Różne drogi prowadzą ku uśmiechu;)

Listopad od zawsze był najbardziej depresyjnym miesiącem, choćby z powodu pogody. Ni to jesień, ni to zima, ale w ostatnich latach aura listopadowa jakby łagodniejsza się stała. Niestety nie rekompensuje to krótszych dni, nic a nic. Ceśka w końcu dostała zimowe ogumienie- jako ta ostatnia. Ja wciąż się wzbraniam przed zimowymi kurtkami i butami, ale czapkę już ubieram, jak wychodzę na dłużej niż przejście z pomieszczenia do auta i z powrotem.

Jadąc na cmentarz postanowiłam zatrzymać się przy Tuśkowym domu i uciąć kilka sosnowych gałązek. Wprawdzie zupełnie niedawno była Tuśka i oznajmiła, że chryzantemy stojące już prawie miesiąc wciąż mają się dobrze, to pomyślałam sobie, że jak woda ma zamarznąć w nocy, to lepiej z gałązkami sosnowymi, bo one postoją do wiosny. Zaparkowałam, zamknęłam auto i kurcgalopkiem (w obecnej chwil to tryb: noga za nogą) udałam się na pole w gąszcz kilkuletnich sosen. Piękne ci one, więc już w wyobraźni widziałam u się ich rozliczne gałązki w dużym wazonie z jakimiś ozdobami, nawet zamiast choinki… I tak rozmarzona i zadowolona, że oto i mnie ukazał się duch świąt bo podobno on tylko w reklamach i to tych długich, wróciłam do auta. A tu Ceśka zaczyna wyć i za czorta nie chce przestać ani się uruchomić. Wyciągam klucze z torebki, a tam w małej sakiewce, w której był pilot od alarmu, otwarty zamek. Zonk, bo to jest rzecz, do której nigdy nie zaglądam, bo i po co. Ale! Ostatnio moje klucze miał Misiek, i oddawał mi je w swoim aucie, a ja od razu je wrzuciłam do mojej przepastnej torebki, którą teraz zmieniłam, więc… Dzwonię do OM, który na szczęście jest w domu. Ceśka przestaje wyć. Ufff… Jak dobrze, że chciało mi się latać po polu, bo jakby mi tak wyła przy cmentarzu? Normalnie umarłych by obudziła, a mnie, zanim by OM przyjechał, to policja zgarnęła za kradzież auta. No bo wiecie… dokumentów żadnych przy sobie nie miałam. Zostały wraz z pilotem w przepastnej torbie. I to jest duży plus auta, kiedy nie trzeba wyciągać kluczy, żeby go otworzyć i uruchomić, bo wtedy ten pilot mógłby wylecieć gdziekolwiek, ale jak widać, potrafi zastawić pułapkę na człowieka ;pp

Dwa dni temu minęło 16 lat od pierwszej notki na tym blogu. Nie ma już nikogo, kto był tu ze mną od samego początku. Na dodatek straciłam linki do niektórych, którzy milczą, ale ich blogi to przecież kopalnia wspomnień. Bo co tu ukrywać, najbardziej lubię blogi pamiętnikowe, o emocjach, przeżyciach, wędrówkach, czyli świat ten najbliższy i dalszy Waszymi oczami.

od PT, prosto z Beskidu 🙂

Dziękuję WSZYSTKIM za towarzystwo tu, w mojej przestrzeni, którą udostępniam. W tym skrawku mojego życia. Twórczo, milcząco- nieważne. Jesteście 🙂

