A jednak wrześniowa dziewczyn(k)a :)

Stałam w kuchni przy garze wykańczając smakiem Zońciową czerwoną zupkę, a myśli dryfowały sobie a muzom, czyli, że oto jutro znów piątek i na dodatek ostatni dzień września. Września, który przeleciał mi w tempie Sinkansena, a który jest jednym z moich ulubionych miesięcy, więc mógłby trwać i trwać, bo po nim to już właściwie zima i Boże Narodzenie. A grzybów w lesie brak. LP w desperacji zapowiedziała, że wybierze się w dalsze rewiry Puszczy i wydrze z tych pięknych okoliczności przyrody, to co mają najcenniejsze, choćby miała sczeznąć. Na razie przyniosła mi kanie w pomidorach…

Ale ja nie o grzybach miałam. Syna zapowiedział, że wrzesień mamy dość mocno na pikowany uroczystościami rodzinnymi, więc kolejny członek rodziny niech będzie planowo październikowy, dlatego jak usłyszałam dzwonek telefonu i zobaczyłam na ekranie Miśkową facjatę nad gruzińskimi chinkali, to absolutnie nie pomyślałam, że usłyszę: masz zdrową wnusię. I tyle, bo świeżo upieczony tatuś trzymał przez całe dwie minuty maleństwo w ramionach, po czym musiał opuścić salę… Na zdjęcia i więcej treści musieliśmy poczekać dwie godziny 😉 I nie pytajcie o imię ;pp I tak, jest cudowna, słodka i naj, naj, naj… Czeka nas piękny czas, już po raz trzeci :))

Jesienne nuty…

Pogoda nie rozpieszcza, ale całkiem łaskawa jest. Owszem piec bywa uruchamiany, ale tylko na kilka godzin wieczornych bądź wczesnorannych. Każdy dzień wyciska ze mnie wszystkie żywotne soki, jestem zwyczajnie przemęczona. I niewyspana. W permanentnym niedoczasie. Łapię kilka srok za ogon, czasem gubiąc się w gąszczu piętrzących się spraw do załatwienia. Na już. Szukam, dokonuję wyborów, podejmuję decyzje. Jedna z nich wymaga prawniczego wsparcia, bo choć na pierwszy rzut oka zyskujemy, to w gąszczu paragrafów zawartych w umowie może czaić się niebezpieczeństwo, jeśli pochopnie podpiszemy umowę.

Nie mam czasu na wyjście do lasu, ale staram się spędzać dłuższe chwile w ogrodzie, bo głowa domaga się przewietrzenia. Resetu. A ogród z oczyszczenia chwastów. Kiepsko mi idzie, bo zamiast pielić to uganiam się za Rudzikiem i Szarusią- kotełami, które jak tylko mnie widzą, to od razu przybiegają, by mi towarzyszyć i ku mojej uciesze odprawiają harce pomiędzy krzaczkami i kwiatkami.

Koty i kwiaty to taki wdzięczny temat do fotografowania 😉

A sąsiad wycina kolejne świerki, co mnie bardzo smuci i jednocześnie wkurza.

Staram się kierować wzrok na piękno tego świata. Skupić się na wnętrzu. Własnym. Nie odwracam jednak wzroku od zewnętrznej rzeczywistość. Bo inaczej nie potrafię, mimo iż kosztuje to mnie mnóstwo nerwów. Ktoś powie, że całkiem niepotrzebnych, że należy siebie chronić, jeśli nie ma się na coś wpływu. Żyć należy tu i teraz. I ja się z tym zgadzam. Byle świadomie. Po ogłoszeniu mobilizacji w Rosji, młodzi Rosjanie próbują wyjechać na zachód. Czytam, że niektórzy przedsiębiorcy już ogłaszają, że nie będą zatrudniać Rosjan… Do Polski jeszcze przed putinowską wojną przyjechało sporo ludzi ze wschodniej Ukrainy na paszportach rosyjskich. Wschód Ukrainy to specyficzny region. Z niskim poczuciem tożsamości narodowej. Do czasu tegorocznej napaści Rosji na ich dom, wielu osobom było obojętne, w jakim języku mówią i jaki paszport leży w szufladzie. Na wojnę w Ukrainie nie mam wpływu. Ale czytam, myślę, piszę, żeby pamiętać, zrozumieć… wyciągać wnioski. Tak jak o innych wydarzeniach.

