W pogoni za…

…miłością?…pieniędzmi? A może jednym i drugim.

Młoda, sympatyczna z burzą blond loków, studentka pierwszego roku oznajmiła rodzicom, że wszystko rzuca i wyjeżdża do Anglii. Na poparcie swoich słów pokazała bilet lotniczy w jedną stronę. Szok. Oprócz domu rodzinnego porzuciła też chłopaka, z którym była ponad dwa lata. Poznała innego, do niego pojechała i do pracy …kilka dni temu. Koleżanka Tuśki starsza o rok. Jej mama wczoraj była u mnie na kawie…Zdruzgotana, ale tak naprawdę już pogodzona, bo nic, nic nie mogła zrobić…

Kilka dni temu u znajomych w domu spotkałam starszą siostrę kolegi Tuśki z klasy gimnazjalnej. I usłyszałam, że ich rodzice załamani, bo brat oznajmił, że zaraz po maturze nie czekając na wyniki wyjeżdża do swojej dziewczyny do…Anglii. Jeśli się sprzeciwią, w ogóle do matury podchodzić nie będzie i jedzie od razu po skończeniu szkoły…

Młodzi, gniewni…i zakochani…? Znam realia naszej rzeczywistość i rozumiem decyzje o wyjeździe. Rozumiem, że młodzi i nie tylko oni nie widząc tu na miejscu dla siebie żadnej szansy, próbują gdzie indziej. Ale nie rozumiem tego pędu na oślep, podcinania własnej gałęzi, na którą dopiero co się wdrapali. Tylko co my dorośli, rodzice w takiej sytuacji możemy zrobić?

(Nie)pożyczać…?

Nie potrafię się upomnieć o swoje pieniądze…Głupio prawda?

Z moją Przyjaciółką, z którą znamy się od dzieciństwa nigdy nie miałyśmy problemu, która i kiedy coś stawia. Ta, która miała pieniądze, a często obie np. na wyjazdach wrzucałyśmy do wspólnej kasy. Nigdy się nie rozliczałyśmy. Ale nigdy też tak naprawdę nie pożyczałyśmy sobie nawzajem, nawet już w dorosłym życiu. Ja w ogóle nie lubię pożyczać, brać kredytów. Niestety mając firmę czasem trzeba taki zaciągnąć. Nie mam karty kredytowej, nie żyję na kredyt, co w obecnych czasach jest teraz modne. Boje się po prostu, bo nigdy nie wiem jaki zysk będzie w danym miesiącu i ile pieniędzy wpadnie do ręki. Ale jeśli mam pieniądze, pożyczam innym gdy komuś zabraknie do końca miesiąca. Nie są to sumy oszałamiające. Ale zdarza się, że ktoś zapomni oddać…i nie umiem się upomnieć…czekam naiwnie, że sam sobie przypomni. Hmmm.. zdarzało się, że zapomniał na śmierć…

Szata zdobi…czy nie?

Mówi się, że szata nie zdobi człowieka, że najważniejsze jest jego wnętrze. To prawda, jeśli popatrzymy głębiej. Ale przecież czasem nawet nie mamy szansy, by zajrzeć w czyjąś duszę. Widzimy kogoś przelotnie i wtedy to wygląd przykuwa naszą uwagę. Bo to jak ktoś wygląda na pierwszy rzut oka, co tu ukrywać jest bardzo ważne. Bo albo nam się podoba, albo nie…i to on rzutuje na nasze pierwsze wrażenie. Czasem zostaje ono bardzo długo, bo poza zewnętrznością, do której już się przyzwyczailiśmy, nie dostrzegamy co kryje się w środku. Czasem tak bardzo maskowane pod pięknymi szmatkami i uśmiechem na twarzy, zdawkowymi zdaniami. Nie raz potrzebujemy sporo czasu, by odkryć, że to, co zewnętrznie zdobiło, jednocześnie przykrywało coś brzydkiego…

