Jak cię widzą, tak…i

Według z góry ustalonego scenariusza i wdrożenia do niego poprawek, OM w niedzielę zawiózł mnie do DM. Z prędkością światła, mimo znacznego ruchu na drodze. (Większe natężenie wraz z korkami było z naprzeciwka, ludziska wracali znad morza do domów) Po drodze jeszcze zahaczyliśmy w ŚM o dwa sklepy, coby wybrać drzwi do toalety na dole. Szybko poszło, wyszliśmy tylko z klamką 😉 U Dziadków był akurat Misiek (konsultacja pracy inżynierskiej), więc ustalono, że to On odwiezie mnie do domu. On albo Tuśka, która raniutko w poniedziałek gnała do swojego szpitala i mogła wracać przez DM.

Do szpitala wybrałam się taksówką. Pan kierowca był jakiś mrukliwy, okutany w kurtkę, gdy na dworze ciepło choć pochmurno, bo po deszczu, a co gorsza, w aucie nie była włączona klimatyzacja, no, chyba że za nią uzna się 2 cm uchylonego okna od strony kierowcy. Przy moich drzwiach przycisk od okna nie działał.

Milczę, jak nie ja…

W poczekalni przed gabinetem sporo ludzi, wizyty na ustaloną godzinę, więc przede mną tylko dwie osoby. I co z tego, jeśli wszystkie siedziska zajęte, więc kucam z niemożności. Nie pierwszy raz zdrowe osoby, towarzyszące swym bliskim rozsiadają się wokół nich, rozprawiając wesoło lub czytając sobie prasę. W przewadze faceci. Nie przyjdzie im do głowy ustąpienie miejsca.

Milczę, jak nie ja…

Pan Doktor wesoło do mnie, po co ja tu przyszłam. Bo kazali- odpowiadam- eee tam- słyszę. I mówię, że chcę się pozbyć wszów, bo mnie gryzą. ( To tak w nawiązaniu do pisemnej rozmowy z Banią). Doktor się zaśmiał: swędzi? Swędzi, a podrapać się nie można bo haczą. Poszło ekspresowo. Wyniku hist. wciąż nie ma- cud by się stał, gdyby był.

Nie komentuję, bo po co.

Zamawiam taksówkę, tym razem kierowca młodszy, a taksówka wypachniona z odpowiednią temperaturą. Zmieniam plany i proszę do jednego z centrum handlowego- wszak w środę Dzień Dziecka. Się też traktuję jak dziecko, więc zakupy dla się i dla Pańcia. Jestem trzy krótkie przystanki tramwajowe od mieszkania, wiec postanawiam wrócić tramwajem. Czas najwyższy, bo nie najlepiej się czuję, luster unikam…W tramwaju zaraz po skasowaniu biletu, czuję jakąś dłoń na ramieniu- to pan ( w moim wieku może ciut młodszy) zaprasza, żebym usiadła na jego miejscu. Dziękuję z wdzięcznością i kompletnie się nie przejmuję tym,  co mam wymalowane na twarzy, ani tym, że starsze osoby ode mnie stoją. W końcu naprzeciwko mnie siedzi ze słuchawkami w uszach i z telefonem w ręku młoda dziewczyna.

W mieszkaniu padam na łóżko…

Wracam z Miśkiem. Po drodze dopadają nas macki burzy; na szczęście oprócz błysków, silnego wiatru i deszczu oraz spadku temperatury z 30 na 19 stopni, nic groźnego się nie dzieje. A deszcz potrzebny! Dziesięć kilometrów przed domem dzwoni Tuśka, że jeszcze siedzi w szpitalu, ale dziś wraca. Ostrzegam przed pogodą.

Powietrze rześkie, więc wykorzystuję i otwieram na oścież okno w sypialni…Dzwoni Tata, czy szczęśliwie dotarliśmy, potem dzwoni jeszcze raz czy Misiek już wyjechał, bo wypadki na drodze…Obdzwaniam dzieci: Misiek już u siebie, a Tuśka właśnie podjeżdża pod swój dom…Mogę spokojnie zamknąć oczy i odpłynąć…Nie mam siły nawet na oglądanie czegokolwiek, a co dopiero na czytanie…A nowe zamówione książki właśnie przyszły. W tym kolejne tomisko 800 stronicowe w twardej okładce, najgłośniejsza amerykańska powieść roku: Hanya Yanagihara, małe życie.  A SHANTARAM  (wspominałam w jakimś poście) – polecam!

W oparach absurdu i…strachu…

Na razie „bombiarzy” mamy samych rodzimych. Ale jeśli prasie prawicowej nie udało się dokopać do przodków wyznających islam, to jedyna słuszna i rządowa narodowa telewizja ogłosiła, że ci, co podkładają ładunki wybuchowe, zostali zainspirowani działaniem opozycji.

Przeraża mnie strajk pielęgniarek, choć uważam, że ich postulaty są słuszne. Tylko ile dramatów, w ilu rodzinach ta obsuwa- choćby w diagnostyce- wywołuje? Strachu, o zdrowie swoich najukochańszych dzieci? Trzynastolatka, po operacji guza nowotworowego czekająca na TK, aby móc podjąć leczenie, musi jeszcze zmagać się z faktem, że w danym terminie nie można zrobić badania…bo pielęgniarki strajkują. Czy to nie za dużo na tak młodego człowieka? Rozumnego, odczuwającego…bojącego się…A z drugiej strony… Ile w końcu można czekać na zrealizowanie postulatów pielęgniarek, przecież to już latami się ciągnie, to, czyli bagatelizowanie problemu, umniejszanie ich zawodu, a co za tym idzie, zmniejszanie norm bezpieczeństwa pacjentów. Pielęgniarek brakuje i nie przybędzie ich, jeśli będą kiepsko zarabiały, a przy łóżku chorego, z oszczędności będzie ich mniej na oddziale. Każdy strajk, każde odejście od łóżka może mieć wstrząsające skutki bezpośrednie, ale również nieodwracalne konsekwencje na przyszłość. Widząc, jaka jest sytuacja, która nie ulega poprawie od lat, która młoda dziewczyna zdecyduje się na studia pielęgniarskie? No, chyba że wykształci się i wyjedzie tam, gdzie nie tylko warunki finansowe są lepsze. Tych, co wybierają ten zawód wyłącznie z powołania, jest i będzie coraz mniej.

Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, jak nasz mądry inaczej rząd urządził naszego złośliwego sąsiada, który teraz bez zgody Lasów Państwowych, nie sprzeda swojego domu. Jakby chciał oczywiście.

Na pewno nie chce mi się śmiać, jak czytam, że w pewnym barze fastfoodowym w dużym mieście, student ( Polak) mówiący akurat po angielsku przez telefon, o ciemnej karnacji odziedziczonej po pradziadku Gruzinie, został wzięty  za uchodźcę, przez…przedszkolaków. Jedna z pań przedszkolanek  poprosiła go łamaną angielszczyzną, żeby wyszedł, bo dzieci płaczą i się go boją, a w ogóle to w Polsce nie lubi się obcokrajowców. Także tak…nawet przedszkolak potrafi powiedzieć, że nie będzie jadł w towarzystwie…kogoś, kto ma ciemniejszą karnację niż on.

Nasz kraj nie tylko oparami absurdu i strachu stoi, ale również zanieczyszczeń. Aż się wierzyć nie chce, że w pierwszej pięćdziesiątce najbardziej zanieczyszczonych miast UE  jest 33 polskich, w tym palmę pierwszeństwa ma…Żywiec- swojsko brzmi? Ale nasi rządzący tym się nie przejmują – onkolodzy biją na alarm, że czeka nas tsunami- i dalej będą pompować pieniądze w górnictwo, wyciągając je przy okazji z naszej kieszeni. Energetycy już  zapowiadają podwyżki prądu. A ludzie od wiatraków, uważani chyba za wariatów, znowu mają pod górkę. A mnie ich widok, kiedy podróżuję po kraju, zawsze wywołuje uśmiech i zawsze patrzę, czy wszystkie na farmie pracują- to takie budujące, że idziemy w dobrym kierunku. No cóż, niektórzy nie lubią jak wieje wiatr przyszłości, wolą wiatr historii, na dodatek historii pisanej na nowo.

Dobrze, że od tego wszystkiego można uciec w opary…zapachów 🙂 Siedzę sobie na tarasie i wdycham, ciesząc jednocześnie oko. LP zabrała mnie wczoraj do ŚM nieklimatyzowanym autem do nieklimatyzowanych sklepów, więc raz usiadłam na podłodze a raz pani zapytała się, czy dobrze się czuję. Jak one mogą w takiej duchocie wytrzymać? A klimatyzacja działa, ale…z oszczędności nie włączają, ci polscy kupcy, co to w żadnych franczyzach nie działają. Posiliłyśmy się w Pierogarni i ruszyłyśmy na zakup kwiatków, które zaraz po powrocie LP wsadziła mi w donice 🙂  A potem wspólna kawa, na dokwieconym tarasie- OM się śmiał, że  przybyło więcej stresu, bo tak się bał, że mi kwiaty zmarnuje.

DSCN8956

 

 

Doszły dalie, różyczki i zioła, reszta była…są jeszcze trzy donice wiszące (jakichś na biało kwitnących drobnych, co to nazwy nie pamiętam, a kupuję od lat, czyli od ślubu  Tuśki) i dwie pelargonii na parapecie…

DSCN8957 Jest mi dobrze, mimo że smutno.

P.S. Gdybyście myły podłogę, sporą powierzchnię, a ktoś na tę mokrą wlazł, i to nie tylko raz, nawet nie dwa, ani nie trzy…zostawiał ślady, to czybyście się nie wkur…czy myły spokojnie dalej, co chwilę poprawiając? No ja się już wkurzyłam…na to, że OM za każdym razem spokojnie mówił: chodź sobie, chodź ja zmyję…;D  I zmywał.

Jak dobrze wstać…

Nie, nie skoro świt 😉 Wręcz przeciwnie. W szpitalu pobudka jak w wojsku:  godzina piąta- pani pielęgniarka wkracza z termometrem i strzela nim prosto w czoło; za nią pani salowa, zabiera śmieci z kosza w łazience. Potem następuje godzinna cisza, i dopiero o godzinie szóstej wzmaga się ruch jeszcze nocnej zmiany: kroplówki, zastrzyki i inne takie…Kiedy wyszłam i umościłam się w mieszkaniu w DM, to codziennie budziłam się około siódmej. A dziś, we własnym łóżku, we własnym domu spałam do 9.30:) Jak dobrze wstać… wyspaną, niebudzoną przez nikogo (OM mężnie odparł atak o godzinie ósmej własnego teścia, który chciał się z córeczką zobaczyć;)), z uśmiechem, że w końcu mam przestrzeń. Kocham DM i świetnie się w nim czuję, ale małe mieszkanie mnie przytłacza,  a w łazience można dostać klaustrofobii…że nie wspomnę, jak szybko się nagrzewa w czasie upałów. Co tu dużo ukrywać: mimo pełnej obsługi i cudownego towarzystwa, tęskniłam za domem. Za swoim rytmem dnia…

Dotarłam przed 23. Myśka z radości nie chciała mnie wypuścić z samochodu, samej się do niego pchając. Lustracja domu wypadła…hmm…Jak to po remoncie…Nie wszystko jeszcze na swoim miejscu, łącznie z kuchenką, bo dopiero dziś stolarz przychodzi montować ladę. Kolory okej, choć to nie ten w kuchni, ale w pokoju okazał się nie taki, jak miał być. Być może „jaśmin” różni się od „bajkowego jaśminu „- ten drugi jest ciemniejszy, mimo że na puszce wyglądał inaczej. Za to jak brzmi, prawda? Bajkowy, czyli niezwykły…będę sobie powtarzać 😉 I sobie powtarzałam, dopóki OM (piszę na raty, bo ciągle coś/ktoś) nie przyniósł puszki, by udowodnić, że producent omamił. I udowodnił: że to żaden „bajkowy jaśmin” ani żadna baśń, tylko „jaśminowa aleja”, a na malunku kolor może i jaśniejszy, ale nie taki jak poprzedniej farby na ścianie. Cóż, poszły konie po betonie…W międzyczasie dzwonił stolarz, że lada dopiero w środę, bo lakiery schną…Także tak…Do poprawki jest jedna rzecz: odcięcie paska górnego tapety, bo położona od sufitu tworzy „fale dunaju”. Nie wiem, dlaczego nie przyszło im to do głowy od razu, wszak malowali stosując  ten pasek. Nie, żebym się czepiała, ale…Cieszę się, że mam odświeżone, bo już dawno powinno to być zrobione. Pieniądze z ubezpieczenia, po zalaniu z powodu pęknięcia rury, już dawno zostały skonsumowane na niewiadomonaco. Dlatego dziś jak tylko wstałam i zeszłam na dół, to tylko żal było patrzeć na taras: istne pobojowisko domorosłego malarza z jego zabawkami. Podobno mają zniknąć 😉 Dobrze, że kwiaty mają…wciąż kwiaty…Inaczej pozostałby mi tylko przywieziony z DM słonecznik od Miśka i…piękny, własnoręczny bukiet Tuśkowy, wręczony dziś 🙂