Prezes jeździ po kraju ojczyźnianym i …odstawia cyrk swoimi przemowami. Nie śledzę, a mimo to docierają do mnie kluczowe słowa: chrześcijaństwo i nihilizm. Starszy pan powinien spędzać czas ze swoim kotem, przygarnąć jeszcze ze dwa albo trzy, a nie wygłaszać własne urojenia jako ten zbawca narodu.

Za żadne pieniądze…

W naszym narodowym cyrku, czytaj Sejmie, wylądowała petycją dotycząca ustawy Małżeństwo plus. Celem pomysłodawców jest to, by długie małżeństwo stało się znów modne. Biorąc pod uwagę, że 500plus na dzieci nie przyniosło oczekiwanych efektów w postaci zwiększenia narodzin, to śmiem twierdzić, że żadne pieniądze nie są w stanie zmusić dwoje ludzi by byli ze sobą aż do śmierci. A kraj ojczyźniany pod rządami obecnej władzy zapewnić życie w związku małżeńskim w zdrowiu i dobrobycie.

Czterdziestą czwartą rocznicę obchodzili jeszcze razem. Może nie świętowali, ale mieszkali pod jednym dachem związani sakramentem małżeństwa. Do kolejnej nie dotrwali. Ona go kochała, a on znalazł sobie inną. Młodszą. Porzucił ją i dom. Doprowadził do rozwodu. Ona znalazła sobie innego, wciąż kochając męża. On się ożenił z wybranką swego schorowanego serca, więc ona szybko poszła w jego ślady i też wzięła ślub. Bez miłości, za to z perspektywą większej emerytury po nowym mężu. Ich opuszczony wspólny dom zarastał mchem i paprocią. Jedno z ich dzieci postanowiło odkupić dom od rodziców. On swoją część sprzedał, ona przepisała za dożywotni pokój. I spokój. I żyliby długo i (nie)szczęśliwie, tyle że osobno, gdyby… on nie kupił domu po sąsiedzku, za płotem, i nie wprowadził się ze swoją nową żoną. Teraz ona, zamiast cieszyć się swoim drugim małżeństwem, z dala od byłego- bo co z oczu to sercu lżej- to przesiaduje w swoim byłym domu i toczy wojenkę. Z zazdrości. On nie pozostaje jej dłużny. Patrzeć tylko jak baby wezmą się za kudły.

Ludzie to jednak potrafią sobie skomplikować relacje i utrudniać życie. Mnie tylko zastanawia jedno- że jego nowa żona przystała na zamieszkanie pod nosem jego byłej i ich syna, synowej i wnuków, wiedząc, że są mocno skonfliktowani. No, chyba że to taki sam typ awanturnika co on. Żal mi młodych, bo decydując się na zakup i zamieszkanie w byłym domu rodzinnym, kompletnie nie wzięli takiej sytuacji pod uwagę.

I dla równowagi…

Według jedynego prezesa wszystkich prezesów słońcu wstyd jest świecić na widok patriotyzmu opozycji. No cóż, mnie też jest wstyd za naszą opozycję, że nie potrafi się zjednoczyć i pogonić tę bandę szubrawców i obrzydliwych manipulatorów. Ale jeszcze bardziej za nasze społeczeństwo.

