Akcja znicz

W sklepach i  na stoiskach przy cmentarzach ogromny wybór zniczy. Kształty, kolory, nowoczesne formy i wzory …zaspokoją najwybredniejszego konsumenta. I nawet w tym czasie, pełnym zadumy i wspomnień trudno uciec od komercji.

W tym roku moja Mam, nie zabierze się  ze swoim  bratem na grób  rodziców. Po raz pierwszy od lat. Tak postanowiła już latem, będąc w rodzinnych stronach i  po raz pierwszy uczestnicząc w uroczystościach  przy grobach bliskich dnia pierwszego sierpnia.  To lokalny ksiądz ustanowił tę datę, jako dodatkową uroczystość ku pamięci zmarłych.
Pierwszego listopada wraz z tatą będzie przy grobach  jego rodziców i rodzeństwa.  W związku z tym już odebrała telefon, żeby nic na groby nie kupowała, bo tym zajmuje się siostra taty. Powód- wizja udekorowania grobu ma być spójna kolorystycznie i dobrana, jeśli chodzi o wzór i kształt. Więc niech sobie tym głowy nie zaprząta, wszystko zostanie kupione i ułożone, a  rodzicom pozostanie tylko rozliczenie się.
Wygodne, prawda?
Kłopot z głowy, ktoś za nas wszystko zrobi…
Tyle że Mam grzecznie, ale stanowczo odmówiła.  Chce sama kupić, przywieźć  i  zapalić  znicz, nie przejmując się czy pasuje do czyjegoś wizerunku… Położyć kwiaty. Po prostu od siebie.
Może ktoś pomyśli, że to takie małostkowe, ale  Mam  nie chce być tylko figurantem w odbywającym się spektaklu. Zresztą  modnym.

Ludzie lubią dekorować życie innym. Nawet po śmierci…

W górę, w dół…

Ciśnienie mi skoczyło.

Ot, tak bez powodu…No, chyba że jest nim nieuchronnie zbliżający się listopad, dzisiejsze mniej niż zero o poranku i nocny deszcz ze śniegiem.

Obudziłam się poranną nocą, czując się niewyraźnie. Gdy uświadomiłam sobie, że jest mi niedobrze i już ściskałam w objęciach muszlę klozetową- poczułam tępy ból z tyłu głowy. Od razu domyśliłam się co zacz.  Cztery lata temu taka oświecona nie byłam, gdy po raz pierwszy miałam takie objawy.
Wyciągnęłam dawno nieużywany ciśnieniomierz- 155/98 puls 95.
Och, ciśnieniowcy pewnie machają ręką, wszak to żaden wynik. A jednak. Przy moim raczej niskim lub normalnym ciśnieniu, taki skok zawsze jest  z bonusem bólu głowy i nasilającego się odruchu wymiotnego.
Cztery lata temu skok był ściśle powiązany z chemią. A że był wyższy (170), bardziej uciążliwy i trwał co najmniej tydzień, zanim uregulowałam go tabletkami, to i przy tych tabletkach zostałam. Potem ani razu nie miałam wyższego ciśnienia niż 140,a i ono było sporadyczne. Częściej miałam w okolicach 100, a dolne 60-70, ale tak ogólnie  żadnych sensacji nie było- norma. Nie cierpiąc regularności w łykaniu tabletek, jakikolwiek, a te teoretycznie powinnam brać już do końca życia, najpierw zmniejszyłam dawki dzieląc pigułki  na pół, a potem na ćwiartki, eliminując  całkowicie najpierw jedne, a potem drugie. Przez ostatni rok łykałam 1/4 jednego specyfiku, aż  trzy miesiące temu w ogóle  przestałam łykać  cokolwiek.
Dzisiejszy atak był niespodziewany. We śnie.
Oczywiście w domu brak nawet okruszka cudownej  tabletki.
Po dwóch godzinach leżenia z bólem, gdy każdy ruch go potęgował- nagle jakby ręką odjął, coś tam tylko lekko ćmiło, ale już nie z tyłu głowy. Mierzę ciśnienie- 100/ 75. Się od razu zdenerwowałam, że teraz to mi spadnie na łeb i szyję.
Kawy sobie zrobiłam, łyknęłam maxa przeciwbólowego wiedząc, że tabletki przeciwbólowe zwiększają ciśnienie.
No i unormowałam, od godziny mam 120/80 🙂
Tyle że mam dylemat…czy to jest powód do powrotu regularnego łykania. Powinnam zapytać Rodzinnej, ale wiem, co mi powie, że nie miałam powodu, by przestać łykać…ech…
*******
Miałam tematu nie poruszać, bo na samą myśl ciśnienie może skoczyć, ale…
No nie mogę słuchać (i tego nie robię, a i tak głosy dochodzą), dyskusji na temat zmiany ustawy o aborcji.  Komu przeszkadza status quo ? Wprawdzie nieidealny, ale w bólach wypracowany …?
Czy naprawdę komuś się wydaje, że ogół społeczeństwa życzy  sobie zmian?
Takich zmian…gdzie  kobieta w  zagrożonej ciąży prawnie  nie jest chroniona, bo ważniejszy od niej jest płód/ dziecko. Mam wrażenie, że niektórzy politycy i  ci wszyscy święcie przekonani, życzyliby sobie, by od momentu zapłodnienia do momentu narodzin, kobieta w ciąży  była ubezwłasnowolniona.
Na szczęście to tylko pobożne życzenia…
Łatwo jest stanowić o czyimś losie, gdy nie ma się z nim nic wspólnego…

