Nie wiem, czy rośnie czy spada..bo nie słucham, nie oglądam pogody…Wystarczy to, co sama doświadczam, żeby moje bez udziału kawy poszło w górę…
No bo jak ma nie pójść, gdy dzwoni Przyjaciółka za oceanu i mówi, że u nich ponad 30- stopniowe upały i basen z podgrzewaną woda już od paru dni używany…A jej szwagier będący u nich na wizycie z drugiej słuchawki właśnie mi melduje, że ma mokre slipki, bo dopiero z niego wyszedł…gdy ja pod kocem leżę skulona, bo zbuntowałam się i ogrzewania nie uruchomiłam tak jak w poprzednie dni…A u nas 13 stopni i słońce, które jeszcze nie zdecydowało się wyjść czy nie…
No i jeszcze przed chwilą telefon od własnego współmałżonka, że stoi gdzieś w korku pod Norymbergą..a powinien być już w domu…Więc znowu upiorny dzień zmagań ze wszystkim sama…
Na dodatek preparat co trzymałam w paszczęce przez całą noc, żadnego efektu nie dał, albo dał, ale ja nic nie widzę, co znaczy, że i wzrok może już kiepski jest…
No i wiadomość na gg od własnej latorośli…że pewnie będzie coś chciała w tej Anglii prać i jak dadzą Jej pralkę, to co Ona zrobi, przecież nie umie jej obsługiwać…zważywszy, że w Jej mieszkaniu stoi automat, ale obsługiwany przez babcię, a w domu przeze mnie i bojąc się, że mając geny tatusia, który raz zrobił numer i wywiesił pranie z pralki w ogóle niewyprane do wyschnięcia…czeka mnie katorżnicza praca u podstaw, by dziecię nauczyć obsługi tej piekielnej maszyny…
No i czy moje ciśnienie nie miało prawo wzrosnąć…?