Mamo, ale schudłaś…wiesz, że jesteś chuda…? No cóż, nasze pobyty szpitalne trochę się między sobą różniły. U mnie nie bywał dostawca z pizzą ;D A jak Ciocia przyniosła mi dwudaniowy obiad, to drugie danie zabrała PT, bo inaczej wylądowałoby w koszu. A tak, dziewczyna miała pożywienie na…uwaga!- trzy dni ;D Nawet mamina kuchnia już po moim wyjściu, nie zdziałała cudów, a jadłam, bo apetyt wrócił- za krótko. Nawet lody, które obiecałam sobie zaraz po, jak…się wypróżnię, co nastąpiło dopiero we wtorek, więc zaraz w środę w asyście PT poszłyśmy na spacer, posiedziałyśmy trochę w piaskownicy, bo na chwilę zaniemogłam, a potem po piękny różowy bukiet róż i lody…Były moje ukochane miętowe z czekoladą, ale, no właśnie, szukałam bez żadnych „zatykających” pewną część ciała dodatków. Padło na kawowe. Bo owocowe, to ja zjem, ale w lodziarniach o tradycyjnej recepturze (zazdroszczę krakowianom), a sorbet, to dla mnie nie lód. Były dobre, ale obrzydliwie słodkie…A potem zmroziły się na lód, i chyba tylko tasakiem albo piłą elektryczną, której nie miałam na podorędziu, można byłoby je pokroić.

Do DM wracam w niedzielę, po to, by  w poniedziałek udać się do szpitala na zdjęcie szwów. Może już będzie wynik hist. Tak czy siak, z nim muszę zgłosić się na komisję lekarską, która odbywa się tylko w czwartki. Bez jakiegokolwiek wcześniejszego umawiania się, bo we wtorek byłam u mojej p. Doktor i zostawiłam wypis. Także za tydzień albo za dwa będę wiedziała co dalej, a właściwie jak ta walka będzie wyglądać, albo inaczej: czym mnie będą truć.

Miłego, pogodnego weekendu 🙂

 

 

 

Życie po życiu…

…szpitalnym, musi przyspieszyć.

Na zdjęcie szwów umówiłam się na poniedziałek, zwiększając szanse odebrania wyniku hist. Dla mojej wiedzy jak się mają sprawy, potrzebny mi nie jest, ale na pewno jest „niezbędny” dla mojej p. Doktor. Mam glejt w postaci wypisu- znowu odsunęłam od siebie wiedzę, do czasu, póki  nie mam jej czarno na białym z pieczątkami.  Moja stara, wypróbowana metoda…Sprawdza się, bo rekonwalescentce- szczególnie na łóżku szpitalnym, nawet na najbardziej wypasionym- bardziej potrzebny jest śmiech niż płacz- no, chyba że ze wzruszenia 🙂

A wzruszeń było mnóstwo, takich ścieszających 🙂

Babciu, po co ty bierzesz chemię?- parafrazując tekst  z książki ” Babcie i aniołowie”, która do mnie leci- gdyby Pańcio zadałby mi takie pytanie, to dziś odpowiedziałabym tak:

Po to, żeby po odczekaniu 4 miesięcy, pojechać z Tobą- 3,5- letnim- na wakacje nad morze. Ty i ja przez kilka dni…A kiedy prawie rok później, pojechałeś z Tatusiem odwiedzić Mamusię, która była w szpitalu, i ” wykradliście” ją sobie zabierając nad morze, do tej samej miejscowości, w której byliśmy razem, to wszystko im pokazałeś: gdzie mieszkaliśmy, którym zejściem chodziliśmy na plażę, gdzie kupowaliśmy lody…”A tam dalej są kulki i dużo dmuchawców”…Tu, tam byłem z babcią.

To wszystko opowiedziała mi Tuśka przez telefon w poniedziałek, jak się zdzwoniłyśmy, będąc obie jeszcze w swoich szpitalach czekając na odbiór. Że byli nad morzem w niedzielę, to wiedziałam, bo  dostałam zdjęcia, ale myślałam, że w najbliższej miejscowości od szpitala…Tuśka wytłumaczyła Pańciowi dlaczego towarzyszy jej rurka z buteleczką. A to musisz mieć dziurkę? Tak. Po jakimś czasie, na spacerze nadmorskim deptakiem, idący przodem  Pańcio, odwraca się i bardzo głośno mówi: Mama, leci ci jeszcze ta krewka z dziurki do buteleczki? Miny przechodniów bezcenne ;D

Dido, czy twoja kuchnia pracuje? Jeszcze nie, widzisz wciąż jest remont. To ja chcę do domu, bo jestem głodny. 😀

OM mimo pracy, remontu, mojej i Tuśki nieobecności, starał się znaleźć czas dla Pańcia, który go po prostu uwielbia:) Tak, OM dla Pańcia, to poza rodzicami jest Number One 😀

Schudłam 2,5 kg (się pomyliłam o te 0,5 ;))- ważę teraz 55,5. Podobają mi się te piątki 🙂 Zawsze mówiłam, że mam cel, by przynajmniej mieć tę piątkę z przodu i nie chodzi tu o wagę, bo w tej materii ta piątka z przodu jest od czasów podstawówki- cyfry za nią tylko ulegały zmianie- nie licząc oczywiście czasu ciążowego 😉 Chociaż wolę szóstki ;D

 

Dalej o cyckach…

Kobiety z BRCA1 to jednak mają szczęście. I nie jest to sarkazm, no może troszeczkę 😉 Nie dość, że mają większą ( wielokrotnie większą) szansę na przysposobienie sobie skorupiaka, to mogą jeszcze przed (o ile się odważą) zrobić za friko nowy biust. Caluśki, czyli oba cyce! Bo wiecie, w czym problem? No właśnie: że są dwa.

