Pielęgnowanie pamięci nie ma daty…

Można było się spodziewać zamknięcia cmentarzy, acz to nie usprawiedliwia tak późnego komunikatu. Tym bardziej że kościoły będą otwarte, a tam hulaj dusza, piekła nie ma. Oczywiście, że zamknięcie nekropolii, to w dużych miastach brak tłumów nie tylko na cmentarzach, ale przede wszystkim w komunikacji miejskiej, jak również ograniczenie spotkań w szerszym gronie rodzinnym.

To nie jest pierwsze święto, kiedy nie zapalę znicza w dniu 1 listopada. Nie mam z tym żadnego problemu. I miałabym pełne zrozumienie dla rządu w tej kwestii, gdyby nie zwlekał z obwieszczeniem tego zakazu. I nie chodzi tu o tych wszystkich, którzy w tych dniach nie będą mogli odwiedzić groby swoich bliskich, obstawić je zniczami, donicami z kwiatami, pomodlić się przy grobie i swą obecnością zaznaczyć, że pamiętają. Wyfiokowani. Ci, co pamiętają przez cały rok, nie mają z tym problemu, że w tym dniu tego nie zrobią. Reszta jakoś musi sobie z tym poradzić. Trudności z poradzeniem będą mieć przedsiębiorcy, szczególnie ci mali, gdyż zaskakiwani z dnia na dzień, nie mają szansy na zminimalizowanie swoich strat, kiedy trzech panów w garniturach obwieszczają, że oto za kilka godzin mają zamknąć swój interes.

Tuśka jedzie na ślub swojej Przyjaciółki. Pod urząd, bo nawet nie będzie mogła uczestniczyć w ceremonii. Wesele przełożone na przyszły rok. Przy okazji odwiedzi Dziadka, zawożąc mu słoiki z zupami. Tata już kilka dni temu zapowiedział, że nie przyjedzie na grób Mam. Bałam się, że będzie chciał przyjechać z wracającą Tuśką, ale nie. W tym trudnym i niepewnym czasie, to o żywych trzeba zadbać. Mam odchodząc, wiedziała, że zawsze będzie w naszych sercach i w naszej pamięci. Codziennie.

A na ulicach wciąż wrze…

A mnie spotkało kolejne rozczarowanie… ale się uśmiecham bez żalu 🙂

Ogień emocjonalny…

Płonie.

Wicepremier od bezpieczeństwa w swym wystąpieniu, bynajmniej nie do narodu, ale do swoich partyjnych kolesi i ich wyznawców podsyca ten płomień. Lejąc na niego paliwo nasycone manipulacją, szczuciem jednych na drugich, nawołując do fizycznej wojny pod płaszczykiem „obrony kościoła”. Bez dialogu.

Dla mnie protesty w kościele nie są jego profanacją. Mówię NIE wszelkim niszczeniom, malowaniom na murach, agresji fizycznej, obrzucaniem się wulgaryzmami. A jednocześnie uważam, że hasło wypierda…lać jest adekwatne do obecnej sytuacji. I ten społeczny wkurw! Bo miarka się przebrała. Jeśli ktoś myśli, że w tej walce chodzi tylko o prawa do aborcji, to się grubo myli.

Poczytałam sobie, jak wygląda apostazja w Polsce. I już się nie dziwię, dlaczego jest dokonywana tak rzadko, mimo deklaracji odstąpienia od Kościoła. Mimo fizycznego odejścia, ludzie wciąż w nim tkwią- statystycznie. A Kościołowi zależy na takiej sytuacji, nie zrobi nic, żeby ułatwić ten proces, który powinien odbywać się przez złożenie odpowiedniej deklaracji. Jeden papier, jedna wizyta, jedno kliknięcie. Kościołowi nie zależy na rzetelnym policzeniu się, choć pewnie to robi, nie ujawniając swoich wyników. Wygodniej, bezpieczniej jest tkwić w katolickiej bańce 92% społeczeństwa. To robi wrażenie i jest argumentem do tego, by mieć wpływ na rządzących. To nic, że z każdym rokiem traci wiernych. Grunt, by za wszelką cenę podtrzymać tę iluzję potęgi. Statystycznie.

W ogrodzie już jesień na całego….

Można zanurzyć się w jej barwach, wsłuchać się w szelest kolorowych liści pod stopami, zapomnieć na dłuższą chwilę o strachu, który nam towarzyszy coraz częściej, poczuć dziecięcą radość…

Dziś 18820/ 236. Kolejna statystyka dominująca nasze życie. Mija też siódmy dzień od mojego kontaktu z zakażonym synem. Wszystkim sceptykom maseczek najchętniej pokazałabym środkowy palec!