ZeTPety…

Nie wiem jak obecnie jest  w szkole podstawowej, czy też gimnazjum, bo moje dzieci już jakiś czas temu skończyły ten etap edukacji, ale wiem, że  nie miały zajęć praktyczno-technicznych.  Przynajmniej jako odrębnego przedmiotu na ocenę. I tak sobie myślę, że jest to jakaś wyrwa w edukacji szkolnej, i jak rodzic nie nauczy, to  współczesne dziecię jest mało praktyczne i techniczne 😉

Miśkowa Dziewczyna z przyszyciem czy też zaszyciem nowo zakupionej bluzki zwróciła się do Babci Miska. Nie bardzo wiedziała jak się do tego zabrać.
Mnie operowania igłą i nitką i nie tylko, nauczono w szkole. Kto z Was miał zajęcia ZTP? Bardzo je lubiłam i jednocześnie nie znosiłam większości czynności tam wykonywanych. Lubiłam, bo w grupie fajnie się coś razem tworzyło, a nie znosiłam, bo nie byłam w stanie polubić wszelkich robótek ręcznych, czyli szycia, haftowania, robienia na drutach i szydełku. Jeśli już, to wolałam wymachiwać młotkiem 😉 Gotowania, a właściwie przyrządzania jakiś zimnych przekąsek też nie pokochałam. Ale pałaszowałam wszystko, co przyrządzili inni 😉 Mimo tego potrafię zszyć, przyszyć, choć  robię to naprawdę  rzadko, potrafię  wymachiwać drutami( popełniłam  jakieś dwa szaliki), szydełkiem ( poducha dla psa- popełniona w czasach szkolnych).  Resumując- ignorantką w tych dziedzinach nie jestem, choć daleko mi do jakiegokolwiek mistrzostwa 😉
Wracając do Miśkowej Dziewczyny. Szczerze mówiąc, wcale się nie dziwię, że zwróciła się o pomoc. No, bo jeśli nigdy w życiu nie musiała nic przyszyć czy też zaszyć, to skąd ma wiedzieć, jak to się robi? Nie mówiąc już o posiadaniu sprzętu do tej pracy ;P Jestem przekonana, że w ich mieszkaniu nie ma ani jednej igły, nie mówiąc już o jakieś szpulce nici.
Podejrzewam, że  Młodym w ogóle nie przyszło do głowy, że taki zestaw do czegoś im się przyda.
Hmm…ja wiem, że punktów krawieckich w każdym dużym i małym mieście jest sporo, a na wsiach niektóre panie  w ten sposób dorabiają sobie. A niektórzy  mają babcie pod ręką 😉 Więc jest gdzie się udać z owym problemem. Tylko czy przyszycie guzika, czy też inny drobiazg krawiecki niewymagający kunsztu mistrzyni igły i nitki, we współczesnych domach coraz częściej będzie oddawany w fachowe ręce?
A co z przybiciem gwoździa?
A może warto do szkół przywrócić ZeTPety, niech się dziatwa uczy.
Co Wy na to?
Lubiliście ten przedmiot? A jeśli tak, to co najbardziej przypadło Wam do gustu? Pytanie do tych, co go mieli, a ci, co nie mieli, mogą napisać czego by chcieli się nauczyć i czy w ogóle widzą sens w takich zajęciach.
Albo czy coś na tych zajęciach było Waszą zmorą.
**********************
Jak widzicie się przeniosłam…bo tak życzył sobie Onet. Stąd te zmiany, choć już tęsknie za starym miejscem  w ulubionej  zieleni. Jednak postanowiłam zmienić anturaż, bo po przenosinach to już nie było to samo miejsce…Szkoda….
Jakoś technicznie dałam sobie radę, by ten bałagan ogarnąć 😉
Ale!
NA WASZYCH BLOGACH  NIE AKTUALIZUJĄ SIĘ MOJE NOTKI! – przynajmniej na razie, choć ja nie znam przyczyny, ani czyja to wina, czy moich ustawień czy też np. bloggera, że nie pokazuje nowego wpisu 😦
Jak ktoś ma pomysł jak to zmienić to niech go zdradzi 🙂

