Wczoraj jak kot(ka) wygrzewałam się w słońcu, siedząc na parapecie. I uwierzcie, wcale nie chciało mi się z niego schodzić, choć okno już zostało umyte. Bo parapet, a wraz z nim okno z tej odpowiedniej strony, południowej, cichej z widokiem na drzewa, nie na ulicę. I przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał, że jest tak zwyczajnie, normalnie, bez kłopotów. Bo pasmo tych ciągnie się za mną od jakiegoś czasu i jak widać, nie ma zamiaru przestać. Wieczorem odbyłam długi spacer, by odreagować, zaszłam na wieczorną herbatkę do mojej pracownicy i jednocześnie dość bliskiej koleżanki. Roztrzęsiona też była, bo jak się okazało, zastawiona pułapka na kogoś, kto podbierał nam kasę w firmie, dała niespodziewane wyniki. Złodziejem, a właściwie złodziejką okazała się Jej męża siostrzenica, która do Niej wpadała na kawę. Sytuacja okropna, bardziej dla Niej niż dla nas, choć na gruncie towarzyskim też się spotykamy czasem, kiedyś nawet pracowała u nas. Ech…nie mogę pozbierać myśli, bo nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Dziś jeden z kierowców porzucił sobie pracę, wcześniej wyłudzając zaliczkę od męża…
Ja nie chcę narzekać i daleka jestem od mierzenia wszystkich jedną miarką, ale coraz trudniej o uczciwych ludzi, młodych ludzi…Wszech panujący pęd do kombinowania, brak rzetelności…Każda taka sytuacja na własnym podwórku mnie dołuje i tak naprawdę boję się, że doprowadzi do tego, że przestanę ufać. Nie chcę takiej sytuacji, by każdego podejrzewać o niecne zamiary. Jak poruszać się w takim świecie? Zmęczona już jestem tym wszystkim…