Pełna słońca…

Niedziela. Do sypialni zagląda słońce odbijające się od złotych liści na drzewach. Zatoczy koło i na koniec dnia również zajrzy, by się pożegnać. Dzięki cofnięciu czasu o godzinę mam czas na prawdziwe niedzielne śniadanie z jajecznicą w roli głównej. Rzadko mam taki komfort, bo budzę się zbyt późno, rozruch też mam coraz dłuższy… jakoś nie chce mi się wstawać do życia… Telefon do Miśka. Nie ma poprawy, ale też nie jest gorzej. System nie działa. Zresztą czego się spodziewać po takiej ilości zakażeń. Nikt syna nie pytał, z kim miał kontakt. Ata pracuje zdalnie, bo ma mądrego szefa. Bijąc się z myślami, bo teoretycznie powinnam odbyć kwarantannę, pojechałam na cmentarz. W czasie prawie bezludnym, bez żadnego kontaktu. Wsadziłam chryzantemy do wazonu, postawiłam donicę z kwiatami, zapaliłam dwa znicze… Przeczytałam na FB, że w Miasteczku na cmentarzu w dniu Wszystkich Świętych nie odbędzie się msza. Dobra decyzja. Ja już tak szybko nie pojadę. Dalej się będę izolować.

W międzyczasie, pod moją nieobecnością, prosto z lasu przyjechały…

niedziela pełna słońca i grzybów 🙂
a kilka dni wcześniej dostarczono mi sowy

I nici z niedzielnego leniuchowania, bo trzeba było to wszystko obrobić 😉 A dzień coraz krótszy, czas jakby przyspieszył, jutro niepewne…

16.28 :O

Dobrego, zdrowego tygodnia 🙂

Korona w rodzinie…

Prędzej czy później będzie w każdej. To raczej nieuniknione, chyba że wszyscy pozostaniemy w izolacji. Syna ma covid-19 z objawami. Rodzinna jak na razie nie, ale test dodatni. Z Miśkiem miałam kontakt ja, z Rodzinną OM. Ja zjadłam tylko placek przez nią upieczony 😉 Jestem… nie potrafię znaleźć odpowiedniego słowa. Zaskoczona? No nie, bo przecież słucham wirusologów, lekarzy i wiem, że wirus jest teraz wielokrotnie bardziej zaraźliwy niż wtedy na wiosnę. Pocieszenie, że mniej zjadliwy. Nie dla wszystkich, niestety.

Izolujemy się od siebie z OM. Opracowaliśmy plan. Wytyczyliśmy strefy. Mijamy się czasowo. Czas pokaże…

Martwię się o Tatę. Dzwonię do niego, widząc kilka połączeń, kiedy mój telefon został uwięziony w aucie, i słyszę, mimo iż jest już grubo po 20., że jedzie autem. Był u klienta na węźle, po to tylko, żeby wcisnąć jeden guzik. Wezwany, bo awaria. Facet nawet nie przeczytał instrukcji! Tata spokojnie uświadomił go, do czego służy, a następnym razem do włączenia guzika nie przyjedzie. To się nazywa asertywność ;pp Kolejnego dnia zdziwiona, że Tata jeszcze nie dzwoni (rzadko mi się udaje pierwszej zadzwonić do niego), sięgam po telefon. Znów słyszę obce odgłosy. Gdzie jesteś? (Godzina 19.). Na budowie. Piątek. Uważaj na siebie.

Już myślałam, że uściskam wirtualnie Pinokia za uziemienie 70-latków plus. Najlepiej pod groźbą więzienia. Niestety, to tylko apel, na dodatek z wyjątkami na sprawy zawodowe, kościółek i w ogóle jakieś niesprecyzowane niezbędne czynności życiowe.

Mam ból głowy, mięśni rąk i kaszel. Już jakiś czas, więc… nawet nie mam siły się porządnie wkur… na to, co się teraz dzieje, ale rządzących uznaję za zbrodniarzy!!! Prezes nad prezesami zamiast z wirusem walczy z kobietami. Dziś protesty, ale ta władza to przeczeka. Potraktuje gazem, mandatami, aresztowaniem. Protesty na nią nie działają. Czas na czyny.

Gęby ponure, spojrzenia tępe.

Z czym to walczycie bracia?-

Z postępem!

K. I. Gałczyński

Bądźcie zdrowi! 🙂

taras w jesiennej odsłonie… a tymczasem w ogrodzie…
jedna jaskółka wiosny nie czyni, jeden mlecz nie zrobi maj w październiku…

Szczęście w pechu…

…czyli ciąg dalszy perypetii z zastępczym autem.