Dziś coraz częściej, o ile lekarz zadecyduje i skorupiak pozwoli, można robić mastektomię z jednoczesną rekonstrukcją- środek wyrzucamy, wkładamy implant i po sprawie. Czyżby? Trudniej już, gdy pierś jest odjęta, skóra jest po naświetlaniu i rekonstrukcja musi być od podstaw. Ale i na to istnieją fantastyczne metody już od lat. Refundowane, choć na początku należało zdobyć zgodę swojej Kasy Chorych (dzisiejsze NFZ, jeśli ktoś zapomniał) i dopłacić do implantu około 500 złotych za sztukę, o ile lekarz nie zadecydował, a pacjentka wyraziła zgodę na metodę z mięśni brzucha. (Swoją drogą jestem ciekawa czy wciąż jest stosowana). Nosicielki genu, gdy zachorują, coraz częściej decydują się na usunięcie i rekonstrukcje drugiej, zdrowej  piersi. Na tę decyzję składa się wiele czynników. Pierwszym jest: STRACH.  (Wiele kobiet, również nie nosicielek, gdy budzi się po operacji, to ma „żal”- ze strachu- że nie usunięto  obu, czyli potencjalnego problemu). Drugim, wygoda, a trzecim, wygląd- co zresztą najczęściej się ze sobą wiąże. Bo co kobieta, to inna historia, inne cycki…

Proszę, daję przykład:

Dziewczyna ma miski DD, po porodzie może nawet E; ucinają jej jednego cycka; rekonstruuje go, ale implantem o rozmiarze A lub B, bo skóra nie da się rozciągnąć bardziej ( akie rozciąganie trwa kilka miesięcy). Zresztą tak zadecydował lekarz. Jeśli nie jest nosicielką genu, to ma problem z drugim cyckiem- w naszym kraju nie pozbywa się zdrowych narządów. Żeby go zmniejszyć, będzie musiała wydać od 6 do 10 tysięcy. Z Tuśką leżała kobieta, której wstawili implant w rozmiarze D, mimo że piersi ma o kilka rozmiarów większe; być może przy rekonstrukcjach jest to największy rozmiar. Dysproporcja jest widoczna na odległość. Kobieta ma dwa wyjścia: wymusić na NFZ refundację zmniejszenia piersi (bóle  kręgosłupa od ciężaru i skrzywienie) albo wybulić kasę. Nosicielka miałaby za friko i usunięcie, i rekonstrukcje. No to zazdroszczą. Na kilka kobiet leżących, Tuśka była/ jest jedyną z genem. I co ważniejsze, nie była i mam nadzieję, że nie będzie- chora.

Ale masz fajnie!– usłyszała kobieta od pozostałych, kiedy przyznała się, że ma 10 dni urlopu w roku więcej z powodu puchnięcia ręki i zbierania się limfy. Tuśkę zatkało. Dobrze pamięta matkę, która przez prawie 8 miesięcy miała zabandażowaną rękę od dłoni po samo ramię specjalistycznymi bandażami (7 warstw) dla rozbicia limfy i chodzącą prywatnie na masaże, po tym, jak przeziębienie spowodowało jakieś zapalenie i uruchomiło zbieranie się limy: ręka jak bania, twarda, gorąca. Nawet ukłucie komara, zastrzyk, cokolwiek było zagrożeniem i jest do tej pory. Na szczęście trafiłam na świetnego fizykoterapeutę i po wielomiesięcznej męczarni doprowadziłam rękę, która dziś niewiele różni się od tej „zdrowej”. A Mam, od lat ma jedną rękę grubszą…Tak że tak…

No i widzicie…Wychodzi kobieta szczęśliwa z nowym zrekonstruowanym cyckiem i…z problemem, co z drugim. Nawet jeśli rozmiar się zgadza, to ten drugi- zdrowy, wygląda całkiem inaczej. Różnie. Czasami da się okiełzać dobrym stanikiem, bywa, że nie…Gorzej jeśli różnica nie tylko w zwisie, ale i w rozmiarze, i to duża, co bywa najczęściej. A co wtedy, kiedy przytyje? Naturalny naturalnie wraz z nią, a sztuczny…no właśnie.

Ktoś powie, że to pikuś w stosunku do samej choroby. Jasne. Tyle że chorowanie mija, leczenie się kończy, a zaczyna się życie. A w życiu najważniejsza jest NORMALNOŚĆ- nawet jeśli jest ześwirowana. W depresję można wpaść z każdego powodu; dla wielu kobiet ich atrakcyjność fizyczna jest bardzo ważna. Dlatego decyzje o rekonstrukcji wcale nie są łatwe: mimo zniesienia bólu, pokonania strachu, może się okazać, że efekt w całości nie jest zadowalający. Wszystko zależy od tego, jak sobie poukładamy w głowie.

Doktor Tuśkowy – znany w kraju i nie tylko-  robił rekonstrukcje w rozpiętości wiekowej 19-78 lat!  Pierwsza cyfra przeraża, bo wiadomo, że skorupiak dopadł dziewczynę bardzo wcześnie- a to oznacza, że nigdy nie jest za wcześnie na kontrolowanie swoich cycków!-  ale druga daje nadzieję, że kobieta jak chce, to może, i że nigdy nie jest za późno!!!

 

P.S. Obie z Tuśką opuszczamy dziś szpitale 😀

P.S. 1. To jest druga „symultaniczna historia” w moim życiu. W 2002 roku leżąc w szpitalu w pięknym mieście (300km od domu) i robiąc mniej więcej to samo, co obecnie Tuśka, w tym samym czasie moja Mam była w szpitalu w DM, oczywiście z powodu… genu. Na szczęście w hist. wyszło czysto, ale cycka (posłuchała się p. Profesora z Genetyki) się pozbyto.