Ten rok wszystkim dał w kość. Nie ma dnia, żebym nie dowiedziała się, że ktoś ze znajomych ma covid. Dalszych, bliższych. Wczoraj telefon od Taty, że nie najlepiej się czuje. Na razie to tylko katar i słabość… OM dowiedział się o śmierci dwóch kolegów z branży, z którymi jeszcze niecałe trzy tygodnie temu rozmawiał. Jest też dobra wiadomość: Tata LP, po covidowym zapaleniu płuc jest już w domu. Moja fryzjerka twierdzi, że z nią żadne wirusy nie mają szans, bo jak tylko źle się czuje, to pije i stosuje na ciało miksturę olejkową. Taaa… nawet nie słuchałam składu, bo utkwiło mi tylko jedno, że dopiero co bolało ją gardło. A wynikiem tej rozmowy było fuknięcie na kobietę, która stanęła mi za plecami w sklepie ze zdrową żywnością. Jak zaczęła się burzyć, to kategorycznie powiedziałam, że dystans jakiś musi być! Całe szczęście, że kolejny wypad dopiero w styczniu. Ja naprawdę bezpieczniej czuję się w szpitalu niż gdziekolwiek indziej, jeśli chodzi o pomieszczenia zamknięte i ludzi w nich przebywających.

Ach, i wiecie, jakby było za mało wirusa i o wirusie wokół, to ja sobie oglądam (jeszcze mam do obejrzenia dwa odcinki) serial o pandemii- postapokaliptyczne rosyjskie dzieło. I nie piszcie mi, że zwariowałam, bo w tym serialu wszystko jest świetne i nie brakuje też czarnego humoru. I to jest rozrywka. Moja. Widocznie takie wolę niż głupie naiwne komedie… A tu trochę makabrycznie i strasznie, ale no kurczę…nie może być inaczej, jak ludzie walczą o przetrwanie. Dla mnie serial perełka i godny polecenia! Ku jezioru. I odrywa mnie od tego, co mnie boli i dotyka najbardziej…

Zdrowia, uśmiechu dla Was 🙂

Narodowa strategia…

Wyszedł Pinokio i oznajmił, że popełniono kilka błędów i teraz z pokorą, ale przede wszystkim po konsultacjach (szerokich, żeby nie było)… jest nowy plan, długoplanowy, walki z pandemią, a co za tym idzie strategia poluzowania obostrzeń, jak i ich zaostrzenie, czyli ogłoszenie narodowej kwarantanny. Za tydzień otworzą nam się galerie handlowe, ludzie tłumnie rzucą się na zakupy świąteczne, choć świętowanie jest zalecane w małym gronie bez wyjazdów. Na wszelki wypadek już kombinują, jakby tu prawnie zakazać wędrówki ludów. Na razie hitem jest obwieszczenie, że dzieci w szkole będą mieć miesiąc wolnego. Innymi słowy ferie w całym kraju w tym samym czasie. Górale już zgrzytają zębami*, bo przecież rządzący nie ogłosili zamknięcia stoków narciarskich, wyciągów, więc trwa ich naśnieżanie i liczenie, że sezon nie będzie gorszy od poprzedniego, bo ludzie stęsknieni są wyjazdów. Odpoczynku. Ucieczki od codzienności. Teraz pytanie, czy w styczniu odmrożą hotele i pensjonaty, a jeśli nawet, to nastąpi kumulacja wyjazdów… Nastąpi i tak, bo ludzie mają w doopie obostrzenia. Mnie akurat bardziej martwi ten wolny miesiąc od nauki. Szczególnie w tych najmłodszych klasach. Będą tego konsekwencje, i niestety poniosą je uczniowie.

Nasza diwa stadionowa (chyba wszyscy pamiętają hymn narodowy odśpiewany w Korei Płd.) kolejny raz zabłysnęła deficytem intelektu, brakiem jakiejkolwiek wrażliwości i empatii. Według gwiazdy antyszczepionkowców w szpitalach nie leżą chorzy na covid-19, tylko statyści. Oznajmiła też, że jak tylko będą obowiązkowe szczepienia przeciw wirusowi, to ona wyjedzie z kraju. Krzyżyk na drogę i niech zabierze ze sobą wszystkich tych, którzy w social mediach bronią te idiotyczne i pogardliwe wypowiedzi. Bo są tacy. Jak czytam, że teraz wszyscy umierają na covid, że innych chorób już nie ma (w statystykach), to się zastanawiam jakim ignorantem trzeba być, żeby tak twierdzić. No, ale to są ludzie, którzy wierzą w teorie spiskowe, a nauka ma szlaban w ich mózgu. I czytają w necie i przyswajają swym rozumem tylko to, co im jest wygodne do ich teorii.