Wiecie, co szczęśliwego jest w zatrzaśnięciu rzeczy w aucie? Ano to, że to auto stoi na własnym podwórku. Poza tym, że bezradnie nie stoisz gdzieś na odludziu, bez telefonu, OKULARÓW, dokumentów, z myślą, że nikt ci nie przywiezie klucza zapasowego- nawet jak ktoś się zatrzyma i użyczy ci swojego telefonu- bo go nie posiadasz- NIC więcej!

Piękna pogoda, na nosie okulary przeciwsłoneczne, w torebce te na co dzień. Ochoczo wyruszam w teren, mając do załatwienia kilka spraw z dystansem. Zastępcze auto nie stoi pod wiatą tylko przed domem, klucze na siedzeniu. Otwieram drzwi od pasażera, rzucam torebkę, torbę, pilot od bramy, zatrzaskuję drzwi. Obchodzę auto i… drzwi od strony kierowcy się nie otwierają. Noszzz żadne się nie otwierają. Zapadam w stupor. No nie wierzę! Sprawdzam jeszcze raz. Kolejny. Zaklęcia typu sezamie otwórz się, też nie działają. Na szczęście pamiętam tylko jeden telefon, ten właściwy. Co z tego jak z domowego nie udaje mi się dodzwonić. Idę do Dziewczyn, po służbowy telefon. OM nie mniej zdziwiony jak ja, choć takie rzeczy też mu się przytrafiały. W PRZESZŁOŚCI! No ja pierniczę.

Dobrze mieć progresywne szkła w okularach przeciwsłonecznych, bo do tego wszystkiego byłabym jeszcze ślepa.

Los chyba daje mi do zrozumienia, że mam siedzieć na doopie w domu..

*

To cholerne łajdactwo zajmować się dziś ustawą aborcyjną, kiedy pandemia szaleje, ale jeszcze większym łajdactwem jest wydanie orzeczenia przez Trybunał Konstytucyjny. Brak słów!

Wtorek to jednak potworek!…

A środa (zamiast urody) głupotę doda. Ale po kolei…

Poniedziałkowa jazda nastroiła mnie optymistycznie. Słońce, które towarzyszyło mi przez całą drogę, podkreślało cudne barwy tej jesieni. No to sobie jechałam z bananem na ustach, podziwiając okoliczności przyrody.

skrótowy wylot z mojej wsi….

Mieszkanie wymalowane, wysprzątane, pachnące świeżością, zniknęły niektóre koszmarki, ale wciąż jeszcze jest wiele rzeczy do usunięcia. W zamiarze jest wynajem kawalerki, co nie ukrywam, nie było łatwą decyzją. Ale niepotrzebne nam dwa mieszkania obok siebie, kiedy Tata właściwie mieszka na ranczo. Gdyby nie chodziło o Tuśkę i Najmłodszych, to ja byłam zdecydowana, żeby wynająć to większe. Bo co tu ukrywać, nie potrafię w nim jeszcze przebywać… dłużej niż chwilę.

Wtorek zaczął się dylematem, czy jechać swoim autem, zaparkowanym jak zawsze od strony ulicy przy blokowym garażu, czy też wziąć taksówkę. Padło na taksówkę, i chyba dobrze, bo to mi oszczędziło nerwa przez kilka godzin. Na izbie szybko przyjęta z bonusem pogawędki o mojej chorobie ze studentem- obcokrajowcem, oczywiście za uprzednią moją zgodą. Na górze od razu usiadłam na fotel w dyżurce do pobrania krwi, i zostałam skierowana prosto na salę z łóżkiem z informacją, że klucz do łazienki jest w sali. A cóż to dziś taki luksus? Sala, łóżko i jeszcze osobna łazienka, pełnia szczęścia. Nowe zasady? A gdzie tam, jak mamy to dajemy 😀

W sali na cztery łóżka dwa zajęte, czas nam szybko minął na pogawędce, dlatego, gdy zostałam zawołana po piguły, to własnym uszom nie wierzyłam. Radość była ogromna, przede wszystkim z tego, że przed 13. byłam już w mieszkaniu. Półtorej godziny odpoczynku i ruszam w drogę. Obeszłam samochód od tyłu, otworzyłam przednie drzwi od pasażera, na podłodze postawiłam torbę szmacianą, na fotelu torebkę, zamknęłam drzwi, otworzyłam tylne i wrzuciłam walizkę. Obeszłam auto, wsiadłam, uprzednio zdjąwszy płaszcz i rzuciwszy go na przedni fotel. Noga na hamulec, palec na guzik włączania, wzrok na…

