Od niedzieli do niedzieli…

Tydzień upłynął mi głównie na oglądaniu tenisa z przerwami na wypady do ogrodu z rodzinnymi akcentami w tle. I tylko pozornie był spokojny, bo emocji nie brakowało i bynajmniej nie mam tu na myśli tylko tych sportowych. Tych było najwięcej- codziennie, same pozytywne, a nawet wzruszające. No pobeczałam się. We wtorek na meczu Francuza z Norwegiem. Tsonga kończył tym turniejem swoją karierę, miał za sobą całą publiczność, ale kontuzja wyeliminowała go z gry. Miał łzy w oczach, bo to przecież historyczny moment. I jak tu się nie wzruszyć? No to sobie pochlipałam. Żrąc tonami czekoladę. A dziś nasz rodak zagra o ćwierćfinał z Norwegiem, który bardzo sympatycznie się zachował wobec Francuza. Nerw był w sobotę podczas meczu Igi w trzeciej rundzie, ale na szczęście tylko od czasu do czasu rzucałam okiem na ekran telewizora, bo Młodsze Dziecka były ważniejsze 😉

Dzień wcześniej Tuśka dostarczyła rzeczy i różne akcesoria po Zońci. I wiecie, jak zobaczyłyśmy te najmniejsze ciuszki, to też się wzruszyłyśmy, bo przecież dopiero co, tak niedawno nosiła, bawiła się, używała, a teraz przedszkolak pełną gębą… A Dziecka Młodsze z radością wszystko przygarnęły i zabrały do DM.

OM zaś zabrał się w samo niedzielne południe i zameldował się w szpitalu. Dziwnie, że to mężowski udaje się na łóżko szpitalne, a nie ja 😉 Rano ma operację. Gdy w końcu mu nakazałam, żeby powiedział o swoich dolegliwościach Rodzinnej, co zrobił w zeszłą niedzielę podczas jej wizyty, to we wtorek już był u specjalisty, który chciał go położyć w czwartek do szpitala. Ale się nie dał. I chyba był w szoku, że tak szybko, że o nic się nie zapytał. Albo udaje greka.

Dom Najmłodszych ma już kupca. Chętnego, zauroczonego i przede wszystkim takiego, który bezproblemowo może go kupić. Problem wyłonił się, gdy dotarło do nas, że dom stoi na nieodrolnionej działce, więc może go kupić tylko… rolnik.

Prawie odseparowałam myśli od bieżącej polityki, ale kiedy ja kibicuję Francuzom i Francuzkom w paryskim turnieju, to ich prezydent wraz z niemieckim kanclerzem ucinają sobie pogawędkę ze zbrodniarzem. Po co? I o czym? Przez 80 minut. A rosyjskie rakiety w tym czasie zabijają Ukraińców i niszczą ich kraj.

Świat jest mocno pokręcony!

Gufniany dzień…

Matki.

Dosłownie. Z gównem w tle.

Tak bywa. I proszę mi tu nie współczuć, bo to się mogło zdarzyć w każdy inny dzień 😉

Początek dnia szedł zgodnie z planem. Wyjazd po Pańcia do Miasteczka, wspólny wypad do kwiaciarni, na cmentarz, potem z powrotem do mieszkania, żeby czerwone róże, które wybrał dla Tuśki wstawić do wazonu, jako tę niespodziankę, gdyż prezent już od kilku dni był schowany u nas, plus laurka, którą zrobił w szkole, a o której zapomniał, ale druga babcia czuwała, więc w drodze powrotnej odebraliśmy. Uff… Jeszcze tylko odebrać Zońcię z autobusu wycieczkowego tuż przed powrotem matki pracującej. W planach był wspólny obiad nad jeziorem…

