Wzięta.
Umówiłam się z fachowcem, że da znać na 2-3 dni przed jego wejściem do mieszkania. A on dzwoni, że skończył robotę wcześniej i chciałby od jutra zacząć u nas. Kompletnie ani dzień, ani pora dnia (blady świt) mi nie leżały, ale… Umówiłam się z nim na dziewiątą, bo gdzie ja takiego drugiego znajdę, który mniej więcej o tydzień wcześniej zgłasza się gotowy i zwarty. No to po zarwanej nocy (mecze) pognałam w deszczu do Miasteczka, zaparkowałam przed blokiem i czekam… i myślę, że dam mu studenckie 10 minut, po czym zadzwonię z zapytaniem, gdzie się podziewa. Dziewiąta dwie i słyszę w telefonie, że czeka na mnie już na górze. Kolejne zaskoczenie. Wdrapałam się na czwarte piętro, klnąc w duchu, że taki fitness teraz będę miała pewnie codziennie, zanim zostanie uruchomiona winda- omówiliśmy, co było jeszcze do omówienia, razem udaliśmy się do biura deweloperskiego po klucze i się rozstaliśmy do następnego dnia.
W następnym dniu intensywnym do bólu zaczęły się schody prysznicowe. Ten, który miał rozwiązać moje wszystkie problemy, zrobił ze mnie istotę nierozgarniętą (we własnym poczuciu), a finalnie okazało się, że ani ja nierozumna, ani ślepa… Ale co się naganiałam i najeździłam, tego już mi nikt nie zwróci. Czasu. Sił. Do tego musiałam odebrać Najmłodszych z ich placówek, nakarmić i przechować do powrotu Tuśki z delegacji. Bawiąc się z Zońcią wybudowałyśmy z klocków lego dom- tak nam wyszło tematycznie- w którym nic do niczego nie pasuje, ale na stabilnym fundamencie 😉 Jak bardzo byłam zmęczona, to świadczy fakt, że zasnęłam na pierwszym półfinale panów w dziennym opakowaniu. Obudziłam się po 9 godzinach i dopiero zgasiłam lampkę przy łóżku, a telewizor wyłączył się sam.
Weekend to już miał być sam relaks i regeneracja. Taaa… Wprawdzie rano odmówiłam OM przyjazdu do ŚM w celu wybrania tronu, ale gdy Tuśka zadzwoniła czy jedziemy razem, bo ona ma do odebrania komodę, to wyszłam z założenia, że jak pojadę jako pasażer w sobotę, to nie będę musiała jechać w poniedziałek, który już mam napięty jak struny skrzypiec. I tak nie planując, spędziłam cztery godziny w sklepach budowlanych, robiąc prawie 6 tys. kroków. To jakieś szaleństwo. I czułam już, że mój mózg nie funkcjonuje, a nogi zaraz odmówią mi posłuszeństwa. Tron zakupiony przy udziale OM, bo stelaż, przycisk to ja mogę wybrać sama, kształt tronu również, ale co do gabarytu już mieliśmy rozbieżne zdanie i potrzebna było porozumienie, żebym potem nie słyszała utyskiwań ;p Tuśka więc mnie porzuciła, a ja usadowiłam się przed sklepem pomiędzy kwiatkami na ogrodowym fotelu i czekałam, aż OM przebije się z drugiego końca miasta. Po zwiedzeniu dodatkowo jeszcze dwóch sklepów, wróciliśmy do tego pierwszego i dokonaliśmy zakupu. Uff…
Tekst (przez telefon) OM w momencie odbioru płytek do kuchni: one miały być zielone? Nie. No, ale są. Nie są. No dobrze, to może niezielone a pistacjowe. A to drugi gatunek? Nie. A wyglądają jak drugi. Nie podobają Ci się? Nie, no chyba są ładne… tylko trzeba dobrać ładny kolor ścian. Kurtyna.
I trochę klimatu morskiego ku pamięci…
Wielka Brytania ma króla- Karola III. Nie jest to dla mnie zaskoczenie, bo nikt nie żyje wiecznie, ale że syn Elżbiety II w końcu się doczekał panowania, ciut już jest. Skończyła się pewna epoka, choć niekoniecznie dla mnie. Acz bez wątpienia było to długie panowanie i interesujące życie. Bardziej mnie jednak interesuje, kiedy nastąpi koniec panowania PIS-u w naszym kraju.
Wyczerpana dzisiejszym dniem już w pozycji horyzontalnej czekam na finał pań. Obym tylko doczekała…