Długo pani żyje… takimi słowami poczęstował mnie lekarz hematolog, który wysłuchawszy mojej onkologicznej historii, gubiąc się w jej chronologii co jakiś czas- na izbie przyjęć w klinice. Nie zamurowało mnie ani nie zdegustowało, a w odpowiedzi był mój śmiech i słowa, że traktuję to jako komplement dla sukcesów medycyny i moich. Chyba się zorientował, że mógł trafić na mniej wyrozumiałą pacjentkę, bo zaczął tłumaczyć słowa tym, że to naprawdę się rzadko zdarza, przy takiej historii jak moja…
Ale po kolei…
Odbiór wyniku odbył się błyskawicznie i bez żadnej komplikacji. Schody zaczęły się w momencie przybycia do poradni w celu uzyskania skierowania na oddział hematologii. Udałam się prosto do pokoju rejestratorek, by wyciągnęły moją kartę, a tam czekał na mnie kubeł zimnej wody, bo usłyszałam, że lekarki dziś nie ma. Żadnej. No i że to się zdarza… Zanim oswoiłam się z tym faktem i pomyślałam co dalej, to pojawiła się pielęgniarka z gabinetu, która codziennie towarzyszy jednej lub drugiej lekarce z poradni. Potwierdziła nieobecność, zapytała się, czy już mam ostateczny wynik i po moim potwierdzeniu oraz informacji, że mam pisemną adnotację na wyniku, że pilna/cito konsultacja z hematologiem i karta dilo, poprosiła czy może zobaczyć, a następnie zaprosiła mnie do gabinetu, mówiąc, że skierowanie musi być wystawione przez onkologa, a mojej lekarki z oddziału nie ma, nie ma też p. Profesor, więc spróbuje się dowiedzieć, czy ktoś z onkologów jest na oddziale. (Tak to nie jest oddział tylko li onkologiczny).
Zaczęła wydzwaniać: cześć jesteś w pracy, aha nie. Telefon na oddział: czy pracuje dziś doktor Ż. (mój operator z 2008 roku), aha, to czy jest ktoś z onkologów, jest K., dobrze dziękuję. Kolejny telefon… nikt nie odbiera. Zwraca się do mnie, że pójdzie na oddział, bo lekarka nie odbiera i się zorientuje czy wystawi mi skierowanie do szpitala. Jestem wdzięczna, bo oddział mieści się w innym budynku, trzeba się ubrać, wyjść na zewnątrz. Wróciła po 20 minutach z informacją, że lekarka jest na bloku operacyjnym i ma mieć przekazane, że jak skończy operować, to ma się z nią skontaktować. Czekamy. Może z 10-15 minut jak odbiera telefon i już wiem, że lekarka się zgodziła, a pielęgniarka po raz drugi udaje się na oddział. Wraca dość szybko, a do mnie przychodzi SMS o wystawieniu e-skierowania. Dziękuję, dziękuję, dziękuję– nie wiem, ile razy wypowiedziałam to słowo.
Jedziemy do drugiej kliniki, tam na izbie dostaję papióry rejestracyjne, by udać się pod gabinet, aby poddać się konsultacji hematologa i uzyskać termin przyjęcia. Czekamy. W końcu wywołuje mnie lekarz. Tak ten sam od tych słów o długości mojego życia ze skorupiakami. Długo u niego siedzę, bo moja historia długa i skomplikowana… Lekarz chce mnie przyjąć od razu, choć nie ma miejsca, więc proponuje świetlicę w męskim towarzystwie, ale też zaznacza, że najpierw musi się zorientować, czy zwolni się miejsce, choć coś bąka o kolejnej dostawce. Pytam się, czy coś będą mi robić przez weekend, no raczej nie, więc mogę chyba się zgłosić w poniedziałek, albo we wtorek, i czy bardzo sobie zaszkodzę tą zwłoką dwudniową nie wzięłam laptopa nie obejrzę finałów, nawet książki żadnej nie mam ze sobą. W odpowiedzi słyszę, że nie ma gwarancji, że mnie przyjmą zaraz po niedzieli. Nawet jak mam ustalony termin? Tak. I gdyby nie wygląd mojego żołądka, który w każdym momencie może ulec perforacji etc… to można byłoby czekać, gdyby tylko chłoniak zaatakował węzły, a że jest agresywny… I że jeśli dziś odmówię przyjęcia, to muszę podpisać brak