Już przed wyjazdem po Zońcię do przedszkola, poczułam się niewyraźnie. Czekając w aucie na przyjazd autobusu, trochę mną telepało, ale też i pogoda się zmieniła. Zrobiło się chłodniej i wietrznie. Zońcia wyszła z autokaru ze smutną miną, od razu było widać, że coś jest nie tak…i czuć…

Dzielnie się trzymała, żeby się nie rozpłakać, a w domu od razu poszłyśmy do łazienki…do wanny. W duchu się śmiałam, że oto mam w praktyce dzień matki, taki, który już dawno nie praktykowałam ;p Zamiast zapachu róż czy innych kwiatków, wąchałam gówno ;p Tuśka przyjechała jak już sytuacja była w pełni opanowana. Tyle że ja całkowicie opadłam z sił. Marzyło mi się łózko i koc. I nawet fakt, że obiad mam tylko dla OM, bo przecież ja miałam z dziećmi wsuwać krewetki w restauracji z widokiem na jezioro, poczuć się miło i luksusowo, nie wskrzesił moich sił.

Syna z Synową zadzwonili z życzeniami i informacją, że przyjadą w sobotę.

Miło.

Nie miałam nawet sił się wkurzyć na własną niemoc.

Wzięłam tabletkę na zbicie temperatury i odpłynęłam…

Dziś musi być lepiej!

druga z moich krzewuszek…

PS.

To nie miał być idealny dzień, nawet z założenia… no, ale aż tak gufniany, to już być nie musiał ;ppp

Wiara w jutro…

Uczepiłam się tej ogrodowej zieleniny w myślach i czynach, bo jest ona piękną i relaksującą odskocznią od mniejszych i większych- własnych i tego świata- problemów. Niejednokrotnie pisałam, że nie jestem zwolenniczką wymuskanych trawników z wyłożonymi ścieżkami i klombami, że wolę te dzikie i z dużą zwartością zieleni aż po niebo, tak by być odsłoniętą od cywilizacji, mieć swój azyl. I mam. To jest przede wszystkim zasługa wielkości i położenia działki, ale również sąsiadów, którzy zalesili swoje, że do okien, na taras nikt mi nie zagląda, nie licząc licznych drzew. I tego byłoby mi żal, tej intymności…

Od lat nic nie robiłam w ogrodzie, stawiając na drzewa i krzewy zimozielone, pozwalając im rosnąć swobodnie. Z braku czasu, potem sił… bo o rabatki to trzeba dbać. Część drzew i krzewów została wycięta, niektóre krzewy wypadły z powodu mrozów, a ja przez ostatnie lata ukwiecałam tylko taras. To się od trzech lat zmieniło… jakbym uwierzyła w jutro, że te rośliny będą cieszyć moje oko przez kolejne lata… Że mam jeszcze jakieś siły, bo na brak czasu narzekać nie mogę. Nie jestem maniaczką ogrodową, nie płaczę i nie rozczulam się nad każdą rośliną, ale potrafię się radować ich widokiem. Jednak to dorodne drzewa są moją miłością. W moim ogrodzie panuje chaos, tak jak w mojej głowie. Kontrolowany ;p

Ta krzewuszka rośnie sobie pomiędzy dzikim bzem, śliwą a czereśnią. Pewnie niefortunnie posadzona, ale jakoś daje radę i kwitnie…

I za momencik już będzie można zrywać pierwsze czereśnie…

Dom Tuśki stoi na 1,5 hektarowej działce, obsadzonej z dwóch stron sosnami i lipami, a przy drodze (bocznej od głównej) do posesji również rosną lipy. Pod dom ogrodzone zostało 25 arów obsadzone wokół tujami. Przestrzeń i intymność w środku wsi. Za chwilę trafi w obce ręce…