O solidarności Dziewczyn, cycków i jajników…

Po pierwsze, bardzo, bardzo dziękuję Klarce za „akcję” na „zaprzyjaźnionym blogu”. DZIĘKUJĘ!!!! Przyszłyście Dziewczyny do mnie z dobrym słowem i sercem na dłoni…Wciąż to mnie wzrusza, więc łzy cisną się do oczu i pociągam nosem…DZIĘKUJĘ WAM BARDZO, JESTEŚCIE WSPANIAŁE! 🙂

Bardzo, bardzo dziękuję moim zaprzyjaźnionym blogowiczkom i czytelniczkom, że są, że wspierają, rozbawiają. WSZYSTKIE BEZ WYJĄTKU JESTEŚCIE CUDOWNE!:) I te, które czytają, ale nie komentują, również! Grunt, że jesteście ze mną! Choroba, chorowanie, to nie jest łatwy temat. Nie każdy wie, jak  się zachować w jej obliczu. Ten blog jest dla moich Bliskich- kiedyś nadejdzie czas i dostaną kod dostępu…Ale również, dzięki niemu i trochę dzięki Onetowi, co to od czasu do czasu wyrzucał mnie na główną, poznałam wspaniałe Osoby, z którymi znajomość i przyjaźń wykroczyła poza wirtualną przestrzeń. Niech żyją internety!!! 😀 Niejedna z Was doświadczyła tego samego, więc wiecie, o czym piszę.

Leżę sobie w przyjemnym, a raczej wygodnym i bardzo funkcjonalnym anturażu, tylko trochę smutnym. Brakuje mi kolorów. Czas płynie szybko, bo w DM jest najwięcej moich Bliskich, więc uskuteczniają pielgrzymki 🙂 Oddział jest przychylny pacjentom, więc wizyta o 22. nikomu nie przeszkadza. Calutki personel, każdy szczebel jest dla pacjenta (oprócz tej jednej Kuchennej, co była tylko raz i znikła). Żadna oddziałowa nie wbiega w popłochu przed wizytą, żeby pacjenci się ogarnęli i ogarnęli wokół się. Nie ma najmniejszego terroru, zakazów i nakazów. Tu się czuje, że pacjent jest najważniejszy! Jedyny problem to…drzwi. Rzadko zamykają, a naprzeciwko na korytarzu jest uchylone okno, centralnie do naszego okna na sali. Latam i zamykam drzwi, żeby nie było przeciągu…Jak mi sąsiadkę (Starszą Panią- jutro wychodzi) powieźli na zabieg, to otworzyłam sobie (PT otworzyła) okno na oścież. Wchodzący personel z troską pytał się mnie, czy nie jest mi za zimno, a ja tylko prosiłam, żeby zamykali za sobą drzwi 🙂 Ale jeszcze nie weszło im to w nawyk 😦 Zaś Pani Starsza jak idzie na kibelek, to nie zamyka drzwi od łazienki, zamyka jak wychodzi…Tak że, tak.

Tuśka ma bardziej kolorowo. Nie tylko ściany (ma na korytarzu duże akwarium), ale przede wszystkim park, po którym łazikuje w przeciwsłonecznych okularach, wyczekując dostawcy pizzy-  nie ma diety lekkostrawnej 😉 Żadnej diety. Za to spojrzenia, że młoda, ładna dziewczyna i…Nie wytrzymuje na sali, bo tam panie rozmawiają o chorobach, a Ona  przecież…Ona to wszystko zna, bo babcia, bo mama…Więc robi wszystko, by nie doświadczyć tego samego. Jestem z Niej dumna! I niczego bardziej na świecie nie chcę, jak tego, by Jej się udało. By przechytrzyła skorupiaka!

„Dobra zmiana” dociera wszędzie, a raczej strach, co jeszcze ci nieudacznicy zepsują. Współlokatorki Tuśki, rozmawiają o tym, że trzeba się decydować na rekonstrukcję jak najszybciej, bo może  NFZ zaraz nie będzie refundował, wszak po co kobiecie sztuczny cycek, którym dziecię nie wykarmi? Nie mówiąc już o tych kobietach, co to dzieci nie chcą mieć albo już są w takim wieku, że…A na dzieci pieniądze muszą przecież być, wszak to sztandarowy projekt, którym machają przed oczami tym, którzy uwierzyli w dobrą zmianę… Moja sąsiadka (łóżko obok), wciąż gada: do się, do mnie…I opowiedziała, jakie to teraz libacje w jej wsi się odbywają: pani, nie dość, że z opieki dostają, to teraz  jeszcze na dzieci…pijani rodzice, pijani dziadkowie… I to nie jedna rodzina. Tak, wiem, że to patologia, ale…Te pieniądze wielu rodzinom może pomogą, ale pogłębią i stworzą nowe patologie.

Pani Starsza opowiedziała mi też cudowną historię. Rodziła o czasie na „porodówce- pipidówce” , ale pierworodny syn urodził się malutki, ważył 1,70 kg. Nie chcieli jej wypuścić ze szpitala, ale się uparła. Po trzech dniach wyszła. Owinęła noworodka- pani, kiedyś na stacjach to były pomieszczenia dla matek z małymi dziećmi, a teraz nic nie ma (pewnie miała na myśli tę pipidówkę, i wiele takich dworców w naszym kraju)- w domu wykąpała, położyła na dużej poduszce i opatulając, przytuliła do piersi. Synek nie chciał ssać, więc wzięła, zagotowała wodę, wyparzyła łyżeczkę i łyżeczką pomalutku karmiła. Rano znowu wykapała…nasmarowała masłem, i tak dzień po dniu…Kiedy zjawiła się w pipidówce po trzech miesiącach, to nikt nie chciał jej wierzyć, że jest to, to samo dziecko.

Jest PT z kawą:))) i z siemieniem lnianym- a mówiłam, że ja tych glutów nie przełknę! Kurczę, ale muszę coś, bo nawet „musztarda” Aliś na moje jelita nie działa i kumulują w sobie wszystko, co od środy wrzuciłam. Musi co klej zakleił skutecznie…;D

 

Nie zostałam damą z torebeczką…

No i dobrze, bo żadna ze mnie dama.