Nie mam jeszcze żadnej strategii na święta. Ogólnie to próbuję ignorować ten fakt, że prędzej czy później, czy chcę tego czy nie, ten świąteczny czas nastąpi. W lodówce mam już przedsmak świątecznej wędzonej szynki i boczku, dostarczonej tradycyjnie przez LP. Uszka muszę zrobić i barszcz, bo nawet jeśli byłoby mało świątecznie i rodzinnie, to chociaż smak tradycji zostanie zachowany. W zamrażarce tkwi faszerowana pierś z gęsi do upieczenia. I tyle. Nastroju nie ma, ale u mnie to normalne, bo czasu przedświątecznego nigdy nie lubiłam… I chyba już nie polubię… Ach… i wczoraj mało życia nie straciłam w kuchni, a gotowałam tylko zupę fasolową, więc jakby tak ktoś odwołał te święta, to chyba bym się ucieszyła 😉

Dużo zdrowia i uśmiechu dla Was 🙂

*tylko patrzeć jak wściekli górale uzbrojeni w ciupagi ruszą na Nowogrodzką.

P.S. W tym tygodniu najbardziej zbulwersowała mnie wypowiedź komendanta policji, że posłanki i posłowie tchórzliwie chronią się pod immunitetem poselskim, bo gdyby tego nie robili, to policja potraktowałaby ich tak jak inne obywatelki i obywateli. Czyli gazem i pałką. No niektórym już się dostało.

Sytuacji na Narodowym, hucznie nazwanym szpitalem, nie skomentuję. Bo byłby tylko jeden bluzg… Miliony zmarnowane, w sytuacji gdzie w kraju jest kilka wyposażonych szpitali, które dzięki pisowskiej reformie wypadły z sieci i siatki płacowej NFZ. Stoją puste. No, ale trzeba było odegrać szopkę. Narodową.

Psim swędem…

Tak sobie myślę, że tym razem, mimo iż wtorek (tradycyjnie potworek!) ze mnie wypompował i wycisnął do cna wszystkie życiowe soki, to był do uśmiechnięcia. W momencie, kiedy już znalazłam się w mieszkaniu, zajadając przepyszną jagnięcinę w szpinaku z chlebkiem z pieca, którą po drodze ze szpitala razem z Miśkiem odebraliśmy w Bombaju. To znaczy, syna odebrał, bo ja czekałam w aucie. To był mój pierwszy posiłek tego dnia, a było tak cirka koło 16. Na kolację dojadłam sushi z poprzedniego dnia i już poczułam się błogo… i sennie 🙂