Dzień jak (nie) co dzień

Dzień rozpoczął się powstaniem …Lekko nie było,  bo po wczorajszym pucowaniu powierzchni szklanych, a potem półtoragodzinnym  pchaniu pojazdu z zawartością, czyli spacerze z Pyziolkiem- dziś czuję każdy mięsień i prawie każdą kosteczkę. Ale powstać trzeba było, choćby dlatego, że dzień zapowiadał się iście letni, co później  potwierdził termometr pokazując 40  stopni w słońcu. Ile było w cieniu, tego nie wiem. Dziś  również  pchałam pojazd z najcenniejszą zawartością i przyznaję, że się  ugotowałam w cienkiej bluzie…
Och, jak ja lubię takie dni jesieni.. co nie znaczy, że  w końcu polubiłam jesień. O nie! ja ją tylko toleruję 😉  I zachwycam się niektórymi jej elementami, bo przecież jedna jaskółka wiosny nie czyni, a kilka dni słonecznych i ciepłych,  nie oznacza, że lato wraca. Wciąż widmo zimy przed nami stoi i przebiera nóżkami- niestety!
A na razie korzystam ze słońca i się dotleniam, i dotleniam Pyziolka 🙂
 Wczoraj zanim  padłam z nadmiaru wysiłku fizycznego i nadmiaru tlenu, to obejrzałam urywki ” Kuchennych Rewolucji”. Takiej Magdy G. rozpromienionej , rozsmaczonej,  piejącej z zachwytu nad  serwowanym jedzeniem – nie wdziałam.  Od razu zapragnęłam pojechać na Śląsk, dokładnie nie wiem gdzie, ale dowiem się. Kuchnia włosko -polska jak najbardziej jest  moją  kuchnią ulubioną.
 W ramach dobrej kuchni dziś postarałam się o:
– świeżą natkę pietruszki- z ogródka teściowej
– kurzą wątróbkę – drogą zakupu
– kaczkę francuską- z własnego podwórka
i co najważniejsze- najlepszą kucharkę na świecie, czyli własną Mam 😉
Dostarczywszy wszystko do wiejskiego domu rodziców, czekam na efekty 😉
Miłego weekendu, słonecznego i smacznego!!!

I wiatr może być sprzymierzeńcem życia…;)

Na tarasie dziki bez się zaczerwienił. Pożółkły liście orzecha. Ładnie się to komponuje na tle drzew zimozielonych. 

Tylko co z tego, jak zimno jak cholera i najlepiej uroki jesieni podziwiać przez okno, popijając gorącą herbatą z sokiem malinowym i cytryną.
Do tego ten wiatr, hulaszczy, zimny, niepozwalający na spacery. Nawet te krótkie. Głowę chce urwać. A w końcu głowa to cenna rzecz 😉
Na głowę to upadł austriacki spadochroniarz (takie jest moje subiektywne odczucie). A właściwie uniemożliwiła mu to pogoda, a konkretnie silny wiatr.
Pewnie  w końcu  dojedzie do tego skoku ze stratosfery, tylko ja  się pytam, po co?  I dlaczego?
No, bo całkiem nie rozumiem, że komuś może być  aż tak  niemiłe życie. No, ale jest ryzyko  jest zabawa, a potem splendor, o ile się wszystko uda.
Pytanie, czy się uda?
Trochę mnie to śmieszy, gdy słyszę od utytułowanych znawców, że będzie to znaczący krok w powszechne użytkowanie kosmosu w celach turystycznych.
Przez kogo?
Są zainteresowani?
Przecież jest tyle pięknych miejsc na świecie do zobaczenia, po co się pchać tak wysoko 😉 i zlecieć na łeb i szyję 😉
W końcu i taniej, i bezpieczniej…stąpać po ziemi.
I szanować życie.
W końcu mamy je jedno…
A pieniądze, które poszły na przygotowania takiego ryzykownego i kosztownego przedsięwzięcia, spożytkowałabym na inne badania naukowe, ku szczęśliwości i zdrowotności tych, co wolą twardo stąpać po ziemi i chcą to robić jak najdłużej…