Liczmy swoje…

W pobliskim miasteczku jest butik, taki bardziej ekskluzywny, z cenami wyższymi niż gdzie indziej, ale i z towarem lepszej jakości. Podobno, bo sama tam nie chadzam. Ale moja Pracownica tak. I opowiada mi ostatnio, że spotkała znaną nam księgową pewnej firmy, gdy  ta oddawała tam dług. I zaciągała nowy. Nie kryła oburzenia, że jak to można zaciągać długi na ciuchy, co innego na jedzenie. I jeszcze dodała, że właścicielka butiku skwitowała ten fakt:  damę rżnie, a na pieniądze muszę tygodniami czekać. Jakby mało tego było, nie wiem skąd takie informacje moja Pracownica posiada, że owa księgowa podkładając faktury z firmy, w której pracuje wyłudza kolejny kredyt z banku (trzeci) na budowę domu. Odpowiedziałam jej, że przecież to nie jej zmartwienie i nie jej długi, nie ona będzie je spłacać, więc czym tu sobie głowę zaprzątać???? Ale mam wrażenie, że my bardzo lubimy liczyć pieniądze….czyjeś pieniądze.
Lubię swoją Pracownice, to Ją wysłuchałam…nie lubię owej księgowej, dlatego wysłuchałam do końca…

Studniówkowo…

Niedziela, styczeń rok 80. któryś…klub studencki Trans. Pięknie poubierani, choć w jednakowej tonacji czarno-biało-granatowej, za to z uśmiechem na twarzy odtańczyliśmy Poloneza. Moja Studniówka. Wspominam ją bardzo miło, świetna zabawa prawie do białego rana, bo wszyscy tak cudnie się bawili, że przedłużono nam imprezę. Nasza klasa bardzo zgrana, nasi partnerzy czy partnerki nam znani, bo wcześniej spotykaliśmy się wspólnie. Taka moda-presja była, że na Studniówkę trzeba iść w parze. Mój Przyjaciel, z którym poszłam, dziś po ciężkim wypadku dochodzi do siebie, a chłopak ówczesny wypożyczony koleżance jest teraz moim Przyjacielem. A gdy słyszę Sunshine reggae, wracają wspomnienia i zawsze kojarzę tę piosenkę z balem.

Dziś Studniówka Tuśki. Kreacje dowolne….I co bardzo mi się podoba, przynajmniej u nich w szkole, nie ma musu iść z kimś. Na 30 osób w klasie tylko 5 idzie w parze. Ona sama kilka razy już odmówiła swoim kolegom, kolegom kolegów uczestnictwa jako osoba towarzysząca. To Jej pierwsza, na dodatek własna i pewnie ostatnia Studniówka. Trochę mi żal, że nie zobaczę Jej, jak wygląda, nie ucałuje przed wyjściem i tylko telefonicznie pożyczę dobrej zabawy. Mam nadzieje, że taka właśnie będzie…bo nie to, co ma się na głowie i nie kolor ani fason kreacji gwarantuje dobrą zabawę. Ja nie byłam u fryzjera, sukienkę pożyczyłam od mamy, ale świetnie, nawet bardzo świetnie się bawiłam i wciąż we mnie są żywe wspomnienia 🙂

Jesteśmy różni nawet w tej samej chorobie…

Mam ten obrazek jak żywy przed oczami:

Dwie kobiety na szpitalnych łóżkach, do obu ich żył sączy się powoli tego samego koloru trucizna. Diagnoza prawie identyczna, nowotwór złośliwy III stopnia tego samego narządu z przerzutami do węzłów chłonnych. Jedna miała 2 zaatakowane, druga 15. …Przez kilka godzin, które razem spędziły na sali, jedna się prawie cały czas uśmiechała i opowiadała, co zrobi, co zje zaraz po wyjściu, druga z grymasem na twarzy ciągle milczała. Ta pierwsza mówiła o swoich planach i marzeniach, ile ma jeszcze do zrobienia, choć nie wie, czy starczy jej na wszystko czasu. Druga ciągle uciekała wzrokiem…

-Jak się pani czuje? -zapytała pielęgniarka najpierw jedną…

-Źle, mdli i w ogóle do d…ale dam radę, bo wiem, że ma mi to pomóc…I uśmiechnęła się.

