Usłyszałam wczoraj zdanie, że to moja wewnętrzna siła pozwala mi na poradzenie sobie z przeciwnościami. To prawda, bo ja odczuwam, że ona we mnie jest. Ale fajnie wiedzieć, że inni również to dostrzegają. Szczególnie kiedy pada to z ust fachowca, a nie tylko Przyjaciółki. Czasem mam wrażenie, że jestem jak ciężki sprzęt budowlany. Spychacz, który złą energię spycha na boki i toruje drogę. Bywam i walcem…rozgniotę, rozpłaszczę, zniweluję…
Miesiąc: Marzec 2011
Droga…
Czy macie podobne wrażenie, że droga do domu jest zawsze krótsza niż ten sam odcinek, ale pokonywany w druga stronę? Bo ja tak. Nie wiem dlaczego, ale tak jest. Gdy gdzieś wyjeżdżam obojętnie z jakiego powodu, czy są to sprawy do załatwienia, spotkanie towarzyskie, rodzinne lub wakacje, to czas podróży do celu zawsze wydaje mi się dłuższy niż czas powrotu do…domu. Tylko jak jadę jedną konkretną drogą, to czas dla mnie jest równy w obie strony. Od domu do domu. Od Dużego Miasta na Wieś i ze Wsi do Dużego Miasta. Od lat mój dom jest na sielskiej choć nie anielskiej wsi, ale moje rodzinne miasto traktuje jako swój drugi dom. Tam wciąż mieszkają rodzice w mieszkaniu, w którym spędziłam swoje beztroskie lata, tam są przyjaciele oraz obecnie uczące się nasze dzieci. Tam bywam na kilka godzin, czasem przenocuję lub spędzam kilka dni. Ale gdy na moim wiejski podwórku wsiadam do auta i obieram kierunek na DM, to nieustannie mam wrażenie, że jadę do siebie….do domu. Wracam również z takim samym przekonaniem. Ta dwoistość mojej natury, która jedną nogą wciąż jest w miejskiej dżungli i oderwać się nie może,( bo wcale nie chce) pozwala na takie odczucie. Jak i to, że dla mnie dom to nie tylko konkretne ściany, ale przede wszystkim bliscy mi ludzie. W ostatnią sobotę, tym razem siedząc na fotelu pasażera, zastanawiałam się ile razy tę drogę pokonywałam. Przecież jeżdżę już tak prawie 21 lat. Najczęściej raz w tygodniu, choć zdarza się i dwa. Bywają jednak dłuższe, ale góra 3 tygodniowe przerwy. Jako kierowca i jako pasażer. Każdą porą roku, każdego dnia tygodnia; tę 120km trasę znam na pamięć. Choć krajobraz w niektórych miejscach uległ zmianie, to wciąż jest to ta sama droga. Z biegiem lat coraz mniej dziurawa 😉 Niedawno oddano drogę alternatywną, piękną S3. Dłuższą, ale czasowo wychodzi to samo, bo mknie się po niej z dużo większą prędkością. Czasem korzystam, ale przeważnie, zanim się zorientuję, już jadę starą trasą. Jak ten koń z klapkami 😉 Następny wyjazd już w środę.
Dlaczego porzucają?
Nie potrafię zrozumieć, ani doszukać się choćby krzty usprawiedliwienia, gdy dorosły facet porzuca swoje dzieci. Żadna patologia, a nagle znika z ich życia tylko dlatego, że rozstał się z ich mamusią. Płaci lub nie, najczęściej nie i znika jak kamfora. Żyje często w tym samym mieście, samotnie lub zakłada nową rodzinę, ale tych, co wcześniej oswoił- porzuca. Bez słowa. Pomijam sam fakt rozstania, bo nieważna jest ani przyczyna, ani po czyjej stronie jest wina. Dzieci nigdy niczemu nie są winne. One powinny być bezwarunkowo kochane. Przez oboje rodziców. Ale okazuje się, i to dość często, że ojcowie porzucają, mimo że przez kilka, kilkanaście lat żyli pod jednym dachem z własnymi dziećmi i uczestniczyli w ich wychowywaniu. Nagle przestali je kochać? Mimo podjętych prób przez byłe żony czy same dzieci nie mają ochoty na żadne widzenia. Z własnej woli, a nie wymuszonej jakimiś działaniami byłych żon czy partnerek, rezygnują z uczestnictwa w życiu własnych dzieci. Dlaczego?
Rozleniwienie…
Na wpółleżąc wciąż jeszcze w garderobie nocnej z laptopem na kolanach, wdycham świeże, wiosenne powietrze ( okno dachowe uchylone) i słucham jak od czasu do czasu pieje kogut i kukułka się odzywa. A we mnie odezwał się leń. Ok, no i co z tego, że godzina nieprzyzwoita, że środek tygodnia, że lodówka na odmrożenie czeka, a prasowanie leży odłogiem już któryś dzień. O oknach nie wspomnę, ale zamiast przy nich wolę się gimnastykować na długich spacerach;)
Zleciało…
Najmłodsze dziecię ostatnie naście kończy. Nie wiem kiedy to zleciało, ale zleciało. Osiemnaście lat plus rok pełnoletności i z nastolatka w dorosłość wkracza.
Słodko-słone rozważania…
By chcieć…znaleźć sens…
…
Pożegnanie z zimą…
Puchową kurtkę odwiesiłam w garderobie na najwyższy drążek. Bez żalu odstawiłam na półkę śniegowce. Jednym słowem pożegnałam się z ZIMĄ! Ostatnie dwie noce były już na plusie, a w dzień termometr wskazywał całe 10 stopni. W cieniu. Mimo że uporczywe przeziębienie nie odpuszcza sobie, to wybrałam się na spacer i przywitałam WIOSNĘ! Mentalnie i w rzeczywistości. Pewnie synoptycy by się ze mną spierali i nazwali ten stan pogodowy przedwiośniem, ale nie o nazwę chodzi tylko o odczucia. Bo ja już czuję, że to wiosna. Smutki jak sępy latają nad moją głową, a ja je odganiam wesołymi myślami. O czymkolwiek. Że ptaszki wesoło śpiewają, że słoneczko świeci, że czeka na mnie 3 tom powieści, że do fryzjera i manikiurzystki czas już się wybrać, że rodzinka się zjechała, że odwiedzą nas przyjaciele by wspólnie po świętować jutrzejsze mężowskie urodziny 🙂 Na ten czas wszelkie smutki zostały schowane, upchane głęboko pod zimowymi ubraniami 😉 Owszem jest ryzyko, że wrócą jak i to, że zima o sobie jeszcze da znać. Ale nie mam zamiaru się im poddawać, a zimę w razie czego zignoruję 😉