I kompletnie nie wiedziałam, na co ja patrzę. Bo jak to? Skąd? Dlaczego? Powoli do mnie dociera, że nigdzie nie pojadę. Nie żal mi Ceśki tak, jak tego, że jakiś skur… gnojek mnie uziemił. Dzwonię do OM, a on nie widząc rozmiaru szkody, mówi, żebym jechała. Myślał, że to tylko pękniecie. Biorę wszystkie manatki i wracam do mieszkania. OM za mnie wykonuje pierdylion telefonów. Do ubezpieczyciela, do serwisu. Pomoc drogowa przyjeżdża po niespełna dwóch godzinach. Mówię do pana, że nie jestem pewna, czy wjadę na platformę jego auta, a on, że nawet by mi nie pozwolił. Nie wiem, czy czuć ulgę, czy się obrazić ;p Ulga zwyciężyła i z uśmiechem, choć pan tego nie widzi, oddaje mu klucze. (Wraz z pilotem do bramy* ). Z autem zastępczym są małe problemy, bo postawiłam dwa warunki. Pierwszy, że oddaję nie w DM tylko w ŚM, a drugi… i tu mnie jakaś pomroczność naszła, że musi być automat. Panowie dostarczyli samochód po godzinie 21. Przekazanie auta trwało dłuższą chwilę; pokazano mi wszystkie uszkodzenia widoczne w tablecie jako czerwone kropki, więc chodziliśmy wkoło auta, żebym mogła je sobie naocznie zobaczyć (wytęż wzrok przy kiepskim oświetleniu latarni ulicznej ;pp), po czym już w aucie (pan bez maseczki!!) poinformował mnie jakie koszty w razie jakiej szkody. I tak nie zapamiętałam, tylko wryłam sobie w mózg, że mam uważać jadąc nim, jakbym jechała co najmniej pozłacanym porsche, na który wydałam cały swój majątek i na dodatek zapomniałam go ubezpieczyć. Pan włożył kluczyk w stacyjkę, co zakonotowałam, wszystko się zaświeciło, objaśnił mi, co auto posiada, a czego nie, i się pożegnaliśmy.

I nadeszła środa, dzień wyjazdu. OM zadzwonił, żebym opóźniła wyjazd, bo lokalne drogi opanowali rolnicy. No to się nie spieszyłam. Ale, że już nie bardzo miałam co jeść, to w końcu zebrałam klamoty w kupę i w drogę… Nie moje auto, więc tym razem wrzuciłam bagaż tam, gdzie jego miejsce. Wsiadłam do auta, wsadziłam kluczyk, noga na hamulec, dźwignia na literkę R, zdejmuję nogę, a auto zamiast stać/ ruszyć do tyłu, toczy się do przodu, bo zaparkowane na chodniku ze spadem, niebezpiecznie przybliżając się do auta zaparkowanego przed nim. Zgłupiałam. Rugając się w duchu, że uparłam się na automat, tak jakbym po półtora roku jeżdżenia autem z automatyczną skrzynią biegu, zapomniała te ponad 35 lat jeżdżenia manualem. Próbuję jeszcze raz, ale to samo… Dzwonię do OM, który nie bardzo wie, co w tej sytuacji zrobić. Dzwonię do Miśka, na szczęście wyszedł z UM i jest ode mnie 10 minut drogi pieszo. Syna jak dotarł, to pierwsze co zrobił, to uruchomił silnik, a do mnie stojącej na chodniku właśnie dotarło, czego ja nie zrobiłam. Tak, jestem debilem! Noooszzz kurna, ale odzwyczaiłam się od kluczyków! I zapomniałam, że jak się takowy wsadzi, to trzeba jeszcze go przekręcić. Ze skutkiem. Bo za drugą próbą nawet próbowałam, ale chyba za mało siły użyłam ;pp Z drugiej strony, zgubiło mnie to, że bez uruchomienia silnika mogłam biegi zmienić. I trzecia… Syna jak wyszedł: Mamo do nie hybryda… Cisza. Do której jestem przyzwyczajona, po włączeniu silnika. No blamaż na całego. Tak że tak…

A w domu czekała na mnie niespodzianka, Aniu M., bardzo dziękuję 🙂

Potrzebowałam czegoś miłego dla wytchnienia. Żyję ostatnio w zbyt dużym stresie… Co widać.

