Niewesołe rozważania…

Wczoraj jak kot(ka) wygrzewałam się w słońcu, siedząc na parapecie. I uwierzcie, wcale nie chciało mi się z niego schodzić, choć okno już zostało umyte. Bo parapet, a wraz z nim okno z tej odpowiedniej strony, południowej, cichej z widokiem na drzewa, nie na ulicę. I przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał, że jest tak zwyczajnie, normalnie, bez kłopotów. Bo pasmo tych ciągnie się za mną od jakiegoś czasu i jak widać, nie ma zamiaru przestać. Wieczorem odbyłam długi spacer, by odreagować, zaszłam na wieczorną herbatkę do mojej pracownicy i jednocześnie dość bliskiej koleżanki. Roztrzęsiona też była, bo jak się okazało, zastawiona pułapka na kogoś, kto podbierał nam kasę w firmie, dała niespodziewane wyniki. Złodziejem, a właściwie złodziejką okazała się Jej męża siostrzenica, która do Niej wpadała na kawę. Sytuacja okropna, bardziej dla Niej niż dla nas, choć na gruncie towarzyskim też się spotykamy czasem, kiedyś nawet pracowała u nas. Ech…nie mogę pozbierać myśli, bo nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Dziś jeden z kierowców porzucił sobie pracę, wcześniej wyłudzając zaliczkę od męża…

Ja nie chcę narzekać i daleka jestem od mierzenia wszystkich jedną miarką, ale coraz trudniej o uczciwych ludzi, młodych ludzi…Wszech panujący pęd do kombinowania, brak rzetelności…Każda taka sytuacja na własnym podwórku mnie dołuje i tak naprawdę boję się, że doprowadzi do tego, że przestanę ufać. Nie chcę takiej sytuacji, by każdego podejrzewać o niecne zamiary. Jak poruszać się w takim świecie? Zmęczona już jestem tym wszystkim…

W niebie nienawiści…

Wczoraj rano, jak zwykle najpierw włączyłam komputer. Poklikałam, poczytałam. Lubię na chwilkę zatrzymać się i dowiedzieć co u Was słychać. Wolę to z rana,  niż prasę czy TV, gdzie  tyle…Ale wczoraj myszką zawędrowałam gdzieś po raz pierwszy, gdzieś gdzie dawno mnie nie było też…

No właśnie…później wsiadłam do samochodu i akurat leciało to:

” To nie do wiary, że się ziścił

taki piękny plan

Mamy wokół znowu nienawiści

kosmiczny prawie stan.

W innych sprawach to ciut gorzej

– „Bieda, panie. ..Cóż”

ale co do samej nienawiści

– to siódme niebo już.

Niech tam inni sobie gdzieś

mają ropę, prąd i gaz

Nie podskoczą nam- o nie

tyle tej energii w nas.

 

W siódmym niebie nienawiści

zmiłowania ani gram

W siódmym niebie nienawiści

lepiej niż na haju nam

Nic tam nie jest wybaczone

Byle drobiazg ,byle grzech …

Wszystkie chwyty dozwolone,

by przywalić komuś, ech!…..  „( piosenka Lady Pank)

…i tak przez cały dzień słowa tej piosenki towarzyszyły mi natrętnie, ale adekwatnie do tego co przeczytałam, co usłyszałam i co później jeszcze doświadczyłam. I muszę przyznać, że nic nam lepiej nie wychodzi jak pielęgnowanie w sobie tej nienawiści. Nakręcanie się aby komuś dowalić, kogoś wyśmiać, upokorzyć.Tyle energii zmarnowanej; ja się tylko zastanawiam jakim człowiekiem trzeba być, by wciąż nieustanie podniecać w sobie ten ogień nienawiści. Bo obiekt zawsze się przecież znajdzie.

I nie ma wybacz…o nie!

 

Weekend z świnią…;)

Gdy wczoraj mnie obudziło piękne słońce, pierwszą moja myślą było: czas na porządki wiosenne. Ostatnio pogoda nie rozpieszczała, codziennie lało lub sypało, więc gdy promyki radośnie słoneczne ujrzałam, od razu energii w pewnym kierunku dostałam. Jak pomyślałam, tak myśl wdrożyłam: najpierw organizując sobie dwóch panów do wyniesienia wielgachnego dywanu. Gdy podłoga sosnowa ujrzała światło dzienne i nawet została umyta, zjawił się mój mąż, po trzydniowej nieobecności i oznajmił, że jutro czyli dziś gości będziemy mieć…sztuk kilka. Wszystko rodzaju męskiego. Ręce mi opadły, bo toż to trzeba wykarmić, ale małżonek mnie uspokoił, że zadbał już o to i świnie, a raczej prosię pieczone zamówił. Oczy otworzyłam szeroko i już usta miałam otworzyć szerzej, gdy dodał, że ze świnią na salony pchać się nie będzie. Tylko później gdzieś ci panowie muszą spokojnie policzyć …baranki… I tak myśl o porządkach sklęsła prawie w zarodku..

I Wam życzę miłego weekendu… :)))

Moja chata skraja..