Operacja się udała, pacjentka żyje! I ma się coraz lepiej, bo dziś odłączyli jej wszystkie ( razem cztery) rurki, oprócz tej w porcie. W prawdzie p.Pielęgniarz powiedział, że nie wyglądam na taką, co ma port ( na co ja mu odpowiedziałam, ze ja nie, ale moje żyły tak), ale już w dniu przyjęcie p. Pielęgniarka była prze szczęśliwa, że go mam, a jak zadziałał i się dowiedziała, że mam go już 8 lat, to zaniemówiła, po czym rzekła: musiała pani o niego dbać. Przyznałam się, że ostatni raz płukany był w lipcu zeszłego roku, a zalecenia są raz na miesiąc, góra 6 tygodni. Unikat- odpowiedziała i komu tylko mogła, to rozpowiadała 😉

Do tej chwili leżałam sobie w dwuosobowej sali sama, mając na własność obszerną łazienkę. Niestety, właśnie dokooptowali do mnie starszą ( bezzębną panią) – nie wiem jak nam się będzie układać wspólne pomieszkiwanie( gada bez przerwy).  Do tej pory miałam tabuny odwiedzających, nawet przed 22. Zobaczymy.

W nocy przed operacją ( kole 24.) wziął mnie p. Doktor na wywiad i badanie. Wcześniej był i bardzo przepraszał, że przyjdzie późno, bo ostry dyżur i ma zabiegi. O 22. zrobiono mi lewatywę, o 23. wzięłam tabletkę na sen, sądząc, że p. Doktora już nie będzie. Przyszedł i obudził. Starałam się z całych sił nie zamykać oczu i sensownie odpowiadać. Zapamiętałam tylko tyle, że wertując moją teczkę, stwierdził, iż dużo przeszłam…Potem skupiłam się na słowie: stomia; zapamiętałam, że czasem robią dla lepszego zespolenia a potem usuwają. Dlatego pierwsze co, jak obudziłam się na swojej sali i w swoim wypasionym łóżku (niestety z pościelą jak za PRL-u), to zobaczyłam Mam i Miśka :D, a potem przejechałam ręką po brzuchu i stwierdziłam: nie mam torebeczki, chyba.  Na drugi dzień, kiedy byłam ciut przytomniejsza, dostrzegłam grubą rurę i zaczęła się akcja: PT sprawdzała ( dzięki temu odkryła, że w swoim telefonie może korzystać z netu), jak to jelito wygląda, i gdzie ewentualnie mocują torebeczki. Także się trochę sfiksowałyśmy na temat. Potem przyszedł Misiek i nas ogarnął ;D

W środę radość dnia, bo mogę już jeść: kleik. Na śniadanie kleik w kubku szklanym, na obiad w kubku plastikowym, a na kolację p. Kuchenna z szerokim uśmiechem oznajmiła, że jej się wylał mój klej. I przyniosła: NIC. Miałam to w głębokim poważaniu, bo oba kubki 2/3 były pełne. Powiedziała, że podgrzeje, ale nie podgrzała. Akurat byłam z Bliską na telefonie, która stwierdziła, że niech pani leci po butapren, bo jelita muszą mi się skleić 😉  Także tak. Oddział w nowym europejskim budynku, sale de lux, ale żarcie się nie zmieniło. W środę też niespodzianka, bo Bliska, która według mojej wiedzy powinna być w mieście oddalonym ok. 200 km, przysiadła na moim łóżku:D Uśmiechnęła mnie tym bardzo, bardzo, bardzo…

Misiek z Duśką przynieśli bukiecik konwalii, czym mnie ścieszyli. Był ze mną dopóki byli oni, bo jakaś piguła zajrzała, i powiedziała, że kwiaty mają zabrać ze sobą. Duśka: a na filmach amerykańskich…Tu nie Ameryka- ja. A szkoda. Nie oglądam nic od niedzieli- i dobrze. Ale! Wystarczyły tytuły artykułów gazet on-line i…W jakiej Polsce te moje dzieci będą żyć?

Aliś przyniosła mi własnej roboty mus z brzoskwiń z własnej działki w…słoiczku po musztardzie rosyjskiej Kamis. Zostawiła na wierzchu i…o matko, wszyscy ( pielęgniarki, lekarze) pytali się ze strachem w oczach, czy jadłam musztardę 😀

Tuśka już po operacji. O niebo lepiej ją zniosła niż tą poprzednią. Kontaktujemy się co chwilę- ma trochę gorzej niż ja, bo u mnie co chwilę ktoś jest…

OM walczy z malowaniem…Wyobrażacie sobie, że facet kupował sam farbę? Fakt, wziął odrapał kawałek do porównania, ale…CO JA ZASTANĘ PO POWROCIE?

A teraz na koniec o tym, czego się spodziewałam. Dwa wycinki jelita wyglądały tak, że Profesor nie zdziwiłby się, jakby tam nie było złośliwych komórek. Za to pozostałe zmiany określił: choroba podstawowa. Czekamy na hist.

Sala ma jeden mankament: na oknach nie ma rolet, tylko są  zamalowane; od góry jest jakiś prześwit około 30-40cm. Widzę tylko niebo: raz szare, raz błękitne, z barankami. Trochę to depresyjne…Patrzę w to niebo i myślę: jeszcze się tam nie wybieram, pytanie tylko, czy w ogóle mnie tam zechcą ;P

Tyle ode mnie. Chaotycznie, ale w jelitach wciąż balanga trwa.

Dziękuję, że jesteście ze mną! Bez wyjątku :*

P.S. Zapomniałabym, ale muszę to uwiecznić, że od poniedziałku do środy miałam przydzielone do się, dwie studentki pielęgniarstwa, które wszystko przy mnie robiły. Cudowne Dziewczyny. Mamy wspaniałą młodzież! Oby, tylko po ukończeniu szkoły nie wyjechały za chlebem…

Święty spokój racz mi dać…

W żołądku mnie ssie od dwóch dni, mimo że wciąż coś płynnego wciągam. Głodno mi, to i źle mi. Najchętniej przespałabym ten czas, a tu same atrakcje i nerw mi skacze.  Niewyspana, bo wiedząc, że Pańcio kole ósmej wstaje, trzeba było mi te pół tabletki połknąć wcześniej, a nie o wpół do trzeciej w nocy. Jeszcze miałam nadzieję, że pośpi dłużej, bo w sypialni egipskie ciemności, ale mądrala wstał, otworzył drzwi i wyszedł, po czym wrócił i oznajmił: wstajemy babcia, bo w wujcia pokoju słoneczko świeci. Wstałam.

