Tak mało mnie…bo

…padam, padam…czyli praca, praca, praca….

za to w sobotę w Dużym Mieście spotkanie klasowe,

 a po niedzieli mam nadzieję odespać i nadrobić zaległości blogowe…o ile znów się coś nie wydarzy..ech…

Słonecznego, nieburzowego weekendu już życzę :))))

Złote gody…

Kochamy, jesteśmy kochani, więc podejmujemy decyzję o wspólnym życiu. Ufnie spoglądamy w przyszłość. Z utęsknieniem czekamy na ten dzień, jedyny w swoim rodzaju. Przeważnie młodzi, szczęśliwi wypowiadamy słowa przysięgi, w którą głęboko wierzymy. Darzymy siebie nawzajem miłością, zaufaniem i szacunkiem. I jesteśmy pewni, że tak do końca naszych wspólnych dni. Dopóki śmierć nas nie rozdzieli. W przyszłości widzimy siebie jako pogodnych staruszków trzymających się nadal za ręce. Wciąż razem. Jednak życie czasem płata nam figla. Bywa zbyt trudne, pełne burz, kompromisów. Czasem trzeba się rozstać. Czasem choroba lub nieszczęśliwy wypadek zabierze nam partnera. Zbyt szybko. Więc takich par jak moi teście jest niewiele. Zgodnie, razem, przeżyli 50 lat. To ludzie jeszcze starej daty, mający duży szacunek dla instytucji, jaką przecież jest małżeństwo. Dlatego im się udało. Bez większych burz, życiowych zakrętów. Obserwując ich już dość długi czas, myślę, że to w dużej mierze zasługa teściowej i Jej mądrości życiowej. Choć ma trudny charakter wie zawsze, kiedy i gdzie ustąpić. Nie wiem. czy jeszcze między nimi jest choćby cień dawnej miłości. Nie widzę czułości i tego błysku w oku, ale widzę troskę, zainteresowanie i wspólne wciąż żywe rozmowy. Jeszcze mają wspólne cele. Choć osobne już sypialnie. Każdy ma swoją receptę lub ją stale poszukuje, wciąż udoskonala by życie z partnerem było szczęśliwe. Nie wiem, czy chciałabym przeżyć wspólny czas tak jak Oni, choć wiem, że są na swój sposób spełnieni. Ale przecież każdy ma swoje szczęście. I niepotrzebne są tu porównania. Jutro zjadą się goście, rodzina i przyjaciele. Będzie wesele, złote wesele. Czy ja doczekam swojego? Nie wiem, wiem, że bym chciała, a na razie przede mną Porcelanowa rocznica.

W porannej telefonicznej rozmowie z Przyjaciółką dowiedziałam się, że Jej syn a mój chrześniak dziś się zaręcza. Ma być zupełnie tradycyjnie z obojgiem rodziców jednak z niespodzianką, bo Ona o niczym nie wie. Radosny dzień, jednak podszyty smutkiem, bo przecież On nawet nie wie, że parę dni temu Jego rodzice się rozwiedli…a do srebrnego wesela zabrakło im…dwa lata.

Zamiar zrealizowany…;)

No tak…niektórzy już mają wakacje i w związku z tym się wakacjują 😉 Ale zanim to nastąpiło, trzeba było wystąpić o zgodę. Choć wypad w założeniu krótki, to dłuuuugo trwało oznajmianie w związku z tym 😉 Nie wiem po kim to moja córcia ma, że tak wszystko na ostatnią chwilę 😉 Przeciągała powiadomienie taty o swoich zamiarach, utwierdzając się u mnie, że przecież nie może Jej zabronić. Zabronić nie, ale zadowolony może nie być…znając własnego męża, właśnie tak Jej odpowiedziałam. W końcu musiało to nastąpić, bo inaczej by się minęli. Moment wybrała naprawdę odpowiedni: bardzo późny wieczór, mąż przed wyjazdem, zdenerwowany szuka swojego telefonu.

-Tato…

– Zadzwoń do mnie- przerywa małżonek. Córcia dzwoni…cisza w domu.. .

– Na pewno zostawiłeś w samochodzie- wtrącam się

– W samochodzie…no coś ty…

– Tato….ZAMIERZAM WYJECHAĆ NAD MORZE.-córcia jak z karabinu maszynowego wyrzuca słowa

-Aha, no dobrze- odpowiada, dalej nerwowo szukając telefonu, stwierdziwszy, że go wyciszył i na pewno jest w domu.