Na izbie przyjęć spędziłam półtorej godziny, bo nie było lekarza. Oczywiście na górze (na oddziale) ten fakt nie omieszkały skomentować zaprzyjaźnione „piguły”. Próba podłączenia do porta spełza na niczym. Niby w żyle, bo przepustowość była, ale tylko w jedną stronę. Nie było cofki. Mogłam sobie nawet na legalu po kaszleć bez konsekwencji izolacji i testu na covid, poleżeć, potrzymać rękę w górze… nic nie pomogło. Nie cofało się. Chemię można byłoby podać, ale nie kontrast, bo idzie na dużym ciśnieniu. Blady strach padł na nasze oblicza… Cztery pielęgniarki tak średnio po cztery razy próbowały się wkłuć. W końcu stwierdziły, że może jak zacznę pić kontrast, to żyły się wypełnią… Taa… kolejne dwie próby nieudane i w końcu skuteczne wezwanie anestezjolożki. Za trzecim razem się udało. Podziękowałam pięknie. Zawieziono mnie z jeszcze jedną pacjentką na tomograf. Trwało akurat badanie, kiedy aparat się zbuntował i zawiesił. Pacjenta wypuszczono, nie skończywszy badania, a tomograf próbowano zresetować. Po udanej reanimacji wzięto najpierw na badanie pacjentkę z mojego oddziału, choć to ja powinnam być pierwsza, ale obawiano się, że jak znów aparat zastrajkuje, to nie będą mogli u mnie ponowić badania przez te problemy z wkłuciem. Zasugerowałam im, że mogę nie wytrzymać z utrzymaniem pęcherza 😀 Dałam radę. Aparat też. Tylko że znalazłam się w nim jeszcze później, bo w międzyczasie przywieziono starszego pana na łóżku, podłączonego do mnóstwa urządzeń. Mam nadzieję, że nie covidowego, bo personel był w kosmicznych ubrankach, a mnie od niego nie dzielił nawet metr. Badanie miałam z półtoragodzinnym opóźnieniem. Właściwie to już się pogodziłam, że wynik będzie dopiero nazajutrz, i jeśli dostanę piguły, to będę musiało jeszcze raz odwiedzić szpital. I tak w planach miałam spędzić dwie noce w DM. Ale! Gocha mi zaproponowała kroplówkę na polepszenie kreatyniny, co chętnie przyjęłam. I tak już było późno, i tak pogodzona, że z pigułami nie wyjdę, odpoczęłam sobie na łóżku, czekając, aż Misiek się przebije przez miasto po mnie. Gdy poszłam do dyżurki, żeby mi wyjęto wenflon, to Gocha siadła do komputera i nagle słyszę o kur…wa jest twój opis. Przeczytała mi ostatnie zdanie, że istotnych różnic w porównaniu do ostatniego badania nie dostrzega się i chwyciła za telefon do dyżurującego lekarza. I tak psim swędem, nie musiałam na drugi dzień przyjeżdżać, ale też tym samym swędem dostałam piguły, bo podejrzewam, że lekarz w ogóle nie spojrzał na wcześniejsze badania krwi, tylko na opis TK. A mianowicie, moje krwinki czerwone spadły na łeb i szyję, bo mam ich tylko 2,2, a hemoglobina 5,6. Pewnie toczenia jeszcze by nie było, ale przerwa na żarcie żelaza w większej ilości tak. I nie piszcie mi tu o burakach! Plisss… Już na PT warknęłam, jak mi z nimi wyskoczyła w czasie rozmowy telefonicznej. Codziennie piję zakwas! Tonę bym zjadła, wątroba by mi wysiadła i dalej miałabym niedokrwistość. Bez żelaznych piguł czy toczenia, a co za tym idzie odstawienia na krótki czas piguł, żadna dieta mi tych parametrów nie poprawi. Jedynie trochę wspomoże. Ech…

Mimo obaw, spokojnie przespałam dwie noce w mieszkaniu rodziców. Miałam w planach poprzenoszenie rzeczy z kawalerki, ale niewiele udało mi się zrobić. I ogólnie stwierdziłam, że musimy być obie z Tuśką przy tym. Ceśka też przeżyła bez najmniejszego uszczerbku pod blokiem. Nie dało jej się schować do garażu, bo… prowadnica, którą Tata zamontował, jest za wysoka na jej podwozie. Ale nie zostawiłam jej pod blokiem, a raczej nie zostawił Misiek, który najpierw próbował wjechać do garażu, a potem odstawił auto na parking. Oczywiście OM nie mógł spać z tego powodu, za to ja spałam spokojnie, nie wierząc, że ktoś specjalnie poluje na Ceśkę i jak ją tylko zobaczy na osiedlu, to jej znów przyłoży. Na razie wyszło na moje 😉

W Sejmie starszy pan z wykrzywioną gębą mówi coś o krwi na rękach opozycji, a w tym czasie policjanci używają gazu wobec protestujących kobiet. Tym starszym panem jest premier od spraw bezpieczeństwa, który w swej szaleńczej wizji naszego kraju, wyprowadził ludzi na ulicę w czasie pandemii. Czy jest ktoś, czy jest coś, co powstrzyma tego opętanego człowieczka?

