Tytuł posta powinien brzmieć: zdążyć z obiadem, bo tak szybko fachowiec odjeżdża.
Mnie to już zaczyna bawić, bo co się mam denerwować. Liczę, że w końcu OM przejrzy na oczy, że zachowuje się dość kuriozalne na ten czas. Albowiem tkwi mentalnie w czasach słusznie minionych, w których to każdego budowlańca trzeba było solidnie nakarmić, bo inaczej roboty nie skończył. Albo nie zaczął. Dobrze, że nie naśladuje swojego śp. Ojca, który na zakończenie dnia jeszcze takiemu stawiał flaszeczkę i zagrychę, żeby na drugi dzień raczył w ogóle przyjść do roboty.
Według OM, tak ma być, bo tak tu (na wsi) było, jest i będzie. Fachowiec nie jest zupełnie obcy, bo to mąż kuzynki naszej pracownicy, która dodatkowo opiekuje się Teściową. I obie z Ciocią wzięły sobie za punkt honoru utuczyć Fachowca. Właściwie powinnam nie mieć nic naprzeciw, bo w końcu to nie ja stoję przy garach, ale…! Pod przykrywką tych konsumowanych obiadów kryją się solidne zastrzeżenia. Pomijam już absurdalność sytuacji, kiedy to w sobotę Fachowiec zaczął swoją pracę po godzinie 10, a obiad już konsumował o 12.20, z pomocnikiem, który zjawił się 15 minut wcześniej, po czym oboje opuścili nasz dom parę minut po 13., żegnając się do poniedziałku. Nie zdążyłam upichcić bigosu, OM pojechał bez obiadu do DM, spotkać się z Tatą na ranczu (nie omieszkałam zadzwonić do niego i poinformować o całej sytuacji, niech przemyśli sobie, bo do tej pory każdą moją uwagę kwitował piorunującym wzrokiem i werbalnie, choćby takimi słowami, że na drugi raz sama sobie będę załatwiać fachowców), a po panach został tylko kurz, bród i bałagan… A co gorsza, w ogóle mogliby nie przychodzić w tym dniu, gdyby w piątek zamiast czterech godzin, Fachowiec przepracował uczciwie 7-8. Albo przyjść i zacząć montować geberit, co zaowocowałoby skróceniem zakończenia robót. Gdyby nie to, że toaleta jest w samym centrum parteru, gdzie ciąg komunikacyjny krzyżuje się z oba wejściami (głównym i przez piwnicę), z kuchnią, pokojem, schodami na górę, i nie można obejść rozłożonych na podłodze upapranych zaprawą arkuszy tekturowych, oraz fakt, że w praktyce brak kibelka na dole jest bardziej uciążliwy niż odwrotnie, to nie czepiałabym się tych cholernych obiadów!
A tak serio, to OM mnie wkurza ze swoim podejściem do tematu. Bo to nie jest żaden wymóg Fachowca, absolutnie! Tylko nadgorliwość gorsza od faszyzmu gościnność i poczucie w obowiązku u OM. (Wcale się nie dziwię, że remonty przeprowadzał podczas mojej nieobecności, bo pewnie każdy skończyłby się rozwodem). Fachowiec wkurza mnie tym, że jest powolny jak żółw, przyjeżdża późno (to ma ulec zmianie, i jest na dobrej(?)drodze, bo wczoraj zjawił się parę minut po ósmej, niestety dziś już o godzinę później), co chwilę rzuca robotę aby zapalić, i jest bałaganiarzem, co świadczą porozrzucane jego rzeczy w kotłowni… Czym nawet zirytował OM, bo on po nim tę kotłownię już któryś raz sprzątał. Ale i tak najbardziej zadziwia mnie to, że nie zależy mu na czasie, a to znaczy, że i na pieniądzach. A czas to pieniądz, szczególnie w robocie o dzieło. I to już jest mocno podejrzane 😉
Dziecka Młodsze dopiero co się zaręczyły, a temat ślubu i wesela zdominował ostatnie dni. I dobrze, bo odgoniły myśli od świąt… Gdyby nie Najmłodsi i Tata, to schowałabym się pod grubym pledem zapomnienia, że jest taki czas. Świąteczny. Nie mam sił, nie mam nastroju…i nic nie jest w tym roku proste.
Za chwilę muszę się spakować i jechać do DM, a nie mam ochoty wyściubić nosa za drzwi. Jestem trochę zepsuta i obawiam się, że ten wyjazd nie wyjdzie mi na dobre, wręcz przeciwnie. Jutro TK, o ile się nie okaże, że zapomnieli zgłosić i umówić moje badanie, bo telefonu żadnego nie dostałam co do godziny, ale psychicznie jestem przygotowana, że zostaję do czwartku. Oczywiście w mieszkaniu w DM, a nie w szpitalu.
Potrzymajcie kciuki, bo mój minimum plan, to dożyć do kolejnej jesieni…;)