– kiedy i kiedy wracasz?- rzuca jeszcze w locie, dając za wygraną, że telefon znajdzie w domu… I to by było na tyle…Nie spytał się z kim, jak i gdzie… Gdy zobaczył Jej samochód po Jej wyjeździe, spytał się mnie tylko czym pojechała. Odpowiedziałam, że chłopaka samochodem. Aha- usłyszałam w odpowiedzi… I tak to sobie córcia załatwiła pierwszy wyjazd sam na sam z chłopakiem 😉 A ja się zastanawiam czy mój mąż zdaje sobie z tego sprawę;)

Truskawkowo, czyli słodko…:)

 Są zapowiedzią lata , jego cudnym zapachem, więc odkąd tylko się pojawiły, choć jeszcze drogie, goszczą codziennie na moim stole. Choćby garstka. Na razie kupne, niedługo sama będę zrywać je prosto z krzaczka.

Ostatnio odkryłam drzewo truskawkowe.  Zimozielone, rosnące do 4m. Można go mieć nawet na balkonie. Ma cudne kwiaty przypominające konwalie.Czy ktoś wie jak pachną? Nie mam pojęcia jak smakują owoce, a czy są podobne do truskawek, sami oceńcie… 

 

W wieczór sobotni byłam w cudnym miejscu. Posiadłość 3 ha, płonące ognisko z widokami takimi jak w moich ukochanych Beskidach. Napatrzeć się nie mogłam i pozazdrościłam tych widoków, tej przestrzeni wokół domu. Był śpiew, była i gitara…

A w niedzielę niespodzianka, dzieci obiad ugotowały, tzn córcia i przysposobiony syn ;).Fajnie się ich widziało jak po kuchni się krzątali, a później wspólne pałaszowanie  na tarasie;)

I pogoda i te małe cudne chwile całkiem mnie rozleniwiły i wprowadziły w  cudny nastrój:) Także dzisiejsze trele o 4.30 nie wyprowadziły mnie z równowagi. Słuchałam zachwycona z jaką intensywnością świergotają ptaszki :)))

20 minut…

Jadąc, spojrzałam na zegar…9.01.Coś mnie ścisnęło w sercu. Myśli się zaplątały, nie potrafiłam ich poukładać. 9.22 dzwoni komórka i słyszę zdenerwowany głos. Już po…za ile będziesz w Dużym Mieście? Za 40 minut odpowiadam. Nie wiem, co czuję. Nie potrafię tego określić, ale przecież to nie moje odczucia są ważne. Podjeżdżam pod blok.. Czeka już na mnie, przesiadam się z samochodu do samochodu. Słyszę tylko: 23 lata w 20 minut. Rozwód. Bez orzekania o winie. Oparty na kłamstwie. Oboje się przyznali do czegoś, czego nie zrobili. Po to tylko by bez problemu się rozstać. Rozstać na papierze. Na razie. Bo do dnia rozwodu jeszcze wszystko, wszystko ich łączyło. I tak być może pozostanie do uprawomocnienia.

Pamiętam ciepły wrześniowy dzień, jak Go poznałyśmy. Chodził do starszej klasy. Był pierwszym i jedynym Jej chłopakiem. Zaraz po maturze ślub, dziecko, bardzo tego chcieli. Oboje. Co się tak naprawdę stało? Banalne…po prostu miłość wygasła. A zazdrość pozostała. Okazała się silniejszym uczuciem, tyle że niszczącym. To najdziwniejsze  rozstanie, o jakim słyszałam. Po sprawie zapytał jakby nigdy nic, to co dziś obiad na działce, grillujemy żeberka. W odpowiedzi usłyszał…nie wiem, czy będę miała ochotę.

Siedzimy w wygodnych fotelach i pijemy kawę; nie jesteśmy same, wokół nas inni ludzie. Patrzę na twarz, którą znam od dzieciństwa. Która jest mi bliska jak siostra, której nigdy nie miałam. PRZYJACIÓŁKA. Piękna, mądra kobieta. Zagubiona. Bo tak naprawdę teraz czekają Ją życiowe decyzje. Przede wszystkim poinformowanie dzieci…rodziców…Ale najważniejsze to zrobienie w końcu krok w stronę praktycznego rozstania. 20 minut…i po sprawie?

