Listopad od zawsze był najbardziej depresyjnym miesiącem, choćby z powodu pogody. Ni to jesień, ni to zima, ale w ostatnich latach aura listopadowa jakby łagodniejsza się stała. Niestety nie rekompensuje to krótszych dni, nic a nic. Ceśka w końcu dostała zimowe ogumienie- jako ta ostatnia. Ja wciąż się wzbraniam przed zimowymi kurtkami i butami, ale czapkę już ubieram, jak wychodzę na dłużej niż przejście z pomieszczenia do auta i z powrotem.
Jadąc na cmentarz postanowiłam zatrzymać się przy Tuśkowym domu i uciąć kilka sosnowych gałązek. Wprawdzie zupełnie niedawno była Tuśka i oznajmiła, że chryzantemy stojące już prawie miesiąc wciąż mają się dobrze, to pomyślałam sobie, że jak woda ma zamarznąć w nocy, to lepiej z gałązkami sosnowymi, bo one postoją do wiosny. Zaparkowałam, zamknęłam auto i kurcgalopkiem (w obecnej chwil to tryb: noga za nogą) udałam się na pole w gąszcz kilkuletnich sosen. Piękne ci one, więc już w wyobraźni widziałam u się ich rozliczne gałązki w dużym wazonie z jakimiś ozdobami, nawet zamiast choinki… I tak rozmarzona i zadowolona, że oto i mnie ukazał się duch świąt bo podobno on tylko w reklamach i to tych długich, wróciłam do auta. A tu Ceśka zaczyna wyć i za czorta nie chce przestać ani się uruchomić. Wyciągam klucze z torebki, a tam w małej sakiewce, w której był pilot od alarmu, otwarty zamek. Zonk, bo to jest rzecz, do której nigdy nie zaglądam, bo i po co. Ale! Ostatnio moje klucze miał Misiek, i oddawał mi je w swoim aucie, a ja od razu je wrzuciłam do mojej przepastnej torebki, którą teraz zmieniłam, więc… Dzwonię do OM, który na szczęście jest w domu. Ceśka przestaje wyć. Ufff… Jak dobrze, że chciało mi się latać po polu, bo jakby mi tak wyła przy cmentarzu? Normalnie umarłych by obudziła, a mnie, zanim by OM przyjechał, to policja zgarnęła za kradzież auta. No bo wiecie… dokumentów żadnych przy sobie nie miałam. Zostały wraz z pilotem w przepastnej torbie. I to jest duży plus auta, kiedy nie trzeba wyciągać kluczy, żeby go otworzyć i uruchomić, bo wtedy ten pilot mógłby wylecieć gdziekolwiek, ale jak widać, potrafi zastawić pułapkę na człowieka ;pp
Dwa dni temu minęło 16 lat od pierwszej notki na tym blogu. Nie ma już nikogo, kto był tu ze mną od samego początku. Na dodatek straciłam linki do niektórych, którzy milczą, ale ich blogi to przecież kopalnia wspomnień. Bo co tu ukrywać, najbardziej lubię blogi pamiętnikowe, o emocjach, przeżyciach, wędrówkach, czyli świat ten najbliższy i dalszy Waszymi oczami.

Dziękuję WSZYSTKIM za towarzystwo tu, w mojej przestrzeni, którą udostępniam. W tym skrawku mojego życia. Twórczo, milcząco- nieważne. Jesteście 🙂
Ten rok wszystkim dał w kość. Nie ma dnia, żebym nie dowiedziała się, że ktoś ze znajomych ma covid. Dalszych, bliższych. Wczoraj telefon od Taty, że nie najlepiej się czuje. Na razie to tylko katar i słabość… OM dowiedział się o śmierci dwóch kolegów z branży, z którymi jeszcze niecałe trzy tygodnie temu rozmawiał. Jest też dobra wiadomość: Tata LP, po covidowym zapaleniu płuc jest już w domu. Moja fryzjerka twierdzi, że z nią żadne wirusy nie mają szans, bo jak tylko źle się czuje, to pije i stosuje na ciało miksturę olejkową. Taaa… nawet nie słuchałam składu, bo utkwiło mi tylko jedno, że dopiero co bolało ją gardło. A wynikiem tej rozmowy było fuknięcie na kobietę, która stanęła mi za plecami w sklepie ze zdrową żywnością. Jak zaczęła się burzyć, to kategorycznie powiedziałam, że dystans jakiś musi być! Całe szczęście, że kolejny wypad dopiero w styczniu. Ja naprawdę bezpieczniej czuję się w szpitalu niż gdziekolwiek indziej, jeśli chodzi o pomieszczenia zamknięte i ludzi w nich przebywających.
Ach, i wiecie, jakby było za mało wirusa i o wirusie wokół, to ja sobie oglądam (jeszcze mam do obejrzenia dwa odcinki) serial o pandemii- postapokaliptyczne rosyjskie dzieło. I nie piszcie mi, że zwariowałam, bo w tym serialu wszystko jest świetne i nie brakuje też czarnego humoru. I to jest rozrywka. Moja. Widocznie takie wolę niż głupie naiwne komedie… A tu trochę makabrycznie i strasznie, ale no kurczę…nie może być inaczej, jak ludzie walczą o przetrwanie. Dla mnie serial perełka i godny polecenia! Ku jezioru. I odrywa mnie od tego, co mnie boli i dotyka najbardziej…
Zdrowia, uśmiechu dla Was 🙂