Są momenty kiedy lubię swoją- nie moją wieś…nawet gdy za oknem deszcz bębni o szybę i czwarty dzień nawet promyczka słońca nie widzę. Wieś jest duża, z chodnikami, ulicami nazwanymi, ze swoim centrum. Bywa nawet dość gwarna. Ale my nie mieszkamy przy głównej ulicy ciągnącej się 3 kilometry. Raczej bardziej na uboczu i to ubocze lubię najbardziej. Gdy nie mam ochoty widzieć obcych ludzi, gdy chcę zniknąć nawet na dzień cały, wystarczy nie patrzeć przez okna wychodzące na ulicę, wystarczy usiąść w fotelu, latem na tarasie i patrzeć na łąkę i drzewa…Robię sobie wolne od pracy i zamykam się w sobie, dla siebie. Rzadko, ale lubię uciec od odgłosów z zewnątrz. Mam wrażenie, że nic mnie wtedy nie dotyka, nie obchodzi…Umiem się wyłączyć z codzienności, dlatego lubię też wyjazdy. I potrzebuję tego by nie zwariować. W takich momentach mam wrażenie, że życie toczy się gdzieś obok mnie, pędzi w swym pędzie nie oglądając się, nie czekając czy za nim podążam… I mam to w nosie w tych momentach. Bo i tak już nie dogonię, zasapię się jedynie i padnę na pysk. Wiecie jak czasem trudno odpuścić…Ja już czasem potrafię i wtedy cenię sobie swoje miejsce zamieszkania, bo tu jakby łatwiej mi przychodzi…

Włamanie

No tak…wyrwanie ze snu o 6-tej rano wiadomością, że się zostało okradzionym, nie jest najszczęśliwszą pobudką. Pierwsza myśl…no ładnie się tydzień zaczął…druga a trzeba było zagrać w sobotę w totka…trzecia no tak, i tak pewnie nie sprawdziłabym, czy wygrałam. Nie mam pojęcia jaka dużą stratę ponieśliśmy…pewnie sporą. Siedzę w szlafroku z kawą i rozmyślam …pisząc. Bo ja mam dziwny stosunek do włamań. Nie bardzo mnie obchodzi, ile wynieśli i co…na to przyjdzie czas. Mnie przeraża sam fakt, że ktoś obcy, wszedł na mój prywatny teren, pogwałcił go swoją nieproszoną obecnością. W takiej sytuacji człowiek czuje się  bezbronny i…wkurzony. Bezsilny mimo zabezpieczeń. Pamiętam jak kiedyś do pełnego ludzi domu, ktoś wszedł i wyniósł saszetkę męża. Myśl, że ktoś, choć nawet przez chwilkę naruszył nasze bezpieczeństwo, długo nie dawała mi spokoju. To taki niepokój…Bo dom…firma to miejsce, gdzie chcę i powinnam czuć się bezpieczna. Gdyby ukradziono mi samochód, oczywiście nie z własnego podwórka to ten niepokój byłby mniejszy, choć strata większa. Tak to odczuwam. Bo ten strach pozostaje na długo…jak raz ktoś się odważył wejść, może następnym razem lub kolejni próbować. A w końcu jak życie donosi…można oberwać nieźle za mały batonik…

Troska…

Jeszcze nie spadła z moich powiek ani nie ulotniła się z serca. Nie wiem, czy to w ogóle możliwe, by móc się jej pozbyć. Bo która matka nie troszczy się o własne dziecko? Te kilkanaście dni wyczerpujące było. To, że potrafiłam dać klucze od samochodu dziecku, aby w nim usiadło, a za 5 minut poszukiwać ich w aptece gdzie sama się udałam…Włączyć czajnik elektryczny, a zalać kawę zimną wodą ze zwykłego czajnika. Ale pojechać zupełnie w innym kierunku i dopiero po 30 kilku kilometrach zorientować się, że jadę w nie w tę stronę, to daje obraz, jaka zakręcona byłam. To, że wiosna przyszła…zauważyłam, ale nie miałam, kiedy się nią nacieszyć, a tu mówią, że zima powraca…

Tuśka ma stan podgorączkowy od dzisiaj, już weselsza jest , bo samopoczucie miała okropne. Po rannej dawce leki odstawione. Niepokojący jest nadal wzrost białych krwinek. Dostałam więc skierowanie do Poradni Chorób Zakaźnych, by skonsultować wyniki. Zadzwoniłam, by się umówić na poniedziałek…usłyszałam ,że termin jest na ….czerwiec. Ja nie parsknęłam śmiechem, ale Tuśka tak…No cóż…nasze polskie realia…

Wrrrrr…

Walczę…z temperaturą i zawalonym gardłem…córci. Drugi tydzień już leży z gorączką.

Walczę też ze Służbą Zdrowia…Gdyby Niepubliczna Przychodnia siostry męża, która jest lekarzem, w dzień powszedni nie miałby kto zrobić zastrzyku dożylnego…Więc rano pokonujemy 40 km…wieczorem 30 do najbliższego szpitala…chore to…

…………………………………………………………..