U Teściowej od jakiegoś czasu są Fachowcy. Podobno już kończą robotę, więc OM stwierdził, że ich weźmie do nas. Kiedy mnie nie będzie wymalują kuchnię i salon. Jestem za a nawet przeciw, i to przeciw zaczęło właśnie brać górę. Usłyszałam dziś od OM, że będzie musiał przypilnować Fachowców, bo u Teściowej poszli na żywioł. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak ten żywioł wyglądał. Pilnowania również. Nie wiem, czy będę miała gdzie wrócić.. bo do rozbabranej chałupy wracać nie zamierzam.

Od dwóch godzin mamy akcję pt: klucze. Tata zgubił od swojego auta. Auto otwarte, stoi przy naszej bramie na bazie. Zostawić go na noc strach. Podobno  zostawił klucze  w aucie na siedzeniu, jak to ma w zwyczaju, ale nie jest pewien. Pewne jest, że nie ma ich na siedzeniu ani nigdzie indziej w aucie. Przy aucie również. Zapasowe są w DM. Misiek już wiezie, bo grzebanie w ziemi wraz z kurami i indyczkami nie dało żadnego rezultatu ( wcześniej sam kultywatorował ziemię, bo pracownik się wypiął i nie chciał zarobić- płatne na godzinę). Pewnie się kiedyś znajdą…

Tuśka zamiast w następną niedzielę jedzie do szpitala we wtorek. W ciemno, a raczej na pół-ciemno. Jakaś pacjentka nie potwierdziła przybycia i jeśli do godziny 15. tego dnia się nie zgłosi, to na jej miejsce wskoczy Tuśka. Tuśkowy termin okazał się dla niej niekorzystny, i jeśli się nie uda z tym wcześniejszym, to najprawdopodobniej przełoży na jesień. Także tak…

Przed chwilą dzwonił do mnie Misiek zawrócony ( 30 km od nas) z drogi przez Dziadka, który znalazł klucze. Oczywiście nie tam, gdzie szukaliśmy. Klucze leżały w trawie po drugiej stronie drogi, gdzie Tata wcześniej poszedł oglądać rosnące buraki i leżące, przywiezione,  gałęzie ze ściętych topoli.

Nagle zapragnęłam już być na szpitalnym łóżku i…mieć święty spokój 😉

Oby tylko nie wieczny, bo testamentu nie spisałam…;D

 

 

Przesadziłam…

Najpierw kilka zakupionych kwiatków. Jeszcze kilka pustych donic na tarasie, ale…przystopowałam, bo…kto będzie podlewał, jak mnie nie będzie? Zapytany o to OM, zażyczył sobie spiski na dużym formacie: co, gdzie i kiedy…I tak będę telefonicznie przypominać. Nie tylko o kwiatkach, bo te, to najmniejszy problem, ale szkoda by było.

Potem z telefonami do Miśka. Ale! Kto matce zabroni? Zdalnie sterowana, ale i uparta- że muszę tu i teraz na ten czas! Sam sobie winien, że namówił mnie na ajfona, którego sam kocha miłością bezwzględną. Mam nadzieję, że matkę kocha bardziej albo przynajmniej ma do niej większą cierpliwość. I tak musiałam wymienić telefon na nowy, bo ten stary zniedołężniał i się zawieszał; potrafił  niejeden numer wywinąć i do kogoś, kogo kocham, zamiast love to pięścią wywijał…grrr. Jako że ja wciąż bizneswomen- mimo że rencistka- to pod skrzydłami Telefonicznego Opiekuna, który jest, delikatnie mówiąc: niegramotny. Jak się okazało, umowę na nasze dwa telefony (OM i mój) przedłużył wraz z pozostałymi w firmie, czego OM łaskawie był nie zauważyć, więc było pozamiatane. Tak to bywa, jeśli dwóch gamoni bierze się za załatwianie poważnych interesów.  Ale! Misiek podesłał mi link gdzie i co mam kupić, co natychmiast uczyniłam. Po czym, jak już telefon się znalazł  w moim posiadaniu, wystąpiłam do Opiekuna po nową kartę SIM. W międzyczasie uparcie zgrywając zdjęcia ze starego na kompa, potem na pendrive, żeby Misiek mi wgrał na nowy. Mogłabym bezpośrednio na mojego Acerka, którego biorę ze sobą do DM, ale…no właśnie, przemilczę…;D (się nie będę pogrążać). Kiedy już karta SIM dotarła, Opiekun kolejny raz potwierdził, że niekoniecznie wie, o co chodzi w tej branży, w której świadczy usługi, bo stwierdził, że wystarczy telefon wyłączyć i włączyć, żeby ją aktywować. Toż to ja już jestem bystrzejsza- mimo wyżartych szarych komórek- i wiem, że nie na wszystko działa samo wyłączenie i włączenie- nie ta moc sprawcza! Odpisałam mejlem, co o tym sądzę i zadzwoniłam na infolinię. Załatwiłam: w ciągu 15 minut miałam aktywację 🙂 W międzyczasie (w ciągu dwóch dni) wykonałam do Miśka kilkanaście albo i więcej telefonów, wychodząc z założenia, że po co mam metodą prób, jak mogę zapytać. Wmówił mi, że długość kabelka nie ma znaczenia, kiedy ja uparcie szukałam krótszego, bo wydawało mi się, że tylko taki ma sprawczą moc.  Chciał  to miał ;D Zresztą to nie koniec, bo dopiero w niedzielę, jak przyjdzie do mnie do szpitala, wgra i poustawia mi w ajfonie wszystko to, co chcę i co jest niezbędne. Zdalnie sterowana i samoistnie- w momentach przebłysków- doprowadziłam telefon do  użyteczności: dzwonię i odbieram, net hula…i takie tam inne, reszta poczeka- łącznie z odciskiem palca 😉

W międzyczasie, a nawet wcześniej, uświadomiłam sobie, że w kwestii pobytów w różnych szpitalach, ma osobistość również przesadza. To będzie mój siódmy (nie pobyt tylko szpital), a w jednej z klinik leżałam w sumie na trzech oddziałach; samych pobytów datowanych z noclegiem, nie zliczę. W trzech miastach. Tak że tak. Może nie jakiś rekord, ale…dużo za dużo! W tym momencie zazdraszczam  Mamie mojej Aliś, która jakiś czas temu będąc w szpitalu ze złamaną nogą, na pytanie o ostatni pobyt, odpowiedziała: 48 lat temu jak rodziłam córkę 😀

Dziś ostatni dzień w miarę normalnego jedzenia. Od jutra nie jem mięsa, a w sobotę tylko płynne, w niedzielę soki i wodę. Na sugestię Profesora, coby nie zafajdać łoża operacyjnego. W sumie mówił, żeby nie najeść się przez ostatnie dni smażonych ziemniaków ze schaboszczakiem i zasmażaną kapustą, coby nie było za dużo produkcji ubocznej, ale…Ja tam swoje wiem 😉 I czuję się gorzej niż skazaniec (taki z filmów amerykańskich), który przed egzekucją może sobie zamówić do celi ulubioną potrawę, a ja tu jakiś post. Tak że tak…Teraz siedzę i myślę, co by to było, gdybym tak była na miejscu skazańca…Barszcz czerwony z Mam uszkami albo jakieś krewetkowe szaleństwo.