Bombowy piątek…sobota deszczowa…

Akurat podjeżdżałam pod dom, gdy w radiu nadawali zajawkę wiadomości. Obiło mi się o uszy coś w rodzaju bomby w moim Dużym Mieście, ale zaraz pomyślałam sobie, że się przesłyszałam.  Posiedziałam jeszcze chwilę w aucie, by dosłuchać, ale moje omamy słuchowe, potwierdziły  nadawane wiadomości o sytuacji w Syrii. Zgasiłam silnik i wysiadłam.  W domu zastałam OM  na kanapie oglądającego jakiś program przyrodniczy. Nawet nie przyszło mi do głowy, by przełączyć na ulubiony kanał informacyjny. Bomba mi całkiem wyleciała z głowy.

Może upłynęło 20 minut, gdy zadzwonił telefon, na wyświetlaczu: Misiek.
– Cześć synu- przywitałam radośnie- co tam słychać?
-Cześć mamuś, babci nie ma w DM?
– No nie, jest u nas na wsi, właśnie wróciłam od nich. A co chciałeś od babci?
– Lokum, bo nas ewakuowano, całą kamienicę  z powodu bomby.
– Bomby?!?! O matko, coś słyszałam, ale myślałam, że się przesłyszałam. Wiesz chociaż gdzie ta bomba jest?
– Nie. Przyszli policjanci i kazali opuścić  mieszkanie, ewakuowali całą kamienicę. Na zewnątrz mnóstwo policji.
Przełączyłam szybko na TVN 24 i z żółtego paska poinformowałam Miśka, że ewakuowali 3 kamienice i 3 wieżowce, a ładunek wybuchowy znaleźli w jednym z mieszkań w wieżowcu;  jak również, że klucze od babcinego mieszkania ma sąsiadka. Misiek miał się telefonicznie skontaktować z babcią, która miała uprzedzić sąsiadkę.
Kolejny telefon był od Mam.
– Misiu dzwonił, już wszystko wiem, tylko się zastanawiam, że oni  się tak blisko tej bomby ewakuowali. Oni- bo Misiek mieszka  z dziewczyną.
Faktycznie, rodzice mieszkają rzut beretem od strefy zagrożenia.
-Mam…na pasku podają, że to 2 kg ładunku, nie wiadomo czego, ale już się pirotechnicy tym zajęli. Nie przewiduję, żadnych fajerwerków- spokojnie odpowiedziałam.
A dziś przyszła mi refleksja. Misiek pewnie spokojnie jeszcze sobie śpi w mieszkaniu babci (bo miał zadzwonić, jak wrócą już do swojego mieszkania), właściciel mieszkania, w którym znaleziono ładunek, został zatrzymany, mieszkańcy mogą już wracać do swych mieszkań, a mnie nasuwa się pytanie, które nie przyszło mi do głowy zadać wczoraj:
No bo, gdyby faktycznie nastąpił wybuch, i faktycznie kamienica ,w której Misiek mieszka została w jakiś sposób zniszczona, to czy mojemu synowi przyszło do głowy, by zabrać ze sobą dokumenty i…. no właśnie, co jeszcze? Telefony na szczęście oboje mieli ze sobą.
Ciekawa jestem, czy w ogóle o czymś pomyśleli.
Sprawdzę.
A za oknem leje.
Z powodu powyższego, wcale nie chce mi się ruszyć czterech liter, a właściwie całego ciała z …łóżka.
Ale zaplanowałam sobie wypad do Średniego Miasta.  Na zakupy. Na… szaleństwo zakupów- tak przynajmniej  brzmi reklama.
Się obaczy, bo pomysłu brak, potrzeb na ten czas brak (albo są tak duże, że nierealne), ale może coś w oko wpadnie.
Odpuściłabym sobie, ale w końcu raz chcę sobie udowodnić, że i ja mogę coś nabyć w zniżkowych cenach.
Sama jestem ciekawa rezultatów.
Ale jakby co, to  specjalnie się nie wybieram, muszę również coś  załatwić 😉