Miłego 🙂 I znów piątek…

Śmierć na prostej drodze…

Tak się mogło wydarzyć we wtorek- potworek…

A wydarzyło się…

Pańcio zadzwonił o godzinę wcześniej, gdyż zachorowała pani od polskiego i pan dyrektor zwolnił klasę do domu. Poprosił, żebyśmy pojechali do Miasteczka, bo on chciał coś zabrać ze swojego mieszkania, gdyż oboje z Zońcią mieli zostać u nas na noc, bo Tuśka zaraz po pracy wybierała się do DM na zabieg. Dlatego też prosto spod szkoły jechałam inną drogą- główną. Za terenem zabudowanym zwiększyłam prędkość do przepisowych 90 km/h, by po przejechaniu około kilometra zbliżyć się do skrzyżowania, z którego korzystam, kiedy jadę do Miasteczka z domu. Stoi tam znak stop. Z przerażeniem zobaczyłam, że z drogi podporządkowanej wyjeżdża auto- miałam ułamek sekundy na reakcje. Uciekłam na pobocze, przecinając wąską drogę prostopadłą do głównej i ostrym hamowaniem zatrzymałam się między słupkami. Jak? Nie wiem. Kobieta kierująca przecięła skrzyżowanie i zatrzymała się obok mnie na drodze podporządkowanej. Nie wierzyłam, że nie zsunęłam się do rowu, że nie skosiłam słupka albo dwóch, ale jeszcze bardziej nie mogłam uwierzyć, że auta nawet się nie musnęły, że Ceśka zatrzymała się na kołach, a nie na dachu. I przede wszystkim, że Pańciowi się nic nie stało. I mnie. Oprócz bólu mięśni, bo tak napięte miałam ciało. Ręce długo mnie bolały…

Wydarłam się. Opętańczo. Na babę. Nie, nie bluzgałam. A ona mnie przepraszała i powtarzała, że mnie nie widziała. Kulson! Tam widoczność jest idealna. I że przecież często tamtędy jeździ, a mnie nie widziała. Mojej cudnej Ceśki w kolorze bordo i na światłach. Jak? Nie wiem. Popłakałam się. A ona mnie przytulała i przepraszała, mówiąc jak dobrze, że jechałam wolno. I jeszcze powiedziała, że wraca od swojej cioci, mojej sąsiadki, która najprawdopodobniej ma raka. Noszzz…

Uważajcie na drodze… szczególnie gdy zmieniacie plany i w tym miejscu o tym czasie nie powinniście się znaleźć. Wszystko się może zdarzyć, choć jedziecie przepisowo.

Odtajałam w ogrodzie, choć w domu jeszcze raz się popłakałam. Nie jechałam sama tylko z dzieckiem. Emocje silniejsze. Teraz Najmłodsi śpią snem spokojnym w naszym domu. Bezpieczni. Jutro rozwiozę ich do placówek, z których odbierze ich tata.

Jesienne hortensje…

I całkiem jakby wiosenne bratki ;p

Śmierć jednak przyszła w ten wtorek- potworek. Zmarł brat naszej pracownicy.

I poproszę o moce dla Tuśki. W środę będzie się nad nią znęcał dentysta sadysta. Chirurg. Pozbywa się uciążliwej ósemki.

ps. blogger się naprawił sam z siebie, choć wciąż nie wszystko funkcjonuje tak jak powinno.

Zaburzony dobrostan…

Słowa nie oddadzą skali zła. Kolejne jego poziomy są odkrywane na terenie Ukrainy. Wojna wciąż trwa. I wciąż potrzebna jest pomoc. OM dostał pisemne podziękowanie za dotychczasowe wsparcie od trzech ukraińskich dowódców i… zezwolenie z przepustką na front. Mam nadzieję, że nie skorzysta.

U Taty na ranczo mieszka małżeństwo z Ukrainy. W kawalerce matka z córką w wieku licealnym. W domu rodziców OM najpierw zamieszkała Jula, potem Jana z dwuletnią córką. Być może ktoś zamieszka w byłym wiejskim domu moich rodziców, a obecnie Tuśkowym. Na razie odświeżamy po ostatnich lokatorach.

Cena, jaką płacą Ukraińcy za walkę o wolność jest bardzo wysoka. Nie można o tym zapominać, odwracać oczu.

W Limanowej jeden z biskupów ostrzegał wiernych przed złymi skutkami dobrobytu, który nawet może prowadzić do związków homoseksualnych. Ja piórkuję. Teraz rozumiem, dlaczego rząd tak pompuje inflację- żeby nam się w dupskach nie poprzewracało ;p Dlatego też przekop mierzei wiślanej to tylko symbol. Otwartej drogi. Przecież największe statki mają inne porty do załadunku i rozładunku. A Elbląg ma otwartą drogę do morza. Za 2 miliardy. Symbolicznie. Z błogosławieństwem arcybiskupa ancymona Głódzia.