Iluzja…

Przychodzi codziennie. Jedna albo dwie. Nie odróżniam. Raz tylko przyłapałam jak były we dwie. Z sypialni bądź z salonu obserwuję, jak zwinnie skacze z gałęzi na gałąź świerka, jabłoni, śliwy, orzecha, brzozy, lipy… jak wspina się po konarach drzew. W dni wolne, kiedy nie ma ruchu na ulicy, a i na posesji nie kręcą się pracownicy, mogę obserwować z okna kuchni, robiąc aromatyczną kawę bądź siekając warzywa na sałatkę, jak szuka w trawie orzechów laskowych lub buszuje po leszczynie.

modelka
🙂

Obserwacja zajmuje myśli, również czytanie, więc to mnie pochłania, bo prawie każdego dnia coś mnie mocno przytłacza. Milczę, choć chce mi się krzyczeć.

Iluzja tego, co trwało przez dziesięć lat…

Iluzja dnia dzisiejszego.

Obiema nie chciałabym się zajmować, a obie wkraczają w moje życie. Brutalnie. Pociągając za sznurki niepokojów.

Podobno Pinokio ogłosił, że narodowej kwarantanny nie będzie. Wystarczy nam marsz narodowców siejący spustoszenia na ulicach stolicy. Środowe obrazki pokazały prawdę o jego organizatorach. Może tym, co całymi rodzinami uczestniczyli w nim w poprzednich latach, otworzą się oczy, co legitymizowali swoją obecnością. Może przyjdzie refleksja…

Władza się cieszy, że ustabilizowała się liczba zakażonych. Znów robią z nas debili. Liczba ta jest sterowana ilością wykonywanych testów i tak naprawdę, to ilość zajętych łóżek covidowych i respiratorów oraz zgony mówią nam prawdę o pandemii. Osobiście znam rodzinę, gdzie sześcioro jej członków przechorowało covid objawowo- jeden po drugim, a tylko jedna osoba miała zrobiony test i jest hospitalizowana. Tak wyglądają te statystyki- razy pięć. Plus coraz więcej zgonów osób, których żaden szpital nie chciał przyjąć, nawet z wypadków, którzy umierają na różne choroby, nie otrzymawszy żadnej opieki medycznej… to jest obraz rzeczywisty tej pandemii. A Pinokio ogłasza wygranie bitwy i mówi, że wygramy tę wojnę. Kim? Brakiem personelu, z przemęczonymi lekarzami, pielęgniarkami?

Moc gestów…

Drobnych. To one mają w sobie największą moc. Z nich składa się sedno życia, miłości, przyjaźni, relacji. Bez nich, bez osób, które się bezustannie o nas troszczą z wzajemnością, byłoby ono puste, niekompletne…

Dwie moje przyjaciółki w rozmowach telefonicznych z troską, ale z pewną konsekwencją wyrażają dezaprobatę wobec moich spotkań z Najmłodszymi. Rozumieją, ale mają własne zdanie, bo chcą mnie chronić. PT wciąż przybywa w górach, wysyłając mi kojące obrazki. Do jednego z nich zaśliniły mi się oczy…

zdjęcie PT

Och rydze, westchnęłam wirtualnie i w odpowiedzi dostałam: Ja usmażę na maśle i w tym maśle je zatopię, a ty sobie odsmażysz i będziesz miała zapach gór… Tak! Rydze zawsze kojarzą mi się z Beskidem Niskim… Łemkowszczyzną.