Dwa dni przed przepisaniem mieszkania na własność, Tuśka dostała emilkę od deweloperki. Zaskakującą. Ugodową. Problem w tym, że wcześniej nie było nawet sygnału, że jest jakiś spór i potrzebna jest ugoda. A temat ugody to dwa metry kwadratowe na plus, inflacja i kary umowne za opóźnienie w oddaniu mieszkania. Bilans taki, że Tuśka musi dopłacić. Wprawdzie mniej niż to wynika z wyliczeń, bo deweloperka- jako ta „dobra ciocia”- rezygnuje z kilku tysięcy złotych jej należnych. No cóż… Tuśka nie podejmuje pochopnych decyzji, szczególnie gdy sprawa trochę cuchnie. A mając przyjaciółkę prawniczkę i partnera prawnika, dokopie się do źródła tego smrodu…

A żeby było jeszcze ciekawiej, to zrezygnowaliśmy z fachowca, który miał wykończyć nasze mieszkanie i zaczynamy poszukiwania nowego.

Ps.

Kolejny raz doświadczam, jak słowo pisane może być źle zrozumiane. Wylane na ekran emocje (własne), do których każdy przecież ma prawo, nawet jeśli ich nie podzielamy. Oceniamy, zapominając, że nie żyjemy w czyichś butach! Osoby, które zarzucają innym, że tylko ich narracja jest ważna, prawdziwa, a reszta to bzdury, pomówienia i zło, nie widzą tego, że same narzucają swoją. Szlachetną i prawą. I ślepną od tego świętego oburzenia i własnej szlachetności, nie dostrzegając istoty problemu. Najczęściej złożonego, ale dla nich wszystko jest takie oczywiste, przecież. Więc (mam w doopie poprawność) szybko przestają lubić tych, których wcześniej lubili. Bo nie zrozumieli. Nie doświadczyli. Ale co tam, grunt, że zobaczyli, wyczytali z literek to, co chcieli wyczytać. Kilka zdań unieważniło kilkanaście lat pisania. Długo trwającą sympatię. Teraz pozostaje nienawiść. Noszzz! Płytkie to.

Ps.2

Nie ma już Tomasza Lisa w Newsweeku.

Pod kontrolą…

Bo nie jestem. Co wcale nie oznacza, że bycie szczęśliwą jest czymś niepożądanym. Wręcz naprzeciwko. Tyle że doskonale rozumiem, iż to stan przejściowy. Niepermanentny. Z tego też powodu nie rozpaczam, że chwile totalnej szczęśliwości są tak ulotne, a ciesząc się drobiazgami, dostrzegając dobro i piękno, nawlekając je jak perełki na swój osobisty łańcuszek wspomnień, mogę rzec, że to szczęście mnie nie omija, jednocześnie złorzecząc, martwiąc się i takie tam… Bo grunt to… twardo stać, a nawet leżeć… ;p

A chaos mam spory i dotyczy on w wielu kwestii.

Zastanawiam się, co z nami jest nie tak. Bo jest. Rządzący lukrują nam rzeczywistość, ciężkostrawną papką bzdur i urojeń, więc słodko wcale nie jest, nie ma też kasy unijnej, bo nie ma praworządności. I my na to pozwalamy. Pinokio wzywa bankierów, żeby się przebudzili, ale to suweren powinien się obudzić. Inaczej inflacja go udusi w tym śnie o potędze… W takiej Argentynie z powodu wzrostu cen protestowało ponad 300 tysięcy obywateli. My dalej dobrze śpimy po serwowanych nam bajkach z mchu i paproci przez jastrzębia stojącego na straży naszej złotówki. Przecież jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Osobnik od wyborów kopertowych będzie odbudowywał Ukrainę.

Czym tu się martwić?

Jedynie własną niewygodą, brakiem drobnych przyjemności.