*OM się domyślił i zostawił bramę otwartą, a Ceśka dojechała do serwisu w ŚM mniej więcej w tym samym czasie co ja do domu, więc jeszcze w aucie zastał mnie telefon, że pilot został odzyskany 🙂

O braku wyobraźni…

Spełnione życie nie polega na oddychaniu, tylko by przeżywać chwile, które wstrzymują oddech, ale w dzisiejszej rzeczywistość dla wielu z nas zwykłe oddychanie może być już szczęściem. Życiem. Mamy pierwszą ofiarę covidu w naszej niewielkiej gminie, którą większość z nas znała osobiście. Zawsze powtarzam zdanie, które mi mocno utkwiło w pamięci, że niewiedza bywa błogosławieństwem, ale i przekleństwem. To tak odnośnie, że niedoinformowani, często głupcy mają względny spokój… Jeszcze tak niedawno widziałam (nawet wśród swoich znajomych) wiele postów i komentarzy, że nikt nie ma pośród swoich znajomych bądź najbliższych, kogoś, kto by zachorował na covid-19, a tym bardziej umarł. I to powtarzane nieustannie „włącz myślenie”. Ludzie pozbawieni wyobraźni, łagodnie ujmując… bo trup nie ścieli się gęsto…

Aliś dzwoni w piątej dobie mojego kontaktu z Dziećmi Młodszymi, wypytując się, jak się czuję. Akurat trochę gorzej, ale nie najgorzej (łepetyna pęka i stan podgorączkowy). Martwi się i prosi o kontakt, gdybym poczuła się naprawdę źle. Rzecz oczywista, bo bez pożegnania nie odejdę z tego świata ;pp PT zaś od razu oddzwania po wysłaniu jej serii zdjęć z pobytu Najmłodszych u nas. Uspokajam, że kwarantanna się skończyła. Wszyscy mamy się dobrze, a Dziecka w DM jeszcze siedzą do wtorku.

Zakopałam się w ciepły kocyk wspomagana rosołem (niestety nie z kaczki francuskiej, więc dodałam też wołowinę) i wyciśniętym do niego czosnkiem, i przez cały weekend oddawałam się samym przyjemnościom. Pogoda, szczególnie ta niedzielna z deszczem, sprzyjała temu. Poczytałam, pooglądałam… czy ktoś tak jak ja, płakał oglądając ” Małe kobietki”? A przy okazji, chcę polecić film o błędach w postępowaniu człowieka wobec świata. O świecie przyrody, który zanika. Poruszający i pouczający, ale bez mentorskiego tonu, za to z cudownymi zdjęciami. Polecam!- ” David Attenborough. Życie na naszej planecie”.

Oby lasy wokół nas nigdy nie zniknęły, a dzieci naszych wnuków mogły w nich zbierać grzyby…

Zońcia na grzybach…

Mam nadzieję, że łykając zalecane tabletki, stałam się wystarczająco żelazną damą i tym razem bez problemu otrzymam kolejną porcję piguł – 47 cykl.

P.S.

Jeśli ktoś chciałby kupić książkę ukraińskiego poety i prozaika, i jednocześnie wspomóc stowarzyszenie zajmujące się pomocą dla uchodźców w Polsce, to podaję link: https://convivo.com.pl/2020/10/07/piedz-oleksija-czupy-w-tlumaczeniu-janusza-radwanskiego/?fbclid=IwAR1jAcpT_Irw20o1PdWtggq9x5H8BzIMi1KWZkW82McpD8XcOsCdCF8ZmIE Nie potrafię po tych zmianach na WordPressie inaczej zapodać, żeby bezpośrednio po kliknięciu przeniosło na stronę. Convivo to wydawnictwo naszej blogowej Ani M. Ja już czekam na przesyłkę 🙂

Strategia zdrowotna…

Moja, choć zaczerpnięta z najlepszych wzorców, czyli z rządowej, bo jedno jabłko z wieczora i nie ma doktora! Dlatego do pietruszki i szpinaku dorzuciłam jabłko, choć miała być tylko gruszka, a już z rozpędu i banana do towarzystwa 😉

w następnej wersji było kiwi

Wiele razy już pisałam- i nic w tej kwestii się nie zmieniło, a szkoda- że nie lubię gotowania ani żadnych robót kuchennych. A już skomplikowanych lub dodatkowych zbędnych do przeżycia np. pieczenie ciast to już w ogóle, dlatego unikam albo nie popełniam wcale. Och, nie raz już się zapaliłam, poczytałam przepis, poprosiłam o takowy…by stwierdzić, że za dużo roboty ;p Problem w tym, że lubię smacznie zjeść, choć zadowolę się prostymi daniami, jak kaszanka z kapustą kiszoną albo pajda chleba ze smalcem domowej roboty i ogórkiem małosolnym bądź kiszonym. Ale to nie oznacza, że nie gotuję. Wręcz przeciwnie, choć cieszę się, jak OM zadzwoni, że zje poza domem, i mogę bez problemu mu to nakazać. Bo wtedy luz blues i gary idą w kąt. Aczkolwiek, kiedy walczę z krwinkami, to jednak staram się domowo jeść, dlatego, kiedy OM wcina mięcho w jakieś restauracji, to ja pierogi ze szpinakiem i serem (ze sklepu ze zdrową żywnością) i michę własnoręcznie przez się zrobionej sałatki.