Dzwoni LP, jej tata w szpitalu, covid. Podejrzewałyśmy wcześniej, bo cała rodzina (siostra, mąż, matka) chorowała. Prosiłam, żeby mimo niechęci samego chorego do kontaktu z lekarzem, spróbowali to zrobić; radziłam jak i co trzeba zrobić. Łatwo nie było. Lekarz rodzinny z teloporady leczył witaminkami, a pogotowie nie chciało przyjechać. Dopiero pogorszenie stanu wymusiło jakąś reakcje. W szpitalu zrobiono test, wyszedł dodatni. Pełni nadziei, że jest pod opieką lekarską… czekamy. Wśród nut niepokojów wszelakich słyszę, że topi się domowy smalec i będą się wędzić szynki- dla mnie też… Ech.

Kiedy w końcu ustaliliśmy, że trzeba jedno mieszkanie w DM wynająć bądź sprzedać, to ta decyzja wiązała się też z małym przemeblowaniem, czyli zamianą kanap i foteli. Miałam poszukać kogoś w sieci zajmującego się przeprowadzkami, ale Tuśka skrzyknęła swoich kolegów z DM i mając relacje na żywo, podpowiadałam, gdzie co ustawić. Z bliską koleżanką z dzieciństwa, która dotarła do niej z naszej wsi pociągiem, odmalowały sypialnie w większym mieszkaniu, kończąc pracę o drugiej w nocy, choć wcześniej Tuśka stwierdziła, że to robota na cały weekend, więc malowanie odkłada za 2 tygodnie. Jeden telefon, szybka decyzja i praca wre… A efekt…

nawiasem mówiąc, to był kiedyś mój pokój…

To magia. Spontanicznie i naturalnie przytrafiają się nam takie rzeczy.

Uśmiechu i zdrowia dla Was w ten niełatwy czas. W końcu powiało optymizmem, prawdaż 🙂

Ten Obcy…

Ruszył program prewencji i monitorowania epidemii coronawirusa m.in. w moim DM. Ma zostać przebadanych 50. tysięcy osób w odpowiednim wieku. Po to, żeby poznać odporność mieszkańców w regionie. Wystarczy wybrać jedną placówkę spośród pięciu z trzech miast w województwie, zarejestrować się, po czym ze strony pobrać ankietę i ją wypełnić. A tam wśród standardowych pytań o zdrowie w kontekście covidu, które już niejednokrotnie każdy z nas wypełniał, jeśli w czasie zarazy miał kontakt z ochroną zdrowia, oraz podania swoich danych, znajdują się pytania o wykształcenie, status na rynku pracy, zawód wykonywany, nazwa firmy zatrudniającej i… Czy należy Pan/Pani do mniejszości narodowej, etnicznej, migrant, osoba obcego pochodzenia. Naprawdę ktoś podejrzewa, że wirus tych obcych to omija a może wręcz przeciwnie? Oczywiście, że upraszczam, ale czy wirusowi… tfu… ankieterom nie wystarcza, że ktoś mieszka na terenie, na którym te badania są przeprowadzane.

Kilka dni temu kiczowaty malarz pomalował mi niebo, gdy słońce ustępowało księżycowi, dzień nocy …

Jedyny plus wycięcia drzew przez sąsiada to taki, że teraz zamiast leśnej ściany widzę też niebo i zachody słońca… które są coraz wcześniejsze.

*

Od dwóch lat nie byłam w wiejskim domu rodziców. W połowie grudnia zamieszkają w nim nowi lokatorzy. Nie poszłam, kiedy OM im pokazywał dom w zastępstwie Tuśki. I chyba dobrze zrobiłam, bo, kiedy wrócił, to był zasmucony, że to już nie ten dom, stał się obcy…

Tuśka zorganizowała wśród swoich znajomych i przyjaciół z DM ekipę, która poprzenosi meble z mieszkania rodziców do kawalerki i odwrotnie. Powoli oswajam się z myślą, że podczas pobytu w DM będę przebywać w mieszkaniu, w którym spędziłam swoje najlepsze młode lata, pełnego wspomnień i tęsknoty. Na razie sobie tego nie wyobrażam. Kawalerka obok była moim azylem, szlabanem na łzy… Ale trzeba było podjąć męską decyzję.