Wyłączyć i włączyć :)

Teoretycznie jeszcze powinnam spać. Dzwonek telefonu ma mnie dopiero obudzić za kilka minut. Późno, bo wczoraj był pracowity dzień, a dziś wyjazd do Dużego Miasta. Zdajemy dalej maturę :)) Więc postanowiłam się wyspać, żeby mieć jasny umysł 😉 Nic z tego…Dzwonek mnie obudził o 6.10…Pracownica poinformowała mnie. że nie może się do szefa dodzwonić, a nie działa jej sprzęt i nie wie, co ma robić. Niestety rozłączyło nas, zanim prawie przytomnie chciałam krzyknąć: włączyć i wyłączyć…ech. Więc musiałam zwlec się i sen szlag trafił. Dobrze, że nie mam daleko. Wcale a wcale nie miałam pewności, że ta moja naprawa zadziała, ale zadziałała. Nauczona własnym doświadczeniem, choćby przedwczorajszym, gdy połączenie z netem miałam, ale nie z serwerem. I gdy nerwowo już do tego podchodziłam, bo ZUS trzeba wysłać, i przez telefon usłyszałam od informatyka, że musi niestety przyjechać, bo przez telefon nie da się tego zrobić, przytomnie jednak kazał mi routera odłączyć i połączyć na nowo. I zadziałało. Tak jak roamingiem Tuśki…;) Także zanim panika człowieka ogarnie, że zepsuło się coś na amen, trzeba wyłączyć i włączyć na nowo sprzęt. Ot i filozofia…Żeby czasem tak można było z niektórymi osobnikami…wyłączyć…a po włączeniu całkiem poprawni by się okazali 😉

Pójście na chińszczyznę ;)

W niedzielę na własne życzenie przez 10 godzin uziemiłam się, ale to nieważne ;). Rodzinkę poinformowałam, że niestety na żadne występy kulinarne z mojej strony liczyć nie mogą a wręcz przeciwnie ja mam nadzieję, że jakiś obiad własnym sumptem wymodzą. No i wymodzili 😉 Propozycji było wiele…By najbardziej atrakcyjną wybrać, raczej zbytnio długo nie radzili. Córcia pojechała do pobliskiego miasteczka i przywiozła chińszczyznę dla wszystkich, oprócz siebie. Sama udała się na niedzielny obiad do rodziców swojego chłopaka. No i proszę czy to nie jest pójście na łatwiznę ?

Spotkanie…:)

Spotkałam dziś w sklepie byłą wychowawczynię Tuśki klas 1-3. Rzadko Ją widzę, bo mieszka w sąsiedniej wsi. Uczyła też mojego męża i Jego straszą 5 lat siostrę. Gdy oznajmiłam, że właśnie Tuśka pisze biologię, to mocno zacisnęła kciuki, a mnie stanął przed oczami taki obrazek  sprzed 9 lat. Pani wprawdzie o tyle lat młodsza, ale tuszy dość pokaźnej pedałowała ostro na rowerze, w ręku trzymając dyplomy i nagrody i z daleka widząc mnie, krzyczała, że Tuśka zajęła drugie miejsce w konkursie z matematyki  dla klas trzecich w powiecie 🙂 Dziś Pani już nie uczy. Jest na zasłużonej, odkładanej emeryturze. Szkoda, szkoda dla dzieci, bo nie spotkałam lepszego pedagoga w szkolnej karierze moich pociech. Niestety Miśka już uczył ktoś inny. Taka osobowość, kompetentny z powołania nauczyciel, to skarb, szczególnie na początku szkolnej drogi. Dziś z uśmiechem powiedziała do mnie” Ile to człowiek musi przeżyć, żeby wykształcić swoje dzieci.” I wiem, że nie tylko miała na myśli swoją córkę….

Za oknem deszcz i wiatr…czekam na Tuśkę. Pierwsze relacja telefoniczna, że egzamin nie był trudny. I od razu, że szkoda, bo to wcale dobrze nie jest. Masz ci los…Nie dogodzisz 😉

WSZYSTKIM SERDECZNIE  BARDZO DZIĘKUJEMY ZA WSPARCIE I ZOSTAWIAMY BUZIAKI I UŚMIECHY :)))))