mix sałat, szpinak, grillowana cukinia, prażone pestki słonecznika i dyni plus sos winegret

Praca w kuchni bywa też niebezpieczna- walnęłam głową w szafkę kompletnie bez sensu, bo nigdy mi się wcześniej w tym miejscu to nie przydarzyło. Za to chyba pierwszy raz pokazały mi się gwiazdki przed oczyma…

*

Rządzący do tej pory woleli zakłamywać/koloryzować rzeczywistość, żeby się nie ugiąć pod jej ciężarem. Ciężar ten to nowe przerażające statystyki, budzące lęk wśród wielu z nas. Szkoda, że nie powodujące u płaskoziemców wszelkiej maści jakiejś refleksji, która skłoniłaby te osoby do rozsądnego i odpowiedzialnego zachowania w przestrzeni publicznej. Mamy nowe obostrzenia, ale na nic one, jeśli sami nie będziemy się do nich stosować i wymagać tego od innych.

Was też irytuje to, że Pinokio za każdym razem omawiając sytuację covidową i ogłaszając nowe obostrzenia, zaczyna od porównania, jak to źle jest w innych krajach w Europie i na świecie?

P.S. Już nie o piątej czy szóstej rano CBA wkracza do mieszkania podejrzanego, żeby go aresztować na oczach przestraszonej rodziny, ale robi to w jego miejscu pracy tak, żeby było to aresztowanie jak najbardziej spektakularne i upokarzające (skucie kajdankami), szczególnie jeśli dotyczy to znanej osoby o prestiżowym zawodzie i na bakier z rządzącymi. To metody ubeckie! Wiem, bo pamiętam jak dziś, kiedy esbek przyszedł wręczyć mi wezwanie na przesłuchanie, wywołując mnie z zajęć na uczelni. Na dodatek wyznaczona godzina była taka, że siedząc i czekając, byłam wystawiona na spojrzenia wszystkich wychodzących z pracy w komendzie, a gdy w końcu ktoś do mnie przyszedł, to zostałam zaprowadzona do zupełnie innego budynku. Mały żuczek, nic nieznaczący w obalaniu komunizmu, ale trzeba było mi pokazać, kto tu rządzi…

Zdrowego i spokojnego weekendu 🙂

P.S.2 Jadąc do DM pokonuję w 1/4 trasę lasem i przed jedną z miejscowości jest ona przez kilka kilometrów ze wzniesieniami i spadkami. Mijałam starszego pana, który jadąc pod górę rowerem, miał prawidłowo założoną maseczkę. W myślach wyraziłam podziw i uznanie, bo las wokół, żadnych zabudowań, pieszych czy nawet rowerzystów, a policja nawet nie miałaby jak zatrzymać. Sama w takiej sytuacji na pewno nie miałabym jej na twarzy. Po czym w DM mijałam na ulicy młodzież, która pewnie skończyła lekcje w pobliskich szkołach…większość maseczki na brodzie i sporo w ogóle bez… Ech…

Zatracona czujność…

Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Niby. Jakby mało mi było wątpliwych atrakcji, jakie ostatnio przynosi życie w dużej mierze za sprawą Bliskich, to jeszcze moje krwinki postanowiły polecieć w kulki, a morfologia pokazać środkowy palec. Mnie. Po czterech godzinach wyszłam bez towarzystwa piguł za to w towarzystwie Basi, która odwiozła mnie do mieszkania. Już drugi raz. Niestety, następnego nie będzie, a przynajmniej nie tak szybko. Szkoda, bo z Basią szybko leci mi czas na oddziale. Gadamy. Zagłuszając czasem, tak jak wczoraj, krzyk z bólu… Rozdzierający. Nieustający. Wielogodzinny. Przez covid nie ma gdzie uciec… Jak się odizolować, więc siedziałyśmy na krzesełkach wraz z innymi dwiema dziewczynami, które na korytarzu dostawały chemię dożylną. Bo łóżek nie było. Jedną salę zajmowała pacjentka z ogromnym cierpieniem, które roznosiło się po całym oddziale. A na nim nerwowo, mimo że panie pielęgniarki z uśmiechem pod maseczką i przyłbicą nieustająco były miłe i uczynne. Brak personelu- to było od razu widoczne. Po raz pierwszy na izbie przyjęć przyjęła mnie tylko sama pielęgniarka. (Ministra, który lekką ręką wyrzucił na nieprzydatny papier 70 milionów, wysłałabym na 24-godzinny dyżur na oddział, nawet niekoniecznie covidowy. W DM w szpitalu, który od samego początku epidemii był szpitalem jednoimiennym, oddział zakaźny jest cały wypełniony, a w stworzonym dodatkowo zaraz zabraknie wolnych łóżek).