Czy świat już nam zazdrości, że przodujemy w ilości zakażeń i zgonów? Ach i w odpowiedzi na propozycję pomocy Niemiec w walce z koronawirusem, sami ją oferujemy ustami PAD-a.

Tylko kwiatów żal…

Rzucił mi się w oczy wywiad z „Królową Chryzantem”- hodowczynią kwiatów. A my za tym PIS-em tak szliśmy… a oni co zrobili… I tak sobie pomyślałam, że dopiero odczucie na własnej skórze, strata pieniędzy otwiera niektórym oczy. Gdyby rządzący nie zamknęli cmentarzy, to pewnie dalej by z tym PIS-em szli, nie zważając, że w przeciwnym kierunku niż suweren protestujący na ulicy. Smutne to…

Byłam na cmentarzu- kwiaty (chryzantemy) po dziewięciu dniach wciąż żywe, a w kwiaciarni, w której robię 80% zakupów przez cały rok, mimo iż ma dużo mniejszy asortyment niż ta najbardziej oblegana, nie było już chryzantem. Nie było też dużo odwiedzających groby, ot kilka aut stało więcej niż w powszedni dzień.

Młodzież zabrała głos (jej kartonowa kreatywność pobudza sporo emocji- jak dla mnie pozytywnych) i miała do tego prawo. Rządzący i ich zwolennicy zaś robią wszystko, żeby im to prawo odebrać, a wszelkie poczynania splugawić. Za odwagę w wyrażaniu swoich poglądów chcą karać ich nauczycieli, dyrektorów szkół i rektorów uczelni. I tak sobie myślę, że pierwszym ich postulatem, to powinna być dymisja ministra klerykała.

A zamiast kościołów teraz żołnierze będą pilnować łóżek w szpitalach, bo podobno w systemie są, a szpitale twierdzą, że nie mogą przyjąć pacjenta z covidem. Proponuję dać od razu takiego z kałasznikowem.

A w Hameryce , równie podzielonej jak nasz kraj, najprawdopodobniej to Trump i jego zwolennicy będą świętować 😦

W poszukiwaniu spokoju…

Czekam na wiatr co rozgoni…

Ciemne skłębione zasłony…

Jak na razie z każdej strony napierają na człowieka. Bronię się przed negatywnymi myślami, udaje mi się nie wściekać. Nie daję przyzwolenia złości. Jednak jest dużo troski i niepokojów. Poukładany mikroświat zmienia swe oblicze… agresywnie.

W weekend uciekłam we wspomnienia. Przeglądałam zdjęcia, albumy, stworzyłam kolejny… dla Pańcia. Dla Zońci już czeka z jej drugiego roku życia. Dostaną na Mikołaja. Obejrzałam też ciurkiem miniserial Gambit królowej. Polecam! Jest też książka, ale ja akurat nie czytałam. To serial na dzisiejszą rzeczywistość, choć rzecz dzieje się w latach 60. ubiegłego wieku. Pokazuje słabość i siłę kobiety.

W międzyczasie polowałam z okna na wiewiórki. Szybkie i sprytne, przemieszczające się tak zwinnie z jednego drzewa na drugie, że nie ma szansy na dobrą fotkę. W takich momentach żałuję, że nie mam aparatu fotograficznego, nawet najlepszy w telefonie nie podoła, niestety.

Rudzielce odwiedzają mnie codziennie.

I z cyklu lepiej późno niż wcale– rząd ogłosił wsparcie finansowe dla lekarzy walczących z covidem. Rodzinna wróciła już do pracy. Bez ponownego testu. Miśkowi lepiej, ale z mieszkania wyszedł tylko na spacer… Tuśka czeka na rozporządzenie, żeby zarządzić częściową prace zdalną.

DOPISEK:

Dziś MZ poinformowało o łącznej liczbie zakażeń 414 844 od początku pandemii. To średnio ok. 1700 dziennie. Albo coś tu nie gra, albo ja nie potrafię liczyć…