A  Wy? Co byście zjedli na ostatni posiłek?

Przesadziłam? Wiem…;)

P.S. Przy okazji telefonicznych porządków, pominęłam kilka a może kilkanaście numerów. Niektóre słusznie, niektóre…sama nie wiem, ale myślę, że to całkiem normalny stan rzeczy…Chyba.

Takie tam rekordy…

W piątek nie rozstawałam się z termometrem, co chwilę strzelając nim  sobie w środek czoła albo w skroń, albo w jedno i drugie raz za razem. Różnica czasem była jednego stopnia, co mnie irytowało, ale nie bardziej niż sam fakt, że gdziekolwiek nie strzelę sobie w łeb, to jest powyżej 37 stopni. Kiepskie samopoczucie i wizja, że mogą mnie kolejny raz zaatakować zatoki, pogłębiała tylko mą frustrację. Normalnie to bym gwizdała na ten stan podgorączkowy od czasu do czasu świecący alarmującym czerwonym światłem… Normalnie. Ale! Zdrowa mam być do czasu pójścia do szpitala. Także tak, pobiłam rekord w strzelaniu sobie w „ep”-jak to Bania gada- z termometru.

W sobotę zaś, LP pobiła rekord w ilości mięsiwa na grilla. Tak się przejęła, że to mój  pierwszy i ostatni przed operacją, że później to ja już tylko delikatnie i dietetycznie, więc się postarała. Robiąc jej przyjemność, zjadłam: dwa rodzaje kiełbasek, kaszankę, boczuś, karkówkę…( ciasto i sałatka się nie liczyła;) Opatulona kocem, siedziałam przy samym „piecu”, bo tak można nazwać jej murowany, wbudowany w ścianę grill.  Było mi dobrze, ale  i tak się ucieszyłam, jak  przyjechała Tuśka z Pańciem, który zażyczył sobie, że będzie spał u i z babcią. Pięć godzin ucztowania  wystarczyło w zupełności; gdybym dłużej posiedziała, to pewnie pobiłabym rekord w pożarciu grillowanego i mogłoby mi być niedobrze z przejedzenia 😉  No to się ewakuowaliśmy. Wtulony we mnie Pańcio szybko zasnął, a rano obudził mnie szerokim uśmiechem i przytulasami. Lubię to!

W niedzielę rekord biła PT  w dojeździe na czas z DM do mnie. Cztery godziny spóźnienia, czyli teoretycznie sześć godzin jazdy. Ale i tak najlepsze było to, iż będąc ode mnie 30 km i dzwoniąc, że zaraz będzie…przyjechała po prawie półtorej godzinie. Powinnam się przyzwyczaić, ale tym razem zmylił mnie dzień tygodnia- nie przewidziałam otwartych czasopochłaniaczy 😉 Przesiedziałyśmy do wieczora na tarasie i pod nim…Gadając. PT nie byłaby sobą, gdyby nie zaproponowała mi załatwienie kolejnych piguł, tym razem na lęki. A wszystko dlatego, że powiedziałam iż chucham i dmucham na się, żeby się nie rozłożyć na łopatki.. Zboczenie zawodowe utwierdziło ją, że mój stan podgorączkowy, katar i kaszel, to nic innego, jak lęk przed operacją, a dokładnie, że się nie odbędzie- co wyciągnęła ze mnie. Czy ty raz możesz się mnie posłuchać?-  usłyszałam, a  odpowiedź brzmiała: nie. Według mnie znowu zaatakowały mnie zatoki, które próbuję w zarodku poskromić, i nie z powodu jakiegoś lęku, tylko zmoknięcia i zmarznięcia oraz przebywania z zainfekowaną osobą. Gdybym tego nie doświadczyła, to byłabym skłonna uwierzyć, że moja podświadomość się tak boi, że i ja się bojam i odporność mi siada. Odporność mi siada, to fakt, strach też mi nie jest obcy, ale nie bojam się tak, żeby łykać jakieś piguły. Zresztą, ja i tak żadnych nie trawię, bo mam torsje albo uczulenie. Ale! PT nie byłaby sobą, gdyby nie spróbowała. Według niej, ja mam „dużo za dużo”, więc czemu sobie nie pomóc?  Zapomniała tylko, że jej obecność i rozmowa, więcej daje niż jakaś tam piguła. Kiedy zajechała z powrotem do DM, wysłała  SMSa: Dojechałam, mam twoje okulary, sorry… Na szczęście rossmannowskie, inaczej bym się zapłakała…gdyż pobiłam już rekord w ilości dni czytania jednej książki; muszę ją skończyć do niedzieli, a bez normalnych (od okulisty) okularów nie miałabym szans.

W poniedziałek pobiłam rekord czasowy w zakupie kosmetyków w jednym miejscu. Stałam i gapiłam się jak sroka w gnat, starając sobie przypomnieć co chciałam, i co musiałam kupić, żeby więcej już do tematu nie wracać w tym tygodniu. I oczywiście, pisząc te słowa właśnie sobie przypomniałam czego nie kupiłam…Grrr. Kiedy już wróciłam z ŚM, ogarnęłam psy i się oraz inne stworzenia, i miałam spokojnie usiąść, aby odsapnąć- telefon, a potem dzwonek do drzwi: Pańcio:D

Rozbujały się już bzy, pachnąc opętańczo 🙂 Nie mówiąc o temperaturze, tej zewnętrznej 🙂 A moje autko wciąż obute w zimówki ;(

P.S. Ja się nie bojam, bo mam Ochroniarza, a nawet dwóch 😀