaliśmy razem w jednym łóżku, gdyż spryciula wślizgnął się zaraz za mną- a raczej przede mną- kiedy kładłam się już spać. Łóżko duże, więc nie przeszkadzaliśmy sobie 😉 Wyspana udałam się do szpitala, a tam poszło gładko i szybko, co rzadko się zdarza. Dostałam piguły, o wyniki się nie pytałam, bo wychodzę z założenia, że jak dają to biorę i w nogi. Na wypis bym musiała czekać nie wiadomo jak długo, więc nie czekam… Następnym razem tomograf, więc pobyt będzie dłuższy. Po cichu liczę, że odzyskam mieszkanie, choć Misiek uświadomił mnie, że wszystko zdarzyć się może, gdyż sam już stracił nadzieję, że w końcu po ponad 4 miesiącach będą mogli wrócić do siebie.

Dzień mocno wietrzny. Liście opętańczo tańczące na wietrze, spadające połamane gałęzie, fruwające przedmioty… Naprzemiennie deszcz i słońce. To był długi dzień, chwilowo bez prądu, ale bez większych szkód. I znów mamy piątek- ani się nie obejrzałam jak minął tydzień bez OM 😉 A w telewizji zapraszają na wspólne kolędowanie ;p

Straszne pomysły…

Zbliża się wielkim krokami Halloween. Przez niektórych świętowany, przez innych tępiony. Dla większości (tak myślę) zupełnie obojętny. Ale! Partia rządząca na wskroś chrześcijańska, pełna miłosierdzia ma pomysł, żeby spenalizować to święto, które przyszło do nas z tego zgniłego moralnie zachodu. Nie mam pojęcia, jak praktycznie będą egzekwować prawo, ale wszystko jest możliwe: zamiast dzieci pukających do drzwi i wołających „psikus czy cukierek”, zapuka policja, sprawdzając, czy nie jesteś przebrana za czarownicę bądź szatana oraz, czy dynia została użyta należycie. Śmieszne? Absurdalne? Jak to, kiedy do dzieci malujących kredą na chodniku przyjechały dwa radiowozy policyjne oraz technicy z kryminalistyki. A kreda okazała się narzędziem zbrodni.

O dyniach jeszcze nie myślę. Kiedyś co sezon rosły na naszym polu: mniejsze, większe i całkiem ogromne okazy. Ale to było za czasów, kiedy Tata co weekend był na wsi. Dom za to w końcu pachnie podgrzybkami, a ja przez cały weekend objadałam się smażonymi na maśle w śmietanie. Mniam.

Uśmiechniętego poniedziałku i całego tygodnia:)

(Nie)wyspani…

Pamiętam jak dziś sypialnię rodziców mojego przyjaciela, a w niej dwa oddzielne łóżka stojące od siebie w znacznej odległości przy dwóch przeciwległych sobie ścianach. Widok mnie zdziwił, choć miałam wtedy naście lat, a może właśnie dlatego 😉 No cóż… życie zweryfikowało mój pogląd na wspólne dzielenie łoża 😉

Temat prawie tabu jak się okazuje, bo albo Polacy nie śpią osobno, albo się do tego nie przyznają. Podobno ludzie twierdzą, że z partnerem śpi im się lepiej, ale badania dowodzą coś wręcz przeciwnego. Wiadomo, że sen jest bardzo ważny dla naszego zdrowia psychicznego i fizycznego. I że wiele osób cierpi na bezsenność, zbyt krótki sen i częste niewysypianie się. A to ma duży wpływ na naszą codzienność. Oczywiście, że są tacy, którzy nie wyobrażają sobie zaśnięcia bez wtulenia się w partnera/partnerkę, a innym wydaje się, że wspólne spanie to gwarant miłości, a osobne łóżka to rozluźnienie więzi. Jesteśmy różni i pod tym względem.

Zawsze lubiłam mieć łóżko tylko dla siebie. I od kilku lat właśnie tak jest. Przyszło to zupełnie naturalnie bez ustalania czegokolwiek. Fakt, OM ma specyficzną pracę i szalone godziny jej wykonywania, co ułatwiło takie a nie inne w tej kwestii zachowania. Poszliśmy dalej niż rodzice mojego przyjaciela, bo nie tylko śpimy na osobnych łóżkach, ale i w osobnych pokojach. Jakie to jest zbawienne dla codziennego funkcjonowania, nie będę tu nikogo przekonywać. Zdaję sobie też sprawę, że czasami to sytuacja lokalowa uniemożliwia taką rewolucję odnośnie wspólnego spania, ale też i wstyd bądź strach, że to jest początek końca intymnego współżycia. Nic bardziej mylnego. A człowiek wyspany to dobry człowiek ;p