Miłego tygodnia! 🙂

niepozorne, rosną sobie w różnych miejscach w ogrodzie i cieszą oczy…

Kto z Was oglądał „Modę na sukces”? Ja nie! I to było dobre posunięcie, bo w tym roku będziemy obchodzić koralową rocznicę ślubu, a podobno (według Ozdoby- prezes centrum życia i rodziny) ten serial jest winny rozpadających się małżeństw. Nie wiem, czy tylko w Polsce, czy też i na świecie ;p

I w uzupełnieniu do poprzedniego postu, widok z okna wychodzącego na ulicę…

…obie lipy rosną przy naszym ogrodzeniu (na chodniku) i walczę o nie, aby nie zostały wycięte. Pomiędzy lipami to drzewa i krzewy rosnące po drugiej stronie ulicy u sąsiadów…okno z pokoju „nad garażem” na półpiętrze- naszego domowego biura i biblioteki w jednym. Naprzeciwko tego okna jest drugie, wychodzące na” busz”, który widać z okna tarasowego…. cudne miejsce do pracy! 🙂 Tym bardziej, że okna to jedna tafla szklana- jedno duże skrzydło, wiec widok za oknem to swoisty obraz…zmieniający się w zależności pod jakim kątem się patrzy… i od pory roku.

I prawie bym zapomniała… Trochę popadało, za mało intensywnie, za krótko trwała ta deszczowa muzyka… Ale! Długo i pięknie, w słońcu i w kroplach deszczu zagrała nasza reprezentanta (Magda Linette) na paryskim korcie z niedawną finalistką rzymskiego turnieju (Ons Jabeur), pokonując ją w trzecim secie. Polki górą! Ach, cudnie to się oglądało!

Zielenina kontra beton…

Leżę sobie na kanapie i jojczę do OM, że idąc mieszkać do bloku, pozbawimy się takiego widoku ;p

Owszem, jest balkon jakieś pięć metrów kwadratowych, ale z czwartego piętra trudno byłoby z niego zejść prosto… taaa… na beton (obecnie to piach, piach niczym na plaży ;pp). Byłam po raz pierwszy w mieszkaniu, bo wcześniej opierałam się tylko na projekcie i na tym, co sfilmował OM. To jeszcze wciąż budowa i tor przeszkód, bo na naszym piętrze na schodach stoją rusztowania, nie ma poręczy, a w miejscu gdzie ma być winda, jest dziura- kiepsko zabezpieczona- wiejąca zgrozą idealne warunki dla samobójców, ale schody są z marmuru ;). Układ pomieszczeń jest okej, o metrażu nie będę się wypowiadać, bo to ja się uparłam, że ma być niewielki ;pp Ale! Okna wychodzą na drugi blok, którego fundamenty właśnie powstają. I to od razu mi się skojarzyło z mieszkaniem w DM- identyczna sytuacja! Tyle że w pipidówce!

Umówiliśmy się z Fachowcem, który wykańczał Tuśkowe mieszkanie, na oględziny i wstępną wycenę. Ciut mnie zatkało, ale OM nie protestował. Tyle że on prawie całe spotkanie odbierał pilne telefony, więc nie wiem, czy w ogóle coś do niego dotarło. Oszołomiona, ale w sumie odetchnęłam z ulgą i teraz czekam na umow(y)ę. A w międzyczasie Tuśka już mnie zasypuje linkami i dziś jedziemy na rekonesans, a może nawet wrócę już z wykupionymi kaflami. W promocji! U nas podział jest jasny: OM kupuje żarło, ja materiały budowlane ;p Pierwszą kłótnię już zaliczyliśmy, bo zwątpił w moje wyliczenia. I w promocję 😉

stokrotki do wysadzenia do ogrodu, bratki już wysadziłam, a w ich miejscu miały być petunie, ale tak się zagadałam z naszym lokalnym sprzedawcą (wspieram zawsze lokalnych!), że chyba to jest surfinia…wrr….