Chciałam jak najszybciej znaleźć się w swoim domu na wsi. Zacząć żreć żelazne produkty również w postaci tabletek. Poczuć się bezpiecznie, odizolowana od wszelkich niepożądanych dźwięków. Jakieś dwanaście kilometrów od domu dorwał mnie telefon od Taty. Widocznie uznał, że już dojadę spokojnie i poinformował mnie o kwarantannie Dzieci Młodszych. Zadzwoniłam do Miśka. Potwierdził, nic mi nie mówił wcześniej, mimo iż rozmawialiśmy dwa razy przez telefon w tym dniu, bo chciał, żebym dotarła bez uszczerbku do domu… A ja nie zwróciłam uwagi, a raczej gdzieś tam w tyle głowy miałam wrażenie, że w czasie tych rozmów jego głos był przygnębiony. Ale wszyscy już byliśmy zmęczeni, a Misiek ma jeszcze na głowie Dziadka i firmę, a to wybuchowe połączenie. A synapsy w mojej głowie już dawno straciły jakiekolwiek połączenie… No cóż. Widzieliśmy się w sobotę, siedząc blisko przy stole, w poniedziałek w mieszkaniu jedząc sushi, a potem jeszcze w moim aucie, bo Misiek mi sparował nowy telefon. U mnie była Aliś, jej Mama, była też PT, która zawiozła mnie do szpitala. Nie, nie dopuszczam myśli, że jestem zarażona. Ale już za Atę nie dam głowy. Zbyt bliski kontakt, codzienny, wielogodzinny z osobą zarażoną. I boję się o Tatę.

Straciliśmy czujność. Izolujemy się od obcych, ale w swoim środowisku, czy to prywatnym, czy zawodowym już nie. To już nie są tylko wiadomości, że ktoś tam, gdzieś tam jest na kwarantannie. Już chyba nie ma osoby, która by nie znała kogoś zakażonego. Pętla się zacieśnia, a zaraz pół Polski będzie w izolacji.

Ciężkie czasy. Trzymajcie się zdrowo!

P.S. Jeśli nie zwariuję od tego wszystkiego bądź nie otulę się szczelnie pledem depresyjnym, to będzie cud!