Koncertowo…

Ostatni raz w Filharmonii byłam w szkole średniej, czyli wieki temu. Więc ucieszyłam się z propozycji moich Czarownic by, zamiast sobotniego sabatu zorganizować niedzielny wypad i troszkę się odkulturnić 😉 Repertuar iście rozrywkowy, bo występowała Grupa MoCarta, znana pewnie wszystkim z telewizji, ale na żywo są jeszcze bardziej rewelacyjni 🙂 Ucieszona więc byłam podwójnie, a nawet potrójnie, bo po pierwsze zobaczę i posłucham na żywo i strasznie mnie się podobało, jak i całej publiczności. Buźki nas bolały od śmiechu, a ręce od klaskania. Po drugie, chciałam zobaczyć jak się trzyma gmach, do którego kiedyś co miesiąc uczęszczałam …z obowiązku wtedy…Niestety tu rozczarowanie, ja się trzymam lepiej, choć też żadnych renowacji nie przechodziłam ;).No i po trzecie, zobaczę się z Tuśką i na własne oczy, a nie tylko uszy ;)). Zostawszy do poniedziałku i poczekawszy, jak dziecię wróci z kolejnego egzaminu miałam relacje na bieżąco. I niby wszystko ok. Oprócz tego, że tylko w Jej grupie kaseta do odsłuchu w ogóle się do niego nie nadawała. Ale tak naprawdę to w piątek się rozstrzygnie, jak ta matura Jej wypadła, bo od biologii wszystko zależy. A dziecię w swoim roztrzepaniu nie boi się tego, że może Jej wiedzy zabraknąć, ale jak to wiele razy bywało, czegoś nie zakreśli, nie podkreśli, nie doczyta. No i łzy się polały. Rozumiem Ją doskonale, bo niestety zawsze gdzie mogła, to ustnie testy poprawiała. Tu możliwości takiej nie ma.

Dzień się skończył pysznymi lodami w Cafe 22 z panoramą na moje cudnie zielone miasto. Dopiero z 22 piętra widać, że słusznie o nim mówią ,że to jedno z najbardziej zielonych miast:) Czego dowodem był stojący pod drzewkiem i nieużywany od 3 dni najbardziej (tu przepraszam wrażliwych) obsrany samochód mojej córci w całej pewnie Polsce;D W życiu czegoś takiego nie widziałam, choć mieszkam na wsi od lat 😀

Pszczółka Maja nie wraca do domu…

Któż z nas choć raz nie zastanowił się nad końcem tego świata. Czy wizja owego końca jest realna, czy też raczej nie, a przynajmniej odległa jak lata świetlne. Co jakiś czas oprócz przepowiedni, które mogą być przecież różnie interpretowane, słyszymy naukowe stwierdzenia, że zagrożenie jest i to duże. Tak naprawdę nie zaprzątamy sobie tym głowę, mając własne codzienne zmagania i kłopoty, i to, z jakiego powodu koniec nastąpi i czy nastąpi, jest nam może nie tyle obojętne, co nie mamy na to wpływu. Jednak okazuję się, że nie do końca jest to prawdą…

Ci, co są ze mną dłużej tu na blogowisku, wiedzą, że jestem córką pszczelarza. Tatko, choć mieszka na co dzień w Dużym Mieście, każdy weekend mojego życia 😉 spędzał i spędza w swojej pasiece. Kiedyś na wsi u swoich rodziców, odkąd ja mieszkam na wsi-pasieka stoi u mnie. Wciąż czynny zawodowo nie miał jej dużej, ale mniej niż 60 uli nie było nigdy. Owszem przez tyle lat to i jakieś choróbska nawiedzały, z którymi walczył skutecznie, ale nigdy nie robiły aż takich spustoszeń rodzin. W tym roku, jakiś miesiąc temu tata oznajmił, że zostało mu 7 uli. I choć dawał do laboratorium, by zbadali przyczynę, żadnej choroby nie wykryto. Zagadka? No cóż, zamówił całe nowe rodziny, by powoli dobić do poprzedniego stanu. W międzyczasie zagadka wyginięcia pszczół się rozwiązała. To najnowsza technologia jaką jest telefonia komórkowa, odpowiada za to zjawisko. Promieniowanie z nadajników i odbiorników zakłócają system nawigacji jaki mają pszczoły, a one nie potrafią wrócić z powrotem do ula. I w tym momencie wizja Alberta Einsteina, że bez pszczół zostanie nam tylko 4 lata życia, staje się zupełnie realna? Czy świat stanie w obliczu wielkiego głodu? Wszak wszyscy wiemy, do czego nam pszczółki są potrzebne. Einstein nie we wszystkim miał racje. W końcu wiele już roślin jest tak zmodyfikowanych, że zapylenia nie potrzebuje. Jednak co tu mówić, wyginięcie pszczół, a nawet zmniejszenie ich ilości to jednak katastrofa. I nie chodzi tylko o to, co misie lubią najbardziej, czyli o miodek i inne produkty wytwarzane i przerabiane w kosmetykach czy lekach.

……………………………………………………………………………………

WSZYSTKIM GORĄCO DZIĘKUJEMY ZA TRZYMANIE KCIUKÓW :))

UPRASZAMY ZA KOLEJNĄ PORCJĄ W PONIEDZIAŁEK 😉