I tak leżąc na tej kanapie, dotarło do mnie, że teraz mamy pięć i pół szafy plus garderobę na wierzchnie ubrania, i gdyby nagle sytuacja nas zmusiła do wyprowadzki… ech! Siedząc na kibelku we własnej łazience, stwierdziłam, że ta w mieszkaniu jest o 70cm węższa, a krótsza o 10 cm. Czyli nie mam narożnej wanny, pralki i dojścia do… okna! To okno robi ogromną różnicę! No dobra… nucę sobie, że to pieśń przyszłości, przecież… A na razie patrzę jak mi pomidorki rosną w doniczkach ;p

I spokojnie czytam, że nasza kolejna podopieczna wróciła bezpiecznie… do Doniecka. Pytanie, czy będzie tam bezpieczna burzy i tak pozorny spokój…

W nocy coś tam popadało, jak się skupiłam, to nawet usłyszałam ten deszcz, ale rano ogromne rozczarowanie, bo ani jednej kałuży. Total susza! Może popada późnym popołudniem, bo na radarze widać deszcz, który w rzeczywistości zazwyczaj znika…ale chociaż jest nadzieja.

Miłego i mokrego weekendu! 😉

Nadmiar żałości…

Ileż może trwać katar? Noszz… mój trwa dziewiąty dzień. Jestem usmarkana po uszy, bo wczoraj pod wieczór dodatkowo dopadła mnie taka żałość, że… Bynajmniej nie z powodu zdrowia. Ale co sobie poryczałam, to moje.

Jakże cudnie było wyjść do ogrodu. Bez już powoli przekwita, ale wciąż pachnie opętańczo… Nie zrywam do wazonu. Nie skracam mu życia- za krótko utrzymuje świeżość w domu- choć uwielbiam bukiety bzu.

A bratki wsadzone w marcu wciąż się nieźle trzymają. Byłam pewna, że po tych kilku dniach mojej nieobecności nie będą już w takiej formie. Jeszcze chwilę poczekam z wymianą…

Wracam powoli do swojej normalności. Przywożę Pańcia ze szkoły, a Zońcię z przedszkola w dni Tuśkowe…

Tuśka przenosi rzeczy z domu do mieszkania. A właściwie pakuje, nie wiedząc co z nimi zrobić. Tak na dobrą sprawę (w mieszkaniu mieszka już miesiąc), to wszelkiego sprzętu jest tyle, że spokojnie można byłoby zamieszkać w domu i niczego nie dokupować. I to ją przeraziło i uświadomiło, jak przez 10 lat obrosła w różne przedmioty, nie mówiąc o odzieży. No cóż, na 180 metrach nawet nie trzeba było ich specjalnie upychać ;pp Daje radę (przy pomocy koleżanki) i bez pomocy eksmęża, którego rzeczy wciąż są w domu… Choćby zamrażarka pełna mięsa. Przez prawie dwa lata jej nie opróżnił, teraz wszystko jest do wyrzucenia. A ja najchętniej wyrzuciłabym mu to pod bramę tam gdzie mieszka… I wcale nie z powodu mojej wrodzonej złośliwość ;pp Ale! Cyrku robić nie będę, i jestem dumna z siebie, bo jako ta nieodrodna córka Taty, który by w ogóle się przed takim czymś nie powstrzymał- bo jak długo można się prosić, a zamrażarka, zamiast dawać jeść to żre prąd- powściągnęłam cugle emocji.

Dużo się dzieje w domu i zagrodzie. Choćby mord na… kaczkach 😉 I piwoniach. Oboje zbrodniarzy uniewinniono.

Dużo mniej w myślach i słowach polityki, ale od wojny, kiedy ma się bezpośredni kontakt, trudno nawet na chwilę uciec w myślach… Szczególnie gdy własny OM, zdenerwowany mówi takie słowa: jak… to pojadę na wojnę- walczyć.

O pazerności…

Znany specjalista chirurgii małoinwazyjnej, którego laparoskopowe operacje zostały ocenione najwyżej przez grono brytyjskich ekspertów, dzięki czemu przyznano klinice w DM certyfikat, który automatycznie zakwalifikował placówkę do jednej z najlepszych w Polsce leczenia nowotworów jelita grubego, został zatrzymany przez CBA. Korupcja. Łapówkarstwo. Odwołano już kilka operacji, gdyż doktor jest jedyną osobą, która może je wykonać.