Ekspresowy szatan…

Pokrzyżował nam plany i napędził strachu. A plan był taki, że Dziecka Młodsze przyjadą i porozmawiamy na poważne sprawy przy sałatce tradycyjnej- jarzynowej. Sałatki nie zdążyłam zrobić, bo zadzwonił stolarz, że jak mi pasuje, to może przyjechać i zamontować mi nowy blat na stół kuchenny. Pan Tomek to bardzo sympatyczny fachowiec, który swoją wizytą uszczęśliwił mnie bardzo, bo z tym blatem wcale prosto nie było. Taki jaki sobie umyśliłam to już przestali produkować chyba jestem staroświecka , więc żeby mnie zadowolić, wymyślił, że sklei mi z płyt, z których robi się meble, ale wszystko trwało i powoli nabierało mocy, bo musiał te płyty szukać po świecie i sprowadzić, a w międzyczasie zrobić pierdylion mebli innym klientom. Jak już wspomniałam to bardzo sympatyczny człowiek i gaduła, a jak dwie gaduły się spotkają, to sobie muszą pogadać. Polubił mnie, bo ja z reguły jestem bezproblemową klientką niewydzwaniającą co pięć minut i ponaglającą, choć termin ustalony, jeśli tylko ktoś mnie nie robi w balona. Pan Tomek z góry uprzedził, że to się w czasie rozwlecze, ale mnie to akurat nie przeszkadzało, bo byłam szczęśliwa, że w ogóle kogoś dorwałam; sam z siebie przyznał, że mógł już być tydzień temu na montażu, ale zapomniał odebrać płyty jak był w ŚM, gdzie specjalnie dla niego sprowadziła jakaś hurtownia. Pan Tomek wyszedł i zaraz Dziecka się pojawiły, kiedy w misce były zaledwie trzy produkty na sałatkę, więc do efektu końcowego daleko… jak i do tej opowiastki. Dziecka już w progu oznajmiły, że zaraz muszą wracać, bo dosłownie przed chwilą dostali telefon od Dziadka, że trzeba po niego pojechać, bo jest u klienta poza DM i zasłabł, więc boi się sam prowadzić samochód. Na szczęście nie musieli zawracać z drogi, będąc dwa kilometry od naszego domu, bo w DM była Tuśka i miała bliżej, żeby pojechać po niego. No, ale ogólnie to byliśmy zmartwieni, przerażeni i w ogóle… Tuśka jak zadzwoniła, to też nie miała za dobrych wieści, bo Tata jeszcze wymiotował. I uparcie chciał wracać na ranczo. A klientowi, który chciał wezwać karetkę, oznajmił, że on do szpitala nie pojedzie umrzeć, że jak już, to woli w domu. Taki klimat. A wszystko to przez… szatana! Z ekspresu. Do czego przyznał się gospodarz Tuśce, mówiąc, że zaserwował dość mocnego. Tata przez całe życie nie pił kawy, od dwóch może trzech lat pije jedną rano, rozpuszczalną z jednej płaskiej łyżeczki. Z mlekiem. A tu go poczęstowano prawdziwym szatanem, mocnym i aromatycznym, więc odleciał- spadł z krzesła. Takie były nasze podejrzenia, jak już się dowiedzieliśmy o tej kawie, bo jak Tuśka zawiozła go na ranczo i zmierzył ciśnienie, to miał podwyższone. A po upływie krótkiego czasu już czuł się lepiej, a ciśnienie spadało. Zrobiliśmy też telefoniczną konsultację z Rodzinną i skończyło się tylko na… melisie. Ale co nas nastraszył, to mu nikt nie zabierze, mieliśmy już różne przypuszczenia i wersje postępowania… Udało nam się przynajmniej rozstrzygnąć jedną z drażliwych spraw, tak żeby wszyscy byli w miarę zadowoleni. I tu muszę wyrazić duże uznanie dla Dzieci Młodszych, bo wyszli z propozycją nie do odrzucenia. Ach, jestem z nich dumna, że są tak poukładani i mądrzy! O! Bylibyśmy już w pełni rodziną, ale żadne przesunięcie ślubu w czasie nie zmieni tego, że od dawna traktujemy Atę, jak pełnoprawnego członka naszej rodziny. No niestety, musieli się szybko zbierać, bo Misiek musiał pojechać po auto Taty. W międzyczasie zadzwonił do mnie sam sprawca całego ambarasu, i oznajmił, że czuje już się dobrze. Potem dostawałam SMS-y od Aty, która po przyjeździe od razu pojechała na ranczo i pilnowała dziadkowego ciśnienia i czy pije melisę, a Misiek podrzucony przez kolegę do dziadkowego klienta wracał już jego autem, gdy zadzwoniłam z ostatecznym potwierdzeniem naszej decyzji. Ufff…. to był zwariowany dzień. Ale dobrze się skończył.

I pięknym zachodem słońca, które podziwiałam z okna sypialni..

w mojej wsi latają kąsające skrzydlate, więc widok zza krat ;p

Ale wcześniej oglądałam finał i naszą mistrzynię w Wielkim Szlemie. Matkojedyna jak ja zazdroszczę takiego mocnego uderzenia, serio. Próbowałam. Nic z tego, rakieta mnie pokonała. Unieść uniosłam, ale machnąć się tak, żeby piłka tenisowa doleciała za siatkę…hmmm… Zawsze byłam słaba w rękach, nie dla mnie jakieś stanie na nich bądź rozgwiazdy czy inne gwiazdy… Tak że tak… No, ale też nikt mnie na kort nie zaprowadził w wieku czterech lat ;pp

A Tata to powinien pić codziennie wiadro melisy. Mam nadzieję, że jedno zmartwienie już mu spadło z barków, choć to typ, który zaraz znajdzie sobie trzy w zastępstwie.

I tak obecność covidu w naszej wsi odeszła na dalszy plan (Najmłodsi wraz ze swoim tatą są na kwarantannie), choć niezupełnie, bo Rodzinna, choć ma szczepionki przeciw grypie to z obawy, iż coraz więcej pacjentów wysyła na kwarantannę, nie chce przyjeżdżać i narażać własnej mamy, więc OM będzie musiał udać się do niej. Na razie podobno jeszcze jest czas, aby się zaszczepić. Grunt, że jest czym. Przyjaciółka od kilku dni wydzwania po wszystkich aptekach w DM, ale szczepionek nie ma. Przychodnie niektóre dostały, ale one szczepią w pierwszej kolejności tych, co szczepili się już wcześniej.