A tymczasem, budząc się po 9 godzinach snu, którego nikt i nic mi nie zakłócał, leniwie rozpoczynam czas słomianej wdowy… OM rzucił wszystko i pod osłoną nocy wyjechał w Bieszczady…

Równość…

Definicja równości jest prosta, również tej społecznej. Ludzie w danym kraju mają ten sam status pod wszystkim względami. Dla prezesa jedynej słusznej partii jedność narodu zależy od równości. Materialnej. Co tam wolność słowa, wyboru, praw obywatelskich, prawa własność etc… Grunt zrównać wszystkich w sferze materialnej. Trochę to kuriozalnie brzmi w ustach tego, który przymyka oczy na „tłuste koty” w swojej formacji. Kiedy słyszę z ust obecnie rządzących o równości- jakiejkolwiek- to widzę równanie do biedy, nieudacznictwa, niewykształcenia… I trąca mi to niestety socjalizmem w najgorszym wydaniu.

Z ogródka wciąż przynoszę sałatę, ale widok z kuchni mam już bardzo jesienny… Również temperatury mimo pięknego słońca są typowe dla tej pory roku. Pięknej i kolorowej, która za chwilę pokaże swoje brzydsze oblicze. Bywa, że przycupnę jeszcze na tarasie na krótszą chwilę z kubkiem gorącej owocowej herbaty. To ten czas, kiedy po wiośnie i lecie oprócz kawy i wody piję też herbatę.

A tak ku pamięci… ostatnio wybrałam inną trasę dojazdu… i oniemiałam. Ileż nam lasu wycięto! Szok. Dawno tamtędy nie przejeżdżałam, choć kiedyś to była częsta droga moich przejażdżek, tyle że rowerowych. W całym kraju coraz więcej takich zrębowisk. Bezsilność i smutek człowieka ogarnia.

W zawieszeniu…

Według rządzących obrona granic polega na tym, żeby świat a właściwie potencjalni uchodźcy/imigranci dowiedzieli się, że nie ulegną chrześcijańskiemu miłosierdziu i nie dopuszczą nikogo, kto niesie pomoc humanitarną dla koczujących na granicy ludzi. Nie udzielając pomocy, liczą na to, że powstrzymają falę uchodźców ze wschodu. I całą odpowiedzialność zrzucają na reżim białoruski.

Głowa mnie rozbolała, słuchając tych wszystkich bezdusznych, cynicznych i manipulujących wypowiedzi. Jednak wciąż mam nadzieję, że presja publiczna wymusi na rządzących udzielania pomocy humanitarnej. Zatrważające są relacje na temat uchodźców lekarzy, którzy mieli z nimi kontakt w szpitalu, czy innych ludzi dobrej woli, którzy starają się z całych sił pomóc potrzebującym.

Zawiesiłam się. Migrowałam wewnątrz siebie. I jakoś nie chce mi się wychodzić na zewnątrz…

Czy będzie miał kto nas leczyć?

Przy dyżurce pielęgniarek na ścianie wisi tablica ze zdjęciami pracowników medycznych oddziału. Niekompletna, bo od jakiegoś czasu znikają niektóre zdjęcia. I nie dlatego, że ktoś zapałał miłością od pierwszego wejrzenia i zapragnął nosić zdjęcie wybranka przy sobie, blisko serca. W całym kraju uintensywniły się wypowiedzenia lekarzy czy ratowników. W optymistycznej wersji- zwolnienia L4. I wychodzi minister, i swym monotonnym, uspokajającym głosem mówi, że są to tylko lokalne problemy- niedogadanie się pracowników z dyrekcją.

Bywam systematycznie, cyklicznie na oddziale już piąty rok. Wcześniej również nierzadko miałam kontakt z ochroną zdrowia. Mam w rodzinie i wśród przyjaciół lekarzy. Rozmawiam też z pielęgniarkami z oddziału, czasem z lekarzami. Na temat. Tak źle to jeszcze nie było. Wyjeżdżają, przechodzą do prywatnego sektora, zmieniają zawód.

Teściowa i Ciocia zaszczepione trzecią dawką. Tata ma termin za tydzień. Zrobił sobie komplet wyników- prywatnie, bo do swojej lekarki rodzinnej wizyta dopiero za prawie trzy tygodnie.

W ogrodzie wciąż pełno motyli, bo budleje jeszcze kwitną… ale i na cmentarzu, kiedy ja przysiadłam na ławeczce, przysiadł motyl na kwiatach…

Jednak jesień już pełną gębą. Dębolistna hortensja nabrała rumieńców 😉

Słonecznego, miłego weekendu 🙂