W takich sytuacjach czuję wściekłość. CBA zarzuca lekarzowi, że 166 razy złamał prawo i ze swej niecnej działalności uzyskał 1,5 mln złotych. Chyba wszyscy wiemy, jak to się odbywa, gdy sami bądź ktoś nam bliski potrzebuje szybkiej operacji. Szuka się specjalisty, który ma prywatny gabinet i jednocześnie pracuje w szpitalu. Tak się działo, dzieje i dziać będzie. Zdrowie jest najważniejsze, a jeśli grozi trwała utrata życia bądź jest ono wręcz zagrożone, to pieniądze nie mają znaczenia. Szczególnie dla tych, którzy je posiadają, ale nawet jeśli nie, to rodzina pomoże. Mamy zakodowane, że bez protekcji, bez dania w łapę, to szybko i sprawnie nikt nas nie zoperuje, bo wiadomo, jak to wygląda w ochronie zdrowia.

Abstrahując od tego, jak niemoralne i nieuczciwe jest żądanie pieniędzy za przyspieszenie operacji na NFZ, to jestem zła, że pacjenci doktora zostali i mogą zostać ze swym zdrowotnym problemem teraz sami. Przynajmniej na jakiś czas, a jeśli zostanie mu udowodnione przestępstwo, to klinika straci wybitnego specjalistę.

Pazerność to cecha człowieka. Konkretnego. Tu nie ma winy, przynajmniej bezpośredniej pacjentów, którzy chcą dać sobie szanse na życie. Tu wina jest jednoznaczna. Ale! Zawsze będę powtarzać, że publiczna ochrona zdrowia nie docenia lekarzy, specjalistów wyższej rangi. Finansowo. Pomijam już warunki pracy, jakie panują wciąż w niektórych szpitalach, czy na niektórych oddziałach.

Czytam, że NFZ nie wykorzystał w ubiegłym roku ponad 10 mld złotych. Był czas, że nadwyżki szły na premie dla pracowników NFZ. Za cokolwiek. Nawet stosowano premię za niepalenie. Tak że tak…

*

Niewiele do mnie docierało ze świata zewnętrznego przez te pięć dni. Gdy gorączka minęła, to sięgnęłam po książki, jakieś filmy i przede wszystkim obejrzałam wszystkie mecze naszej tenisistki number one, rozgrywane w Rzymie. Jej rywalek również. Ależ to były emocje! A Finał był cudny pod każdym względem. Kibicowałam Tunezyjce dzień wcześniej, żeby pokonała Rosjankę i stanęła do walki z naszą reprezentantką. I nie zawiodłam się. Przegrywać też trzeba potrafić, a Tunezyjka zrobiła to z uśmiechem i dużą życzliwością wobec zwyciężczyni- obrończyni tytułu.

Teraz już mogę…

Chorować. Nie, żebym pałała jakąś choćby najmniejszą chęcią- wręcz naprzeciwko. Ale! To była tylko kwestia czasu, jak wszyscy wokół ciebie się rozchorowali, a ty jeszcze śpisz przy otwartym oknie, gdy w nocy spadła temperatura do 4 stopni. I przede wszystkim, co wyszło w wynikach, krwinki białe stwierdziły, że nie będą gorsze i równają do czerwonych. W dół. Teraz i białe i czerwone mam poniżej 3. Zaś markery po raz drugi w historii piguł skoczyły do dwucyfrowej wartości, na co zareagowała od razu p. Profesor. Ustaliłyśmy zgodnie, że tym się (jeszcze) nie przejmujemy. Ważne, że tomograf nie wykazał istotnych zmian.