-A pani?- spytała się drugiej.

-Umieram…..Po co to wszystko…

Nie widziałam je po wyjściu, ale wyobrażam sobie, że jedna z podniesioną głową i z błąkającym się uśmiechem na ustach mimo bólu, wracała do domu. Druga skulona, ze wzrokiem spuszczonym z cierpieniem wymalowanym na twarzy.

Obie chore…

Nie nam po zachowaniu oceniać, która bardziej w swym cierpieniu jest wiarygodna, tym bardziej, której wiarygodna jest choroba.

Denerwują mnie stereotypy, jak ma zachowywać się chory człowiek, jak okazywać swe cierpienie i ból.
Przecież jesteśmy różni…nawet w chorobie…

Warto pomóc…!

Ciągle  niesłabnące emocje towarzyszą Orkiestrze, którą Dyrygent już 15. raz prowadzi bez jednej fałszywej nuty. I choć przyznał, że na początku wszystko działo się na wariackich papierach, to było to możliwe, bo my tu w Polsce właśnie tacy jesteśmy. Spontaniczni… Mamy gorące serca…Dziś usłyszałam też słowa, że ludzi trzeba uświadamiać, że warto pomagać…

W środowisku blogowym też zrodziła się taka akcja, by pomóc konkretnej osobie. Płynęła prosto z serca, z przyjaźni, i zwykłego ludzkiego odruchu. Ci, co poczuli taką potrzebę, pomogli. Bez zadawania zbędnych pytań. Bo tak chcieli, bo tak czuli. Nie musieli… Niestety znaleźli się tacy, co całą pomoc sprowadzili do zwykłego wyłudzenia, wręcz żebractwa…

Mnie się nasuwa niezmiennie jedno:  jeśli nie chcesz pomóc, to nie pomagaj, ale też nie przeszkadzaj innym!  Jeśli ktoś ma ochotę włożyć przysłowiową złotówkę w ręce żebrzącego na ulicy, niech wkłada; wpłacić pieniądze na fundacje, niech to zrobi; wpłacić na czyjeś prywatne konto, proszę bardzo…Bo warto pomagać…czasem nawet na wariackich papierach…

(Nie)Pogodnie…

Wieje…i nie jest to przyjemny ani ciepły wiatr…

To, że moja puchowa kurtka ani razu poza garderobę się nie przemieściła, to nawet mnie cieszy. Ale po co swoje autka w zimowe opony poubieraliśmy to już nie wiem.

Młodsze dziecię od dziś ma ferie…zimowe z nazwy. Starsze zacznie za dwa tygodnie, też podobno zimowe .Ale Tuśce taka zima to w graj…bezpiecznie może jeździć…bynajmniej nie na nartach ;).

A tak w ogóle to stokrotki kwitną i…pszczoły latają.

Wieje…

No to miłego weekendu…

Przeczytane…

Mój stosunek do kaczek jest znany tym co mnie znają. Lubię tylko francuskie i to w rosole. Ewentualnie faszerowane, ale bardziej farsz niż je same. Ostatnio wpadła w moje ręce Viva, a tam wywiad z matką najbardziej znanych „kaczek” w Polsce. „Są naprawdę bardzo KOCHANI”…i nie wątpię w to w ogóle. I bardzo przyjemnie ten wywiad mi się czytało. O miłości matczynej, ale nie tylko. Ukazał inne twarze i inne spojrzenie, o których my na co dzień zwykli obywatele zapominamy, nie zauważamy. Ale mamy prawo tak myślę, oceniać jak wykonują swój urząd. Bo jakimi są synami, jeden z nich mężem i ojcem nie nam to oceniać. Jednak nie ukrywam, że po takim tekście łagodnieje oblicze…i to podwójnie 😉