zgody- czyli dupochron lekarza i ewentualne zatrzaśnięcie sobie drzwi do kliniki. Zrezygnowana zgadzam się, mówiąc, że nawet nie dostałam czasu na przemyślenie… Przecież z dziurawym żołądkiem nie polecę do Hameryki.. .I nagle pojawia się kolejny problem, który w życiu bym nie wzięła pod uwagę, czyli, że jestem spoza województwa. Z innego terytorium. Obcego. Co dla kierowniczki oddziału jest kluczowe, bo to służbistka. Zostałam przebadana, wysłana na pobranie krwi i prześwietlenie płuc, bo w lewym płucu usłyszał świst i zapytał się czy palę papierosy. I ze słowami, że niczego mi nie gwarantuje i, że zawsze mogę przyjechać z dolegliwościami, czyli zasugerował mi udawanie, że z bólu jestem umierająca, to mnie przyjmą natychmiast… a ja głupia powiedziałam, że niczego nie będę udawać, a w duchu pomyślałam sobie, że umrę z godnościom osobistom, udał sam się na konsultacje, a ja na badania. Trafił mi się fajny pielęgniarz, który rozładował we mnie napięcie, pośmialiśmy się, a on w końcu po trzeciej próbie pobrał tyle krwi, żeby już mnie więcej nikt nie kłuł, czyścił mi buty bo trochę się chlapnęło z mojej ręki, rękę też mi umył i niósł moją torebkę odprowadzając mnie do siedzącego na poczekalni OM. Dziecka wydzwaniały, byłam już przekonana, że jednak wyląduję na tej świetlicy i zabawię się w kaowca już w głowię knułam odpowiednią rozrywkę ;pp, kiedy podczas jednej z rozmów, ponownie zostałam wezwana do gabinetu. A tam słyszę, że jednak miejsca nie mam, ale dostaję termin na wtorek, ale muszę dzwonić w poniedziałek, żeby się upewnić, że mnie przyjmą, bo tak naprawdę jestem w kolejce, ale dostaję kolejne skierowanie, żebym mogła- czytaj: powinna- udać się do szpitala w moim miejscu zamieszkania. Papiór, żebym się od nich odpiórkowała…
Tłumaczę, że nie będę się leczyć poza DM, że tu mam opiekę bliskich, że tu się leczę od lat. I mam zaufanie do mojej doktor, która mnie wysłała TU, a nie gdzie indziej. I słyszę, że rozumie, że mam prawo leczyć się gdzie chcę, nawet w Krakowie, i że jak już tak długo chodzę z tym chłoniakiem, to te kilka dni (nie wiem, czemu powiedział 10) nie powinno mieć wpływu… Na to ja odpowiadam, że tak długo, bo tak długo czekałam na diagnostykę, a jak przychodziłam ze szczątkowymi wynikami do mojej doktor i prosiłam o skierowanie na hematologię, to słyszałam, że i tak nikt z takimi wynikami mnie nie przyjmie na oddział. I usłyszałam potwierdzenie słuszności słów mojej doktor i że wie, że to tak długo trwa, bo nawet od nich patolodzy wysyłają do ośrodka w Łodzi, cały kraj tam wysyła, jak nie mają pewności z czym mają do czynienia. Odpowiedziałam, że ja to rozumiem i dlatego czekałam, bo mam zaufanie do swojej doktor (nie jednej) i dlatego chcę się leczyć TU w tej klinice. Pokiwał głową, uśmiechnął się, i przypomniał, że w razie dolegliwości, pojawienia się krwi to mam natychmiast przyjeżdżać.
Wyszliśmy stamtąd po godzinie 17. Byłam głodna, zmęczona i jednego czego pragnęłam, to znaleźć się wśród zdrowych ludzi nad talerzem czegoś pysznego. OM było wszystko jedno, bo na własnej skórze przekonał się, jak to wygląda i… wszystko go zaczęło boleć z nerwów. A dziś mi powiedział, że nie mogę być w takich sytuacjach sama. To była szczególna sytuacja, bo siedział i pilnował moich rzeczy, gdy ja przemierzałam labirynt piwnicznych korytarzy, by dać się prześwietlić (wiem, że niektóre z Was wiedzą o czym piszę, będąc z DM i znając klinikę nr 1), ale przede wszystkim woził mnie z miejsca A do B, z B do C i wysadzał pod samą bramą, a ja nie musiałam się kłopotać zaparkowaniem.