*

Niedzielny poranek. Za oknem tylko 10 stopni i siąpi deszcz. Deszcz raduje, temperatura przygnębia, szczególnie że jeszcze wczoraj było tak przyjemnie w ogrodzie… Piję kawę i zagryzam ciasteczkiem. W łóżku. Codzienny rytuał bez względu na dzień tygodnia. Niedziela o tej porze różni się tym, że OM zamiast powrotu z pracy to zawozi Ciocię do jej mieszkania w Miasteczku. Jeszcze niedawno robił to już w sobotę, dziś mama OM potrzebuje stałej opieki, więc Ciocia ma niecałą niedzielę na złapanie oddechu. Udało nam się zatrudnić osobę dochodzącą do sprawowania opieki. Tak jak chciała Ciocia. Dwie próby zamieszkania pań i opieki całodobowej nie zdały egzaminu. Ciocinego.

Jeżówki…

I jakąś bidulę przywiał wiatr, a ona się nie poddała…

Miłego dla Was 🙂

PS.

Blogger rzucił na mnie klątwę. To, że od dłuższego czasu nie mogę zalogowana komentować na Waszych blogach z telefonu, mogę jeszcze ścierpieć, acz jednak mocno utrudnia komunikację, i tak naprawdę komentuję tylko na jednym, wdzięczna za zrozumienie i przymykanie oka na różnorodność nicków 😉 A teraz mój blog na blogach na blogspot to ciąg literek bez żadnego sensu, nie mówiąc już o aktualizacji postów. A najbardziej wkurza mnie, że z własnego bloga nie mogę wejść na „Moje Ścieżki” (kanał nie działa), by dotrzeć nimi do Was. I nie ma to znaczenia, że ten blog jest na WordPress, bo zorientowałam się, że klątwa działa również na niektóre blogi na blogspot. Najchętniej to spuściłabym blogspot w kanał, ale mam na nim kilka zaprzyjaźnionych blogów.

Kawał z brodą…

Czyli odpryski budowlane…

Zamawiałam kabinę prysznicową wraz z brodzikiem w polecanym sklepie, gdzie miałam mieć gwarancję, że doradzą i rozwiążą każdy problem. Na początku nic nie szło zgodnie z moimi założeniami. Poskarżyłam się mojemu fachowcowi, a ten kręci głową i pyta: rozmawiała pani z tym młodym sprzedawcą z brodą? Eee było ich trzech i żaden nie miał brody. To było w piątek. W poniedziałek pogodzona z tym, że prysznic będzie w kwadracie a nie w prostokącie, zjawiłam się w sklepie, żeby złożyć zamówienie, a za ladą… trzech facetów z brodą. Ale, żeby było jeszcze zabawniej, to znaleźli mi wszystko w moich pierwotnie ustalonych gabarytach.

Do twarzy imion, nazw to ja pamięci nigdy nie miałam, więc tylko się uśmiechnęłam… na własne gapiostwo. Ale! W czwartek rano zadzwonił OM, że za godzinę będzie w domu (wracał z naszej wschodniej granicy) i możemy od razu pojechać do ŚM wybrać parapety i podłogę oraz drzwi. Zakupiliśmy parapety, wybraliśmy podłogę, z ostatecznym klepnięciem drzwi poczekamy, aż zrobią nam pomiary. Dostałam wizytówkę z namiarami do pana wykonującego pomiary dla tej firmy. OM za kierownicą, więc ja postanawiam zadzwonić jeszcze z trasy. Wystukuję numer. Pomyliłam się, więc robię to jeszcze raz i… orientuję się, że numer wybieram na… telefonicznym kalkulatorze. Serio.

Jestem zakręcona jak słoik z ogórkami. I jak to piszę, to przypomniałam sobie, że zakupiłam ogórki na małosolne, tyle że za czorta nie wiem, co z nimi zrobiłam. Po nocy szukać nie będę.

I wciąż tematycznie choć politycznie, a tyczy się ławeczek. Patriotycznych. Za 100 tysięcy każda. Takich, co to miały zachęcać ich użytkowników, jako ten symbol polskich inwestycji, do pozostania w kraju. Tych samych, których pokonał pierwszy deszcz. I mam pytanie: czy można jeszcze bardziej ośmieszyć Polaków i Polskę? Nie wyciągnęli wniosków po niepodległościowych ławeczkach?