Nos mi się już zatkał w poniedziałek rano. Potwornie. Odetkanie go trwało co najmniej kilkanaście minut na tyle skutecznie, że kiedy się zatrzymałam na chwilę w drodze do DM, zapach kwitnącego rzepaku mnie oszołomił…

Polska rzepakiem stoi. Mniejszych i większych poletek mijałam mnóstwo na swojej drodze. Urokliwie to wyglądało. W DM w sumie w dużej części zrealizowałam to, co miałam w planach, czasem tylko coś tam modyfikując. Najważniejsze to było odhaczenie tomografu, więc musiałam wykluwające się choróbsko trzymać w ryzach. Jak to PT mówi, ludzie ze stresu, strachu dostają temperatury, a ja przeciwnie. Pojawiła się dopiero wieczorem we wtorek, gdy już byłam po wszystkim. Jeszcze zdążyłam sobie wynagrodzić niezdrowym za to przepysznym hamburgerem ze znanej śmieciówki, średnio wysmażonym…

Uważam, że oni robią najlepsze hamburgery, a teraz odkąd stacjonują w Galaxy to raz na 4 tygodnie mogę popełnić ten fastfoodowy grzech 😉 Szczególnie gdy dzień wcześniej objadałam się pysznymi bakłażanami.

Przy okazji zakupiłam dwie pary spodni. Jest to godne zanotowania, bo przez ostatnie dwa lata tylko raz kupowałam w stacjonarnym sklepie. Bardzo lubię spodnie na gumce, cienkie na lato… I za każdym razem rozmiar S był zbyt luźny. Co mnie irytowało, bo w spodniach takich po domu, to mi nawet nie przeszkadza, ale… No to teraz kupiłam w rozmiarze XS, mierząc uprzednio. Po czym właśnie zdałam sobie sprawę, że spodnie to 100% lnu, więc… Z drugiej strony już raz liczyłam na wstąpienie się lnianych spodni, tyle że innej firmy, co nie nastąpiło. W praniu się okaże… I z tą rozmiarówką ewidentnie jest coś nie tak…

W środę już wiedziałam, że się rozchoruję na dobre. I jak tylko syna wpadł na chwilę, trzymając się z dala ode mnie, bo przecież on teraz jest odpowiedzialny już za dwoje istot, to zebrałam się w sobie i wyruszyłam do domu. Kryzys przyszedł późnym popołudniem, na dodatek sieć działała kiepsko i Rodzinna słyszała co drugie zdanie, ja ją za to dobrze. Internet też się rwał. Ale o 20 już miałam leki, więc się leczę… Temperatura skoczyła do 38 stopni. Ale! Jak miałam się rozchorować, to czasowo wyszło prawie idealnie 😉

Czuję się chusteczkowo… zaraz kolejne inhalacje i zaciskam kciuki. Tuśka prowadzi wykład w Gdyni, do której pojechała wczoraj. Zaklepała sobie pokój z widokiem na Motławę…

Rzeka jest. Wraz z budową, na której praca trwa od 6 rano.

A ja dwie noce z rzędu mimo iż poprzednia była w innym miejscu, wyspałam się do imentu…

Niefajne manewry…

Zostałam wmanewrowana i to w bezczelny sposób. W coś, w co z góry zapowiedziałam, że się nie wtrącam, bo negocjacje dotyczyły dwóch, wydawałoby się dorosłych stron. A z powodu, że jedna z nich niezbyt słowna, uczciwa i co tu ukrywać rozumna, zaś bliska mi bliskiej osobie, to nie chciałam, wtrącając się nadwyrężyć tę bliskość. Dlatego osobie proszącej o interwencję też to zasugerowałam i wydawałoby się, że na tym zakończy się mój udział w temacie. Aż tu słyszę, że jedna ze stron powołuje się na moje rzekome ustalenia właśnie z tą osobą (proszącą). Wcześniej nam obu przeinaczając ustalenia z dnia poprzedniego.