W restauracji, którą wybrałam, a w której ostatnio bywaliśmy często rodzinnie, nie było wolnego stolika, to druga opcja już prawobrzeże i również restauracja, w której byłam rodzinnie przynajmniej z dwa razy. Oddzwoniłam do syny, by poinformować go na czym się w końcu skończyło i mówię, że jedziemy zjeść, a on z Dziewczynami akurat już wyjeżdżał spod kamienicy i zaproponował, że do nas dojadą. Radość. I tak na koniec tego dnia obfitującego w zmiany akcji, miły akcent- czas spędzony z najbliższymi nad pysznym talerzem i aromatyczną herbatką.
Ale i tak najsmaczniejsze, najsłodsze były buziaczki Misieńki. I przytulaski.
Do domu wróciliśmy po 21. Szybko się ogarnęłam i z kubkiem herbaty w łóżku oddzwoniłam do PT, bo w restauracji nie mogłam rozmawiać, a ona miała wiedzę tylko taką, że mam skierowanie i jadę do kolejnej kliniki. Zdałam jej relację i opadłam sił… więc wysłałam do Was telegram, bo wiem, że czekacie, myślicie… I bardzo WAM ZA TO DZIĘKUJĘ. Domyślam się, że to może być trudne, że czasem nie wiadomo czy i co napisać, więc tym bardziej doceniam. Rozumiem też, że można nie mieć takiej potrzeby… Szanuję jedno i drugie. To nie czas na pielęgnowanie w sobie rozczarowań. To czas na pielęgnowanie w sobie dobroci tych wszystkich wokół, od których ją doświadczam. A na wszystko inne zrzucam kurtynę milczenia.
I ten kto dotrwał do końca, poznał kolejny odcinek mojego chorowania 😉
Aaaaa zapomniałabym. Wyniki krwi pokazały, że nie mam anemii! Co też było za argumentacją, że na razie żadnych wycieków z żołądka nie ma, więc widmo przyjęcia w trybie natychmiastowym oddaliło się i było usprawiedliwione z medycznego punktu widzenia. Ale! Piszę to nie tylko z tego powodu- chcę zaznaczyć (szczególnie tym, którzy na anemię taką jak u mnie reagowali standardowo), że pisząc enty raz, iż w moim przypadku to nie odżywianie może mieć wpływ na poprawę wyników, miałam rację. Bo! Wystarczyło, że nie biorę piguł już 2 miesiące, a wszystko mam w normie, również żelazo i kreatyninę. Beż żadnego wspomagania się suplementacją, a co ciekawe piję teraz dużo mniej wody, bo pokochałam herbatki ;p Czasem już mi było głupio to tłumaczyć tym, którzy byli przekonani, że sok z buraka pokona piguły. No nie. Nie odżywiam się lepiej niż wcześniej, a raczej gorzej, bo częściej zdarzają się wymioty.
Tak wiem, długo nudno i pewnie niepotrzebnie… też wolałabym o tenisie, kwiatkach i ptaszkach…;p Ale! Piszę również dla siebie, bo sporo mi umyka, a jeśli poddam się leczeniu chemioterapią, będzie tylko gorzej z moim mózgiem, pamięcią i koncentracją.
Aaaa i zapomniałam, wyszłam ze sterydem, lekiem obniżającym poziomu kwasu moczowego i lekiem osłonowym. I to już podobno jest wdrożenie leczenia chłoniaka, którego leczy się za pomocą sterydów.
ps. spałam 10 godzin, dziś budzik nastawiam na 5 rano, to będzie ostatni raz podczas tego turnieju.
ps.2 i już naprawdę na koniec…
Obejrzałam świetny dokument na TVN24 o… no wiadomo o WOŚP i jego Dyrygencie, jak to się zaczęło, jak przebiegało i dlaczego wciąż trwa…
a że już opadają mi powieki, a paszczękę mi zaraz z zawiasów wyrwie ogromny ziew, to wkleję swój komentarz u Rybeńki na temat hejtu:
Nigdy nie pojmę hejtu… tego wymazywania serduszek, ci ludzie po prostu serca w sobie nie mają. I tyle. Bo można nie wspierać finansowo, ale negowanie tego co robi WOŚP dla wszystkich chorych i potrzebujących pomocy medycznej jest obrzydliwe i tylko świadczy o karłowatości umysłu i serca takiego człowieka, który z reguły broni złodziejskiego Caritasu i mafii pisdzielskiej.