Ps. Synowa wygląda pięknie w tej ciąży. Za niecały miesiąc Malutka będzie już z nami. Odliczamy dni…

I dla oka i wspomnień…

I znów pionteczek ;p

I dziś OM zrobił pierwszy rozruch w piecu w tym sezonie, by dogrzać łazienkę. Mimo dość ciepłego dnia i 21 stopni w domu, mnie się zamarzyła gorąca kąpiel w cieplutkiej łazience…

Z zaskoczenia…

Wzięta.

Umówiłam się z fachowcem, że da znać na 2-3 dni przed jego wejściem do mieszkania. A on dzwoni, że skończył robotę wcześniej i chciałby od jutra zacząć u nas. Kompletnie ani dzień, ani pora dnia (blady świt) mi nie leżały, ale… Umówiłam się z nim na dziewiątą, bo gdzie ja takiego drugiego znajdę, który mniej więcej o tydzień wcześniej zgłasza się gotowy i zwarty. No to po zarwanej nocy (mecze) pognałam w deszczu do Miasteczka, zaparkowałam przed blokiem i czekam… i myślę, że dam mu studenckie 10 minut, po czym zadzwonię z zapytaniem, gdzie się podziewa. Dziewiąta dwie i słyszę w telefonie, że czeka na mnie już na górze. Kolejne zaskoczenie. Wdrapałam się na czwarte piętro, klnąc w duchu, że taki fitness teraz będę miała pewnie codziennie, zanim zostanie uruchomiona winda- omówiliśmy, co było jeszcze do omówienia, razem udaliśmy się do biura deweloperskiego po klucze i się rozstaliśmy do następnego dnia.

W następnym dniu intensywnym do bólu zaczęły się schody prysznicowe. Ten, który miał rozwiązać moje wszystkie problemy, zrobił ze mnie istotę nierozgarniętą (we własnym poczuciu), a finalnie okazało się, że ani ja nierozumna, ani ślepa… Ale co się naganiałam i najeździłam, tego już mi nikt nie zwróci. Czasu. Sił. Do tego musiałam odebrać Najmłodszych z ich placówek, nakarmić i przechować do powrotu Tuśki z delegacji. Bawiąc się z Zońcią wybudowałyśmy z klocków lego dom- tak nam wyszło tematycznie- w którym nic do niczego nie pasuje, ale na stabilnym fundamencie 😉 Jak bardzo byłam zmęczona, to świadczy fakt, że zasnęłam na pierwszym półfinale panów w dziennym opakowaniu. Obudziłam się po 9 godzinach i dopiero zgasiłam lampkę przy łóżku, a telewizor wyłączył się sam.

Weekend to już miał być sam relaks i regeneracja. Taaa… Wprawdzie rano odmówiłam OM przyjazdu do ŚM w celu wybrania tronu, ale gdy Tuśka zadzwoniła czy jedziemy razem, bo ona ma do odebrania komodę, to wyszłam z założenia, że jak pojadę jako pasażer w sobotę, to nie będę musiała jechać w poniedziałek, który już mam napięty jak struny skrzypiec. I tak nie planując, spędziłam cztery godziny w sklepach budowlanych, robiąc prawie 6 tys. kroków. To jakieś szaleństwo. I czułam już, że mój mózg nie funkcjonuje, a nogi zaraz odmówią mi posłuszeństwa. Tron zakupiony przy udziale OM, bo stelaż, przycisk to ja mogę wybrać sama, kształt tronu również, ale co do gabarytu już mieliśmy rozbieżne zdanie i potrzebna było porozumienie, żebym potem nie słyszała utyskiwań ;p Tuśka więc mnie porzuciła, a ja usadowiłam się przed sklepem pomiędzy kwiatkami na ogrodowym fotelu i czekałam, aż OM przebije się z drugiego końca miasta. Po zwiedzeniu dodatkowo jeszcze dwóch sklepów, wróciliśmy do tego pierwszego i dokonaliśmy zakupu. Uff…

Tekst (przez telefon) OM w momencie odbioru płytek do kuchni: one miały być zielone? Nie. No, ale są. Nie są. No dobrze, to może niezielone a pistacjowe. A to drugi gatunek? Nie. A wyglądają jak drugi. Nie podobają Ci się? Nie, no chyba są ładne… tylko trzeba dobrać ładny kolor ścian. Kurtyna.