Tak, wiem, że nie pisząc szczegółowo, trochę gmatwam, ale nie mogę wyjść ze zdziwienia, jak można tak kłamać, wiedząc, że kłamstwo się wyda. I nie, żeby były jakieś niedomówienia. Padły konkretne terminy i ustalenia, a gdy przyszło do wyegzekwowania, to pada zdanie, że przecież ja wszystko ustaliłam, niwelując poprzednią umowę. Nie, nie zatkało mnie. Choć mogło, bo przecież nie ja jestem stroną, a przynajmniej nie bezpośrednią, żeby cokolwiek ustalać wiążącego. Acz przez chwilę byłam w szoku tak jawną bezczelnością. I zaczęłam się zastanawiać, na czym kłamstwo zostało oparte. Czy na wrodzonym cynizmie, czy głupocie… A najzabawniejsze jest to, że osoba podwójnie kłamiąca w ogóle nie powinna zabierać głosu, gdyż jest tylko partnerką osoby zawierającej umowę.

Szczerze mówiąc, majtałoby mi to dużym kalafiorem, gdyby dotyczyło to zupełnie mi obcych osób. A nawet znajomych…

Szaleńczo już kwitną, a ja się nie mogę doczekać owoców…

I już chyba ostatnie w tym roku zdjęcie tulipanów u się…

Jadę do DM. Grafik mam napięty spotkaniami, a pomiędzy szpital i badania…

Nie jest źle…

a będzie jeszcze lepiej. (To ironia, jakby ktoś nie wyczuł).

Nie jest, bo wciąż mamy puste ulice, nikt nie demonstruje, a przecież eksperci twierdzili, że tylko powody ekonomiczne zmuszą większość społeczeństwa do protestów. Były prezydent kiedyś powiedział, że zmień pracę, weź kredyt, a teraz Suski mówi, wziąłeś to spłacaj. Bo należy spłacać. I tyle. I ludzie spłacają, nawet już podwojone raty.

Pandemia urzędowo zostanie zniesiona, bo zmierzamy w kierunku endemii. Myślę, że dla wielu to żadna różnica. Jak również sam fakt, że wyniku covid-19 bezpośrednio lub pośrednio zmarło około 15 milionów osób. W Polsce o nadmiarowych zgonach panuje cisza. Nie reagujemy już wobec wszelkich zaniedbań, czy to w ochronie zdrowia, oświacie, milczymy na wygłaszane głupoty przez urzędników państwowych… Ewidentnie coś z nami jest nie tak…

Rząd wciąż się chwali pomocą dla Ukrainy. Inne rządy go podziwiają, a wolontariusze działają już często na granicy wytrzymałości.

Znajomej mąż po dwóch operacjach na oczy i przed kolejnymi w trakcie leczenia, stanął przed lekarką-orzecznikiem w celu weryfikacji uzasadniającej bycie na zwolnieniu. Pani doktor miała wgląd do całej dokumentacji, nad którą nawet przez minutę pochyliła głowę, po czym powiedziała: przechodzimy do badania. Proszę wodzić wzrokiem za moim palcem. Dlaczego pan nie wodzi? Bo go nie widzę.

ZUS z powodu zaniedbań nieudaczników rządowych kontroluje zwolnienia uzyskane przez teleporadę, gdyż wystawiane były bezprawnie. Ot, taki szczegół, którym umknął prawym i sprawiedliwym.

Wiosna się już mocno zieleni…

Słonecznie ciepłego weekendu 🙂

ps. pierwszy raz od ponad 5 lat wzięłam podwójną dawkę chemii… przed 23. pomyślałam sobie, że o 22. dzwonek w telefonie nie dzwonił i nie wzięłam piguł. No to wzięłam. Po czym sprawdziłam telefon i… blister… Piguły wzięłam, ale mózg tego nie odnotował… Teraz nie śpię i czekam czy umrę, czy jednak jeszcze nie tym razem…