Dziś tj. 13.03 o godzinie 21. po 10 dni gorączkowania w końcu wiem co córci jest:

MONONUKLEOZA ZAKAŹNA….

i wiem z czym to się je…

Gorączka jeszcze może się utrzymać następne 2 tygodnie…

Krwinki białe wciąż rosną…i to jest niepokojące…

Ale nasza Prawdziwa Pani Lekarz Rodzinna mówi, że to jeden z objawów. Na szczęście usg. nie wykazało niczego powiększonego…oprócz kilku węzłów..

Dziękuję Wszystkim za życzenia zdrowia…Bardzo nam jest ono potrzebne…

Tak jak siły by to przetrzymać…psychicznie też…

 

Gdzie?

Robiłam ostatnio pazurki…i nic dziwnego w tym by nie było, bo robię raz na 3-4 tygodnie. Bardzo sympatyczna młoda pani magister, zatrudniona w jednej z firm, co to reklamy co chwilkę lecą w telewizji, we własnym mieszkaniu nielegalnie dorabia sobie. Spędzam u niej za każdym razem tak około 3 godzin, bo gaduła trafiła na gadułę, więc czasem jest tak, że jeszcze w drzwiach żegnamy się z pół godziny. Ale ja nie o tym, ani tym bardziej o nielegalności działalności…Napisałam, że we własnym mieszkaniu…Otóż nie…Mieszkanie jest jej chłopaka, z którym mieszka od roku, a kupił je w trakcie trwania ich związku. Plany były takie, że kupią razem. Mamuśka się odezwała, przekabaciła synka i stanęło, że kupuje tylko na siebie. Więc on spłaca kredyt, robi opłaty, remontuje, a za jej pieniądze żyją. No i ostatnio zostałam uraczona informacją, że i ona kupuje za kredyt mieszkanie. Przejęta, o niczym innym nie potrafiła myśleć i mówić. Bo na raty za bardzo stać ją nie jest, no i perspektywa spłacania przez 30 lat, ale już ma rodzinkę, która wynajmie od niej to mieszkanie. No, ale przecież musi się zabezpieczyć…jakby została na lodzie…Tu czytaj: gdyby chłopak ją rzucił. Pierścionek zaręczynowy wprawdzie nosi już kilkanaście tygodni, ale o ślubie nigdy nie było mowy…O dzieciach tym bardziej…Są ze sobą kilka lat. No i tak mi prozą powiało. Ja wiem …chwali się praktyczne podejście do życia, z uwzględnieniem wszelkich opcji…Ale gdzie tu romantyzm…gdzie tu miłości…gdzie rodzina…?

Jestem…

Jestem kobietą…Nie dlatego, że mam jej zewnętrzne atrybuty…

Jestem, bo miewam zmienne nastroje, naiwność dziecka i wrażliwość…

Jestem, bo potrzebuję bezpieczeństwa jakie powinien dać mi mężczyzna… To w jego oczach widzę swą kobiecość, bo jak każda baba mam przecież swoje kompleksy…

Jestem, bo jest we mnie siła do walki…

Jestem, bo potrzebuję czasem odrobinę luksusu i rozpieszczania…by ktoś na chwilę zdjął ze mnie wszystkie problemy tego świata…

Jestem, bo bywam romantyczna i …praktyczna…

Jestem…bo chyba najbardziej w świecie lubię babskie wypady… Więc w babskim gronie w Dużym Mieście jutro świętować będę :))

A Wam moje Kochane Kobietki Wszystkiego Naj… Naj… Naj…

P.S. Włosy odświeżone w smakowitym kolorze czekoladowego brązu…no cóż okna poczekają…w końcu jestem kobietą ;)…jutro z rana fryzjer, a co!

Podmieniona…?

Lubię noc. Zawsze wolałam dłużej posiedzieć, by później dłużej poleżeć ;). Jestem typowa Sową, nie Skowronkiem…I cieszy mnie fakt, że życie zawodowe tak mi się ułożyło, że rzadko muszę wstawać przed godziną ósmą. A często gęsto mogę sobie pozwolić na dłuższy sen…Lubię nocą prowadzić rozmowy, coś poczytać, coś pooglądać. Coś przekąsić…I tu mój zegar biologiczny całkiem oszalał…To, że ja nie śniadaniowa, wiedzą wszyscy co mnie znają…Pierwszy posiłek to ja tak koło 13.,, jeśli akurat mam czas..Za to, gdy minie godzina 21-wsza…Ech…wszystko, co mam w zasięgu ręki… zmiatam w mig. By później jeszcze dopełnić. Nasiliło się to w ostatnim czasie i wydaje mi się niepokojące…Bo za tym idzie niewylegiwanie się na kanapie, tylko moc energii niespożytej…Za porządki się biorę, miotam się po domu, nawet najmniej ulubione zajęcia jak prasowanie i gotowanie nie są mi straszne w ten czas. I gdy tak już wszystko ogarnę i w końcu się położę to sen i tak nie przychodzi…tak jakby ktoś podmienił mi noc na dzień…

No i dziś jestem niewyspana…ech…