Wspomnienie z zapachem strachu w tle…

Nie myślałam nigdy, że spiszę te wspomnienia…ale wszechobecna LUSTRACJA i różne komentarze na ten temat, tłumaczenie pewnych zdarzeń, że człowiek jest tylko człowiekiem…

Gdy opublikowano pewną listę, dochodziły do mnie wiadomości o pewnych nazwiskach, mnie bliskich. Szczerze? Nie chciałam nic wiedzieć, to już przeszłość pomyślałam, już z tymi ludźmi nie mam do czynienia. No może nie ze wszystkimi. Jednak sytuacja się tak diametralnie dla nas i dla mnie zmieniła, że nie ma co szaty rozdzierać, może być tylko niesmak, pogarda.

Moje środowisko nękane było przez SB. To były wizyty na telefon, łapanki z ulicy. Gdy szły skargi do Ministerstwa, tak naprawdę nie mieliśmy podstaw. Zrodził się pomysł by taka „łapankę ” udokumentować. Hmm… kiedyś to nie było takie proste jak teraz. Gdy się nie udało, postanowienie było takie, że bez wezwania na papierze nikt już nie pójdzie na przesłuchanie. Pech chciał, że trafiło na mnie. Zaczęły się najpierw telefony, przez kilka dni nie odbierałam ich osobiście, tylko moi rodzice, mówiąc za każdym razem, że mnie nie ma. Z domu nigdy nie wychodziłam sama, tak, by zawsze mieć świadka. W końcu jednak udało się podebrać mamę, która myślała, że to kolega z uczelni i oddała mi słuchawkę. Postawiłam się, że na telefon nie przyjdę. Był piątek rano, poszłam na uczelnię i miałam złe przeczucia, wiedziałam jakimi metodami potrafią się posługiwać, nie mogłam wszystkich uprzedzić w grupie, ale najbliższych parę osób poprosiłam na „konferencje do toalety” wyłuszczając mniej więcej o co chodzi. Obwiałam się, że mnie wrobią w jakieś kablarstwo na uczelni. Chyba ich dobrze wyczułam, bo po paru godzinach na zajęcia wkroczył pan i głośno wręczył mi przy wszystkich wezwanie…w tym samym dniu na godzinę 15. Adres głównego gmachu policji…tak, by mnie sobie wszyscy obejrzeli tam, wychodząc z pracy…Dlaczego tak myślę? Bo przyszedł po mnie tajniak dopiero po 20 -stu minutach, gdy milion osób się przewinęło i wyprowadził mnie z tego budynku do drugiego stojącego po drugiej stronie ulicy. Czemu nie od razu tam kazano mi się zgłosić? To ich metody. Maglował mnie kilka godzin, zostawił nawet na pół godziny samą w pokoju gdzie leżały wszystkie papiery mnie dotyczące i nie tylko mnie, zapewne. Ech, pamiętam tę pokusę, by zajrzeć i podejrzliwość, że mnie obserwują. Najgorsza była świadomość, że w moim środowisku był donosiciel, tak jak dawał mi do zrozumienia, że na uczelni też są. Próbował oczywiście zwerbować, sugerując, że miło by się było spotkać na lampce wina w kawiarni. Gdy już mnie puścił, na odchodne powiedział: proszę uważać na schody, wszędzie może spotkać nieszczęście. Takich zawoalowanych gróźb i propozycji współpracy było więcej.

Byłam tylko maleńkim pionkiem i to nie w grze…Poczułam na sobie zapach zastraszenia. Jednak potrafiłam powiedzieć NIE…Tak naprawdę niewiele miałam do zyskania ani do stracenia. Inni na pewno mieli więcej. Jednak dla mnie to nie ma znaczenia, bo wiem jak łatwo, z czystym sercem, jeśli ktoś je ma, powiedzieć NIE. Nie generalizuje…tym bardziej nie oceniam…nie osądzam też…To tylko moje wspomnienie już 🙂