I trochę klimatu morskiego ku pamięci…

Wielka Brytania ma króla- Karola III. Nie jest to dla mnie zaskoczenie, bo nikt nie żyje wiecznie, ale że syn Elżbiety II w końcu się doczekał panowania, ciut już jest. Skończyła się pewna epoka, choć niekoniecznie dla mnie. Acz bez wątpienia było to długie panowanie i interesujące życie. Bardziej mnie jednak interesuje, kiedy nastąpi koniec panowania PIS-u w naszym kraju.

Wyczerpana dzisiejszym dniem już w pozycji horyzontalnej czekam na finał pań. Obym tylko doczekała…

W niedoczasie…

Jestem.

Wciąż pod powiekami mam przecudnie wyciszający widok lekko wzburzonych fal, a w nogach kilometry przebyte brzegiem morza.

Pogoda cudnie rozpieszczała i mobilizowała, by ten czas spędzić intensywnie na powietrzu maszerując, leżakując, biesiadując… Radosnym krokiem, w towarzystwie bliskiej mi osoby w przepięknych okolicznościach przyrody, pogodnie przyjęłam fakt, że jestem o rok starsza 😉

Jedni wolą góry drudzy morze, a ja kocham jedno i drugie- widocznie mam pojemne serce ;pp

Teraz muszę ogarnąć rzeczywistość. Idzie mi trochę jak po grudzie, bo co tu ukrywać- zarywam noce. Ale! Warto! Dla dobrych emocji 🙂

Kawa we własnym łóżku, słońce za oknem- zapowiada się dobry dzień. Na szczęście nic mnie nie pogania, więc nie tracę oddechu, tylko w swoim rytmie wchodzę w nieuniknioną codzienność. Jeszcze nie przyswajam myśli, że lato się kończy. Lubię wrzesień, który smakuje dojrzałymi śliwkami i obfituje w rodzinne jubileusze…

Pewnie jeszcze uronię łzę za latem, za mijającym czasem, nie roniąc za odejściem prezesa kurwizji, której nie oglądam dla zasady, choć podobno jest ona u szczytu potęgi, wspaniała jak nigdy… No cóż, pokłosie tej „potęgi” znam dobrze i to mi wystarczy…

Plan dwóch starszych pań…

Uknuty podczas wspólnego spaceru w lesie, kontynuowany na wygodnej kanapie, dopieszczony podczas rozmów telefonicznych…

Wędrówki brzegiem morza z jednej miejscowości do drugiej ze stałą bazą wyjściową. Z wyjściem z plaży na twardy ląd, by się smacznie posilić. Choćby krewetkami i krówkami, bo to akurat za mną chodzi ;p Drogą, morską rybą, niekoniecznie świeżą, choć i może taką znajdziemy, ale podaną w iście morskim klimacie. W ulubionych nadmorskich restauracjach, testowanych od lat. Taki jest plan. Przez cztery dni z rzędu. Bez telewizji i bez laptopa. Z książką, którą być może nie wyjmę z walizki, jak to ma się zawsze podczas naszych wspólnych wypadów. Ale! Dziś jeszcze domowe obowiązki- zawiozłam Pańcia na uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego. Czwarta klasa, inny budynek szkolny, nowa pani, nowe wyzwania. Teraz kawa z pączusiem z różanym nadzieniem i powtórką meczu (wygranego) królowej tenisa, którego wczoraj z premedytacją nie doczekałam, gasząc światło po północy. Później odbiór Zońci z przedszkola. Również nowe miejsce, nowe panie, część tych samych dzieci. A jutro z rana kosmetyczka w Miasteczku, fryzjer w ŚM i stamtąd prosto na drogę ekspresową i gonię do DM po PT, by odebrać ją z sesji z pacjentem i już razem udać się w kierunku szumiących fal i skrzeczących mew. Czy nie brzmi pięknie taki plan? Niech się ziści!

A tymczasem poranki są coraz bardziej rześkie, czego właśnie doświadczyłam… A noce coraz wcześniej zapadają…

Sezon na wieczory z herbatką i Kubusiem Puchatkiem rozpoczęty 😉

Miłego dla Was! Dla kogo wakacje już się skończyły, a kto jeszcze ma w planach wakacjowanie się? Choćby takie krótkie jak nasz plan ;)…